Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-26- Kill or be killed

[Perspektywa - Luxath]

Śledziliśmy tamtą dwójkę szkieletów już dobrą godzinę, jak nie więcej. Obydwoje ze Sprinkle stwierdziliśmy, że lepszym pomysłem jest przemierzanie tej drogi w pewnej odległości od siebie. Sprinkle szedł przodem, ponieważ on bardziej zna się na skradaniu, zabijaniu z zaskoczenia i takich typu rzeczach. Nie mam pojęcia jak on to robi, że nawet w krzewach potrafi poruszać się bezszelestnie, ale jestem pełen podziwu oraz obaw o własne życie. Czasami zapominam, że jest idealną maszyną do zabijania i denerwowanie go nie jest najlepszym pomysłem. Chociaż w odróżnieniu ode mnie, jego naprawdę ciężko wyprowadzić z równowagi.

Straciłem go z oczodołów, więc postanowiłem przyśpieszyć kroku. Na szczęście po chwili udało mi się go dostrzec. Stał oparty plecami o głaz dość pokaźnych rozmiarów i czyścił lufę od pistoletu. Na początku trochę mnie to zdziwiło, w końcu nie zarządziliśmy żadnej przerwy, ani nic w tym stylu.

—Zgubiłeś ich?— zapytałem lekko skołowany tym, że on sobie stoi i nic nie robi.

—Są za kamieniem. Jest tam jakieś pomieszczenie ze schodami w dół.— odrzekł znudzonym tonem, cały czas trzymając wzrok na broni.

—Brzmi jak pułapka.

—Mamy jakieś inne wyjście?— zwrócił wzrok na mnie.

—Nie po to chodziłem godzinę po tym lesie, aby teraz zawrócić.

Wyciągnąłem z kieszeni wybuchowe kulki, które ostatnio sprezentowała nam Doktor Lofy. Przez przypadek zmieszała jakieś składniki i rozwaliły jej połowę laboratorium. Tym oto sposobem posiadamy nową broń, którą możemy walczyć na odległość. Powtykałem pare kulek pod głaz, odsunąłem się na bezpieczną odległość, a następnie rzuciłem ostatnią przed siebie tak, aby zetknęła się z jedną z tych wystających spod głazu. Efekt okazał się lepszy niż myślałem. Dosłownie w parę sekund z wielkiego kamulca pozostały jedynie małe kamyczki, które oczywiście wyleciały w powietrze, trafiając wszystko naokoło. Ym... przepraszam ptaszki i wszystkie inne zwierzątka leśne.

—Cholera, Luxath mogliśmy go przesunąć.— Sprinkle warknął w moją stronę.

—To część planu, spokojnie.

—Tak, przecież w ogóle nie korciło cię, aby wysadzić coś w powietrze.— odrzekł sarkastycznie.

Zaledwie parę chwil po naszej wymianie zdań, na zewnątrz wybiegła dwójka strażników. Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Rzuciłem Sprinkle porozumiewawcze spojrzenie, a następnie obaj wychyliliśmy się zza drzewa, które wcześniej służyło nam za tarczę i strzeliliśmy w dwójkę potworów. On z pistoletu, a ja z łuku, jednak obydwa strzały zakończyły się tym samym, a mianowicie pyłem poniesionym przez wiatr i elementami zbroi na ziemi.

Bez większego zastanowienia rzuciliśmy się do biegu. Mój plan obejmował jedynie utorowanie nam ścieżki na dół, chciałem pozbyć się wszystkich strażników przy schodach, jednak zapewne conajmniej jeden oddzielił się od grupy aby zawiadomić wampiry. Dlatego też musimy się streszczać, równocześnie zachowując ostrożność, w razie jakby ktoś jeszcze został.

—Lux, czy naprawdę myślisz, że zamknięcie Palette z powrotem w więzieniu to dobry pomysł?— Sprinkle postanowił mnie rozproszyć.

—Zdrajcy lądują w więzieniu.— rzuciłem od niechcenia, dalej skupiając się na patrzeniu pod nogi i wypatrywaniu potencjalnego wroga.

—Ale Palette nie jest zdrajcą. Palette jest naszym starszym bratem.— po tych słowach zatrzymałem się gwałtownie na jednym ze stopni i złapałem Sprinkle za kaptur, aby zrobił to samo.

Kompletnie nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony, więc w pierwszym momencie stracił równowagę. Pomogłem mu się nie wywrócić, drugą dłonią chwytając go za kręgi szyjne i na tyle mocno, aby mu nic nie złamać, przyciskając go do ściany. W pierwszych sekundach jego wyraz twarzy zdawał się być zakłopotany, jednak kiedy zwrócił uwagę na mój wyraz twarzy, jego źrenice zaczęły lekko drżeć.

—Mam... miałem tylko jednego brata. I niech to do was wszystkich w końcu dotrze, że ani Palette, ani Amy nigdy nie będą w stanie zastąpić Desire. I mają nawet nie próbować!

Zacisnąłem palce jeszcze mocniej na jego kręgach szyjnych i popchnąłem go tak, aby usiadł na podłodze. Jednak nie zrobiłem tego ze złośliwości, wręcz przeciwnie, pomogłem mu uniknąć ostrza, które leciało w jego stronę. Kiedy i mój towarzysz to zrozumiał, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. W parę sekund wyciągnął sztylet z pasa, przeczołgał się pod moimi nogami i rzucił się na potwora, który jeszcze chwilę temu próbował skrócić go o głowę. Obydwoje zaczęli spadać ze schodów, jednak to Sprinkle był na lepszej pozycji, bo w odróżnieniu od strażnika nie leciał głową w dół. Niezbyt wiem jak ta przepychanka konkretnie się skończyła, ponieważ kiedy udało mi się do nich dobiec, jedynym co zastałem była kupka prochu i mój kompan wyciągający sztylet z pomiędzy szpar w hełmie. Dobrze. Dostanie się na dół mamy już z głowy. Teraz zostało nam tylko znaleźć Palette i się stąd wynosić. Jeśli nam się poszczęści, może nie natrafimy na żadnego wampira.

Wziąłem do ręki pochodnie, która była zawieszona na ścianie, Sprinkle poprawił swoją pelerynę i naciągnął kaptur, który wcześniej mu spadł, po czym oboje zaczęliśmy iść w głąb korytarza. Mój kompan prawdopodobnie wyciągnął wnioski z poprzedniego zdarzenia i postanowił spędzić całą podróż w ciszy. Tak w ogóle to co on sobie myśli?! Wiem, że Palette od dziewięciu lat stara się nam zastąpić rodzeństwo przez poczucie winy za to, że dał umrzeć Desire i Fury'emu, ale mam to gdzieś! Zdradził nas! Zbratał się z tymi mordercami, którzy zabrali mi mojego strasznego brata! Nienawidzę go! Nienawidzę ich wszystkich!

Jak na zawołanie, przed moimi oczodołami pojawiła się znienawidzona przeze mnie kreatura. Blask pochodni słabo oświetlał dość sporą przestrzeń pomiędzy nami, jednak i tak dokładnie widziałem jego sylwetkę. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem przez krótki czas, dopóki przerwało nam wtargnięcie jeszcze jednej osoby.

—Gothy, przecież wiesz, że biegam wolniej niż ty.— zwróciłem światło pochodni w stronę dobiegającego szkieletu. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, otworzył szerzej oczodoły, jednak po chwili jego spojrzenie złagodniało, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech— Cześć chłopaki, tęskniłem za wami!

—Tęskniłeś? TĘSKNIŁEŚ?!— w akcie złości rzuciłem w niego pierwszym co wpadło mi do głowy, a mianowicie pochodnią, która w trakcie lotu niestety zgasła. Przedmiot upadł pod jego nogami, jednak i tak mój nieprzemyślany ruch bardzo rozwścieczył wampira, który pewnie gdyby nie interwencja Palette, przystąpiłby już do walki— Ty cholerny zdrajco!

—Owszem, wygląda to bardzo źle z waszej perspektywy, ale moglibyście dać mi się wytłumaczyć.— mimo utrudniającego widoczność mroku, udało mi się dostrzec nerwowy uśmiech na jego twarzy.

—Nie chcę twoich tłumaczeń!— krzyknąłem.

—A ja chcę.— usłyszałem zza pleców głos Sprinkle.

—Ale ciebie nikt nie pyta o zdanie!— odwróciłem się za siebie i posłałem w jego stronę wściekłe spojrzenie.

—Wrednie.— podsumował Palette.

—Ciebie też nikt nie pytał! Z resztą nie przyszliśmy tutaj na pogaduszki! Pójdziesz z nami, albo siłą zmusimy cię do powrotu do więzienia!

—Definitywnie musisz popracować nad swoimi napadami gniewu.— wyciągnąłem strzałę z kołczanu i zacząłem do niego mierzyć z napiętego łuku— Dobra, dobra. Jeśli chcesz możemy się bić. Ale jeśli wygram, posłuchasz grzecznie tego co mam ci do powiedzenia, dobrze?

—Mam dość!— znowu krzyknąłem— Nie wytrzymam z nim! Dlaczego nawet w takim momencie musisz być taki okropny?!— wzruszył ramionami.

[Perspektywa - Palette]

Luxath stał przede mną z naciągniętym łukiem i czystą złością wymalowaną na twarzy, zaś Sprinkle nadal stał spokojnie, bez żadnej broni, a jego ekspresja zmieniała się co chwilę, jakby kłócił się sam se sobą. Ta sytuacja jest troszkę niewygodna. Spodziewałem się, że nasze pierwsze spotkanie po tych wszystkich wydarzeniach, obędzie się dopiero w momencie, w którym będę próbował namówić wszystkich do zwrócenia się przeciw Eternie. Jednak skoro los nie potrafi dopasować się do moich planów, ja powinienem dopasować się do jego.

—Ja zajmę się Palette, ty bierz wampira.— Luxath szepnął.

—Chwila, co?!— Sprinkle krzyknął— Dlaczego ja mam walczyć z wampirzym arystokratą, a ty z naszym kolegą, który niedawno odzyskał władzę w nogach?!

—Zamknij się! Nie zdradzaj im naszych planów!

—I to ma być to nasze zagrożenie?— Gothy niedyskretnie wskazał palcem na naszych przeciwników— To zajmie dosłownie chwilę.— odrzekł znudzonym tonem.

—Nie rób mu krzywdy. I nie lekceważ go, pamiętaj, że teraz łatwo cię zabić.

—Dobrze, zacznijmy. Nie spędzę tutaj całego dnia.— jakby ignorując moje wcześniejsze słowa, wyszedł kilka kroków przed siebie i wykonał jakiś dziwny ruch ręką, który wywołał silny wiatr w całym korytarzu. Kolejnym efektem było to, że w jego dłoni pojawiło się czerwone światełko, które szybko zmieniło się w szable. Sprinkle w odpowiedzi oddał trzy strzały z pistoletu, jednak Goth szybko odbił je swoją bronią.

Postanowiłem zaufać im w kwestii tego, że się nie pozabijają i całkowicie skupić się na swoim przeciwniku, który również oddał już swoje strzały. Udało mi się ominąć każdy z nich, chociaż jeden z grotów zahaczył o materiał mojego rękawa, a właściwie to rękawa Cil'a. Jedno było pewne, powinienem zmniejszyć dystans pomiędzy mną a Luxath'em, ponieważ walka na odległość jest jego mocną stroną, zaś jedyną bronią, którą ja posiadam jest miecz, który przed chwilą zabrałem posągowi rycerza.

Wbrew swoim poprzednim myślom wykonałem jeszcze parę kroków do tyłu, aby schować się za ścianą na zakręcie. W momencie, w którym Luxath mnie dogonił lekko spanikowałem i w odwecie za to co stało się wcześniej, wyciągnąłem zgaszoną przez wiatr świeczkę ze świecznika i rzuciłem mu ją w twarz. Wosk nie był już gorący, także nie zrobiłem mu tym krzywdy, a jedynie jeszcze bardziej go zdenerwowałem. Dodatkowo tym, że kiedy zobaczyłem jego zdezorientowany wyraz twarzy, lekko się zaśmiałem.

Wyciągnął miecz z pochwy przyczepionej do pasa i od dołu zamachnął się nim, aby przebić mi żebra, jednak wraz z charakterystycznym dźwiękiem ocierania się o siebie metalu, udało mi się zablokować ten atak. Przez chwilę siłowaliśmy się ze sobą, jednak w chwili, w której zaczął tracić siłę, odsunął się ode mnie i zamachnął od drugiej strony. Doskonale znam wszystkie jego zagrania, dlatego wiedziałem kiedy się odsunąć i z której strony bronić. Jednak to szło w obie strony. Luxath również bardzo dobrze zna mój styl walki, dlatego przez dłuższy czas nasze miecze głównie natykały się na siebie. Aby to wygrać, powinienem zrobić coś, czego się po mnie nie spodziewa. Tylko co?

Idąc tym tokiem rozumowania, przy następnym skrzyżowaniu się mieczy, podniosłem nogę i kopnąłem go w żebra. Wynik był bardzo zadowalający, bo odkopnąłem go prosto na ścianę. Zanim zdążył się podnieść, wytrąciłem mu z ręki broń i stanąłem przed nim z wyciągniętym ostrzem, które dosłownie stykało się z jego klatką piersiową.

—Spodziewałeś się, że będę oszczędzał nogi, prawda?— zapytałem z bardzo wyczuwalną satysfakcją w głosie— Czy teraz mnie wysłuchasz?

—Nie. Nie zgadzałem się na twoje warunki.

—Dlaczego jesteś taki uparty?— westchnąłem.

—Nie ważne co powiesz, nic nie będzie usprawiedliwieniem tego co zrobiłeś. Zdradziłeś nas i przyłączyłeś się do tych krwiopijców, którzy zabili mi brata!— krzyknął.

—Jeden wampir zabił ci brata!— również postanowiłem podnieść głos—Cały gatunek nie może odpowiadać za błąd jednej jednostki. Czy gdyby miał na sobie jakiś żółty element ubioru, zabijałbyś wszystkich, którzy są ubrani w coś żółtego?! Oczywiście, że nie! Bo to strasznie głupie!

—Palette, wampiry powstały po to aby zabijać potwory i zjadać ich krew!

—Nie muszą zabijać, aby zjadać krew!

—Czy oni wyprali ci tutaj mózg?! Jeszcze jakiś czas temu mówiłeś coś kompletnie odwrotnego!

—Czy to, że zmieniłem zdanie oznacza od razu pranie mózgu?!

Nagle Luxath zrobił coś czego całkowicie się nie spodziewałem. Wyciągnął zza pleców pistolet i wystrzelił pocisk prosto we mnie. Nie mam pojęcia gdzie celował (ponieważ niewiadomo dlaczego ma wielki problem z korzystaniem z broni palnej), ale trafił w mój mostek. Pod wpływem uderzenia i nagłej fali bólu upadłem na podłogę. Po chwili Luxath podszedł do mnie i wyrwał mi miecz z dłoni.

—Zmieniłeś zdanie?! Już nie obchodzi cię to, że Desire i Fury zginęli?! Nie obchodzi cię, że przez ciebie straciłem osobę, która była dla mnie jak mama i tata?! Nie obchodzi cię, że znowu straciłem swoich rodziców?!— znowu zamachnął się swoim mieczem. Nie miałem siły na uniknięcie tego ataku, dlatego w pewnym momencie po prostu zamknąłem oczodoły. Otworzyłem je dopiero wtedy, kiedy ostrze uderzyło w podłogę koło mojej twarzy i złamało się na pół.— Nienawidzę wampirów. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę.— położył dłonie na twarzy i zaczął powtarzać ten wyraz łamliwym głosem— Zabrali Desire. Teraz nie mam już nikogo.

—Masz Amy.

—Nie chcę Amy.

—Masz swoich rodziców.

—Zostawili mnie.

—Nie.— opuścił dłonie i zwrócił wzrok na moją twarz— Nigdy nie zostawiliby cię z własnej woli. Eterna was im zabrała. Tęsknią za wami, bardzo.

—Skąd możesz to wiedzieć?

—Spotkałem ich. W więzieniu. Pracowali dla Eterny, a kiedy nie byli jej już potrzebni, pozbyła się ich.

—Nie. To nie prawda. Kłamiesz!

—Jeśli przerwiemy teraz tę walkę, zaprowadzę cię do nich. Będziesz mógł zapytać ich o wszystko, co cię dręczy.

—Kłamiesz! Kłamiesz! Kłamiesz! Kłamiesz!— w trakcie kolejnego powtarzania jednego wyrazu, upadł kolanami na podłogę. Postanowiłem podnieść się do siadu, chociaż nadal uniemożliwiała mi to kula tkwiąca w mojej klatce piersiowej.

—Lux, jesteś dla mnie jak rodzina.— położyłem mu dłoń na ramieniu— Nie okłamałbym cię w taki sposób, wiem jak bardzo zależy ci na twoich rodzicach. Wiem, że ta wiadomość trochę załamuje twój światopogląd, wiem jak bardzo boisz się zmian, ale ja i Sprinkle jesteśmy tutaj aby cię wspierać. Nawet jeśli tego nie chcesz, wiedz, że jesteśmy.

—Palette.— po wypowiedzeniu mojego imienia, zamilkł na dłuższą chwilę— Nienawidzę wampirów. Ale tobie ufam. Wierzę, że mówisz prawdę. Eterna zabrała mi rodziców, nie chcę być już po jej stronie.— wystawił rękę w moją stronę, jednak po chwili ją cofnął. Nie mam pojęcia co chciał zrobić, ale spodziewam się, że nie było to dla mnie niebezpieczne— Przepraszam za to...— położył dłoń na swoim mostku— Chyba musimy cię zabrać do medyka.

—Tym się nie przejmuj. Gothy skombinuje magiczną krew od swojego wujka. Podobno leczy wszystkie rany.

Naszą pogawędkę przerwał dźwięk uderzania czegoś o podłogę. W tym momencie doszło do mnie, że walka się jeszcze nie skończyła i, że szybko musimy ją zakończyć. Luxath pomógł mi podnieść się z podłogi i obydwoje zaczęliśmy zmierzać w kierunku hałasu. Kiedy znaleźliśmy się na polu walki, zastaliśmy bardzo nieciekawą sytuację. Gothy i Sprinkle leżeli na podłodze. Wampir próbował rozszarpać pazurami łowcę, który odpychał go od siebie jak tylko mógł. Postanowiliśmy nie czekać, aż sytuacja się rozwinie i ich rozdzielić. Ja złapałem Goth'a za ramiona, a Luxath odsunął Sprinkle na bezpieczną odległość.

—Gothy, to koniec! Walka się skończyła!— wykorzystywałem całą swoją siłę, aby utrzymać go przy swojej klatce piersiowej. Co było dosyć ciężkie, ponieważ strasznie się wyrywał. Na szczęście w pewnym momencie udało mi się go uspokoić i zatrzymać w jednym miejscu.

—Kto wygrał?— Sprinkle zadał pytanie po krótkiej chwili ciszy.

—Powiedzmy, że był remis.— Lux odpowiedział za mnie— Nie wiem co powinniśmy dalej zrobić, ale wykonanie rozkazu Eterny jest złym pomysłem. Po prostu dajmy wytłumaczyć się Palette. To jedyny sposób aby zrozumieć o co tutaj chodzi.

—Czy ty walnąłeś się w głowę, kiedy tam walczyliście?— Sprinkle zwrócił wzrok na Luxath'a jakby upewniając się, że osobą z którą rozmawia jest na pewno on.

Poczułem czyiś wzrok na sobie, a kiedy zwróciłem swój wzrok na Gothy'ego zauważyłem, że mi się przygląda. Problem tkwił w tym, że jego wyraz w tym momencie trochę mnie zaniepokoił. Trochę nawet bardzo. Oczodoły miał szeroko otwarte, a w nich pojawiły się krwistoczerwone źrenice. Delikatnie błyszczały, chociaż dookoła panował mrok. Ich punkt zaczepienia co chwile zmieniał się z mojej twarzy, na koszulkę pokrytą szpikiem kostnym. Tak... zdecydowanie tego nie przemyślałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro