Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-22- Kłótnie, jak to w rodzeństwie

[Perspektywa - Suave]

Powiedzmy sobie szczerze, jest źle, ale przecież mogło być o wiele gorzej. Połowę swoich obowiązków mam już za sobą, więc jest to jakiś postęp. Kogo ja oszukuję? Jest naprawdę źle. Sam nie wiem w co mam ręce włożyć. Nowe lokum kompletnie dezorganizuje moją pracę. Nie wiem gdzie co się znajduje, zdarza mi się zgubić pośród tych korytarzy, a Panicz Jasper wcale mi w tym nie pomaga.

—Suave, zapniesz mi guziki?— siedział na stole i machał nogami z lekkim rozbawieniem na twarzy.

—Oczywiście mój lordzie.— teoretycznie nie ma jeszcze przypisanego tytułu lorda, ale woli, kiedy zwracam się do niego w ten sposób.—Mój Lordzie?— zwróciłem mu uwagę z lekkim rumieńcem na twarzy. Wywołany był on tym, że momencie, w którym ja zapinałem guziki od jego koszuli, on rozpinał te od mojej.

—Tylko się z tobą droczę.— zaśmiał się, po czym położył swoją dłoń na moim policzku— Masz teraz taką ciepłą twarz.

—Jasper, co ojciec mówił o molestowaniu kamerdynera?— na moje szczęście, jak również nieszczęście Panicz Pente stanął w drzwiach— Suave, ojciec prosił cię abyś przybył zmienić jego bandaże.

—Oczywiście.— odsunąłem się od Panicza Jasper'a i ukłoniłem się w stronę jego młodszego brata.

—Dziękuję.— po tych słowach wyszedł z jadalni, a właściwie prawie wyszedł, ponieważ w ostatniej chwili się zawrócił— Jasper, chcesz zobaczyć wuja?

—Dlaczego miałbym? Aktualnie u niego mieszkamy, więc widujemy się bez przerwy.

—Jakim cudem plotki jeszcze do was nie doszły? Rozniosły się po całym zamku w mniej niż dziesięć minut.— zaśmiał się— Stryjek Geno zmartwychwstał.— na te słowa, obydwoje z Jasper'em zwróciliśmy wzrok na siebie.

Przygotowałem miednicę z wodą, maść odkażającą rany oraz nowe bandaże i z całym zestawem zacząłem zmierzać w stronę tymczasowej komnaty Lorda Fallacy'ego. Na moje szczęście wszystkie lokum, takie jak komnaty jego dzieci oraz komnata Encre są bardzo blisko siebie (oraz jadalni), więc w razie czego zawsze mogę być w pogotowiu.

—Mówiłem, żeby tu nie przychodzić. Mówiłem, że zabieranie arystokraty ze sobą to zły pomysł.— usłyszałem w oddali czyiś głos. Było to ewidentne mamrotanie, więc właściciel głosu musiał być gdzieś za rogiem.

Tak jak się spodziewałem, pare kroków ode mnie, jakiś szkielet dreptał w miejscu i mówił do siebie. Miałem zamiar kulturalnie zapytać czy czegoś potrzebuje, ale w momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały, odjęło mi mowę. Rozpoznałem jego spojrzenie w pierwszej sekundzie. Wiedziałem do kogo należą te niegdyś żywe, jednak teraz przygaszone źrenice. Z tego całego szoku, pierwszy raz od ponad czterdziestu lat, tacka, którą niosłem, wypadła mi z rąk. Słyszałem dźwięk odbijającego się od podłogi metalu, tłuczonego szkła oraz rozchlapującej się wody, mimo tego, dalej wpatrywałem się w osobę przede mną.

—Suave?— dopiero jego głos wyrwał mnie z tego dziwnego transu.

—Co?— zapytałem w pierwszym odruchu— Znaczy- Słucham? W czymś mogę pomóc? Szuka Pan może kogoś o imieniu Suave?— zapytałem, przy próbie zgarniania szkła z podłogi. Niestety bardziej skupiłem się wymyślaniem wiarygodnych kłamstw, niż nad kawałkami butelki w moich rękach i trochę się pokaleczyłem.

—Nie.— w jego tonie głosu dało się wyczuć nutkę zawodu—To... stare dzieje.— schylił się, aby mi pomóc— Hej, jak masz na imię? Pytam tak z ciekawości. Ja jestem Street.

—Ja? No tak, ja. Ja. Ja jestem... Sebastian. Sebastian, miło mi.— czym prędzej zacząłem układać pozostałości po butelce z maścią na tackę. Kiedy opatrzę Lorda Fallacy'ego, posprzątam tu porządnie.

—Suave!— Panicz Jasper zjawił się przy mnie z prędkością światła— Słyszałem huk! Nic ci nie jest?! O nie, ty krwawisz! Naprawię to!— złapał mnie za nadgarstek i szybko przysunął moją rękę do swojej twarzy, po czym zaczął oblizywać moje rany. Przyznam, że szczypanie i pieczenie zastąpiło kojące uczucie chłodu, jednak równocześnie wywołało to u mnie lekkie skrępowanie.

—Dziękuję.— panicz uleczył mnie, chociaż nie miał takiego obowiązku, więc powinienem okazać wdzięczność. Pogłaskałem go po czaszce, a on w odpowiedzi posłał mi jeden z uśmiechów, który tak mnie u niego rozczula. Co jak co, ale uroku osobistego niejeden mógłby mu zazdrościć.

—Suave, gdybyś kiedyś zranił się w język, wystarczy, że mi powiesz.— noooo i czar prysł. To jak z najmniejszą łatwością jest w stanie wywołać u mnie rumieniec na kościach policzkowych, jest naprawdę zadziwiające i niepokojące. Tym razem dodatkowo potęgowało to skołowane spojrzenie Street'a wysyłane w naszą stronę.

—Mój Lordzie, mógłbyś wyświadczyć mi pewną przysługę? W moim pokoju, na stoliku jest jeszcze jeden taki zestaw.— wskazałem na rozbitą butelkę, wylaną wodę i rozmiękłe bandaże—Byłbyś łaskawy przynieść mi go tutaj?— pomachał twierdząco głową, a dwie sekundy później nie było go już na korytarzu.

—Co to w ogóle miało być SEBASTIANIE?—specjalnie nałożył nacisk na imię, aby dać mi do zrozumienia, że mam przestać wymyślać bezsensowne bajeczki. Eh... przypomniały mi się czasy dzieciństwa. Zawsze tak robił.

—Dobrze, masz mnie.— odrzekłem, po czym spuściłem wzrok.

—Od razu wiedziałem, że to ty. Nikt nie ma takich źrenic. Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Co ty tutaj robisz? Dlaczego w takim stroju? Kim był ten dzieciak? I dlaczego do cholery wyglądasz jak młodzieniec?— zacisnąłem powieki i położyłem po obu bokach czaszki dłonie zaciśnięte w pięści. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Za dużo pytań! Za dużo tego wszystkiego!— Suave?

—A dlaczego ty do cholery nie umarłeś?!— po moim krzyku na korytarzu zapanowała kompletna cisza. Street otworzył szerzej usta i oczodoły, Panicz Jasper stanął koło mnie z przyniesionymi rzeczami i wrogo wpatrywał się w Street'a, a Lord Fallacy i Lord Geno wychylili się lekko zza drzwi od pokoju— Trochę źle to zabrzmiało.— Panicz Jasper podskoczył lekko do góry, aby zwrócić na siebie moją uwagę— Dziękuję mój Lordzie.—zabrałem od niego wszystko co potrzebne i nie oglądając się za siebie ruszyłem w stronę komnaty Lorda Fallacy'ego.

—To ja może dogonię Reaper'a.— Lord Geno zaczął małymi kroczkami wycofywać się w stronę drzwi— Cieszę się, że mogłem cię znowu zobaczyć Suave.

—To mi niezmiernie miło.— odpowiedziałem lekko drżącym głosem— Nie potrzebuje Lord przypadkiem pomocy?— spojrzałem pobieżnie na całą jego postać. Pomijając poszarpane szmaty i brak obuwia, bardzo zamartwiły mnie liczne, przesiąknięte szpikiem kostnym bandaże na jego ciele.

—Nie nie, spokojnie. Jedna fiolka krwi Fallacy'ego powinna wystarczyć.— zaśmiał się nerwowo, po czym wyszedł.

Kiedy tylko znaleźliśmy się sam na sam, Lord chciał rozpocząć jakiś temat, jednakże poprosiłem go, abyśmy mogli poczekać z tym aż do końca zmiany bandaży. Tłumaczyłem to tym, że nie chciałem się rozpraszać. Doskonale wiedziałem jaką kwestię chciał poruszyć, więc bezpieczniej było spędzić ten czas w ciszy. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym przez nagłe roztargnienie zranił Lorda Fallacy'ego.

Po odwinięciu zużytych bandaży, zająłem się przemywaniem jego ran. Przesuwałem, najdelikatniej jak się dało, namoczoną szmatkę po jego kościach. Dokładne wymycie obu jego przedramion mijało się z celem, ponieważ z jego ciągle otwartych ran sączyła się duża ilość szpiku kostnego, którą tylko i wyłącznie rozmazywałem. Jednakże przemywanie chłodną wodą miało na celu przede wszystkim niesienie swego rodzaju ulgi. Kiedy stwierdziłem, że nadszedł na to czas, wylałem na palce trochę odkażającej maści i zacząłem rozsmarowywać ją po otwartych ranach. W przeciwieństwie do poprzedniego zabiegu, ten był niezbyt przyjemny. Pomijając własne doświadczenia, potwierdzały to również stłumione syki i stękania Lorda Fallacy'ego. Swoją pracę zakończyłem przykładaniem grubej warstwy gazy do ran oraz szczelnym zawiązywaniem jej świeżym bandażem.

—Wielka szkoda, że uzdrawiająca krew nie działa na jej właściciela.— odrzekłem przy okazji zawiązywania ostatniego opatrunku— Wyciągnę z szafy nowe ubrania. Chciałby Lord założyć codzienne odzienie, czy coś wygodniejszego?

—Codzienne. Uważam, że za długo przeleżałem w koszuli nocnej.

—Powinien Lord wypoczywać. Czerwona Łuna blokuje samoistne gojenie się ran, a są one zbyt głębokie, aby uleczyć je zaklęciem niższej rangi.— odpowiedziałem, w tym czasie poszukując wzrokiem wszystkich elementów ubioru Lorda.

—Nie musisz się o mnie martwić. Przyrzekam, że wrócę do łóżka, jeśli tylko poczuję się źle. Reaper ma teraz trochę zajęte myśli, a przydałoby się trzymać oko na dwójce gości, którzy pałętają się po jego zamku. Goth na pewno nie spuści wzroku z Palette, ale jego obecnością nie martwię się tak bardzo. Co sądzisz o tym drugim szkielecie?— po usłyszeniu tego pytania, stanąłem w bezruchu na parę sekund, jednak szybko powróciłem do poprzedniej czynności, jaką było wyjmowanie ubrań z szafy— Nawet nie raczył się przedstawić. Znasz jego imię?

—Street. Ma na imię Street.— odpowiedziałem, odwracając wzrok na bok. Po krótkiej chwili ciszy, zamknąłem szafę i podszedłem do Lorda z jego ubraniami w dłoniach.

—Wcześniej zapewniałeś, że nie zostawiłeś za sobą żadnej rodziny i znajomych.— mimo, że ton Lorda nie był karcący, ani nawet oschły, w tamtym momencie poczułem się tak, jakbym zrobił coś złego. Zacisnąłem mocniej palce na materiale i znowu odwróciłem wzrok.

—Nie zostawiłem. Moi rodzice nie żyją. Mój przyjaciel także. Umarł pięćdziesiąt lat temu. Nazwał mnie swoim bratem, po czym rzucił się w przepaść. On nie żyje. Jego nie ma. Nie ma go. Umarł.— wypowiadałem te wszystkie okropne słowa z lekkim uśmiechem na ustach—Pomogę Lordowi się ubrać.— odłożyłem ubrania na łóżko, koło niego.

—Suave.— chciałem położyć dłoń na twarzy, aby ukryć to, że łzy zaczęły cisnąć mi się do oczodołów, jednak Lord chwycił mnie za nadgarstek. Mimo aktualnego osłabienia, szarpnął mnie mocno w swoją stronę tak, że upadłem na jego kolana— Powtarzasz słowa dziecka, wypowiedziane pięćdziesiąt lat temu.— w aktualnej sytuacji, zacząłem czuć się jak zagubione, małe dziecko. To samo dziecko, które pierwszego dnia w posiadłości siedziało na kolanach Lorda i płakało. Wypowiadałem wtedy te same słowa. Miałem taki sam mętlik w głowie. Odczuwałem taki sam smutek, złość i strach. Zaś Lord Fallacy tak samo głaskał mnie po ramieniu, abym mógł się uspokoić— Powiedz mi jak się czujesz. Wiesz, że nie wolno ci mnie okłamać.

—Nie wiem jak się czuję. Nie umiem nazwać wszystkich emocji, które są wewnątrz mnie. Lord również odzyskał dzisiaj kogoś, kogo uważał za zmarłego. Zapewne jest Lord szczęśliwy.— zacisnąłem palce na materialne moich spodni, po chwili zaczęły na nie skapywać moje łzy— Ja też powinienem być, ale nie jestem. Jestem zły. Jestem smutny. Jestem przerażony tą sytuacją. Całe życie byłem na niego taki zły, że skoczył. Mogłem złapać go za dłoń i wciągnąć. Mógł podać mi swoją rękę, ale wolał skoczyć i zostawić mnie samego. Teraz okazuje się, przeżył. Spotkaliśmy się przez przypadek. Przez te pięćdziesiąt lat byłem już tyle razy w wiosce. Na pewno spotkalibyśmy się, gdyby mnie szukał. Nie szukał mnie? A może wiedział, że przeżyje i specjalnie skoczył? Nie chciał mnie już? Nie chcę zadawać mu tych pytań. Boję się, że dostanę twierdzące odpowiedzi.— położyłem ręce na twarzy i zacząłem jeszcze bardziej płakać— Jego wyraz twarzy był taki spokojny, kiedy zadawał mi te wszystkie bezsensowne pytania!— następne wyrazy, które opuściły moje usta były niezrozumiałym bełkotem wymieszanym z płaczem. W tamtym momencie nie potrafiłem stłumić swoich uczuć. Bardzo chciałem wyrzucić z siebie cały swój smutek i strach. Pozbyć się ich w jakikolwiek sposób. Lord Fallacy położył dłoń na mojej czasze i przycisnął ją do swoich żeber.

—Starcie z teraźniejszością często może wydawać się przytłaczające. Jednak myślę, że powinieneś z nim spokojnie porozmawiać. Czasami odwlekanie ciężkich rzeczy na później, jest jeszcze bardziej krzywdzące, niż jakiekolwiek złe wieści. Pogadaj z nim zanim mój syn dowie się, że macie pomiędzy sobą jakiś konflikt, nim się zorientujesz, Jasper go zje.— przez dłuższy czas, jedynym co robiłem było moczenie jego koszuli nocnej swoimi łzami i próba okiełznania własnego oddechu. Lord cierpliwie czekał, aż się uspokoję, otulając mnie swoim rannym ramieniem— Pamiętaj, że już zawsze będziesz częścią naszej rodziny, Suave.

— Ma Lord rację.— wyprostowałem się, po czym zacząłem ścierać łzy z twarzy— Nawet jeśli Street mnie nie chciał, otrzymałem miejsce do którego należę. Jestem ogromnie wdzięczny,  za to że mogę być częścią rodziny.— kiedy poluzował uścisk, zeskoczyłem z jego kolan i spuściłem głowę na dół— Najmocniej przepraszam za tę chwilę słabości.

—Nie zadręczaj się, każdy takie miewa.

[Perspektywa - Geno]

Nowa sypialnia wyglądała nienajgorzej. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, było oczywiście to, że okazała się dwa razy większa od naszej poprzedniej. Gdyby odsunąć łóżko, które stało na samym środku, można by było pomieścić tutaj mały bal. Pomieszczenie było kształtu sześciokąta, jak już wspominałem, na samym środku znajdowało się łóżko, do którego oparcia była dosunięta szafa, w taki sposób, że aby dostać się do drzwiczek, trzeba było obejść łóżko. Tył szafy został zagospodarowany przez Reaper'a jako tablica na różne karteczki, między innymi przypominajki, także wisiały mi one aktualnie nad głową. Naprzeciw łóżka znajdowały się duże, drewniane drzwi, trzy ściany przed szafą były w większości zajęte przez duże okna, a przy reszcie stały biblioteczki. Znajdowało się tu także pare foteli, obrazów, świeczników, jedne biurko i ogromny dywan ustawiony na samym środku.

Postanowiłem położyć się plackiem na łóżku i przypatrzeć się sufitowi. Z nudów zacząłem liczyć wszystkie świece w żyrandolu. Niestety nie było dane mi się doliczyć, ponieważ Reaper wrócił do komnaty z dwoma miskami w ręku.

—Mówiłeś, że musisz przepłukać usta.— zauważył na czym został zawieszony mój wzrok— Trucizna w ustach musi być bardzo nieprzyjemna.

—Tak, tak. Oboje wiemy na czym najbardziej ci zależy.— posłał w moją stronę figlarny uśmieszek, po czym podał mi naczynia do rąk.

Przepłukanie ust było dla mnie zbawienne w tamtej chwili. Pomijając fakt drażniącego, metalicznego smaku, po prostu dawno nie miałem żadnego płynu w ustach. W więzieniu zależało im na tym, aby utrzymać mnie w osłabieniu, więc dostawałem krew tylko w przypadku, kiedy byłem już bliski wpadnięcia w amok. Picie krwi z współskazańców było zabronione, poza tym starałem się utrzymywać pozytywne stosunki z innymi więźniami. Także uczucie pragnienia towarzyszyło mi niemal codziennie. Gdy Palette zjawił się w naszej celi, zrobiło się to dziesięć razy bardziej uciążliwe, jednak na szczęście udało mi się powstrzymać.

Odłożyłem naczynia na podłogę, po czym usiadłem z powrotem na łóżko. Reaper bez większego zastanowienia przysiadł się koło mnie. Oparłem czaszkę o jego ramię i głośno westchnąłem. Jestem wykończony. Jednak nie chcę iść spać. Boję się, że to wszystko sen. Nie chciałbym obudzić się znowu na więziennej pryczy.

—Kocham cię, Death.— szepnąłem.

—Ja ciebie też, After.— przyłożył czaszkę do mojej— Poprosić służbę, aby przyszykowała ci kąpiel?

—Obrazisz się, jeśli odmówię? Nie mam na to siły.— wyprostowałem się, a następnie uderzyłem plecami o materac— Chętnie zjadłbym coś.

—O tym też pomyślałem. Służba za chwilę przyniesie nam krew.— wsunął jedną rękę pod moje plecy, a drugą pod kolana i przesunął mnie bardziej w głąb łóżka— Przynajmniej pozbędziemy się tych szmat.— zaczął ściągać ze mnie po kolei bluzkę i spodnie stroju więziennego— Później to spalimy. Spalę wszystko, co będzie kojarzyć ci się z tym okropnym miejscem. Jeśli będzie trzeba, Eternę też spalę.— zaczął odwijać bandaże na moim ciele— Jak już się najesz, wysmarujemy twoje rany krwią Fallacy'ego.

—Martwisz się?— podniosłem rękę do góry, a moja dłoń wylądowała na jego kości policzkowej.

—Oczywiście.— chwycił za mój nadgarstek, aby odsunąć dłoń, po czym zaczął jeździć językiem po moim przedramieniu. Użył zaklęcia leczącego, więc z każdym kontaktem jego śliny z moimi kośćmi, czułem przyjemny chłód.

—Niepotrzebnie. Najgorsze już za mną. Teraz pozostało nam się cieszyć.

Po tym jak zajął się już moimi rękami i nogami, zaczął odwiązywać bandaż dookoła mojego kręgosłupa. Mimo, że w tamtym momencie siedziałem odwrócony do niego plecami, potrafiłem wyobrazić sobie wyraz jego twarzy, kiedy opatrunek upadł na łóżko. Kręgosłup jest najpewniejszym punktem, to od niego cała trucizna mogła równomiernie rozprowadzić się po moim ciele. Nic dziwnego, że właśnie ta część wygląda najgorzej. Czułem wzrok Reaper'a na wszystkich ranach ciętych, pęknięcia po wkłuciach oraz obiciach od kul. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć na ten temat, po pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Po tym jak mój mąż zszedł z łóżka, okryłem się pościelą.

Szybko wrócił, jednak tym razem z dwoma kielichami z krwią. Już w momencie, w którym poczułem ten charakterystyczny zapach, zacząłem czuć równie charakterystyczny, wcześniej usilnie przeze mnie ignorowany, ból spowodowany głodem. Kiedy tylko dostałem kielich do rąk, szybko przyłożyłem go do ust i w oka mgnieniu opróżniłem całą jego zawartość. Po tym, jak odłożyłem kielich, Reaper obadał mnie wzrokiem, po czym zwrócił wzrok na swoje naczynie, a następnie podał mi je.

—Nawet nie próbuj mi wmówić, że nie chcesz. Twoje oczodoły mówią co innego.— przyłożyłem kielich do ust i równie szybko opróżniłem całą jego zawartość— Mogłeś powiedzieć wcześniej, że jesteś głodny.

—Chyba wcześniej nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo.— przysunąłem się bliżej niego, po czym złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach— Nigdy cię już nie zostawię.

—Uwierz mi, dopilnuję, abyś nie opuścił mnie już na krok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro