-21- Niespodziewani goście
[Perspektywa - Geno]
Ciężko jest mi opisać emocje, które targały mną w tamtej chwili. Czułem zarówno radość i ulgę, jak przerażenie i zakłopotanie. Wszystkie te uczucia mieszały się we mnie, bądź następowały po sobie w przeciągu paru sekund. Całkowicie nie wiedziałem jak mam się zachować, dlatego przez dłuższą chwilę jedynie wpatrywałem się w niego. W zasadzie mój syn nie był mi dłużny. Dokładnie obadał mnie wzrokiem, dłużej zatrzymując się na opasce na oczodole oraz sporej, szkarłatnej plamie na moich żebrach. W momencie, w którym zwróciłem się do niego aka „synku" otworzył jeszcze szerzej oczodoły.
—Ty żyjesz?— po zadaniu tego pytania położył dłonie na twarzy i zaczął się śmiać. Widzę, że w stresujących sytuacjach reagujemy podobnie— Nic już nie rozumiem. Znowu mnie okłamali?— spuścił ręce na dół, po czym zacisnął pięści— O co tu chodzi?!
W chwili w której usłyszałem jego krzyk i zauważyłem łzy zbierające się w kącikach jego oczodołów instynktownie podbiegłem do niego i go przytuliłem. Pierwszą jego reakcją był oczywiście szok, jednak po chwili jego spięte ciało trochę się rozluźniło. Schował twarz w moje żebra i zaczął cicho szlochać. Zacząłem głaskać go po plecach, aby chociaż trochę pomóc mu się uspokoić.
—Gdzie ty byłeś?!— jego krzyk został stłumiony przez materiał mojej koszulki.
—Musiałem zniknąć... na chwilę. Później wytłumaczę ci to wszystko na spokojnie. Tobie i Reaper'owi.— wrócił swoją twarz ku górze, aby spojrzeć mi w oczodół, ja za to położyłem obydwie dłonie na jego kościach policzkowych i zacząłem delikatnie głaskać go kciukiem— Przepraszam, że zostawiłem was samych. Obiecuję, że już nigdy cię nie zostawię. Zawsze będę już przy tobie. Obiecuję.
—Nie chcę wam przeszkadzać, ale zależy nam na czasie.— Goth odsunął się i syknął na Street'a, kiedy ten tylko się zbliżył— Spokojnie, tatę ci zostawię!— podniósł ręce go góry w geście obronnym— Zabieram tylko Palette.— wskazał palcem na młodzieńca zbierającego torbę z podłogi.
—Palette też idzie ze mną!— Gothy podbiegł do niego i pociągnął go za ramię.
—Street, może nie jest to taki zły pomysł.— zabrałem głos— Czy twoja kryjówka jest daleko stąd?
—Jest.
—Możecie zatrzymać się u nas i odpocząć. W zasadzie jedyną rzeczą, która zabrania wam postoju, są łowcy, a u nas będziecie bezpieczni.
—Nie sądzę byśmy byli do końca bezpieczni. Ty jakimś sposobem zostałeś porwany.— Street uniósł wyżej łuk brwiowy.
Goth zrobił kilka kroków w przód, po czym wystawił palec w stronę Street'a. Starszy szkielet nie był tym faktem jakoś specjalnie przejęty, zapewne spodziewał się jakiegoś kazania. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast potworzych słów, z ust Goth'a wydobyło się zaklęcie. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Gothy dotknął go palcem w ramię, po czym nasz towarzysz upadł bezwładnie na ziemię.
—Goth?
—Miałem już dość tego pitolenia.— złapał go za kostkę i zaczął ciągnąć w kierunku naszego zamku— Idziecie?— zadał pytanie, odwracając się na moment.
Droga do zamku nie była aż tak długa, chociaż z żadnej ze stron nie było go widać na horyzoncie. Powód tego był dość prosty, był on po prostu dobrze ukryty. Ojciec bardzo lubił ukrywać wszystkie swoje posiadłości. Jego niechęć do nieproszonych gości okazała się bardzo korzystna w czasach, w których łowcy stali się aż tak wielkim zagrożeniem. Stanęliśmy przed dość dużym pasmem gór, w którym centralnym punktem był właśnie nasz zamek. Oczywiście śmiertelnik musiałby się bardzo namęczyć, aby pokonać pułapki zastawione przez naturę oraz częściowo przez nas, jednakże dla wampira jest to jedynie kwestia zmienienia się w nietoperza i podlecenia na górę. Na nasze nieszczęście mamy ze sobą dwójkę śmiertelników, więc będziemy musieli się trochę namęczyć.
Palette i Goth postanowili poluzować trochę dość napiętą atmosferę i urządzili sobie małe zawody. O ile się nie mylę, nagroda nie była ustalona na początku, jednakże polegały one na tym, że kto pierwszy dostanie się na sam szczyt góry, wygra właściwie nie wiadomo co. Aby strony były w miarę wyrównane, Gothy z okazji tego, że jest wampirem, musiał przetransportować na górę nadal sparaliżowanego Street'a, a Palette mnie. Dla niego ta część wyzwania była bardzo łatwa, ponieważ postanowiliśmy wykorzystać wcześniejszą sztuczkę i całą podróż spędziłem w torbie, którą niósł.
Niestety nie dane było mi poznać wyniku zawodów, ponieważ tuż po wystartowaniu, niekontrolowanie znowu udałem się na krótką drzemkę. Od najmłodszych lat uwielbiałem zasypiać w formie nietoperza. Tak w zasadzie ciężko byłoby mi podać temu jakiś konkretny powód, od zawsze tak było i raczej nie ulegnie to żadnym zmianom. Z krótkiego snu wyrwał mnie dźwięk ostrzy, na który jestem chyba aż nadto przeczulony. W momencie, w którym usłyszałem obce głosy, wspiąłem się po ścianie torby, po czym podjąłem próbę odsunięcia swoim łebkiem materiału u góry, albo chociażby przeciśnięcia się przez jakąś szparę. Na szczęście Palette zauważył moje starania i po krótkiej chwili sam mnie uwolnił.
—Oni są ze mną.— zwróciłem uwagę na mojego syna, który sprzeczał się z dwójką potworów uzbrojonych we włócznie.
—Lord Reaper nie zezwolił na wprowadzanie obcych osób do posiadłości.— mimo, że na początku wydawało mi się, że widzę te osoby pierwszy raz na oczodoły, poznałem głos potwora z hełmem na głowie, spod którego wychodziły królicze uszy.
—Myślę, że Lord Reaper się na nas nie pogniewa.— powiedziałem w momencie, w którym wróciłem do pierwotnej formy.
—L-Lord Geno!— przez szok, spowodowany moim nagłym pojawieniem się, wypuściła włócznie z rąk.
—Witaj Senna. Miło znów cię widzieć.— posłałem w jej stronę delikatny uśmiech. Może to trochę niegrzeczne, ale w tamtej chwili żałowałem, że nie mogę dokładnie zobaczyć wyrazu jej twarzy— To był trochę ciężki dzień. Możemy już wejść do środka?
—O-oczywiście!
Jeszcze dziesięć lat temu, nawet nie myśleliśmy o tym, aby zaprzątać sobie głowę dodatkową ochroną na zewnątrz, a dzisiaj przy każdym wejściu stoją dwie osoby z włóczniami. Z jednej strony lekko mnie to przeraża, ale z drugiej cieszę się, że po mojej „śmierci" Reaper postarał się zapewnić Goth'owi bezpieczeństwo.
Dodatkowa ochrona nie była jedyną większą zmianą. W zasadzie wszystko było dla mnie zupełnie inne, zupełnie obce. Łowcy podczas zamachu zniszczyli sporą część naszego domu. Pamiętam doskonale to, jak musiałem przemieszczać się pomiędzy językami ognia, lecącymi kulami oraz prochem mojej własnej służby. Wszystko zostało odnowione. To przecież naturalna kolej rzeczy. Więc dlaczego widok nowych ścian, mebli i obrazów powoduje u mnie tak wielki smutek? Pogrążony negatywnymi myślami, zatrzymałem wzrok na portrecie rodzinnym. Goth był na nim przedstawiony jako dziecko, mniej więcej równe Jasper'owi, który z resztą stał obok niego. Na obrazie byli wszyscy, Gothy, Reaper, Fallacy, jego dzieci, Cil. Jednak nie było tam mnie.
—Em... Geno?— usłyszałem za plecami głos Palette. Stał przed drzwiami i wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Dopiero teraz zrozumiałem, że jesteśmy już u celu, a ja jak ostatni głupiec marnuję czas wpatrując się w nic nie znaczący obraz.
Jedna z nowo poznanych mi pokojówek miała zaprowadzić nas do pokoju, w którym aktualnie przebywają Reaper i Fallacy. Ruszyłem przed siebie pewnym krokiem, jednak w połowie drogi zaczynała pożerać mnie trema. Jak zareagują na mój powrót? Jak zareagują na to, że moja śmierć była jednym, wielkim, okropnym kłamstwem? Podczas spotkania z Goth'em nie miałem czasu na zawracanie sobie głowy takimi pytaniami. Poza tym sytuacja była inna, Gothy tak naprawdę mnie nie znał.
—Goth, czy ty znowu wyszedłeś na dwór?!— w progu usłyszałem wściekły głos Reaper'a— Ile razy mówiłem ci, że to niebezpieczne?! Myślałem, że po ostatnim incydencie zrozumiałeś, że takie zachowanie może sprowadzić na nas kłopoty!— zaczął krzyczeć, kompletnie nie dając mu dojść do słowa.
—Reaper.— Fallacy złapał krzykacza za ramię. W tamtym momencie zauważyłem, że mój brat wpatruje się prosto we mnie.
—Nie przeszkadzaj mi kiedy— Fallacy przerwał mu, kładąc mu rękę na ustach, a następnie wzrokiem wskazał dyskretnie w moją stronę— Co?— kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamarł na krótką chwilę— Geno?— w momencie, w którym dostrzegłem, że jego oczodoły zaszły łzami, ja również zacząłem płakać.
—Witaj Death.— dalej płacząc, kolejny raz zaśmiałem się nerwowo. Chyba nie tak powinno to wyglądać. Jestem całkowicie nieprzystosowany do stresujących sytuacji.
—Ale... jak to możliwe? Ja widziałem... widziałem twój proch. A ty... żyjesz.— szybko wstał ze stołka i podbiegł do mnie. Zanim się obejrzałem, znajdowałem się już w jego ramionach. Nie zdążyłem nawet odpowiednio zareagować, ponieważ zrobił to tak szybko— Nie. To nie ważne. Ważne że tu jesteś. Że to nie jest sen. Błagam, aby to nie był sen.— odsunąłem się lekko od niego, aby złożyć pocałunek na jego kości policzkowej.
—To nie jest sen.— przybliżył swoją twarz do mojej, przypuszczam, że po to, aby mnie pocałować, dlatego w geście obronnym położyłem mu palec na ustach— Jeszcze nie teraz. To nie czas.
—Na pewno jesteś prawdziwy.— położył swoją dłoń na mojej kości policzkowej— Tylko Genoś umie się tak nade mną znęcać.
—Nie, tym razem nie o to chodzi. Nie wypłukałem z ust trucizny, boję się, że nadal działa. Nie chcę cię skrzywdzić.
—Co proszę?!— Fallacy, który postanowił nie przerywać nam wspólnego momentu, w końcu zabrał głos.
—Już wszystko tłumaczę. Wiąże się to bezpośrednio z moim zniknięciem.— westchnąłem ciężko, w głowie układając słowa tak, aby nie zszokować ani zdenerwować ich tak bardzo— W dniu, w którym Eterna wtargnęła do naszego zamku, nie zabiła mnie, tylko upozorowała moją śmierć i uprowadziła do więzienia, w którym niedawno spotkałem Palette. Testowała tam na mnie wszystkie trucizny i bronie do walki z potworami. To był układ. Moja wolność, za wasze życie.— w momencie w którym wypowiadałem te słowa, Reaper przycisnął mnie bardziej do swojej klatki piersiowej, Fallacy zagryzał zęby i marszczył luki brwiowe, a Gothy usiadł na wcześniejszym miejscu Reaper'a i spuścił głowę na dół— Wiem, że powinienem w tamtej chwili z nią walczyć, jednak wiem też, że z pewnością bym to przegrał. A ona w chwili stawiania warunków trzymała na ręku Goth'a. Mogła go zabić w każdej chwili. To było jedyne wyjście. Przepraszam.
—Nie przepraszaj.— Fallacy wypowiedział te dwa słowa z grobową miną— To my powinniśmy cię przeprosić, za to że czekałeś tak długo. Gdyby nie ówczesne problemy rady, załatwilibyśmy Eternę już dziesięć lat temu.— usiadł na skraju łóżka, na którym leżał— Tym razem jej nie odpuszczę. Właśnie wypowiedziała nam wojnę. Rada musi się o tym dowiedzieć.
—Nie, nie, nie, nie!— Palette z ramy drzwi przeniósł się prosto pod łóżko Fallacy'ego— Żadnych wojen! Załatwimy ten spór pokojowo. Nie potrzebujemy rozlewu krwi, aby jakoś się dogadać.
—Przepraszam bardzo, a ty kim jesteś?— młodzieniec miał zamiar odpowiedzieć na pytanie mojego brata, ale kiedy tylko otworzył usta, ktoś wbił mu się w słowo.
—Palette Roller.— Street, który chyba właśnie w tym momencie odzyskiwał władzę w ciele (wnioskuję to po tym, że nadal swój cały ciężar oparty miał o ścianę) zabrał głos— Przyszły Wielki Łowca, następca Wielkiej Łowczyni Eterny.— Palette zamknął usta, a za to rozszerzył oczodoły, wyglądał jakby i jego zdziwiła ta informacja— Daj nam czas Panie, jako mieszkańcy wioski rozstrzygniemy swoje wewnętrze sprawy. Jeśli po dojściu Palette do władzy nad łowcami, dalej żądać będziesz wojny, nie będę miał prawa ci w tym przeszkodzić.
—Teraz także go nie masz.— Fallacy syknął w jego stronę— Na nic są wasze słowa! Moja żona również zginęła z ręki Wielkiego Łowcy. Wtedy również obiecane nam było, że nowy przywódca będzie bardziej prawy. Nie uwierzę już w nic, co wypełznie z waszych plugawych ust.— po krótkiej wymianie spojrzeń Fallacy'ego i Street'a, nastała głucha cisza, którą przerwał dźwięk gruchotnięcia kolan o kamienną podłogę. Palette klęknął przed Fallacy'm. Głowę miał nisko spuszczoną, ani śmiał spojrzeć mu w oczodoły.
—Błagam.— wydusił łamliwym, żałośnie brzmiącym głosem— Zrobię wszystko, aby żaden niewinny wampir już nigdy przeze mnie nie ucierpiał. Wojna pochłonie wszystkich, wampiry czy potwory. Jeśli jestem w stanie to zatrzymać, zrobię wszystko, aby mi się to udało. Obiecuję, że Eterna nie będzie siać już więcej terroru. Zaklinam na moje własne imię, na swoją przyjaźń z Goth'em.— na wstawkę o Goth'u jego źrenice lekko zadrżały, jednak dalej zachowywał poważny wyraz twarzy— Błagam.— Fallacy złapał go za podbródek i zmusił go aby spojrzał na jego twarz.
—Jeśli zobaczę chociaż jeden niewłaściwy ruch z twojej strony, staniesz się pierwszą ofiarą wojny.
—Dziękuję.— Palette uśmiechnął się delikatnie, mimo całej powagi sytuacji.
Po całej tej napiętej atmosferze, wróciliśmy do powitań. Palette i Street wyszli na korytarz, za to ja podszedłem do Fallacy'ego, żeby po pierwsze wyściskać go (oczywiście delikatnie, bo oboje wyglądamy w tym momencie jak mumie), a po drugie zbesztać go za zbyt mocne emocjonalne podejście do tej sprawy. Problem już drugi raz uderzył go bardzo personalnie, po części rozumiem jego gniew. Jednakże w tak delikatnych sprawach należy posługiwać się przede wszystkim rozumem. Oczywiście, że każde eksperymenty na mnie były sesją w moim osobistym piekle. Właśnie dlatego nie chcę aby coś podobnego spotkało innego wampira, czy nawet potwora. Jeśli Palette ma jakiś sposób, aby wyjść z sytuacji bez krzywdy innych, powinniśmy dać mu możliwość chociażby wypróbowania go.
W ciągu całej rozmowy z bratem, spoglądałem na Goth'a. Cały czas siedział ze spuszczoną głową, dokładnie w tej samej pozycji. Nie zareagował nawet, kiedy Fallacy i Palette się kłócili. W pewnym momencie zaniepokoiło mnie to tak bardzo, że zaprzestałem rozmowy i uklęknąłem naprzeciw synka.
—Gothy, co się dzieję?
—Zrobiłeś to wszystko, ponieważ chciałeś mnie chronić? Ponieważ Eterna trzymała mnie na rękach?— zapytał, dalej nie podnosząc na mnie wzroku.
—Między innymi. Chciałem chronić ciebie i Reaper'a.— położyłem mu dłoń na policzku— I zrobiłbym to jeszcze raz. W przyszłości będziesz miał własne dziecko i też zrobisz dla niego wszystko. Zaufaj mi.— w końcu podniósł na mnie wzrok— Jednak moja sprawa z Eterną to już przeszłość. Zapomnijmy o tym, co było kiedyś, ważne jest to, co jest teraz. Jakoś nadrobimy te dziewięć lat.— korzystając z tego, że miał czaszkę skierowaną w moją stronę, pocałowałem go w kość czołową— Z tego co wiem, obiecałeś Palette, że go ugościsz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro