-11- Czerwona Łuna
[Perspektywa - Rêver/Sueño (czyli Dream)]
Porankiem wszystko wydaje się spokojniejsze. Nawet mój brat, który przyzwyczajony jest do nocnego trybu życia, w dzień jest bardziej ospały i mniej skory do wybuchów złości. Eh... dlaczego absolutnie wszystko musi kojarzyć mi się z tym zdradzieckim osobnikiem, który właśnie snuje się za mną? Niewiele rzeczy jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, dlatego zdarza mi się to bardzo rzadko, ale jeśli ktoś już to osiągnie, to nie jestem w stanie patrzeć na niego przez następny tydzień. Na moje nieszczęście zawsze tą osobą jest mój brat, z którym mieszkam. Już dawno wybaczyłem mu, to że zamordował moje dzieci oraz pozbawił Encre wspomnień o tym, że łączyło nas coś więcej. Jednak nadal nie mogę zrozumieć dlaczego, po tym jak zakończyliśmy spór, Macabre nie powiedział mi, że Palette jednak żyje, a w dodatku jest bardzo blisko. W momencie, w którym zobaczyłem go po raz pierwszy po prawie osiemnastu latach, od razu wiedziałem, że to moje dziecko. Pomijając imię, które nadał mu Encre, ja zwyczajnie w świecie to poczułem. Wystarczyło mi jedno spojrzenie w jego oczodoły, potwierdzenie Macabre nawet nie było mi potrzebne.
—Jesteśmy już.— powiedziałem to na głos, aby rozbudzić Palette, który zmęczył się podczas podróży i zasnął, kiedy niosłem go na plecach.
—Yhym...— pomogłem mu zejść na ziemię, po czym go puściłem, wcześniej upewniając się, że ma się o co podeprzeć. Macabre w międzyczasie pukał do drzwi.
—Palette!— wraz z synem spojrzeliśmy do góry. Przez okno wyglądała dwójka szkieletów. Niższy z nich wspiął się na parapet i wyskoczył przez okno— Tak się o ciebie martwiliśmy! Te wampiry nic ci nie zrobiły? Jak udało ci się uciec?
—Nic mi nie jest. Żyję.— Palette wystawił ręce w stronę kolegi— No chodź. Dawno się nie widzieliśmy.— młodszy podszedł do niego i go przytulił.
—Przepraszam, że przeszkadzam, ale lepiej żebyście przenieśli się już do środka.
Drugi z chłopców, których widziałem w oknie, po chwili otworzył nam drzwi od wewnątrz. Palette udał się z przyjaciółmi do swojego pokoju, a ja z bratem w stronę biura Eterny. Nie miałem pojęcia jak zacząć tę rozmowę i co w ogóle powiedzieć. Ale jednego byłem pewny. Chcę odzyskać swoje dziecko.
Zapukałem niepewnie w drzwi. Przez pewien czas nikt mi nie odpowiedział, więc zawahałem się czy by tego nie powtórzyć. Brat postanowił wykonać to za mnie, jednak zanim udało mu się podnieść rękę, drzwi się otworzyły, a w nich stanął Cruzar. Słyszałem, że teraz pracuje jako członek armii Eterny, jednak od kiedy przeniosłem się do Anglii nie było jeszcze okazji aby spotkać się w twarzą w twarz.
Zerknąłem ukradkiem na Macabre, aby sprawdzić jak on zareagował na te spotkanie, jednak w przeciwieństwie do osoby przed nami, on został przy swoim naturalnym wyrazie twarzy, czyli lekko przymkniętych oczodołach i grymasie na ustach. Mimo, że z wierzchu wyglądał na niewzruszonego, wiedziałem, że w środku targały nim różne emocje. Nie dziwię się, w końcu rozstali się w dość nieprzyjemnych okolicznościach.
—Chcemy zobaczyć się z Eterną w sprawie sierocińca.— Macabre pierwszy zabrał głos. Cruzar zwrócił twarz do tyłu, zapewne aby niemo porozumieć się ze swoją przełożoną.
—Możecie wejść.— odsunął się z przejścia i zamknął drzwi, kiedy tylko znaleźliśmy się w środku.
—Witajcie. Co was do mnie sprowadza?— Eterna wstała z krzesła i podeszła do nas— Z tego co wiem sprawy remontu zostały już zakończone. Swoją drogą dobra robota Rêver, wiszę ci przysługę.— w normalnych okolicznościach powiedziałbym, że zapłata w zupełności wystarczy, ale przecież przyszedłem tu z interesem.
—Właściwie to...— zastanowiłem się z doborem odpowiednich słów— Chciałbym adoptować dziecko. Chociaż nie wiem czy „adoptować" jest dobrym słowem.
—To znaczy?— usiadła na biurku, po czym założyła nogę na nogę i zaczęła machać jednym kozakiem.
—Jest tutaj moje dziecko. Chciałbym je odzyskać.
—No cóż, to niestety jest bardziej skomplikowane.
—Zdajemy sobie z tego sprawę.— Macabre zaczął, po czym spojrzał w stronę Cruzar'a— Ale chyba moglibyśmy się jakoś dogadać.
[Perspektywa - Goth]
Od wieczora rozpiera mnie energia, co jest dosyć zadziwiające, zważywszy na to, że postanowiłem rozpocząć strajk głodowy. Wampiry dzielą się na dwie grupy, jeśli mówimy o kwestii długotrwałego niespożywania krwi. Jedni zachowują się jak dzikie zwierzęta i zabiją pierwsze co im wpadnie w ręce, a inni są bardziej ospali i niezdolni do walki w tym stanie. Koniec końców jeśli upłynie tydzień, każdy zaczyna wariować, ale nie zamierzam spędzić kolejnych czterech dni zamknięty w pokoju, zależy mi jedynie na tym, aby pograć na nerwach ojca. Jednak wracając do tematu, ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Z tego również powodu, nie byłem w stanie uciec przed wilkami pierwszym spotkaniu z Palette. Eh... może gdybym wtedy sam sobie poradził, teraz nie cierpiałbym tak mocno.
Wizja tego, że on jest tam sobie gdzieś i myśli jak bardzo mnie nienawidzi, doprowadza mnie do szału. Z drugiej strony boję się udać się do wioski, aby go spotkać. Nie wiem co miałbym mu powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Tak w zasadzie to z czego ja mam się mu tłumaczyć? Jestem wampirem, to niezaprzeczalny fakt. Mimo tego Cil, cały czas namawia mnie, żebym poszedł do sierocińca i porozmawiał na spokojnie z Palette.
—Co ja mam zrobić?!— krzyknąłem, po czym uderzyłem pięścią w najbliższy mebel, którym był regał z książkami.
Ku mojemu zdziwieniu, rozpadł się od na kawałki. Był stosunkowo nowy, powinien wytrzymać jeszcze długo. Wcale nie uderzyłem tak mocno, żeby mógł się roztrzaskać! Meble, które są produkowane w tych czasach, są okropnej jakości. Miałem zamiar jeszcze trochę w myślach ponarzekać na stolarza, ale moja uwaga szybko przeniosła się na coś innego. W pewnym momencie poczułem coś mokrego na swojej stopie. Szybko rozpoznałem ciecz, którą był szpik kostny. Skapywał z mojej dłoni, prosto na podłogę, tworząc plamę. Nic z tego nie rozumiem. Roztrzaskałem regał i swoje palce lekkim uderzeniem.
—Akwana doinora.— przywołałem zaklęcie dla dzieciaków, które sprawia, że ślina na chwile ma właściwości lecznicze. Jest na tyle słabe, aby leczyć jedynie powierzchowne rany, ale jestem w stanie ruszać palcami, więc chyba się zda.
W momencie, w którym zlizałem szpik kostny ze swoich palców, poczułem okropny, uciskający ból spowodowany głodem. Położyłem obydwie dłonie na komodzie, żeby przypadkiem nie utracić równowagi. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Dusza piekła mnie niemiłosiernie, wszystkie kończyny mi drżały, po czaszce rozchodziło się okropne dudnienie, w pewnym momencie zacząłem dławić się własną śliną.
—Gothy, słoneczko. Znalazłem sposób żeby...— nieproszony gość, który wszedł przenikając przez moje zakluczone drzwi, przerwał swoją wypowiedź, kiedy tylko zwróciłem twarz w jego stronę— Bardzo nie podoba mi się wyraz twojej twarzy.
Zacisnąłem palce jeszcze bardziej na meblu, zarysowując jego powierzchnie. W momencie, w którym Cil przesunął się lekko w bok, moje nogi same zerwały się do biegu. Kiedy byłem już wystarczająco blisko, skoczyłem na niego, tym samym wywracając go na podłogę. Zapewne przewidział to co chcę zrobić, bo w chwili, w której upadał, złapał ręką metrowy świecznik, a kiedy tylko pochyliłem się, żeby go ugryźć, wetknął mi go do buzi. Trzymał dekorację na obu jej krawędziach i odpychał ją od siebie, próbując trzymać mnie na jak największy dystans, ja zaś wymachiwałem swoimi dłońmi, mając nadzieję, że uda mi się go dosięgnąć. Po wielu próbach, w końcu udało mi się go drapnąć w twarz. Z rany oczywiście zaczął sączyć się szpik kostny. Zacisnąłem jeszcze mocniej zęby na metalowej nóżce od świecznika, po której zaczęły spływać spore ilości mojej śliny. Byłem taki głodny. Tak bardzo, że odrzuciłem całkowicie logiczne myślenie oraz fakt, że ten dziad najprawdopodobniej jest ciężkostrawny.
—Nie mamy aż tak dobrej relacji, żebyś mógł mnie gryźć. Słuchaj, naprawdę cię lubię ale REAPER POMOCY!!
Nie minęły nawet dwie sekundy, a ojciec zjawił się w moim pokoju. Niezbyt obchodziło mnie jakim cudem otworzył zakluczone drzwi, ważniejsze było to, że nie przyszedł tu sam. Trzymał za ramię jedną z naszych pokojówek. Na chwilę stanąłem w miejscu. Przekręciłem głowę na bok, kiedy tata wbił w jej szyję swoje dwa palce i pociągnął je do siebie, rozcinając jej skórę. Dziewczyna krzyknęła, a z jej rany zaczęła sączyć się ciemnoczerwona, niesamowicie zachęcająca krew. Szybko odsunąłem się od Cil'a, a następnie podbiegłem do sprzątaczki. Tata specjalnie rozciął jej skórę w ten sposób, abym przez przypadek jej nie naznaczył, a zapewne bym to zrobił, ponieważ jak już wspominałem, w tamtej chwili niewiele myślałem. Kiedy już znalazłem się wystarczająco blisko, położyłem jedną z dłoni na jej ramieniu, a drugą z tyłu jej głowy, zaś usta przycisnąłem do jej szyi. Bez zastanowienia zacząłem spijać krew.
—Goth, wystarczy, bo ją zabijesz.— tata pomógł mi powrócić do zmysłów, lekko klepiąc mnie po ramieniu— Neto, możesz pójść odpocząć. Dzisiaj nie masz już żadnych obowiązków.— tata wyciągnął rękę w stronę ledwo przytomnej kobiety, z czego po krótkiej chwili namysłu skorzystała.
—Przepraszam.— szepnąłem w jej stronę. Takie gesty nie są do końca w moim stylu (zwłaszcza jeśli chodzi o służbę) ale uważam, że raczej powinno powiedzieć się to osobie, którą prawie się zabiło.
—Nie wiem... czy to... należy do moich obowiązków... ale służę pomocą.— powiedziała pod nosem, po czym chwiejnym krokiem zaczęła iść w stronę wyjścia.
—Wiesz, że to by się nie stało, gdybyś nie zignorował zaproszenia na wczorajszą kolację, prawda?— ojciec spojrzał na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
—Przynajmniej wcześniej użyłem magii leczniczej i jej rana się zagoiła.— uśmiechnąłem się nerwowo.
—Czy wy właśnie rozczulacie się nad jakąś gosposią?— Cil postanowił przekroczyć odstęp bezpiecznej odległości i podejść do nas— Goth mnie prawie pożarł!
—Powiedział ten, który podczas Czerwonej Łuny stanowi największe zagrożenie.— tata furknął pod nosem— Dziewięć lat temu próbowałeś zjeść Fallacy'ego trzy razy w ciągu godziny.
—Ale nigdy nie byłem ofiarą.— objął się rękami—Będę miał koszmary.
—Pójdę sprawdzić, czy Neto nie zemdlała po drodze. Goth, jeśli będziesz głodny, poproś kogoś ze służby o krew. To, że jesteś na mnie zły, nie oznacza, że masz się doprowadzać do takiego stanu.— po tych słowach, tata zaczął zmierzać w stronę wyjścia z mojej komnaty.
—Czym jest Czerwona Łuna?— zapytałem, kiedy tylko nasza wcześniejsza rozmowa została przerwana. To pytanie nurtowało mnie od momentu, w którym usłyszałem tę nazwę.
—Miałem zamiar opowiedzieć ci o niej na kolacji.— ojciec stanął w miejscu i rozmawiał ze mną będąc odwróconym tyłem— Ale teraz jestem zajęty. Cil przekaże ci niezbędne informacje.— po tych słowach zmienił się w nietoperza i wyleciał z mojego pokoju.
Wpatrywałem się w lekko otwarte drzwi, do momentu, w którym nagły wiatr zamknął je z hukiem. Spowodował również to, że wszystkie świece w moim pokoju zgasły. Zaważywszy na to, że okna były zasłonione i tym samym, nawet światło księżyca nie wpadało do mojej komnaty, zrobiło się całkowicie ciemno. Zanim zdążyłem się obejrzeć, po całym pomieszczeniu rozległ się dźwięk bębnów, wybijający bardzo powolny ale równie bardzo głośny rytm.
—Cil, to twoja sprawka, prawda?!— krzyknąłem, jednak moją jedyną odpowiedzią był czerwony dym wyłaniający się z mojej szafy.
—Czerwona Łuna pojawia się w bardzo nieregularnych odstępach czasowych.—w końcu usłyszałem jego głos, jednak przez te dudnienie nie potrafiłem zlokalizować gdzie ukrywa się jego właściciel— Następna może pojawić się za miesiąc lub za dziesięć tysięcy lat. Nikt nie jest w stanie przewidzieć kiedy nastąpi, zanim nie odczujemy, że się zbliża. Trwa pół miesiąca, a w jej trakcie wampiry osiągają szczyt swoich mocy.
—Dlatego rozbiłem regał, chociaż tego nie chciałem?
—Tak. W tym okresie będzie ciężko ci wyczuć, granice twoich możliwości, dlatego radzę ci uważać. Czerwona Łuna niesie ze sobą ogromną moc, ale równocześnie czyni cię najbardziej bezbronnym.—czerwony dym z szafy ułożył się w kształt ogromnego węża, który zaczął zmierzać w moją stronę. Instynktownie chciałem się od niego odsunąć, ale okazało się to nie takie proste. Coś mnie blokowało, a właściwie ktoś—Jedno draśnięcie na duszy spowodować może śmierć.— wąż zaczął sunąć w moją stronę. Starałem się zachować kamienną twarz, w momencie, w którym zaczął owijać się w koło mojego ciała. Wiedziałem, że to iluzja, ale przecież nie mogę mieć pewności, że ten szajbus nie wymyślił niczego niebezpiecznego.
—Cil dosyć!— krzyknąłem w momencie, w którym wąż otworzył szeroko paszczę, ukazując mi swoje dwa ostre kły.
—Przestraszyłem cię, co?— na pstryknięcie jego palców, wszystko wróciło do normy. Wąż zniknął, a świecie się zapaliły. Dodatkowo odsunął jeszcze zasłony.
—Nie mam ochoty na głupoty.— furknąłem pod nosem.
—Zaklęcie iluzji poznaje się na bardzo słabym poziomie, dawno nie bawiłem się tak z nikim, bo wszyscy są na to odporni.— podszedł do mnie i wystawił ręce w moją stronę w geście przytulenia, ja w odpowiedzi odsunąłem go od siebie, uderzając go pięścią w kość nosową— Ej, nie tylko ty jesteś delikatny w trakcie Czerwonej Łuny. Co prawda zacznie to działać dopiero jutro.— jutro?— Tak, jutro rano się rozpoczyna.
—Czyli w tym czasie będę silniejszy?
—Tak, ale radzę ci przesiedzieć ten okres w zamku. Wtedy wszystko staje się potencjalnym zagrożeniem.
—Jesteśmy silniejsi i równocześnie o wiele słabsi. Po co to w ogóle jest?— wzruszył ramionami— Będę musiał tu siedzieć z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez dwa tygodnie.— westchnąłem.
—No cóż, nie do końca.— podniosłem wyżej jeden łuk brwiowy— Ja będę siedział w klatce na dole, w lochach.— to my mamy lochy?— Zostałem przemieniony w wampira w trakcie Czerwonej Łuny i wpływa to na mnie o wiele mocniej niż na inne wampiry. Dostaję fisia i zaczynam mordować wszystko co popadnie.— na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech— No właśnie Gothy, po coś tu przyszedłem.— podszedł w stronę drzwi i podniósł z ziemi jakąś starą księgę, której wcześniej nie zauważyłem— Zabrałem to z posiadłości Fallacy'ego, kiedy szukaliśmy cię razem z Reaper'em.— wskazał ręką na okładkę książki.
—Przecież to podręczniki, które są dla wyższej rangi od tej stryjka. Ani ty, ani ja nie będziemy w stanie nawet przeczytać tego co tam jest.
—Zależy nam tylko na jednym zaklęciu. Teleportacja. Będziesz zamknięty w zamku przez dwa tygodnie, to jedyna szansa, abyś mógł odnaleźć Palette i wrócić na czas przed Czerwoną Łuną. Warto spróbować, najwyżej nam się nie uda.
[Perspektywa - Encre]
Przejeżdżając pędzlem po płótnie przenoszę się w całkowicie inny świat. W tym momencie wszystkie moje zmartwienia odchodzą na dalszy plan, cała rzeczywistość odchodzi na dalszy plan. Jestem tylko ja i plamy farby ukazujące nową, lepszą rzeczywistość. Naprawdę ciężko mi opisać słowami emocje, które towarzyszą mi, kiedy tylko pędzel znajdzie się w mej dłoni. Myślę, że aby w pełni to zrozumieć, należy doświadczyć tego niesamowitego uczucia, które towarzyszy w momencie, w którym uświadamiasz sobie, że zwykłymi ruchami dłoni stworzyłeś coś niezwykłego, niepowtarzalnego, coś swojego. Sztuka mnie nie ogranicza. Tylko przy płótnie czuję się prawdziwie wolny.
Przeciągnąłem się siedząc na krześle, aby rozprostować kości, które zastały się od trwania zbyt długo w jednej pozycji. Niestety w przeciwieństwie do duszy, moje ciało nie odpoczywa podczas tworzenia, zwłaszcza tak wymagających obrazów. Jednak było warto. Spojrzałem z dumą na dwumetrowy obraz, na którym znajdowała się moja ukochana Katedra Notre Dame.
—Minęło tyle lat, a dalej pamiętam każdy szczegół.— wypowiedziałem to zdanie na głos, w swoim rodzimym języku.
—Naprawdę tak wygląda?— usłyszałem cudzy głos za swoimi plecami. Co dziwne, nie słyszałem, aby ktoś wchodził do środka. A co jeszcze dziwniejsze zdanie zostało wypowiedziane w języku francuskim— Mama obiecała mi kiedyś, że obejrzymy ją z bliska, ale przez jej śmierć ostało mi się jedynie ulotne marzenie.— Pente podszedł bliżej obrazu. Posłał w moją stronę delikatny uśmiech, kiedy zacząłem mu się przyglądać.
—Gdzie nauczyłeś się mówić po francusku?
—Matka była Francuzką. Nasz ród jest bardzo zaprzyjaźniony z francuską magnaterią. A właściwie był, zanim ojciec zaczął łamać wszystkie możliwe przepisy.— zaśmiał się lekko— Radzę ci na niego uważać, to rewolucjonista.— miałem zamiar zapytać go o znaczenie tych słów, ale niestety nie zdążyłem, ponieważ w drzwiach stanął Fallacy.
—Mój własny potomek rozpowiada plotki na mój temat? Do czego zmierza ten świat?— w tym momencie nasza rozmowa powróciła na tereny lokalnego języka.
—Do wolności słowa, której tak pragniesz?— Fallacy westchnął— Ojcze, czy wybierzemy się w podróż do Francji?— Pente ponownie zaczął wpatrywać się w namalowaną Katedrę.
—Kiedyś na pewno.— Fallacy również podszedł w stronę mojego nowego dzieła— Będziesz nanosił jeszcze jakieś poprawki?
—A-a powinienem?— niemalże rzuciłem się na półkę, aby chwycić pędzel do ręki.
— Nie, nie, nie.— Fallacy zaczął machać dłońmi w prawo i lewo— W mojej intencji było zapytanie, czy po wyschnięciu będzie można go już powiesić.
—Tak. Myślę, że tak.— ale czy na pewno? Teraz już niczego nie jestem pewien. Powinienem coś poprawić? Coś domalować? A jeśli coś zepsuję? Nie, stwierdziłem, że jest już skończony.— Gdzie chciałbyś go powiesić?— Fallacy zamilkł na chwilę.
—Z tego co wiem, twoja komnata ma dosyć puste ściany.— wampir wysunął propozycję, która delikatnie mnie szokowała i muszę przyznać, że naprawdę ucieszyła. Zaprawdę wiele oddałbym, aby chociażby jeden raz widokiem, który przywita mnie od razu po wstaniu była moja ukochana Katedra. W tamtej chwili byłem mu tak wdzięczny, że nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów aby to okazać— Musisz odejść stąd na jakiś czas.— Fallacy ni z tego ni z owego rozpoczął nowy temat. Pente postanowił zmienić się w nietoperza i wylecieć przez okno, kiedy zrobiło się poważnie.
—Chwila moment.— spojrzałem na niego z lekko przechyloną głową w bok— Palenie żywcem już nie obowiązuje?
—W trakcie Czerwonej Łuny wampiry nie opuszczają swoich posiadłości. Nikt nie zorientuje się, że tym razem nagniemy zasady.— Fallacy zwrócił twarz w moją stronę— Uznałem, że to najbezpieczniejsze wyjście. Dotychczas potrafiłem nad sobą panować, ale nigdy jeszcze nie miałem przy sobie osoby, którą naznaczyłem. Obawiam się, że mógłbym zrobić ci coś złego.
—Tylko tak właściwie to...— zacząłem układać wszystkie przybory plastyczne na półki, aby zająć czymś ręce— Nie mam gdzie wracać. Jeśli tylko pojawię się w wiosce, Eterna mnie zabije, albo w najlepszym przypadku wtrąci do więzienia.
—Nie masz nikogo, kto byłby w stanie zapewnić ci kryjówkę na dwa tygodnie? Jakieś zaufanej osoby?— Fallacy postanowił nie stać bezczynnie i zaczął pomagać mi płukać pędzle.
—To trochę ryzykowne. Jeśli coś się wyda, ta osoba również będzie miała kłopoty.— po wyczyszczeniu wszystkich narzędzi, wytarłem mokre ręce w fartuch.
—Jeśli nie opuścisz jego domu, nikt się nie zorientuje.— obydwoje sięgnęliśmy w tym samym czasie po kubeczek, przez co chcąc nie chcąc nasze dłonie się złączyły. Moją twarz przyozdobił lekki, tęczowy rumieniec, jednak wampir przede mną był nadal niewzruszony, można powiedzieć, że wyraz jego twarzy zrobił się jeszcze poważniejszy— Encre, ja cię błagam. Musisz uciekać, tutaj nie jesteś bezpieczny. Jednak jeśli tam coś się stanie, przyjdę po ciebie.
—Skąd będziesz wiedział, kiedy coś się stanie?— wyciągnął ze swojej kieszeni mały nożyk. W tej chwili przez moją czaszkę przeleciały miliony myśli. To nie tak, że się przestraszyłem. Ufam mu, gdybym mu nie ufał nie byłoby mnie tutaj. Jednak bardzo zaciekawiło mnie co z tym zrobi.
—Podaj mi dłoń.— wykonałem polecenie— Przepraszam, to może trochę zaboleć.— przyłożył końcówkę noża do wnętrza mojej dłoni, po czym pociągnął ją do siebie. Syknąłem z bólu, jednak dalej trzymałem rękę w tej samej pozycji. Po bardzo krótkiej chwili Fallacy powtórzył czynność, jednak tym razem na swojej dłoni. Przyłożył nasze rany do siebie i zaczął szeptać coś w niezrozumiałym dla mnie języku— Dopóki nie odwołam zaklęcia, poczuję ból, jeśli ktoś cię skrzywdzi. Jeśli coś będzie się dziać, znajdę cię po zapachu.
—Boję się... ale ci zaufam.
***
Minęło już trochę czasu, od mojego ostatniego pobytu w wiosce. Kiedy odchodziłem, śniegu było zaledwie pare centymetrów, a teraz wszystko przykryte jest białą pierzynką, która bardzo ładnie odbija promienie rzucane przez lampy. Podłoga mieni się tak bardzo, jakby i na niej pojawiły się gwiazdy, które zawsze oświecają nocne niebo. Pośrodku tego pięknego krajobrazu, na obrzeżach znajduje się mała, drewniana chatka, która była moim celem i zarazem zakończeniem mojej samotnej oraz bardzo ryzykownej wędrówki.
Trochę dziwnie czuję się z tym, że odwiedziłam swojego przyjaciela o drugiej w nocy, ale Czerwona Łuna zaczyna się dzisiaj rano, więc nie miałem wyboru. Zapukałem do drzwi, spodziewając się, że otworzy mi je zaspany Macabre i pośle mi swoje słynne oskarżycielskie spojrzenie. Jednakże ku mojemu wielkiemu zdziwieniu otworzył mi je młody szkielet. Przez moment zacząłem zastanawiać się czy aby na pewno zapukałem do drzwi odpowiedniego domu.
—Dobry wieczór.— odrzekł, po czym zaczął mierzyć mnie spojrzeniem— Czego pan szuka o tak późnej godzinie?
—Encre?— z głębi korytarza wyłonił się znajomy głos. Macabre podszedł do drzwi z kubkiem zielonej herbaty w dłoniach— Co ty tutaj robisz?
—Ha ha, to dosyć długa historia.— odruchowo położyłem swoją dłoń z tyłu głowy, pocierając przez kaptur kręgi szyjne.
—I zapewne ciekawa. Ostatnio na słupie widziałem list gończy z twoją buźką.— dzieciak, który nadal mi się przyglądał, otworzył szerzej swoje oczodoły— Palette leć się przebrać, w końcu się śpieszysz.— położył młodzieńcowi rękę na ramieniu— Encre to przyjaciel Rêver, w cokolwiek się wpakował, ufamy mu.— po tych słowach wyraz twarzy Palette lekko złagodniał—Wejdź do, środka i nie wpuszczaj zimna.— ostatnie zdanie, które zostało potwierdzone ruchem głowy, zostało skierowane do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro