Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-1- Nieudane łowy

[Perspektywa - Goth]

Czy las nocą nie jest niesamowitym miejscem? Księżyc otula co niektóre punkty swoim delikatnym światłem. Stanie w tym blasku jest o wiele przyjemniejsze od blasku słońca. Wszystko wydaje się takie spokojne, ciche. Nie dochodzą tu żadne okropne dźwięki z tej przeklętej wioski. Wszystko co denerwujące śpi, a to co przyjemne budzi się do życia. Zwierzęta żyjące nocnym trybem są o wiele przyjemniejsze od tych żyjących w dzień. Dajmy na przykład takiego niedźwiedzia. Wyjątkowo duży i wyjątkowo agresywny, w dodatku ciężko wgryźć się w jego grubą i twardą sierść. Nie żebym lubił jeść zwierzęta, nie jestem jaroszem. Zwierzęta są obrzydliwe w smaku, potwory da się jeszcze zjeść (chociaż to zależy od rasy), a ludzka krew to jedno z najlepszych dań, ale niestety słabo dostępne na naszym terenie. Hym... co? Nie wspominałem, że jestem wampirem? Chyba powinienem przedstawić się na początku, a nie wysuwać od razu z gadką o jedzeniu. To nie moja wina, jestem trochę głodny.

Mam na imię Goth. Jestem wampirem. I czy w zasadzie dalej muszę się przedstawiać?

—Jestem przedstawicielem najpotężniejszej rasy na tym świecie. Reszta nie powinna cię obchodzić.— wyciągnąłem przed siebie swoją szablę i jednym ruchem ręki przeciąłem w pół pień stojącego przede mną drzewa. Z moją siłą i materiałem, z którego została wykonana szabla, byłbym w stanie przecinać kamienie.

—Jestem największym bufonem, który chodził po tym świecie. Reszta nie powinna cię obchodzić.— Cil wziął patyk do ręki i uderzył nim w pień drzewa, naśladując mój ruch— Do kogo mówisz?

—Ćwiczę to co mam powiedzieć, kiedy już spotkam łowcę.

—Nie bądź taki chop do przodu. Twój ojciec zakazał nam nawet się zbliżać, jeśli takowego ujrzymy. A jeśli zlekceważysz ten rozkaz, lepiej ćwicz błaganie o litość.

Cil jest adoptowanym bratem mojego stryja, a zarazem najpotężniejszego wampira naszego rodu - Lorda Fallacy'ego. Jest adoptowany, ponieważ nie urodził się jako wampir. Był służącym, który na skutek wypadku prawie stracił życie. Jedynym ratunkiem dla niego była przemiana w wampira. Nie jest pełnoprawnym członkiem naszego rodu, a puszy się jakby był conajmniej jego głową.

—Abyś przypadkiem ty zaraz nie musiał tego improwizować.

—Ohoho! Czy to była groźba?— wyciągnął swoją szablę— Nie zapominasz, że dzieli nas stuletnie doświadczenie?

—Czymże jest wiek w świecie wampirów? Równie dobrze żyjąc dziewięć lat, mogę przewyższać cię siłą.

—Więc chcesz się przekonać?

Wiek u wampira naprawdę jest pojęciem względnym. W zasadzie to jesteśmy odporni na wszystkie choroby, a to czyni nas nieśmiertelnymi. Jedyny czynnik, który jest w stanie wykończyć wampira to śmierć głodowa lub morderstwo. Chociaż z tym drugim też nie ma tak łatwo. Jedynymi, którzy są w stanie to zrobić są łowcy.

A co do mojego aktualnego wieku, to tak, żyję dopiero dziewięć lat, ale wampiry właśnie do dziewięciu lat rozwijają się dwa razy szybciej pod względem fizycznym, psychicznym i magicznym. Gdy już osiągają powiedzmy, że mentalnie osiemnaście lat, starzenie się zatrzymuje. I od tego momentu idzie to bardzo bardzo wolno. Oczywiście tyczy się to tylko wampirów czystej krwi. Jeśli jakieś dziecko zostanie zmienione w wampira, albo powstanie ze związku mieszanego, pozostaje dzieckiem na kilka dobrych stuleci.

Jednak powinienem wrócić myślami do walki, która za moment się rozpocznie. Oczywiście, że nie uda mi się wygrać starcia siłowego, dlatego postanowiłem uciekać. Moja pycha znowu przyćmiła racjonalne myślenie i trochę mnie poniosło. Cil ma rację, nie mam szans z jego doświadczeniem. Dlatego trzeba ruszyć głową. W odróżnieniu od tego cymbała, ja potrafię to zrobić, więc w tym aspekcie mam przewagę.

—Hahaha! Nie złapiesz mnie! Jesteś za wolny!— postanowiłem się z nim trochę podroczyć—I co da ci to twoje doświadczenie, kiedy nie potrafisz złapać ofiary?— zacząłem zmierzać w kierunku wioski. Wiem, że zaraz spanikuje, zwłaszcza jeśli będę zachowywał się tak głośno.

—Nie biegnij w tamtą stronę! Twój tata zabronił mi narażać cię na niebezpieczeństwo!- a nie mówiłem? Jest taki przewidywalny.

—Przykro mi, musisz mnie złapać!— zacząłem przecinać szablą wszystko co stawało mi na mojej drodze, żeby pospadało na niego i jeszcze bardziej utrudniło mu bieg.

—Goth! Uspokój się i przestań zachowywać się jak dzieciak! Masz osiemnaście lat!

— Przecież sam mówiłeś, że mam dziewięć, więc mogę zachowywać się jak dzieciak.-

—Jesteś niemożliwy...— stanął w miejscu— Goth, poddaję się! Wygrałeś!

—Możesz powtórzyć?— w oka mgnieniu znalazłem się przy jego twarzy.

—To było nieczyste zagranie. Wykorzystałeś to, że dostałem rozkazy od twojego ojca.

—Phi! Zaakceptuj porażkę.

Hym... trochę już mi się tu nudzi. Tak szczerze, to przyszedłem tu jedynie ponapawać się widokiem i sprawdzić czy jakieś jedzenie nie zgubiło się w lesie. Niby od podawania krwi mamy służbę, ale bardzo lubię jak krzyczą. Nie ma zabawy, a piękny widok psuje mi twarz Cil'a. Czas wracać do domu.

Przez całą drogę zastanawiałem się czy nie powinienem zmienić swoich szat na czarne. Białe strasznie brudzą się podczas chodzenia po lesie. Ale czy będę dobrze w tym wyglądał? Kiedy zapytałem o to Cil'a wyśmiał mnie i powiedział, że mam sprawić sobie okulary, abym dostrzegł kogoś innego poza sobą. Eh... on jest bezużyteczny.

Oczywiście, kiedy tylko przekroczyliśmy próg zamku mój jakże ukochany ochroniarz zdał raport z dzisiejszego dnia, włącznie z tym co stało się niedawno. Dostałem srogą reprymendę od ojca, ale postanowiłem nie wchodzić z nim w zbędne dyskusje i po prostu udałem się do swojej komnaty w celu przebrania brudnej szaty. Na szczęście w jednej z szaf udało mi się znaleźć coś czarnego. Przecież wyglądam w tym jak ojciec. Zmieniam zdanie, już mi się nie podoba.

—Miałeś rację, faktycznie dobrze wyglądasz.— usłyszałem głos, jednak osoby do której on należy, nie mam zamiaru narazie oglądać.

—Co ty tu robisz Cil?— zapytałem z wyraźną irytacją w głosie.

—Nie tylko ty umiesz się zmieniać w nietoperza, Gothy. Wleciałem tu przez okno.— muszę zapamiętać na przyszłość, aby zamykać okna w pokoju, najlepiej w momencie, w którym będzie przelatywał.

—A więc dlaczego marnujesz mój cenny czas?—

—Po pierwsze, chciałbym ci przekazać, że twój wuj, Lord Fallacy, przyjeżdża na dwór.— dobrze, to nawet miła wiadomość—Po drugie, twój tata słusznie się martwił. Eterna była w lesie, cudem przeżyliśmy. A po trzecie, znaleźliśmy kolejną kandydatkę na twoją żonę.

—Znowu?!— krzyknąłem—Mówiłem, że nie szukam miłości, jestem za młody na małżeństwo!

—Osiemnaście lat to bardzo odpowiedni wiek.

—Nie chcę o tym słyszeć! Wyjdź, albo pożałujesz.— na szczęście nie musiałem powtarzać swych słów.

Co to za durne wymysły?! Mówiłem wyraźnie, że nie chcę się żenić! Całe życie przede mną! Nie zmarnuję go na jakąś kobietę. Rozumiem, jakbym był zwyczajnym potworem, wtedy musiałbym się śpieszyć, ale przecież jestem wampirem. Ojciec chce żebym wydoroślał, ale ja ją prędzej zjem, niż zmienię dla niej swoje zachowanie.

Znowu się zdenerwowałem! Nie chcę spotykać się oko w oko z ojcem. Chociaż za chwilę miała odbyć się wieczerza. Jestem głodny. A może... pójdę do wioski i załatwię coś do jedzenia. Wtedy udowodnię mu, że jestem dorosły.

[Perspektywa - Palette]

W takie dni jak te, kiedy jesień odchodzi, aby ustąpić miejsce zimie, lubię wychodzić na dach i rozmyślać. Patrzę wprost na księżyc. Robię to, bo gdy tylko dopada mnie ciemność, widzę przed oczodołami wspomnienie, które towarzyszy mi już przez połowę mojego życia. Krew, proch, bestia. I ja sam. Po środku tego wszystkiego, muszący zmierzyć się z tym, że gdybym zarządził odwrót, miałbym na sumieniu tylko jednego trupa, a teraz mam trzy. Przerażone twarze ich wszystkich, ich ostatnie tchnienie, wzrok proszący o pomoc i drwiący uśmiech ozdobiony wampirzymi kłami.

—Pal!— przemyślenia przerwał mi głos Sprinkle, dochodzący z dołu.

—Palette!— a po nim dołączył kolejny.

—Jesteś tu Palette?— i kolejny.

—No weź, nie chowaj się!— wszyscy stali przed drzwiami sierocińca i się rozglądali.

—Mam dość. Nigdzie go nie ma.

—No właśnie, chodźmy już. Jak się przestanie obrażać to przyjdzie.

—Nie mam zamiaru go tu zostawić!

—Daj spokój Sprinkle, poradzi sobie. Nie będę tutaj kości odmrażał tylko dlatego, że nasza "księżniczka" ma znowu te swoje humorki.

—Powinieneś być dla niego bardziej wyrozumiały, w końcu...

—To się stało dziewięć lat temu. Kto by o tym pamiętał?

—Ja pamiętam! Wtedy zginął mój brat!

—Zamknijcie się już! Takim gadaniem tylko odstraszycie Palette. A jak go nie znajdziemy, Eterna nas zabije.

—W końcu to jej ulubieniec.

—Nie dziw się. Jest najlepszy z nas wszystkich.

—No chyba od ciebie!

—Powiedziałem "wszystkich".

—Przeszukamy las.

—Oszalałeś?!— pare głosów odezwało się na raz.

—Luxath, tam są wampiry!

—Jesteśmy łowcami wampirów!

Chyba powinienem stąd zejść, bo znowu sprowadzę na nas kłopoty. Będę musiał przez resztę nocy znosić wyrazy współczucia i sztucznie uśmiechać się, mówiąc, że wszystko jest w porządku. Ale przynajmniej nikt więcej nie ucierpi.

Podparłem się o miecz, który zawsze noszę przy sobie i wstałem z miejsca. Już miałem zamiar zeskakiwać, jednak usłyszałem bardzo niepokojący dźwięk. Czy to czyiś krzyk? Tak, to na pewno. Co się stało? Może wampir zaatakował tę osobę. Nie mogę nie zareagować, jestem łowcą.

—Hej!— krzyknąłem z dachu, po czym wszyscy moi towarzysze, którzy stali na dole, spojrzeli na mnie— Macie zakaz wchodzenia do lasu! Wracajcie do środka.

—Też słyszeliśmy ten krzyk.

—To rozkaz od waszego dowódcy Luxath!— zaklnął pod nosem i zaczął zmierzać w stronę domu. Bardzo mi przykro, ale pod nieobecność Eterny ja rządzę.

Zeskoczyłem z dachu i zacząłem biec w kierunku bardzo niepokojących dźwięków. Po biegu, który trwał zaledwie chwilę, dostrzegłem postać w czarnym płaszczu, uciekającą przed chordą wilków. Kurde, szybcy są, nie dam rady ich dogonić.

—Hej! Biegaj w kółko!— krzyknąłem w kierunku postaci.

—He?— kiedy mnie zauważył, zaczął biec w moją stronę. Dobra, nie taki był plan, ale może uda się to wykorzystać— Nie mam siły, dawno nic nie jadłem.— rzucił się na mnie i wymamrotał.

—Uratuję cię i przyniosę ci coś do jedzenia.— powiedziałem, niewiele myśląc o tym co robię, bo układałem plan w swojej głowie— Mam!

—Co?

—Plan.

—To gadaj szybko, bo biegną!

Wziąłem go na ręce i zacząłem biec w kierunku wielkiej kłody, która przewaliła się i ułożyła idealny most nad przepaścią. Kiedy tylko szkielet zauważył gdzie idę, zaczął na mnie krzyczeć, że nas zabiję. Jego szarpanie się nie pomagało mi w tej sytuacji! Przypominam, że goni nas conajmniej z sześć wściekłych wilków.

Byłem pewny, że zwierzęta będą o wiele mądrzejsze ode mnie, wyczują niebezpieczeństwo i nie pójdą za nami. Niestety byłem w dość dużym błędzie. Wbiegły za nami.

—Co robisz kretynie?!— szkielet krzyknął, kiedy przerzuciłem go na drugą stronę.

—Ratuję ci życie!— w momencie, w którym to powiedziałem, jeden z dzikich psów złapał za moją nogawkę od spodni. Pod wpływem tego upadłem na ziemię, a w powietrzu rozległ się głośny trzask.

Zacząłem cofać się na czworaka tak szybko jak mogłem. Jednak nie udało mi się uniknąć widoku otwartej paszczy tuż przy mojej twarzy. Zapamiętałem to tak dokładnie, że w pamięci mogę policzyć wszystkie zęby stwora. Zacisnąłem rękę na swoim mieczu i już miałem zamiar wyciągnąć go przed siebie, ale okazało się, że nie musiałem. Szkielet za mną kopnął zwierzę w pysk. Po chwili powtórzył swój cios i tym samym jeden z wilków spadł z kłody.

—On zginie.— powiedziałem pod nosem, kiedy usłyszałem pisk.

—Albo one, albo my!— krzyknął, a następnie wziął mój miecz do ręki i wbił go w kłodę. Zanim zdążyłem się obejrzeć, nasze podłoże zaczęło się rozpadać. Młody szkielet złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć na drugą stronę. Udało nam się w dosłownie ostatnim momencie.

—Jestem Palette, a ty?— usiadłem na trawie i zapytałem, kiedy niebezpieczeństwo już minęło.

—Ty tak na serio?— zapytał mnie z lekkim politowaniem w głosie. Ale tylko lekkim.

—Tak na serio.— przez chwilę panowała pomiędzy nami lekko napięta cisza. Ale znowu tylko lekko. Trzeba przełamywać pierwsze lody, może zostaniemy przyjaciółmi.

—Jestem Goth.— kiedy przybliżyłem twarz do jego twarzy, schował twarz w szaliku i zarumienił się na fioletowo— Dzięki za ratunek.—położył mi dłoń na ramieniu i odsunął mnie od siebie.

—I vice versa. Mieszkasz w wiosce?

—Tak. Ale raczej już więcej się nie spotkamy.— trochę ciężko zrozumieć go przez ten szalik na twarzy, ale dam radę.

—Dlaczego? Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić.

—Zaprzyjaźnić. Dobre sobie. Ja nie uznaję czegoś takiego jak przyjaciele.

—Nie masz przyjaciół? Musi być ci smutno. Mogę zostać twoim przyjacielem.

—Moim... przyjacielem?— popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczodołami

—Hej Palette!— a pro po przyjaciół. Co te głupki tutaj robią?! Nie pozwoliłem im tu przychodzić— Musisz wracać! Eterna dowiedziała się, że zwiałeś i jest wściekła.

—Eterna?— Goth zaczął się cofać.

Chciałem do niego krzyknąć, aby uważał, ale chyba było już na to za późno. Jego noga poślizgnęła się na błocie, a reszta ciała poleciała za nią. Od razu zerwałem się do biegu, co też okazało się być błędem, bo jak ostatni idiota poślizgnąłem się w tym samym miejscu. Dlaczego dzisiaj musiało padać?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro