Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆𝖑 II

,,Jeśli dojdzie do konfliktów między długowiecznymi, a ich działania nie będą wpływać na władców, terytorium, gospodarkę, armię bądź obywateli danego państwa, istoty mają prawo rozstrzygnąć spór wedle własnych instynktów. I choćby konsekwencją była śmierć jednego z nich, śmiertelnikom zabrania się przerywania oraz łagodzenia walki."

~ Akty prawne szesnastu międzykrólestw, Śmierć asmuovów, art. 21



,,Eresem..."

Nie zamierzała czekać. Podeszła do okna, otworzyła je, skoczyła, a skok podzieliła na dwie części. Wpierw wylądowała na uwypukleniu cztery piętra niżej, potem zaś na ziemi, którą przysypały odłamki kamienia po pierwszym uderzeniu. Miecz zabrzęczał na plecach, podobnie zresztą jak zbroja, ale Aoso nie przeszkadzało zbyt głośne powitanie kogoś, kto zauważył ją być może jeszcze na korytarzu wieży.

Wygładziła pelerynę przy klamrze nim podeszła do asmuova.

– Śmierdzicie niemiłosiernie – wysyczała po eresemsku, dodając celowo nieco aoskiego akcentu. Krew wrzała. Zalewała głowę istoty, tworząc drażniący szum oraz pisk podniesionym ciśnieniem. Tłumiła świetnie wyostrzone zmysły, dlatego podczas stawiania następnych kroków Aoso nie miała pewności, czy wciąż rozbrzmiewał stukot jej metalowych trzewików. – Gadaj, jaki był cel tego przedstawienia! Doskonale wiedzieliście, że poza władcami wszyscy to wyczują, więc teraz nie udawaj, że do niczego nie doszło! No gadaj!

Eresem zmrużył płonące czernią oczy. Natarł na nich podmuch chłodnego powietrza, ale Aoso ledwie wychwyciła pośród mroku ruch jego nienaturalnie ciemnych kosmyków włosów. Ba! Gdyby nie cztery pasemka przy grzywce – białe oraz niebieskie – uznałaby nawet fryzurę za nietkniętą następnymi muśnięciami wiatru... I sądząc po ściągniętej twarzy asmuova, on także doświadczył podobnego problemu u długowiecznej.

Zadarł wysoko podbródek, mimo że przewyższał kobietę o głowę, a grymasem zniekształcił srebrne uwypuklenie biegnące wzdłuż prawego oka. Rozgałęziało się ono ku prawemu uchu i przecinało dłuższą kreską lekko krzaczastą brew. Peleryna obu istot załopotała na wietrze. Mrok pochłonął niegdyś lśniące zbroje.

– Nie mam obowiązku tłumaczyć się z naszego postępowania – skwitował ostro ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Aoso podczas nabierania głębszych wdechów zawzięcie usiłowała nie zwymiotować, jednak gdzieś blisko siebie nadal trzymała myśl, że akurat spaskudzenie butów asmuova znacząco poprawiłoby jej humor. – Traktujecie południe wrogo, mimo że to nie ono atakowało królestwa pierwsze, a przede wszystkim sami nie zdradzacie nam zbyt wielu szczegółów.

– Nie wiem, dlaczego jesteś tym wielce zaskoczony! Zwłaszcza teraz, kiedy przybyliście na Kruche Piaski z królową ubraną w zwłoki. Do kogo należały?

,,Zwłoki... Zwłoki, to chyba zbyt łagodne określenie tego fenomenu" – pomyślała.

Aoso rzeczywiście wyczuwała trupa, więc pytanie o tożsamość ofiary nie było nieuzasadnione, ale żyła też na świecie wystarczająco długo, by wywnioskować, że tu miała do czynienia z czymś stokroć gorszym. Widziała wielu martwych żołnierzy, zwykle na innym etapie rozkładu, i nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek reagowała na to podobnie. Gardło piekło niemiłosiernie, kwaskowaty smak wypełniał usta... Zupełnie jakby gdzieś nieopodal ciało gniło w wannie pełnej robactwa, zepsutego mleka, wymiocin oraz odchodów, a dookoła wciąż rozlewano świeżą krew.

– Odpowiadaj. Z kogo królowa zrobiła szaty?

– Z nikogo, kto by interesował północ.

– Ty... – przygryzła język, dusząc przekleństwo. Nieszczególnie chciała testować cierpliwość bogów dalszą wiązanką wulgaryzmów. – Mam nadzieję, że chociaż możesz zdradzić powód, dla którego przyszedłeś na dziedziniec w środku nocy. Chyba mieliśmy dla własnego komfortu i bezpieczeństwa nie opuszczać wież do rana.

– Sprawdzam szkody po wichurze.

– Miły gest jak na tyrana z południa – prychnęła. Ciemne oczy asmuova rozbłysły złowróżbnie, więc instynktownie odpowiedziała mu tym samym. – Piasek na rzeźbach traktujesz jako szkodę? Bo szczerze wątpię, żebyś znalazł tu cokolwiek innego.

Nie wybrzmiało nawet jedno uderzenie serca, a atmosfera zgęstniała do tego stopnia, że Aoso niemalże widziała ją przed oczyma. Cóż... wzmocnienie straży przy komnacie bądź co bądź rozważała i teraz nawet miała ku temu solidny argument.

– Nie grzeszysz dłużej życzliwością – zadrwił, lecz bez uśmiechu na twarzy. – Najwidoczniej nauczyłaś się czegoś na błędach przeszłości, przyjaciółko.

Ostatnie słowo wypowiedział tak kąśliwie, że Aoso utraciła kontrolę nie tyle nad ciałem oraz zaciskanymi na zbroi palcami, co głośno wypowiadanymi myślami:

– Życzę ci wobec tego jako dawna przyjaciółka, a nie państwo czy inna ważna osobistość, abyś zdychał w męczarniach za to, co zrobiłeś siedmiu królestwom. – Krew buzowała. Mięśnie szalały. Ciemne plamy przysłaniały mocno zarysowaną twarz długowiecznego. A Asmuov ostrzegł Aoso cichym warknięciem, że stawianymi nieświadomie krokami przekroczyła ona wyraźnie zaznaczoną przez niego granicę. – Ty i twoja wspaniała królowa, Eresem. Życzę wam, byście zdechli w agonii.

Świst. Klatka piersiowa zapłonęła. Powietrze uleciało z ust. Dreszcze przeszyły plecy, kiedy asmuovka pod wpływem uderzenia popędziła na ścianę zamku, a głowę przysypały odłamki kamieni. Odkaszlnęła, próbując przegnać pisk w uszach. Poskutkowało to jedynie wzmożeniem dudnienia przy potylicy.

Przewidywała atak. I wiedziała, że jeśli teraz dojdzie do większej walki pomiędzy dwoma asmuovami, nikt nikomu nie pomoże, choćby konsekwencją była śmierć jednego z nich. Chyba że... Chyba że złamią zasady. 

Świst. Uskoczyła na prawo. Ścianę, gdzie dotychczas widniała głowa długowiecznej, zniekształciło wgłębienie. Rozłupałby jej czaszkę! Spróbowała dobyć miecza. Za wolno. Eresem ścisnął nadgarstek Aoso, ciskając kobietą o wapienne drzewo. Omal nie połamała zębów zbyt mocnym ich zaciskaniem.

,,Ta siła..." Krew wypłynęła z poranionych kłami dziąseł. ,,Zawsze taki był?"

Pochyliła głowę. Trzask. 

Oczami wyobraźni widziała, jak istota wyrywa element pnia tuż przy jej uchu. Doskoczyła do niego. 

Pierwszy cios asmuovki trafił chłodne powietrze. 

Drugi również. 

I trzeci. 

Ledwie go widziała. Ledwie docierał do niej brzdęk jego zbroi. Wykonała obrót, chcąc znów dobyć miecza, ale wpierw posłyszała głośne chrupnięcie, zaś potem odczuła ognisty ból nadgarstka. Nie złamał go. Metalowa rękawica posiadała jednak wgniecenia, które zwiastowały pęknięcia kości po powrocie do ludzkiej formy. Wzięła głębszy wdech. Odór spotęgował mdłości. Nie widziała nic.

Prawie. Ten jeden raz zbroja przeciwnika zamigotała w świetle księżyca, więc Aoso wyłapała odpowiednio wcześnie ruch przy lewym policzku. Kłapnęła gwałtownie zębami, przytrzaskując ostrze sztyletu kłami. Uderzyła prawą pięścią głowę asmuova, a potem powtórzyła ruch drugą. Tym razem bogowie wykazali się łaskawością – trafiła.

Puściła jego broń, unikając ciosu łokciem, ale nieoczekiwanie nadszedł następny, zadany kolanem. Wypuściła powietrze. Przepona zapłonęła. Kiedy całkowita ciemność zalała pierwsze oko wiedziała, że zostało ono porządnie uszkodzone. Nie miała szans zwyciężyć. Nie miała szans wydobyć nawet miecza.

Warknęła, kiedy znów straciła przeciwnika z pola widzenia. Zamierzał ją zabić, a na śmierci ewidentnie nie poprzestać. Czuł to cały pancerz, całe ciało ukryte pod nim, nabyte oraz nabywane przez wieki doświadczenia, przeczucie. Ten jeden raz instynkty wymuszały ucieczkę, choćby miała ona poskutkować hańbą.

Krzyczały. Krzyczały także myśli, czasem nieprzynależne do asmuovki.

Ucieczka! Wschód! Wybawienie! Kości! Śmierć!

Eresem szarpnął za kaptur Aoso.

Długowieczna błyskawicznie rozerwała materiał przy klamrze, odzyskując równowagę i rzucając się ku ścianie zachodniej. Ani ochraniacze, ani metalowe elementy zbroi nie ograniczały jej ruchów pomimo drobnego ciężaru, ale ich doskonale widoczny połysk złośliwie zdradzał lokalizację kobiety. Bynajmniej nie zamierzała ona rezygnować przez to z ochrony. Eresem zmiażdżyłby odsłoniętą krtań asmuovki jedną pięścią.

Nabrała powietrza w obolałe płuca.

Świst. Zanim obróciła głowę oraz ciało, podniosła rzeźbę kwiatu rozmiarów okna.

Trzask. Męska pięść roztrzaskała górną część figury.

Sztylet mknący ku piersi utkwił w łodydze rośliny. Aoso poczuła napór na prowizoryczną tarczę. Przewróciła się, uderzając potylicą o piasek, a Eresem docisnął kolano do rzeźby niczym wyczekujący tego momentu drapieżnik. Asmuovce zabrakło tchu. Miażdżył ją, ale wciąż – jakby celowo – nie przekraczał granicy pancerza. Wyszczerzył kły. Aoso wbiła palce w twardy kwiat, próbując odepchnąć ciężar.

Mięśnie płonęły z wysiłku.

,,Za silny..." Zacisnęła zęby. Wyłapywała każdy trzask pancerza.

,,Jest za silny... Skąd czerpie taką moc?"

Nie krzyknęła, kiedy poczuła, że mięśnie są na granicy wytrzymałości. Po prostu wzmocniła chwyt. Sztylet przebił figurę na wylot, zdążając ku sercu.

,,Szlag by to!". Lewe przedramię docisnęła do kamienia. Prawą dłoń położyła na rękojeści jego ostrza, a asmuov wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby, nim zatopił kły w palcach długowiecznej. Ryknęła. Przebił pancerz na knykciach. Wykrzywiła kciuk, usiłując wyrwać któryś ząb. ,,Nic dziwnego, że królestwa miały z nim problem". Puścił dłoń, którą Aoso zacisnęła na jego twarzy. Zarejestrowała wgłębienie w swoim napierśniku. Eresem wzmógł napór na rzeźbę. Zginie tu. Zginie.

I nie zapamięta momentu śmierci.

Nie przekaże nikomu tego, co ją niepokoi. Przechyliła figurę na lewo.

Eresem przyblokował prawą stronę, którą chciała się wyślizgnąć.

Kolejny trzask. Przesiąknięte zgnilizną powietrze uleciało z ust Aoso. Mrok zaczynał przysłaniać także zdrowe oko asmuovki i kryć poważne lico długowiecznego. Próbowała rozharatać pazurami jego biały symbol przy powiece, ale znacznie częściej kierowała kciuk na nerw wzrokowy Eresema. Wydłubie je. Da sobie radę. Nieoczekiwanie przeciwnik puścił rzeźbę, przykładając do niej tylko kolano, i wykręcił nadgarstek Aoso. Kobieta uwolniła krzyk, uszkodzona rękawica przepuściła krew, a długowieczna jedyne pocieszenie odnalazła w myśli, że znów zraniono tą samą kończynę.

Do dyspozycji miała drugą, choć aktualnie niewiele wartą.

Eresem zacisnął palce na szyi asmuovki. Kołnierz pancerza zatrzeszczał.

Świst. Napastnik odsunął głowę. Zimna stal cudzego noża musnęła czubek nosa Aoso, by uderzyć w ziemię parę centymetrów dalej. Eresem odskoczył, dając asmuovce szansę na przyjęcie pozycji obronnej. Zza pleców dobiegły ją znajome głosy:

– Nieładnie tak przysłaniać komuś tarczę podczas treningów.

Tegremoński akcent innego mężczyzny powalił Aoso na kolana.

– Ponadto odnoszę wrażenie, że mogłoby tu dojść do złamania prawa.

Boueński świergot kobiety zniekształcił co poniektóre eresemskie słowa.

„Tegremon... Bouene..."

Fala ulgi odebrała Aoso powietrze. Pokusa nawiązania kontaktu wzrokowego ze wszystkimi istotami była ogromna, ale zachowane resztki zdrowego rozsądku nie dopuściły do tragedii. Nie odwróciła wzroku od Eresemu, wysunęła miecz, póki miała ku temu okazję, i znów zastygła w uprzednio zajętej pozycji. Ugięła kolana.

Napięła osłabione mięśnie. Nadgarstek przeszyły płomienie.

– Treningi nie są tu dozwolone – rzekł Eresem, ignorując słowa Bouene.

– Ale pojedynki owszem, co? – skwitował szyderczo Tegremon. Aoso posłyszała brzdęk jego licznych noży. – Proponuję, żebyście przenieśli je na inny dzień.

– W zamku są królowie, a prawo wyraźnie sprzeciwia się walkom, które mogą doprowadzić do uszczerbku na ich życiu bądź zdrowiu – sprecyzowała Bouene śpiewnym, acz dostojnym tonem. – Odradzam zatem kontynuowania tu potyczek.

Potyczki. To słowo brzmiało zdaniem Aoso wręcz absurdalnie, a mimo to wyprostowała leniwie obolałe ciało, nim rzekła, niby od niechcenia:

– Nie mam nic przeciwko, można to przełożyć.

Tak naprawdę nie wiedziała, czy pomoc towarzyszy cokolwiek zdziała. Asmuovy, pod warunkiem, że nie przekraczały granic prawa, nierzadko i z różnorakimi zamiarami zabijały innych przedstawicieli tego samego gatunku. Czasem był to rezultat rozrywki, czasem pokazu siły, a czasem natury istot terytorialnych. I prawdę powiedziawszy, nikt spośród nich nigdy nie miał powodu, ani chęci, aby krwawą rzeź przerywać. Jeśli więc tu do tego doszło, to pewne państwa musiały odnaleźć korzyść w niedopuszczeniu Aoso do śmierci oraz niepamięci. Wszak długowieczni byli egoistami. Wzięła drżący wdech.

– Pójdziemy poza mury. Teraz – warknął Eresem.

– Chyba ,,teraz" jest zajęte w moim grafiku – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Ból spuchniętego oka promieniował aż do wnętrza przepełnionej dudnieniem czaszki. – Ale drugi miesiąc następnego roku mam wolny. – Przeniosła ciężar miecza na drugą rękę. Zbyt często odnosiła wrażenie, że ta ranna wkrótce odpadnie, a kikut będzie musiała nieść pod pachą aż do swego domu. – Na pewno do tego czasu będę o tobie pamiętać.

– Tchórzysz, Aoso.

,,Wręcz przeciwnie... Sprawdzam, cóżeś ze sobą uczynił".

– Chcesz, żeby twa miłościwa królowa przypadkowo ucierpiała podczas bitwy? – zagaiła, na co Eresem zmrużył ciemne oczy, unikając blasku księżyca.

– Wpierw stań się kimś zdolnym do zranienia mnie.

Rozluźniła nieznacznie ramiona, kiedy poczuła obok siebie ciepło Bouene, a przed oba królestwa, niczym tarcza, wyszedł Tegremon. Od ostatniego spotkania szesnastu sojuszniczych państw nie upłynęło sporo czasu, dlatego Aoso nadal pamiętała dokładnie każdą charakterystyczną dla niego cechę zewnętrzną. Prawa część krótkich włosów pozostawała dziwnym trafem nieskazitelnie biała, natomiast lewą stronę naznaczał brąz. Oczy wiecznie przysłaniała granatowa chustka, dlatego odcień tęczówek został dość szybko zapomniany. Delikatny zarost dodawał młodej twarzy męskości, a szyja... Cóż, na szyi tkwiło charakterystyczne dla asmuovów uwypuklenie. Tym razem jednak pozbawione srebra. Podążało ono wzdłuż tętnic i rozgałęziało się za uchem.

Aoso pochwyciła poranioną dłonią skrawek jego peleryny.

Nie mógł walczyć. Nie z nim. Nie teraz. Na szczęście odebrał ów sygnał.

– Wybacz, Eresem, musimy wracać do treningu.

– Opuszczanie wież na czas trwania nocy jest zabronione.

– Po pierwsze – Tegremon wskazał palcem korytarz piątego piętra czwartej wieży – trenuję stamtąd. Po drugie, opuściłeś zamek jako pierwszy, a przecież według prawa możemy to zrobić dopiero po zaistnieniu niebezpieczeństwa.

– Ktoś musiał sprawdzić szkody po wichurze – zagrzmiał Eresem, niby na odchodne.

Aoso nie wiedziała bowiem, czy zaraz po tych słowach napastnik rzeczywiście opuścił dziedziniec, czy może pozostał lub został zatrzymany przez dwa królestwa. Ciemność przysłoniła zdrowe oko na kilka nierytmicznych uderzeń serca, a sam asmuov momentami poruszał się wystarczająco cicho, by nawet bez nienaruszonych zmysłów słuchu ciężkie było ustalenie jego położenia. Nie miała więc sobie niczego za złe.

Kiedy jednak blask księżyca przebił mrok, zyskała pewność, że przeciwnik zniknął. Ona klęczała na ziemi, Bouene pocierała dłonią jej lekko wgnieciony naramiennik, zaś Tegremon tkwił w pozycji, którą przybrał przed utratą świadomości towarzyszki. Aoso omiotła malachitowym spojrzeniem pobliskie korytarze. Na nich odnalazła jedynie sześć królestw oraz kilkudziesięciu gwardzistów zaalarmowanych hałasem. Tożsamości nie rozpoznała przez zamazane kontury oraz scalone z ciemnością odcienie.

– Musimy porozmawiać – zaczęła, choć metaliczny posmak krwi powoli czuła także na kłach, a otworzenie spuchniętego oka graniczyło z cudem. – Teraz. Gdzieś indziej. I póki co w jak najmniejszym gronie. Bądź co bądź złamaliśmy już prawo...

– Byłem przekonany, że ,,teraz" masz zajęte w grafiku – zagaił Tegremon.

– Wygląda na to, że miejsce się zwolniło – sarknęła, nim powietrze przeciął jęk bólu. Jednak pancerz mocno ucierpiał... Po powrocie do ludzkiej formy czeka ją zrastanie kości. – Tegremon, możemy porozmawiać u ciebie? – Skinęła głową na wieżę Eresemu.

Towarzysz zrozumiał przekaz. Części zamku przekazane Aoso i Bouene leżały zdecydowanie za blisko barbarzyńskiego imperium, toteż przejście do czwartego skrzydła budynku wydawało się póki co jedynym sensownym rozwiązaniem. Westchnął, ale wciąż nasłuchiwał. Przez minutę. Dwie. Trzy. Bouene wstała. Cztery. Pięć. Sześć. I czekała.

Czekała, aż o własnych siłach wstanie także Aoso.

– Może przed spotkaniem zawitasz do medyków? – zagaiła Bouene.

– Nie zdejmę pancerza, dopóki nie dotrę do swoich granic.

Aoso spróbowała wyostrzyć obraz, by lepiej przyjrzeć się asmuovce.

Odsłoniła jeden kieł w uśmiechu. Tak... Ona również pozostała niezmienna.

Delikatne piegi, lekko zadarty nos, błękitne oczy błyszczące ogromem wiedzy oraz zielone, gdzieniegdzie białe i niebieskie włosy, zamknięte w skomplikowanym labiryncie ciasnego warkocza grubości dwóch przedramion. Daleko było mu do piękna drobnych warkoczyków umieszczonych wzdłuż boków głowy, bo przez gęstość długich pasm Bouene nierzadko tworzyła główny splot z wielu innych, czasem mniejszych, węższych,a przez to skołtunionych. Ponadto fryzura niewątpliwie stanowiła dodatkowy ciężar, ale Aoso nigdy nie usłyszała z ust długowiecznej żadnych narzekań.

– Chodźmy – wtrącił znienacka Tegremon.

Nie powiedział jednak już nic po eresemsku. Sprawnie przeszedł na język naxerski, którego niegdyś wszyscy używali podczas zebrań międzynarodowych, a Aoso podejrzewała, że cel takiego działania był jeden – osłabić przepływ informacji do barbarzyńskiego imperium. Wyłącznie Eresem mógłby wówczas zrozumieć temat spotkania lub wynieść z niego sporą ilość szczegółów... To zaś sprawiało, że niewykryty jakimś cudem inny podsłuch władczyni bądź żołnierzy, nikomu zbytnio nie groził.

– Chyba masz nam wiele do powiedzenia – zagaiła Bouene.

– To samo mogę powiedzieć o was – wymamrotała Aoso.

Na drżących nogach ruszyła ku czwartej wieży. A myśli zawołały:

,,Ucieczka! Wschód! Wybawienie! Kości! Śmierć!" 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro