Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Łabędzi śpiew

  Łyżwiarz przyciągał sobą wzrok.

  Nie jak każdy z tych, którzy występowali przed nim - tamci zwracali uwagę ponieważ wykonywali solowy układ na środku pustego lodowiska.

  On zwracał uwagę pomimo tego.

  Chłopiec miał w sobie coś z wróżki, i to w zasadzie pasowałoby do motywu "Snu nocy letniej". Pomykał po lodzie w energicznych podskokach, jakby nie mógł znieść ekscytacji samym faktem jazdy - zwinnie przemykał z jednego końca tafli na drugi tak, że trudno było go złapać w konkretnym miejscu, a już zwłaszcza po środku lodowiska. Sprawiał wrażenie, jakby specjalnie unikał centrum, trzymając się jedynie okolic bandy. Może efekt ten powstał przypadkowo, a może celowo, aby spotęgować wrażenie beztroski wróża, który w dziecinnym uporze postanowił nie dotknąć środka tafli przez cały występ.

  Wtórowała mu grzmiąca, skoczna muzyka - ruchy choreografii zgrywały się z jej tonami jak w idealnie naoliwionym zegarze - tik, tak, tik, tak, tik, tak... Promienna, jasna twarzyczka łyżwiarza posyłała w przestrzeń delikatne uśmiechy, ilekroć zdołał wykonać trudniejszy element, po czym roześmiania pokazywała publice wyszczerzone ząbki. Było coś wciągającego w oglądaniu tego drobnego, ludzkiego promyczka, szurającego kościanymi płozami o lód i forsującego swoje stópki podczas kolejnych sekwencji.

  Beka pomyślała, że oglądany przez nią mały, uśmiechnięty chochlik, ubrany w zielono-różowy strój i machający swoją krótką, kostiumową spódniczką jest...naprawdę śliczny.

***

 -Cholera, miałaś to przygotować wcześniej... - burknęła do siebie dziewczyna, nie wiedząc, który to już raz szukała zamówienia na ostatnią chwilę. Chaotycznie przerzucała wieszaki, szukając kompletu z przyczepionym odpowiednim nazwiskiem. Syknęła, zaczynając przeczesywać od początku. Przecież to musiał gdzieś tutaj być, bo niby gdzie indziej...?!

-Jejku! Tu naprawdę jest niesamowicie!

   Pełen zachwytu krzyk dobiegł od strony drzwi wejściowych. Beka, trochę  zirytowana, a trochę rozkojarzona, wychyliła głowę zza wieszaka i zmarszczyła brwi. Chłopak najwyraźniej jej nie zauważył - wzrok miał wlepiony w kolorowe tkaniny porozwieszane po całym pomieszczeniu; tłuste sukienki zawalające ściany, tiulowe halki sięgające krawędziami podłogi, czy zawieszone pod sufitem brokatowe szale nieodmiennie przytłaczały każdego, kto przychodził do zakładu po raz pierwszy. Naszpikowana sala sprawiała wrażenie dwa razy mniejszej, a intensywność barw, kontrastujących z białymi tynkami oraz gołymi deskami,  potęgowała uczucie odrealnienia. Nie raz i nie dwa Beka słyszała, iż wchodząc tu miało się wrażenie przejścia do innego świata.

-Tak? - zapytała niepewnie, patrząc jak podekscytowany chłopiec najpierw wysoko zadziera głowę, powoli lustrując wzrokiem całą przestrzeń, a następnie zaczyna podchodzić kolejno do  krawieckich tworów. Przez chwilę rozważała rzucenie jakiegoś "Nie dotykać, towar na sprzedaż", ale po namyśle odpuściła  - i tak nie wyglądało na to, aby chłopak poświęcał jej jakąkolwiek uwagę. Zdanie zmieniła dopiero kiedy ten, zamiast przejechać palcami kolejny materiał, zaczął ładować się na blat by sięgnąć ku jednemu z wyższych wieszaków.

-Szukasz czegoś? - zapytała, ze sceptycyzmem obserwując, jak ten, brudząc butami jej biały stół, staje na palce po czym uważnie ogląda jedną z koronek od eleganckiej sukni ślubnej. Może nie usłyszał, a może po prostu ją zignorował; w każdym razie sprawiał wrażenie bez reszty pochłoniętego oglądaniem materiałowych, kwiatowych wzorów, które gładził z prawie nabożną czcią.

-Ej, młody! Złaź na dół i mów, czy czegoś szukasz, czy tylko przyszedłeś się napatrzeć! - rozkazała wreszcie. Z takimi typkami to średnio wiadomo - albo zwyczajnie przyszli poświecić oczami na ładne rzeczy, jak wiele osób odwiedzających dzielnicę artystów, albo bajerowali, żeby coś ugrać - ukraść, naciągnąć, podlizać się... Mało to takich? Jessica ostatnio wspominała o ostatnich ubytkach w jej materiałach, może właśnie on...?

-A, tak! - Chłopak jakby się ocknął, spoglądając na Beka dużo przytomniejszym wzrokiem. - Przepraszam, trochę mnie poniosło. - Posłał jej przepraszający uśmiech i zszedł na ziemię. - Ja w sprawie kostiumu. 

-A. Od trenera Feltsmana?

-Tak - chłopak skinął ochoczo głową. - Podobno już do pani dzwonił - wyjaśnił pogodnie, spoglądając na Bekę dużymi, zielonymi oczami. Jeju, wyglądał jak przerośnięte dziecko...

-Dzwonił, tyle że rano, a mamy południe - zauważyła sceptycznie, krzyżując ramiona i unosząc jedną brew. -Trochę późno się pofatygowałeś.

   Nastolatek lekko poczerwieniał po czym spuścił wzrok. Aha, czyli spędził ten czas na byle pierdołach i teraz planował świecić oczami... Cudownie.

-Słuchaj, idź na zaplecze i chwilę na mnie poczekaj. Zaraz przychodzi klient, jak z nim skończę to do ciebie przyjdę. Tylko masz niczego nie ruszać, bo łapy urwę, jasne? - zastrzegła. Chłopak skinął energicznie głową i  zaraz szybciutkim krokiem udał się we wskazanym kierunku. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem aż do drzwi, dopiero wtedy cicho odetchnęła. Ludu, potworna wiercipięta, pomiar zapowiadał się na niezłą szarpaninę...

  O dziwo, kiedy dwadzieścia minut później weszła na zaplecze, nawiedzony dzieciak siedział spokojnie na stołku. Co prawda, stołek przytachał przez środek pokoju aż spod jej biurka, najwyraźniej tworząc sobie w ten sposób dogodne gniazdko obserwacyjne do podziwiania rozwieszonych  szkiców, ale sam fakt, że jeszcze żadnego z nich nie zmacał, uznała za sukces.

-Więc? O jaki kostium chodzi? - zapytała, zamykając za sobą drzwi. Nastolatek lekko podskoczył, wytrącony z zamyślenia.

- Łabędzia  - odpowiedział natychmiast. Beka skinęła głową.

-Zdejmij koszulkę, spodnie i buty. Muszę wziąć wymiary - poinformowała, zgarniając z biurka miarkę krawiecką oraz notes. Chłopak natychmiast wypełnił polecenie: t-shirt oraz jeansy praktycznie od razu wylądowały na stołku. Problem pojawił się dopiero przy butach. Blondyn majstrował coś przy ciężkich, grubych podeszwach, które na oko miały dobre kilkanaście centymetrów. Beka dopiero po chwili skojarzyła, o co chodzi.

-Daj, pomogę ci - zaoferowała, klękając obok niego. Nastolatek usłużnie usiadł, wyciągając w jej stronę prawą stopę. Rozpięła do końca sprzączki, rozsuwając skórzany materiał, po czym wprawionym ruchem wyciągnęła z wgłębienia podeszwy kościaną płozę. Następnie powtórzyła czynność przy drugim bucie. Dwie, blade nogi ostrożnie opadły na dywan, jakby niepewne miękkiego podłoża.

-Dotąd korzystałeś głównie z wózka, co? - zapytała, wstając i podając chłopcu rękę. Wizja ustania na ostrzach pod którymi nie było lodu, wyraźnie go niepokoiła. -Boli? - Spojrzała na wwiercone w stopy chłopaka płozy.

-Czasami. - Wzruszył ramionami.

 -Czekaj, dam ci coś do podparcia się. - Sięgnęła po drewniane kule, które trzymała tutaj od czasu pierwszy pracy nad strojami łyżwiarzy. Tamta dziewczyna też miała problem z odnalezieniem się poza siedzeniem wózka inwalidzkiego albo specjalnie skonstruowanej podeszwy. Kule kupiła Beka, trochę jako symbol przyszłej, udanej współpracy. Do tej jednak nigdy nie doszło, ponieważ właścicielka łyżwiarki odrzuciła podopieczną po tym, jak ta padła ofiarą kontuzji. Kule zostały.  - Jak ma wyglądać ten kostium? - zapytała krawcowa, przykładając miarkę do nóg nastolatka.

-Koniecznie musi być biały! Wiesz, chcę pojechać do "Jeziora Łabędzi" Czajkowskiego...

-Będziesz Odettą? - zapytała brunetka z wetkniętym między zęby długopisem. 

-Yhm, właśnie! Dałoby się przyszyć pióra? Nie mówię o prawdziwych, po prostu żeby były zwyczajnie wyszyte na materiale. O, i mogłyby się świecić! Nie za bardzo, łapiesz - żadna kula dyskotekowa, tylko tak subtelnie, trochę romantycznie...

-Jak skrzydła zwilżone wodą? - podsunęła Beka, przenosząc miarkę na biodra.

-O, to, to! Jak myślisz, mogłabyś dodać jakieś czarne elementy? W sensie, łabędzie trochę ich mają: na płetwach, na dziobie... Tylko bez pomarańczowego, strasznie rzuca się w oczy!

-No, trochę krzykliwy - przytaknęła, przenosząc się na klatkę piersiową.

-Myślałem też nad prześwitującymi elementami. Tylko nie za bardzo, bo wyjdzie zbyt dziwkarsko, tak jak ostatnio u Giacomettri. Widziałaś jej kostium? Prawie odsłoniła cycki, no porażka! Chciałbym prześwitujące elementy, ale bardziej delikatne, jakby...

-Niewinnie?

-O! Właśnie! Może jeszcze trochę materiału na ręce? Chyba będzie pasować, co? - zapytał blondyn, spoglądając ku koleżance pytająco.

-Z włosami zamierzasz coś robić? - zagadnęła ta jednak, nagle zaaferowana kosmykami, które napatoczyły się przy okazji mierzenia barków. Były dosyć delikatne i wyjątkowo długie jak na chłopaka.

-Em...nie wiem, zwykle Lilka mi je związuje...

-Powinieneś zostawić rozpuszczone - rzuciła Beka, po czym wróciła do swojego notesu.

***

-Hej, a tak w ogóle, chciałabyś wpaść na mój występ? Pojutrze mam galę letnią, po raz ostatni jadę do "Romea i Julii".

-W zasadzie...mogłabym.

***

  To Jurij był chochlikiem, którego występ zobaczyła jako mała dziewczynka.

  Miał zbyt charakterystyczny styl jazdy, aby dało się go pomylić. Nawet mimo tego, że dawnego, dziecięcego wróża oraz obecnego dojrzałego kochanka wyjątkowo mało łączyła.

     Beka już nie miała przed sobą zauroczonego lodem dziecka, nie miała też Romea ani Julii. Gdyby musiała zgadywać, obstawiałby człowieka zakochanego w samej miłości, kogoś między obydwojgiem tragicznych zakochanych, kto próbował przez pot oraz ruch wypełnić swoje uczucie aż przeleje się poza krawędź cielesnego naczynia i wypełni amanta w całości.

  Niespełnienie było w jasnej twarzy - dużych oczach gorejących tęsknotą oraz nieposkromioną ambicją, ukazywało się poprzez gesty - wyważone,  subtelnie błądzące po skórze, mocno uderzające w powietrze, przypominające wygłuszony huk po pieszczotliwym naciśnięciu spustu. Młode ciało wiło się, prostowało, gięło, a każdy ruch  zarówno przygniatał je, jak i wypychał. Falująca muzyka aż zbyt dobitnie kontrastowała z ziejącą od łyżwiarza pustką, błagającą o wypełnienie. 

-Nie jest łatwo, co? - zapytała Beka, stojąc oparta o bandę i obserwując trening Jurija. Napięcie obecne podczas gali opadło, ale skupienie pozostało. Jasne oczy przebijały przestrzeń niczym szpile, skoncentrowane na celu widniejącym gdzieś w nadzmysłowej oddali.

-Hm? - mruknął blondyn nieprzytomnie, powoli wyhamowując obok dziewczyny.

-Sprostać publice. Za każdym razem chcą więcej - doprecyzowała, uważnie mu się przypatrując.

  Znowu uciekł gdzieś myślami...

-Trochę - przyznał po namyśle chłopak. - Trudno dogonić oczekiwania, kiedy oczekują szaleństwa. - Uśmiechnął się niepewnie. - Zresztą, chyba coś o tym wiesz? - Beka oparła się plecami o bandę i zawiesiła wzrok na pustych trybunach.

-Średnio. Pozbawione zmysłów musi być tylko to co tworzę, nie ja. Aczkolwiek podejrzewam, że sprawa wygląda inaczej, kiedy sam jesteś tworzywem.

  Chłopak skinął powoli głową.

-Lubisz to? - zapytała brunetka po dłuższej chwili ciszy.

-Kocham - wyznał rozjaśnionym głosem łyżwiarz. Przyjaciółka spojrzała przez ramię.

-Twoje stopy zaczęły pod koniec krwawić. Podobno to nie zdarza się często, wwierty są solidne. Musiałeś się mocno forsować - zauważyła. W jej głosie przebrzmiewała odrobinka zmartwienia.

  Jurij tylko wzruszył ramionami.

-Przecież tego właśnie oczekują, prawda? - zapytał, niemal retorycznie. Jednak Beka odniosła wrażenie, iż faktycznie czeka na odpowiedź, wlepiając w nią swoje cielęce spojrzenie.

  Artyzm mierzy się szaleństwem. Siłę mierzy się bólem. Każdy znał te dwie, niepisane zasady. Tym bardziej ceniono artystę, im bardziej jego prace były pozbawione zmysłów - dlatego ostatnimi czasy największą popularnością zyskały abstrakcja oraz haiku. Tym bardziej ceniono sportowca, im bardziej się forsował - dlatego szukano sportowców z bliznami.

  Łyżwiarze dostali ciężki orzech do zgryzienia, ponieważ zawieszono ich między obydwoma światami. Musieli mieć silne ciała oraz obłąkane umysły.  Sprostać wygórowanym oczekiwaniom wobec fantazyjnych choreografii oraz wobec pokaleczonych, od dzieciństwa przewiercanych stóp. Płozy konstruowano tak, aby zadawały tym większy ból, im bardziej wzmagał się wysiłek. Sam układ świadczył o ogromnej wytrzymałości. Znoszenie bólu bez mrugnięcia okiem - świadczyło o szaleństwie. Być może dlatego publika tak kochała łyżwiarzy...

-Chodź, strój jest gotowy. Zrobimy przymiarkę - rzuciła wreszcie Beka, machając na chłopaka ręką. Ten posłusznie zszedł z lodowiska i usiadł na wózku. Przyjaciółka popchnęła go do szatni,  gdzie wyciągnęła ze swojej torby przygotowany projekt i dała blondynów chwilę na założenie. Gdy wróciła, chłopak stał oniemiały przed lustrem, oglądając swoją klakę piersiową oraz łopatki.

-Łał! To niesamowite - pisnął, podskakując w miejscu. Brunetka natychmiast rzuciła się w jego kierunku i podtrzymała, gdy rozchwiane płozy uderzyły o ziemię, trzęsąc chudymi nogami.

  Jurij posłał Bece przepraszający uśmiech, kiedy pomagała mu usiąść. Nadal przyglądał się odbiciu z roziskrzonym wzrokiem. Zaczął wykręcać łokcie, żeby uważnie zlustrować ciasno tkane zdobienie oraz doszyte pióra.

-Naprawdę jest cudowny, uwielbiam go - wyznał. - Tylko...mam jedną prośbę - zaczął niepewnie. 

-Tak? - zapytała zaniepokojona Beka.

-Mogłabyś mi doszyć podłużną kieszeń? - zapytał. - Lubię zjeść coś słodkiego przed występem, ale Yakov zawsze przeszukuje mi kurtkę, bo dieta, ple, ple, ple, po cukrze za bardzo mnie nosi, bla, bla, bla... Myślę, że pojadę lepiej, jeśli będę miał coś w kieszeni - wyznał cicho, spuszczając wzrok.

Przyjaciółka przyjrzała mu się uważnie.

-Jasne.

***

-Zmienił układ.

Sędziwy trener, wyraźnie zasępiony, przyglądał się uważnie swojemu wychowankowi.

-Jest za długi. To już siódma minuta, a miało być ich pięć - kontynuował mężczyzna, nerwowo zaciskając palce na krawędzi bandy. - Nie włączyłem mu tej sekwencji - wskazał ruchem głowy jak chłopak przemiennie balansuje na ostrzach łyżew. Chude kolana gięły się pod fantazyjnymi kątami, a ząbki stukały o lód przy wtórze romantycznej muzyki.

-To źle...? - zapytała niepewnie Beka, chociaż czerwona, spocona twarz nastolatka oraz rozwarte usta wciągające nawały powietrza, mówiły same siebie

-Yuraczka ma tendencję do przesady. A na ten występ, z jakiegoś powodu, wyjątkowo się nakręcił - wyjaśniał trener, nie spuszczając wzroku z łyżwiarza. - Wykonał już cztery poczwórne, jeżeli podejdzie do jeszcze jednego może tego nie wytrzymać...

  Beka milczała. Wcześniej nie zwróciła uwagi; występ wydawał się jej piękny. Ruchy chłopaka zyskały na delikatności oraz ostrożności, jakby faktycznie miał puste, lekkie kości, luźne pióra, giętkie kręgi oraz falujące na wodzie płetwy. Dopiero teraz zaczynała podzielać obawy trenera. Dostrzegała jak nacisk na te, pozornie kruche, kości, z każdą chwilą niepokojąco wzrasta. Jak zimne powietrze dziko drażni pióra, niemal próbując je wyrwać i wyskubać do gęsiej skórki. Jak kręgi gną się, niby naciskane oraz ugniatanie przez ogromne, boskie ręce maltretujące kawałek plasteliny. Jak falujące kończyny w istocie dziko młócą wodę, próbując utrzymać się na jej powierzchni.

  Wyglądał jak...łabędź, który...śpiewa. Śpiewa ostatnią piosenkę, próbując odgonić ciszę towarzyszącą śmierci. 

-Cholera, czy on zwariował?!

  Pełen wściekłości krzyk przedarł się do myśli brunetki. Lekko przestraszona spojrzała na mężczyznę, a po chwili na Jurija, który właśnie zaczynał najazd.

"Poczwórny" - zrozumiała, obserwując minę Yakova. "Chwila...kombinacja...?" Pochyliła się do przodu, obserwując jak szczupłe nogi z jednego wyskoku płynnie przechodzą w wybicie, po czym układają się zgrabnie w powietrzu, a ręce windują do góry z nadludzkim wdziękiem.

"Kolejny poczwórny...?" - z niezrozumieniem spojrzała na Feltsmana.

  Tłum za jej plecami dziko wiwatował. Ludzie wstawali z miejsc, obejmowali się, krzyczeli, machali zapalczywie transparentami. Pierwszy układ z sześcioma poczwórnymi w historii.

  Jurij właśnie wyskoczył do rangi łyżwiarskiej legendy.

"Już ci się udało, możesz już odpuścić...!" myślała gorączkowo Beka, patrząc na przyjaciela ze ściśniętym gardłem.

-Zaraz przekroczy dziesięć minut - oświadczył nerwowo Yakov. - To za długo. Nie może tyle jeździć, za bardzo się forsuje...  - Mężczyzna wyglądał nienaturalnie blado, jakby zaraz miał zemdleć. 

   Kroki przebiegały coraz bardziej maniakalnie, jakby każdą sekundą łyżwiarz rzucał sobie nowe wyzywanie. Sprawiał wrażenie bez reszty zatraconego. Nawet bardziej niż zatraconego - zakochanego. Jego układ przypominał grę w kotka i myszkę - prowokował, podburzał, drażnił, niemal prosząc o przyduszenie do ziemi pazurzastą łapą.  Im bardziej czuł ból w stopach, tym bardziej naciskał na podeszwy, potęgując sycące uczucie. Napełniał się nim dzięki przeforsowanym mięśniom, wiotczejącym kończynom oraz zimnym pocie zalewającym ciało.

  To on wbijał sobie w czaszkę pióro.

  To on wołał ukrytą w kościanych płozach śmierć.

  Smukła dłoń sięgnęła ku podłużnej kieszeni na udzie, a spanikowana Beka uderzyła brzuchem o bandę, bezmyślnie chcąc dostać się na drugą stronę.

  "Myślę, że pojadę lepiej, jeśli będę miał coś w kieszeni..."

    Między palcami błysnął metal. Krótki, podłużny kształt pokryty zdzierającym się już włóknem z kości kurczęcej.

  -Nie! - szepnęła do siebie Beka, kiedy dłoń wywindowała w górę, krzyżując nadgarstki z lewą odpowiedniczką. Jurij wirował w obrocie, a krawędzie płóz stukały chaotycznie pod roztrzęsionymi nogami.

  Yakov gdzieś z tyłu krzyczał, żeby zawołać ratowników medycznych.

  Chłopięce mięśnie nie wytrzymały ciężaru. Kolana ugięły się, a młode ciałko gruchnęło o lód z porażającym trzaskiem. W tym samym czasie, wyglądającym na bardzo dobrze wyćwiczony, ruchem, prawa dłoń opadła, przecinając bok jasnej szyi i rozkładając się bezwładnie obok rozjechanych kolan.

  Trybuny zamilkły.

  Łabędź też.

  ***

  Letnie powietrze przecinał wyłącznie dźwięk stukających o bruk czterech, gumowych kółek. Nikt nie chciał mówić. Zawieszone na rączkach torby nie chciały szeleścić. Wiatr nie chciał trzepać włosów. Samochody nie chciały zajeżdżać na wyludniony parking. Nikt nie chciał  nic mówić, z niepokojem wpatrzony na jadącego w wózku chłopaka. Dopiero on sam przerwał ciszę.

-Więc? Wracamy do początku?

  Od jego łagodnego szeptu Bekę przeszedł dreszcz. Odwróciła wzrok, nie chcąc dłużej spoglądać w nakłute pustką oczy. Nie były już może pełne próżni, tak jak dwa lata wcześniej, jednak psychiatra nie zdołał zupełnie pozbyć się ciemnych plam każących umysł chłopaka. Tak jak lekarze nie zdołali zupełnie wyleczyć przeforsowanych nóg, które nie mogły już ani przyjąć kolejnych płóz, ani funkcjonować bez nich.

  Jurij skończył więc tutaj, pchany na wózku inwalidzkim przez swoją przyjaciółkę oraz byłego trenera, wypisany ze szpitala psychiatrycznego na własne, osiemnastoletnie życzenie, nadal nie będąc w pełni zdrowym umysłowo. Nadal mając w czaszce nie usunięty kawałek pióra, który prawdopodobnie miał już nigdy nie przestać kusząco łaskotać jego neuronów, nawołując do zaczęcia pieśni od początku.

  Łabędź, któremu wycięto język, zmuszony do szukania innej drogi ujścia swojego artystycznego polotu.

  Beka przełknęła ślinę, nie chcąc dłużej wpatrywać się w ten spokojny wzrok ani leniwy, zachęcający uśmiech. Zamiast tego skupiła się na jasnych włosach. Znacząco urosły przez te dwa lata. Zamiast ramion, sięgały już łopatek. Jurij dawno przestał przypominać wróżkę albo chochlika - wyrósł, wyostrzył się, spotężniał. Teraz przypominał raczej elfa, z tym swoim kocim spojrzeniem i zabłąkanymi gdzieś pod niebem myślami. Ale nie miał w sobie nic z człowieka.

  Już od dawna nie miał w sobie nic z człowieka.

-Wracamy do Szekspira? - ponowił pytanie, tym razem nieco bardziej nagląco. 

  Wiedziała, co ma na myśli: Szekspir, Romeo i Julia - pierwszy występ, na który ją zaprosił. Dwoje kochanków mających przeżyć wspólnie pięć intensywnych dni i jedną upojną noc, a potem zniknąć, martwe jedno dla drugiego.

  Taki sam schemat zastosował przy Jeziorze Łabędzim. Głównym celem artystów było zostanie zapamiętanymi, zapisanie się na kartach historii. Jurij chciał tego dopiąć, odtwarzając jedną ze znanych opowieści, przenosząc ją w realia, umieszczając siebie jako głównego bohatera i wypełniając spisane przeznaczenie.

  Dziewczyna westchnęła z lekkim przerażeniem.

-Wracamy do Szekspira - zgodziła się wreszcie.

  Ponieważ pamiętała, że był jeszcze jeden szekspirowski występ, o którym mężczyzna nie wiedział, iż go widziała. Występ, do którego zamierzała wrócić, wcielając się w Oberona odmieniającego serca zagubionych kochanków.

  Zamierzała zalać oczy Jurija kwiatem Kupidyna i mieć nadzieję, że w ten sposób jego miłość zmieni swój obiekt.

  Że jego miłość, z szukającej nieosiągalnego spełnienia, zmieni się na taką, która wreszcie odwróci wzrok za żywym, kochającym człowiekiem.

  Że odwróci wzrok za nią.


"Kwiecie nurzany w purpurze,

Trafiony Kupida siłą,

W oku jego cię zanurzę!

A gdy ujrzy swoją miłą,

Niechaj mu lśni tak wspaniale

Jak Venus na niebie w chwale. -

Gdy się ockniesz, twe kochanie

Proś, niech lekiem twym się stanie.*"




*Cytat ze "Snu nocy letniej" w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

 2964 słowa. Cudem zmieściłam się w limicie...

 Jest wiele kwestii, które chciałabym doprecyzować odnośnie tego one-shota, chociażby po krótce wyjaśnić budowę świata, zmianę Beki na kobitkę i parę innych, ale chyba po prostu dodam za jakiś czas dodatkową notkę (bo zapowiada się całkiem spory kawałek tekstu), bo teraz nie mam ani siły, ani chęci się tłumaczyć.

  Opowiadanie było dla mnie dużą przyjemnością. Pomysł powstał na jakiś miesiąc przed rzuceniem hasła przez Słonieczniki, ale zamierzałam zrealizować go za ruskie lata. Jednak widać, jak bardzo pasujące hasła rzucili - marnotrawstwem byłoby nie skorzystać. Odgórny limit słów stanowił pewne wyzywanie, musiałam się bardzo pilnować i dusić tekst, jak tylko mogłam, więc z początku nie byłam pewna czy w ogóle dam radę to sklecić. Ale ostatecznie wyszło całkiem nieźle i w zasadzie jestem zadowolona. Myślę, że przy szerszym ograniczeniu i tak wiele więcej bym z tego tekstu nie wycisnęła. Mam nadzieję, iż podzielacie moje zdanie, ale, jak zwykle, otwarcie czekam na wszelkie opinie, i te kochane, pełne serduszek oraz emotek, jak i te dające solidnego kopa w dupę.

  Popiszcie się kreatywnością ;)

  Do shota specjalnie odświeżyłam sobie "Sen nocy letniej", który od początku gimnazjum pozostaje moim ulubionym szekspirowskim dramatem (aczkolwiek mam ich na razie na koncie tylko trzy, reszta czeka w kolejce), obejrzałam też "Czarnego łabędzie", który był sporą inspiracją dla całej opowieści (szerze polecam, genialna produkcja). Nie powiem, abym uważała, iż oddałam w jakimkolwiek stopniu klimat filmu, ale też niespecjalnie mi na tym zależało. Jest dobrze, jak jest, osobiście jestem całkiem dumna, ale jeśli dalej będę tak szastać opowiadaniami z wątkiem szekspirowskim (patrzcie: Woda dla królika) to czeka mnie zapchany profil i chyba jakiś projekt z Makbetem w niedalekiej przyszłości XD

  No nic, czekajcie na dłuższą notkę, gdzie będę ciszyć was bulwers odnoście Beki, zamiast Otabeka.

Zawsze Wasza

~Nico


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro