Special Halloweenowy częśc 2
Po tym jak trzy pary wrót się zatrzasnęły, wreszcie mogłem zebrać swe myśli. I doszło do mnie, że ten plan z rozdzieleniem, nie był taki dobry patrząc na resztę domowników z którymi ci ludzie mieli się spotkać. Nikola jest moją wychowanicą, ale brak jej cierpliwości nie mówiąc już o tym że w walce flambergiem jest niemal tak dobra jak ja. Lua, mimo swojego talentu, nie lubi przemocy. Wolała leczyć i pomagać, niż krzywdzić i szkodzić. Ostatnim domownikiem jest obiekt który nazwałem "Banshee". Można by powiedzieć, że ja i ona jesteśmy nierozłączni, a tak na serio, kiedyś uratowała mi życie w podzięce za wsparcie które ode mnie otrzymała, w zamian chciała mi towarzyszyć i trzymać moje umierające ciało w stabilnym stanie, co szło jej jak dotąd całkiem nieźle. Wnet usłyszałem w głębi moich myśli jej głos. Niezła ironia. Mimo tego że wizualnie zmieniła się w potwora, to jej głos nadal pozostawał słodki i czuły, taki głos którym młodzi ludzie mówią na ślubie "kocham cię". Wnet na moją prośbę przede mną stanęła Banshee w całej swojej okazałości, ją ode mnie w formie koszmaru odróżniało kilka detali. Ona na głowie miała włosy, białe jak śnieg, lekko powiewające na nieistniejącym wietrze, nie miała skrzydeł, i nie miała widocznych nóg(są tam jakby co, tylko że są ludzkie), zamiast tego, dolna część wyglądała jak spódnica prostej lecz pięknej sukni, reszta była praktycznie taka sama. Tak czy siak, poprosiłem ją aby poszła za jedną z grup, preferowalnie za grupą gdzie była kobieta-zamachowiec i kurduplowaty łucznik, z tego co pamiętam, grupa z tym drugim facetem powinna trafić na Nikolę, a dziewczyna z naszyjnikiem i jej koleżanka, na Lue. Po tym jak Banshee opuściła pokój, wezwałem magią moją starą halabardę, oparłem się o niej jak o kosturze, po czym gwałtownie i ciężko zakaszlałem, zasłaniając usta dłonią. Gdy spojrzałem na moją dłoń, nie byłem zdziwiony widokiem krwi, moje ciało zaczęło się rozpadać po tym jak stałem się tym czym jestem, Banshee sprawia że się nie rozpadam, ale wystarczy moment gdy nie ma jej w symbiozie ze mną, i zaczynam się rozpadać na nowo, krwawienie wewnętrzne najbardziej mi doskwiera, krwawy kaszel nie jest czymś co jest ani przyjemne ani potrzebne, resztę dolegliwości nie napisze, nie ma po co marnować papieru...
Nagle, coś mnie olśniło, wnet krzyknąłem "Wyłaź już, i tak cię widzę za tym krzesłem" Wnet zza wspomnianego krzesła wychyliła się mała główka, a za nią reszta małej wróżki, widać było że się boi, trzęsła się jak... po prostu bardzo mocno się trzęsła. Nie będę kłamał, miała czego się obawiać, tak więc postanowiłem zapewnić ją że do niej nic nie mam, i zaprosić na pogawędkę. Usiadłem przy stole który znajdował się niedaleko, a z mojego plecaka który znajdował się nieopodal wyciągnąłem... Mały stolik i krzesełko, które zrobiłem specjalnie dla jednego z moich domowników. Na oparciu krzesła wyryte były lekko koślawe, lecz ogólnie ładne, literki układające się w imię "Lua" Dla wróżki miniaturowe meble okazały się jednak zbyt duże, ale i tak lepiej niż ludzkie. Jednak widok był zabawny, owa wróżka wyglądała jak dziecko siedzące na normalnym krześle. Nie mogłem się powstrzymać i lekko zachichotałem po czym skomentowałem: "Źle cię karmią czy, co? Zobacz jaka mała jesteś!" Na co wróżka odpowiedziała jedynie przewracając swoimi małymi oczkami. Po owej jednostronnej wymianie słów i suchym żarciku zauważyłem, że wróżka chyba się rozluźniła. Znaczy się, nadal się trzęsła, ale mniej, znacznie mniej. Następnym krokiem byłoby dowiedzieć się co oni tu robią, a preferowanie, ta wróżka posłużyłaby mi jako źródło informacji, tak więc moje małe (heh, bo wypytuje wróżkę) przesłuchanie najwyższy czas było zacząć.
Rozmowa była dość owocna. Z racji na to że wróżka nie próbowała udawać że ta cała sytuacja to wielkie nieporozumienie. Jeśli dobrze wtedy zrozumiałem, byli oni w karczmie i spali, a obudzili się u mnie na posadzce... no nie powiem, dziwne te wytłumaczenie, ale co ja mam do powiedzenia o normalności, patrząc na siebie widzę jedno wielkie dziwadło. Tak więc, wraz z poznaniem ich historii lekko zmieniłem o nich opinie, z wyjątkiem tej jednej która od razu spróbowała mnie zdekapitować, tego za nic nie wytłumaczysz logicznie.
Podumałem trochę nad zaistniałą sytuacją, i jedynym sposobem aby jakoś załagodzić sprawę byłoby sprowadzenie ich z powrotem i lekka debata. Krzesło i stolik wziąłem do ręki razem z siedzącą tam wróżką, postawiłem mebelki bliżej krawędzi stołu, a zza pazuchy wyciągnąłem coś co nazywaliśmy "obserwatorem". Był to magiczny kryształ na runicznym podeście, który służył do obserwacji ludzi i miejsc nie ruszając się z krzesła, wygodna rzecz. Tak czy inaczej, trzeba sprawdzić jak się bawią goście, a zacząłem od zerknięcia na bibliotekę, gdzie przebywała Lua, dziewczyna z naszyjnikiem i dziewczyna zwana "Is"
Dziewczyny zdawały się błądzić w labiryncie ksiąg, regałów i półek. Wyglądały jakby podziwiały moje kolekcje i w zasadzie nic dziwnego, ta biblioteka była jednym z najlepszych miejsc w mojej posiadłości. Zerkając w bok zauważyłem że wróżka patrzy na ekran z niemałą ilością troski, nie mówiąc nic, palcem wyczochrałem jej włosy, na Lue to zawsze działa, wróżka uspokoiła się, lecz patrzyła na mnie teraz z pytającymi oczyma, ja nic sobie z tego nie robiąc powiedziałem "Nie stresuj się tak bo osiwiejesz, one są akurat bezpieczne, Lua jest nieco dziwna ale bardzo słodka i miła" Na te słowa nieco się ona uspokoiła i ponownie spojrzała na ekran aby dalej śledzić poczynania swoich przyjaciół.
Is i Alice (wróżka spojrzała mi w oczy) patrzyły we wszystkich kierunkach, dopóty ich uwagi nie zwróciło światło emanujące z jednego z biurek. Dziewczyny niewiele myśląc zdecydowały aby sprawdzić co jest jego źródłem. Widać było na ich twarzach zdziwienie gdy wreszcie podeszli do biurka. Leżała na nim Lua, aczkolwiek jej wygląd musiał je zadziwić. Była ona wizualnie 2-3 razy większa od wróżki, na plecach miała parę kolorowych, papuzich skrzydeł, białe, długie, rozczochrane włosy, kocie uszy i ogon, a jej oczy emanowały światłem. Rzecz jasna że źródłem światła nie były jej oczy, ale ogniki które krążyły wokół jej śpiącej formy. Przecież jej oczy to nie reflektory.
Wracając do tematu, znalazły takie oto coś, i powiedzieć że były zdziwione byłoby niedopowiedzeniem. A jeśli ich interakcje odbędą się źle, to będzie jeszcze ciekawiej, ponieważ mimo swojego wyglądu Lua dysponuje potężną magią, i jeśli się ją rozzłości, to jeśli masz szczęście na zostanie kupką popiołów, w których się ona potem wytarza. Ale nie zrozum mnie źle, Lua z powodu traumy i stresu złamała się i stała się lekko... dziecinna? Mimo jej wieku dwudziestu trzech lat, zachowuje się jak 10-letnia dziewczynka. Wracając do tego co się dzieje, dziewczyny zdecydowały iż zadzieranie z Luą byłoby złym pomysłem, więc zaczęły powoli odchodzić od niej, w jednej chwili były zwrócone do niej twarzami, w mgnieniu oka odwróciły się aby zacząć uciekać, jednakże nie dane im było pozostać niezauważonymi. Nagle ciszę biblioteki wypełniła melodia pozytywki, cicha i jednostajna, unosiła się w powietrzu budząc niepokój, albowiem dziewczynki nie wiedziały skąd dochodziła. Wnet, zrozumiały skąd owa melodia się wydostawała.
Wnet obie dziewczyny obróciły się aby nie dalej niż pół metra od siebie ujrzeć wiszącą w powietrzu Lue, w powietrzu obok niej unosiła się pozytywka, źródło niepokojącej melodii podarowane przeze mnie na urodziny istotki. Dziewczyny patrzyły na Luę jak na największe zło owego świata, jak na coś co zagraża tobie tylko i wyłącznie istniejąc. Lua wisiała w powietrzu, obserwując dziewczyny swymi świecącymi ślepiami, wodziła wzrokiem z jednej na drugą, i patrzyła nieobecnymi oczami. Jakby dla niej, one nie istniały. Po chwili rozwarła ona swoje małe usta i ledwo słyszalnym półgłosem, ospale zapytała "Kim jesteście? Ja nazywam się Lua, a wy?" Dziewczyny spojrzały na siebie nawzajem i z powrotem spojrzały na Luę. Powoli się przedstawiły jako Isabella i Alice. Lua uśmiechnęła sie lekko. Rzadko ktoś nas odwiedzał, i cieszyła się z każdej okazji spotkania nowych osób.
Lua patrząc na nie sennymi oczyma zadała im pytanie "Pobawicie się ze mną?" Na co dziewczyny niezbyt chętnie przystały. Lua była ową odpowiedzią zachwycona, zdawała się wręcz emanować radością. Ja osobiście po jakimś czasie przestałem się z nią bawić w chowanego. Głównie dlatego, że Lua bawiła się na swoich własnych zasadach, o których dziewczyny miały się dopiero dowiedzieć. Lua wnet zaczęła machać rękoma i recytować inkarnacje, i kilka z ogników wokół niej zaczęły zataczać kręgi wokół jej małego ciała, po chwili ogniki zaczęły się zmieniać, tworząc iluzje Luy, dlatego z nią nie grałem, aby wygrać trzeba znaleźć tą prawdziwą, inaczej się nie dało. Na szczęście Lua nie była aż tak dobra w tą gre, cicho się podśmiechiwała gdy inni byli zwodzeni przez iluzje, a w chowaniu się też nie była najlepsza, ale za to była szybka, co stwarzało problem: po znalezieniu jej musiałeś ją jeszcze dogonić.
Nie zamierzałem patrzeć jak Lua wodzi za nos dwie młode dziewczyny, tak więc zdecydowałem się zmienić cel obserwatora, na... Williama i Rosie? Chyba tak się nazywali. Poruszałem lekko podstawką obserwatora, wymówiłem kilka magicznych inkarnacji i obraz w mgnieniu oka się zmienił. Wróżka, której obecność niemal uszła mej uwadze, patrzyła w obraz jak zaczarowana. Co podsumowując wyszło mi na dobre, nie musiałem za dużo tłumaczyć czy niańczyć małej istotki. Po stronie Williama i Rosie sytuacja wyglądała nieco komicznie. Natrafili na korytarz i przeszukując pokoje znaleźli kwaterę Nikoli. Wyglądało to następująco: Nikola stała w jednym rogu pokoju grożąc i wymachując flambergiem, za nią na ziemi leżała tarcza i dwa miecze, zaś po drugiej stronie pokoju stał William zasłaniając księżniczkę swoim ciałem, a siebie stołkiem zabranym sprzed biurka nieopodal. Nikola niezbyt była zadowolona tym faktem, ale czego mogłaby się spodziewać. Gdy rozbroi obu napastników, oczywiście że będą próbowali bronić się czymkolwiek. Pomyślałem że potem będe musiał ją wypytać co się tam stało, co zresztą zrobiłem. Wiedziałem że Nikola da sobię radę, aczkolwiek potem będe musiał tam pójść aby ją uspokoić, i uratować tamtych dwóch.
Ostatnia grupa jaką sprawdziłem była ta z Caitlin i Samuelem, którą zupełnie nie przypadkiem zostawiłem na koniec. Raz jeszcze pokręciłem podestem i wymówiłem kilka inkarnacji. Obraz zmętniał i pokazał nam trzy biegnące sylwetki. Dwiema z nich, byli zasapani Caitlin i Samuel, a trzecią - Banshee, która niezmordowanie biegła za uciekinierami. Celowo trzymała się na dystansie, wystarczającodaleko aby dać iluzje możliwej ucieczki, ale wystarczająco blisko aby pozostawiać uczucie że może ich łatwo dogonić. Biegnąca para przebiegła przez jedne z wielu drzwi, i zablokowali je skrzynią która stała nieopodal. I rychło w czas, bo z drugiej strony Banshee zaczęła niszczyć drzwi swymi pazurami, co definitywnie nie spodobało się parze po drugiej stronie drzwi. W momencie odpoczynku zauważyli gdzie trafili, wyobraź sobie okrągłą pętle, a potem wyobraź sobie że pętla ma kolektywnie ok 700 metrów długości, i jest ona ulicą. Zaprojektowałem to miejsce gdy nudziło mi się w innym wymiarze i stworzyłem do niego portal, który zamaskowałem jako drzwi, niezłe co? Tak czy siak, każde drzwi z tej ulicy to jednostronne portale do różnych miejsc w posiadłości, tak aby pokpić z kogokolwiek kto tam zajdzie. W tym wypadku Dwójka miałą na twarzy miksturę przerażenia, zdziwienia i podziwu. Para zaczęła biec po pętli,sprawdzając każdą parę drzwi, z której prawie wszystkie były zamknięte albo prowadziły w czarną pustkę. Gdy byli już prawie po drugiej stronie pętli, przez drzwi przebiła się Banshee, zrobiła ona jedną rzecz której się nie spodziewałem... Wyciągnęła zza pleców mój magiczny pistolet skałkowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro