Rozdział 9
Podróżowali we względnej ciszy przerywanej tylko rzadkimi próbami rozpoczęcia rozmowy ze strony Williama. Samuel był tym wyraźnie podirytowany. W dodatku, jak na złość, to właśnie jego, niedoszły książę, wybrał sobie jako kompana konwersacji.
- Mogę cię o coś zapytać? - rozpoczął kolejne podejście. Samuel milczał co drugi mężczyzna uznał za zgodę. -
Jak długo jesteś w podróży?
Samuel zachował ciszę lecz po paru minutach wpatrywania się w niego, odpowiedział krótko:
- Dwa lata.
Will lekko zdziwiony, iż w ogóle otrzymał odpowiedź, powiedział:
- Całkiem długo. A tak w ogóle to skąd jesteś?
Irytacja niższego mężczyzny sięgnęła zenitu. Potrzebował jedynie iskry która zainicjuje wybuch. Nagle, na jego czoło spadła pojedyncza ciężka kropla rozpoczynająca deszcz. To przelało czarę goryczy.
- A co cię to interesuje? - spytał gniewnie - Nie jesteśmy przyjaciółmi, ani nawet znajomymi. Jesteś tu tylko dlatego, że książę tego chciał. Gdyby to zależało ode mnie, to nadal siedział byś w swojej komnacie i grzał swój szlachecki tyłek przy kominku.
Samuel naskoczył na niego tak mocno, że ten niemal upadł na ziemie. Tarn spojrzał na William gniewnie i odszedł szybko w kierunku najbliższego lasu znajdującego się na skraju Neutalu. Widząc to Caitlin, prowadząca grupę zatrzymała się i oznajmiła:
- Rozbijemy tu obozowisko.
Wszyscy dostali swoją role w przygotowywaniu postoju. Isabella i Alice przywiązały prowadzone przez nie konie, a następnie wzięły się za rozpalenie ogniska. Było to dość trudne zadanie zwarzywszy na wszechobecną wilgoć. Rosie zbierała kamienie okrążające płomienie. Nie chcieli przecież spalić całej ziemi na około.
William wyciągnął płachtę wodoodpornej tkaniny i zaczął budować coś na kształt dużego dachu nad, nadal przygotowywanym, obozem.
Caitlin rozłożyła śpiwory i bez słowa pomogła Williamowi. Jedyna osoba która nie miała za bardzo co robić była Annabel. Próbowała pomóc jakoś dziewczyną lecz nie było w czym, wiec postanowiła sprawdzić co u Caitlin i Williama. Podleciała do kobiety lecz zanim spytała ta powiedziała:
- Poradzę sobie. - ściszyła głos i wskazała głową na mężczyznę. - Pogadaj z nim. Chyba coś go gryzie.
Annabel kiwnęła główką i wylądowała niedaleko Willa.
- Wszystko gra? - spytała.
- Jak najbardziej. - odparł sarkastycznie. - Nikt mi nie ufa, gdy chce porozmawiać, wszyscy mnie zbywają i jeszcze pada mi na głowę.
- Ja cię nie zbywam. - powiedziała - Próbowałeś rozmawiać tylko z Samuelem, a on jest dość ponury. Wież mi nawet mnie potrafi tak potraktować, choć znam go najdłużej.
- Tylko o co mu chodziło? Starałem się być miły.
- Może, to dlatego, że przypominasz mu siebie z młodości. Nie zawsze był taki szorstki.
- Z młodości? Przecież on wyglada jakby miał tyle samo lat co ja.
- To prawda. - uśmiechnęła się - Lecz w młodości, uśmiech gościł na jego twarzy cały czas. Lecz potem... Ach, chyba wraca. - powiedziała wskazując w kierunku lasu na niewielką postać. - Staraj się go nie drażnić.
Jak się okazało, Samuel był na szybkim polowaniu. Najwyraźniej go to odprężało. Przyniósł dwa, oprawione króliki i podał Alice, której w międzyczasie, wraz z Is, udało się rozpalić ognisko. Kiedy tylko to zrobił, otworzył sakwy aby zostawić skóry. W tym momencie podszedł do niego William.
- Chciałem cię przeprosić, Samuelu. Byłem trochę zbyt nachalny.
Tarn zdziwił się lekko, gdyż nie spodziewał się przeprosin. W sumie to on trochę przesadził. Will tylko próbował być miłym. Oczywiście jego delikatna męska duma nie pozwoliła mu tego powiedzieć na głos.
- Nie ma sprawy. Ja chyba też trochę przesadziłem.
- Na zgodę? - spytał William podsuwając Samuelowi bukłak.
- W sumie, czemu nie. - wzruszył ramionami. Pociągnął łyk i oddał manierkę. - Mmm... Czerwone Apardzkie? Rzadkie i drogie. Nie bez przyczyny. Wyborne.
William wychylił bukłak i uśmiechnął się do siebie.
- Skończyliście? - spytała nagle Caitlin. - Może byście pomogli?
Mężczyźni popatrzyli w około. Wszystko było niemal gotowe, zostało tylko rozłożyć płachtę oraz śpiwory z owszej wełny na ziemi. Will spojrzał na Samuela i mruknął tylko: „Kobiety...". Jednak Caitlin wydawała się osobą której się nie odmawia.
Kiedy skończyli czekała ich miła niespodzianka w postaci gotowych królików. Idealnie doprawionych i upieczonych. Mięso było delikatne i soczyste. Caitlin skinęła głową w kierunku Alice wyrażając szacunek dla umiejętności. Sama Alice sądziła, iż jest dość przeciętną kucharką, jednak przez ostatnie dwa tygodnie widząc i słysząc zachwyty jakimi darzyli ją uczestnicy posiłku, jej pewność siebie wzrosła. Sofie wygryzła się w udko z rozkoszą, uważała królika za jedno z najsmaczniejszych mięs ze wszystkich. Były z nim tylko dwa problemy. Po pierwsze, nie miało zbyt wiele wartości odżywczych, a po drugie, króliki były na tyle urocze, że żal było je zabijać.
Następne dziesięć minut upłynęło na powolnym przeżuwaniu soczystego mięsa w ciszy. Po wszystkim zakopali kości obok ogniska.
- No dobra, William i Samuel biorą pierwszą wartę. My z Alice jesteśmy następne, a po nas, Isabella z Rosie. Jedna osoba siedzi tutaj, natomiast druga - uśmiechnęła się złowrogo - dziesięć metrów stąd. Przy tamtym drzewie.
Nagle chmury tuż nad horyzontem rozpierzchły się i ujrzeli piękny zachód słońca. Pomarańczowe promienie przykrywające całą dolinę, wymieszały się z ciężkimi kroplami tworząc na niebie, ledwie widoczną, tęcze.
- Dobrej nocy. Obudźcie nas za trzy godziny. Czyli gdy woda w wiadrze osiągnie mniej więcej ten pułap. - oznajmiła Caitlin wskazując w okolice dwóch trzecich wiadra stojącego pod wybrzuszeniem materiału z którego ciekła woda.
I tak, Samuel siedział przez trzy godziny pod drzewem w swojej pelerynie, która początkowo zapewniała całkiem niezłą ochronę przed wilgocią. Jednak rzęsisty deszcz szybko zmył ochronną warstwę wosku którym pokrywał płaszcz i ten przemókł do suchej nitki.
Bez słowa podszedł do śpiącej kobiety lecz nim zdarzył jej dotknąć lub coś powiedzieć ta odwróciła się przytomna i wskazała głową na śpiącą Alice. Kiedy już ją obudził, Caitlin poszła do drugiej strażnicy.
I w ten sposób zleciała cała noc. Wszyscy mieli przemoczone nawet wnętrze ucha. Prowizoryczny namiot nie dawał zbyt wiele ochrony przed zacinającym deszczem. Na całe szczęście Caitlin kazała rozpiąć płachty jakieś dziesięć centymetrów nad ziemią tworząc barierę od zimnego i wilgotnego podłoża.
Caitlin, która stała się samozwańczą przywódczynią wyprawy, kazała sprzątnąć obozowisko i rozdała wszystkim porcje suszonego mięsa z sucharem. Mięso było twarde jak podeszwa i smakowało podobnie w porównaniu ze wczorajszą kolacją. Natomiast, dla Rosie, jedną z największych zagadek tego ranka, było to, iż jakimś cudem, suchary były suche jak piasek na pustyniach Mauretanii.
Po godzinie mozolnego żucia mięsa i ssania sucharków (aby były chodźmy minimalnie miększe) w czasie pakowania wszystkiego, byli gotowi do drogi. Podczas takiej pogody wszyscy pochmurnieli. Szare, zmęczone twarze wyglądały jakby należały bardziej do martwych niż do żywych. Samuel był jeszcze bardziej ponury niż zwykle i nawet zawsze promienna Annabel nieco przygasła, siedząc w kapturze Alice gdzie miała minimalne schronienie przed ulewą. Podróż rozpoczęła się na nowo.
===
No dobra, może nie działo się tyle co w ostatnim rozdziale, ale dowiedzieliśmy się czegoś o Samuelu oraz Caitlin. Piszcie jak się podobał taki luźniejszy rozdział. Wyczekujcie następnego rozdziału bo tam będzie się działo więcej (znacznie więcej) niż przez poprzednie dwa.
A jak narazie:
Bywajcie
Suchy_Andrzej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro