Rozdział 6
Z głosu Samuela biły takie emocje, iż dziewczynom odjęło mowę. Podczas podróży wydał się osobą chłodną i niemal pozbawioną uczuć. Lecz widok przyjaciółki obudził w mim wspomnienia które z kolei wywołały ból związany ze stratą rodzinya który próbował ukryć. Annabel próbowała go pocieszyć ale niewiedziała jak wiec tylko siedziała w milczeniu. Nagle jak gdyby nigdy nic Samuel wstał i poszedł w głąb lasu. Wróżka chciała poleciec za nim lecz zatrzymała ją Alice, ponieważ wiedziała, że mężczyzna chce pozostać sam. Po parunastu minutach wrócił z uśmiechem na twarzy i sarną przerzuconą przez plecy. Wizja ciepłego posiłku wywołała radość u przyjaciółek które od paru dni żyły na sucharach i suszonych owocach. Rosie szybko pobiegła z Ostrzem po jakieś patyki aby zrobić rożen. Przez następną godzinę mięso piekło się obracane od czasu do czasu przez Alice. Kolacja wyszła wyśmienicie. Zioła które niósł ze sobą Samuel doskonale współgrały z sarniną, natomiast dziewczyny były niezmiernie zadowolone, że ich przyjaciółka odziedziczyła talent po matce. Po sytym posiłku przyszedł czas na opowieści. Najpierw o tym jak Alice dostała się do Kolonii, następnie o tym jak poznały się z Annabel oraz bliźniaczkami. Alice stwierdziła skoro wróżka ufa Samuelowi to opowiedziała mu o naszyjniku. Co ciekawe ten nie był zbytnio zaskoczony. Później ustalili częstotliwość wart. Po cztery każdej nocy, na zmianę. Najpierw Alice, potem Isabella, Samuel, Rosie, Sofie i na koniec Annabel. Tak wiec gdy zapadał zmrok i wszyscy szykowali się do spania, Alice wzięła Ostrze i usiadła kawałek od obozowiska. Dziewczyna została sam na sam ze swoimi myślami. Spojrzała w niebo z którego mrugało jej tysiące gwiazd. Zastanawiała się czym one są. Świecące i odległe punkciki a ich jedynym sąsiadem był księżyc. „Co się dzieje z nimi w dzień?" spytała samą siebie w myślach. Siedząc tak pod drzewem i rozmyślając, o mały włos nie przegapiła zmiany warty. Wstała i podeszła do Is która, jak się okazało, nie mogła zasnąć. Gdy tylko Alice ją dotknęła, ta obróciła się i bez słowa poszła do miejsca gdzie jej przyjaciółka pełniła straż. Teraz to Isabella została sama z myślami. Ona jednak miała przed oczami pustą stolice Tarnów. Zastanawiała się nad tym w jaki sposób całe społeczeństwo mogło tak po prostu zniknąć. Gdy zbliżał się koniec jej czuwania, postanowiła nie budzić Samuela i poczekać, dopiero gdy przyjdzie kolei Rosie. Z nieznanej je przyczyny nie mogła zmrużyć oka.
Następnego ranka gdy wstawało słońce, Alice otworzyła oczy. Zobaczyła promienie słońca rozproszone wśród gałęzi sosen. Zwróciła również uwagę na pewien szczegół który umknął jej zeszłego wieczoru. Las się przerzedzał. Z tego co wiedziała puszcza kończyła się dopiero w granicach Imperium, a to oznaczało, iż znajdują się niemal u celu ich wędrówki. Samuel chodził w około obozowiska i budził towarzyszki. Po paru minutach wszystkie były na nogach.
- No to jak daleko jeszcze? - spytała Isabella która, jak sama przewidziała, nie spała całą noc.
- Trzy godziny drogi. - odparł Samuel, na co wszyscy uśmiechnęli się. Na śniadanie zjedli zimną sarninę z kolacji. Niebyła ciepła lecz to nie przeszkodziło towarzyszom narzekać na niewielki niedosyt gdy okazało się, że posiłek dobiegł końca.
***
- Ale mamo. - powiedziała mała Wendy. - W jaki sposób, w piątkę zjedli całą sarnę podczas zaledwie dwóch posiłków.
- Widzisz, gwiazdeczko. - odpowiedziała matka. - To prawda, że Annabel była niewielka, lecz potrafiła zjeść taką samą, a czasem nawet większą część niż inni kompani.
- To tak jak ciocia. - zachichotała słodko dziewczynka. - Jesteś pewna, że to nie jest prawdziwa historia?
- Oczywiście, że nie słoneczko - odparła Alice - Na czym to ja? Ach. A wiec...
***
- Im szybciej wyruszymy tym lepiej, chodźcie - stwierdził Samuel. Tak więc, zebrali swoje rzeczy i rozpoczęli ostatni odcinek swej podróży.
Gdy tylko wyszli z puszczy ukazał się im zamek. Znajdował się w niewielkiej dolince. Był znacznie mniejszy niż Kolonia i zbudowany bardziej klasycznie. Kamienne wieże, blanki, fosa wypełniona wodą. Standard. Jednak jedna rzecz przykuwała uwagę. Wielki słup czarnego dymu i armia okrążająca miasto. Samuel skrzywił się lekko. Towarzyszki przyspieszyły kroku. Nie miało to najmniejszego sensu. Byli zwyczajnie za daleko.
- Lepiej oszczędzać siły. Dwugodzinny marsz to nie przelewki. - powiedział Samuel.
Dziewczyny wiedziały, że ma racje. Mężczyzna postanowił kontynuować marsz. Następne dwie godziny niepokój narastał, w szczególności w bliźniaczkach. Mieli się spotkać w Neubergu. A jak narazie jedyne co wydziały to tylko słup dymu przeszywający niebiosa oraz oblężenie. Kiedy były dość blisko i chorągwie stały się czytelne dziewczyny stanęły jak wryte.
- To chorągwie Heptarchii! - powiedziała Alice.
- Wyglada na to, że nie chodzi im tylko o odzyskanie ziemi, ale również o podbój. - stwierdziła Isabella.
Heptarchia również walczyła z Teutonami, którzy korzystając z wojny domowej zabrali jej spore połacie terenu za zachodzie. Było to piętnaście lat temu. Wtedy Pomerelia musiała wysłać wojska aby pomóc swym panom feudalnym. Nie miała wystarczających sił aby sprzeciwić się okupantom. Najwyraźniej Heptarchia nie zapomniała tej zniewagi.
I teraz poza odbiciem dawnych terytoriów pragnęła również zemsty. Nagle usłyszeli dźwięk rogu i cała armia obróciła się na zachód. Kompani stali na niewielkim wzgórzu wiec widzieli wszystko jak na dłoni. Mały oddział kawalerii kłusował powoli w kierunku jednej z bram przez którą wychodziła załoga Neubergu. Imperialne siły dowodzone przez Jakuba de Vet formowały szyk bojowy. Pierwsze pięć szeregów uformowali kusznicy, stu w każdym rzędzie. Następnie piechota do walki w zwarciu. Tysiąc ludzi utworzyło zwartą formacje, szeroką na pięciu i długą na dwustu żołnierzy. Jedna trzecia z nich wyposażona w miecze stanowiła trzon armii, reszta uzbrojona we włócznie chroniła flanki. Ostatnią linie stanowiło stu konnych rycerzy oraz generał. Wojsko najeźdźcy wyszło im na spotkanie formując podobny szyk. I tak dwie armie stały naprzeciw siebie czekając na ruch tych drugich. Zielone banery z brązowym jeleniem powiewały spokojnie nad głowami obrońców. I wtedy Jakub rozkazał unieść główną chorągiew. Na ten widok przez armie przeciwnika przeszedł szmer zdziwienia. Na chorągwi widniały herb Neutalu oraz stojący na tylnich łapach, czerwony gryf na białym polu. Każde księstwo w imperium posiadało dwie chorągwie. Prywatą z własnym symbolem oraz oficjalną którą używano tylko kiedy cesarz wzywał swych chorążych. Tym razem uniesiono tą drugą. Heptarchia może i była potężna, ale nie mogła mierzyć się z całą potęgą Cesarstwa Lechickiego.
Chwilę konsternacji generał wykorzystał natychmiastowo. Kusznicy ruszyli. Po minucie zatrzymali się i postawili swe wielkie tarcze, nazywane pawężami, w coś na kształt niskiej ściany za którą chowali się ładowali kusze. Jakub postanowił zastosować dość nie codzienną taktykę, mianowicie pozwolił strzelać im bez rozkazu, walili do dowolnego celu który był odsłonięty. Dzięki temu zdezorientowani łucznicy wroga zostali zdziesiątkowani i nie wyrządzili większych szkód. Wrogi dowódca rozkazał się wycofać lecz okazało się iż drogę ucieczki odcina im ten zapomniany oddział kawalerii który teraz rozwinął prędkość niemal do cwału.
Heptarskie siły zostały wzięte w kleszcze. Panikę wroga potęgował fakt, że konnica szarżowała w prost na namiot ich dowódcy. Jeźdźcy w ostatnim momencie uformowali klin i oddział wbił się w nieprzygotowane zbiegowisko żołnierzy. Ich biało-złote chorągwie powiewały z niespotykaną gracją, zwarzywszy na prędkość z jaką się poruszali. Karmazynowe banery ze srebrną wywerną padły po zaledwie kilku minutach. Niespodziewany atak od tyłu złamał morale oblegających. Oddziały panikowały jeden po drugim. Aż w końcu główna chorągiew wroga upadła. Resztki armii uciekały we wszystkich kierunkach. Zwycięstwo było całkowite. Tak więc, problem w postaci sił wroga pomiędzy naszą drużyną, a Neubergiem zniknął jak ręką odjął. Po krótkiej przerwie, na podziwianie tej niewielkiej lecz dość emocjonującej bitwy, ruszyli w dalszą drogę. Gdy byli już naprawdę blisko widzieli ciała poległych zarówno napastników jak i obrońców. Martwych oraz rannych było bez liku. Po stronie Heptarchów występowały znacznie większe straty. Jednak obrońcy również ponieśli takowe. Nieliczne ciała poległych rycerzy leżały bez wyraźnych śladów obrażeń. Jedynie krew w około świadczyła iż byli martwi. Śniadanie podeszło do gardła Isabelli na widok pogorzeliska. Kiedy zbliżali się do bramy zauważyli pozostałości po namiocie dowódczym. Rosie przyjrzała się podłożu i zobaczyła główną chorągiew wroga. Próbowała ją podnieść lecz ktoś mocno ją ściskał.
- Chyba mamy jeńca. - oznajmiła przyglądając się nieznajomemu.
===
Myk kolejna postać. Zauważyłem, że od rozdziału czwartego dodaje jakąś nową postać. W moim odczuciu jest to raczej plus niż minus. A co wy sądzicie? Piszcie. Pierwsza bitwa już w tym rozdziale. Niebyła ona najlepiej opisana, ale trochę praktyki nie zaszkodzi. Z ogłoszeń jeszcze tylko jedno. Wyczekujcie na następny rozdział bo będzie się działo (powiedział kończąc bitwę). Ostatnio zapomniałem o mym pożegnaniu.
Bywajcie
Suchy_Andrzej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro