Rozdział 39
Alice siedziała na górnym pokładzie razem z Williamem obserwując okolice.
Znajdowali się na Niedźwiedzim Taranie, okręcie należącym do Biorna. Prowadził on flotę złożoną z ponad pięćdziesięciu drakkarów, która właśnie wpływała na rzekę Brandawinę. Była to ta sama rzeka, która przepływała przez Kolonie. Cała flotą Skelnage zjednoczyła się pod dowództwem nowej królowej aby przyjść na pomoc swoim sojusznikom.
Mężczyzna siedział odziany w czerwono-srebrną koszulę w kratkę, grube wełniane spodnie oraz buty z niedźwiedziej skóry. Czytał tą samą księgę co przez ostatnie tygodnie. Studiował uważnie każde słowo, nie chcą przegapić żadnego szczegółu. Jednak coś cały czas mu umykało. Wiedział, że na tej stronie jest coś. Coś czego nie może dostrzec. Nieustannie wodziło go to za nos i niezmiernie irytowało. Alice stała obok opierając brodę na dłoniach spoglądając na powoli mijające ich drzewa. William westchnął ciężko. Nie może marnować czasu na sprawdzenie każdego przeczucia.
- Dobra, koniec tego dobrego. - rzucił do siebie, po czym powiedział trochę głośniej. - Chodź, spróbujemy jeszcze raz.
Dziewczyna podniosła się niechętnie. Od czasu gdy Caitlin wyjechała, razem z Samuelem, Rosie i Annabel, treningi mające pomóc w opanowaniu mocy Złotego Naszyjnika stały się częstsze i równie intensywne co ćwiczenia z mieczem. William tłumaczył jej, że jej zmęczenie wynikało z wędrówek jej duszy po krysztale. Nie za bardzo wiedziała o co chodzi, ale nie przepadała za wydźwiękiem tego sformułowania. Alice oparła się o maszt aby złapać stabilność i zamknęła oczy.
- Widzisz tamten statek? - zapytał mężczyzna wskazując na niego palcem. - Spróbuj przejść na niego nie kończąc cała w morskiej wodzie.
-Już jestem cała w morskiej wodzie. - zauważyła. Ubrana jak pozostałe wojowniczki, które były dość powszechne na Wyspach. Biała pikowana kurtka oraz ciemne wełniane spodnie dość skutecznie łapały wszelkie krople bryzgającej wody.
- Skup się.
Zrobiła wdech i wydech starając się oczyścić umysł. Nagle poczuła lekkie mrowienie na czubkach palców u stóp. Uczucie rozprzestrzeniało się powoli na całe ciało i nagle zniknęło. Otworzyła oczy i wszystko było nieco bardziej błękitne, a przede wszystkim nieruchome.
"Chyba się udało" pomyślała. Za każdym razem gdy wkraczała do tego świata było to dla niej fascynujące przeżycie. Wszystko zamierało. Gdyby byli to tylko ludzie, nie byłoby to tak spektakularne, lecz nawet krople wody zatrzymywały się w powietrzu co było po prostu niesamowite.
Alice podeszła do burty, która znajdowała się nieco ponad metr nad poziomem morza. Przerzuciła nogę przez ściankę i usiadła na jej skraju. Bardzo powoli opuściła się w kierunku wody. Gdy dotknęła powierzchni poczuła opór. Nieco mniejszy niż na solidnych deskach pokładu, ale jednak. Jej stopa zanurzała się coraz głębiej aż wreszcie przestała na wysokości kostki. Alice zrobiła to samo z drugą nogą i wszystko póki co było w porządku. Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Nagle ponownie poczuła mrowienie w palcach u stup. Oznaczało to, że powoli wraca. Alice starała się opanować z całej siły. Po chwili mrowienie ustało. Teraz przyszła pora na najtrudniejsze. Dziewczyna zaczęła przenosić środek ciężkości na nogi. Nadal nic. Wreszcie zaryzykowała i puściła się burty.
I... Nic się nie stało. Stała na wodzie. Jak... Jak nartnik. W zasadzie to nigdy nie wiedziała tego owada, ale słyszała, że może swobodnie chodzić po wodzie. Nie za bardzo wiedziała jak, ale najwyraźniej to działa. Ostrożnie zrobiła krok. A potem następny. I kolejny. Czuła się coraz bardziej pewnie, aż w pewnym momencie zdecydowała się przebiec kawałek. Dalej nic. Woda do kostek. Gdy doszła spokojnym krokiem do statku wskazanego przez Williama, wspięła się na burtę i stanęła na pokładzie. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Gdyby się ruszało. I nie było nieco błękitne. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i wypowiedziała w myślach formułkę: "Daeth Feronda".
Nagle, statek szarpnął i Alice straciła równowagę. Spadła na deski pokładu, tracąc na chwile oddech. Kilku marynarzy zbiegło się aby zobaczyć czy wszystko z nią w porządku, a przede wszystkim, skąd się tu wzięła. Potrzebowała kilku sekund aby dojść do siebie. Gdy wreszcie wstała, zobaczyła Williama latającego od burty do burty, aby w razie niepowodzenia czym prędzej ją wyciągnąć. Dziewczyna krzyknęła i pomachała aby ten ją zauważył. Kiedy ten się odwrócił uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym przywołał ją gestem ręki. Alice zamknęła oczy i dosłownie parę sekund później była już w tym dziwnym wymiarze. Znów spróbowała stanąć na wodzie, tym razem bardziej pewnie. Ku jej zaskoczeniu ponownie się udało. Przeszła kilka kroków na próbę i ruszyła w kierunku drugiego statku. Mniej więcej w połowie drogi poczuła coś dziwnego. Jakby lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Nigdy wcześniej nie było czegoś takiego. Czuła jak jej siły słabną z sekundy na sekundę. Poruszała się coraz wolniej i nie mogła nabrać tlenu w płuca. Ostatnim wysiłkiem wspięła się po burcie i runęła na deski. Jej usta wymamrotały z trudnością wtaczania głazu pod górę. "Daeth... Feronda...".
William nie zdążył opuścić dłoni, a Alice zniknęła. Rozejrzał się wokół i zobaczył leżącą dziewczynę. Podbiegł do niej i odwrócił ją na plecy. Nawet nie zareagowała. Była nieprzytomna. Mężczyzna wziął ją na ręce i zaniósł pod pokład.
===
Pod pokładem panował półmrok. Spokojna woda rzeki, uderzała o deski staku. Alice leżała na swoim hamaku przez najbliższą godzinę. Heptraski książę siedział przy niej i miał wyrzuty sumienia. Nie powinien jej tak narażać. Przecież znał ryzyko. Jednak, wolał zaryzykować. I teraz tego żałował. Wziął w rękę książkę i już miał cisnąć ją z całej siły w kąt, gdy nagle dziewczyna się poruszyła.
- Alice! - zawołał William. - Alice, słyszysz mnie?
- Wi... William? - spytała powoli odzyskując świadomość. - Co... co się stało?
- Byłaś nie przytomna. Pojawiłaś się leżąc na pokładzie. Przeniosłem cię pod pokład. - wyjaśnił. Położył rękę z książką obok naszyjnika który mężczyzna postanowił jej zdjąć zanim położył ją na hamaku.
- Aha... - mruknęła po czym stęknęła z bólu gdy próbowała podnieść się z posłania. Nagle jednak zauważyła coś dziwnego. Przez chwile myślał, że ma halucynacje - A czemu ta książka się świeci?
===
Badum! Badum! Mamy kolejny rozdział. Pozostało już naprawdę niewiele. Ostateczna bitwa zbliża się wielkimi krokami. Mam również propozycję na kolejną historię o której więcej mówię w rozdziale propozycji książęk. Teraz jedynie powiem, że książka nazywa się Opowieści z Athrea - Amethyst. Główną postacią jest oczywiście tytułowa Amethyst. I mogę dodać, że przyszykowałem z moim przyjacielem coś specjalengo. Tak czy inaczej, to w przyszłości. A jak na razie...
Bywajcie
Suchy_Andrzej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro