Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Annabel leciała wysoko nad budynkami. Widok był niesamowity. Zamek wyglądał jak zbiór jasnych punktów układających się w ulice i mury. Jednak Annabel nie była tu aby podziwiać widoki. Niechciała aby ktoś ją zobaczył. Choć była noc to jej skrzydła odbijały sporo światła przyciągając uwagę. A teraz, musiała dostać się jakoś na wewnętrzny dziedziniec i poinformować Williama, że pora wdrożyć kolejną cześć planu. Znalazła się nad głównym kasztelem, a po krótkim namyśle wybrała do tego celu spadzisty dach zbrojowni. Usadowiła się na skraju i czekała nasłuchując.

Jak się okazało miała niesamowite szczęście w doborze miejsca na poczekanie. Siedząc tak, posłuchała rozmowę dwóch strażników, z której dowiedziała się, że broń jej przyjaciół jest przetrzymywana w tym budynku. Wróżka rozważała, przez chwile, możliwość odbicia cennego ekwipunku, lecz porzuciła ten pomysł. Było to zbyt ryzykowne. Kładliby na szale własne życia dla paru kilogramów żelastwa i kawałków drewna.

No własne. Jedyną osobą która za wszelką cenę chciałaby wedrzeć się do zbrojowni był Samuel. Jego łuk był zrobiony z wyjątkowego szczepu dębu, rosnącego w górach Wschodu. Panował tam niezwykle surowy klimat co spowodowało powstanie materiału niemal idealnego do produkcji tego typu broni. Miał perfekcyjnie wyważoną proporcje miedzy twardością, a giętkością drewna. Jest to prawdopodobnie najlepszy łuk w całym Imperium i na jego zachodniej rubieży.

Nagle Annabel usłyszała jak coś wywraca się wewnątrz budynku. Strażnicy zaniepokojeni hałasem popatrzyli po sobie i pewnie chwycili włócznie w obie ręce. Już mieli otworzyć drzwi, kiedy jakiś dzieciak podbiegł do nich i przekazał im wiadomość od dowódcy, że mają stawić się do koszar. Wartownicy spojrzeli ponownie na siebie i wzruszyli ramionami. Gdy ruszali w stronę baraków, zaciekawiona wróżka wzleciała w powietrze i ruszyła za zbrojownie. Zauważyła okno i wleciała przez nie, lądując cichutko na parapecie. Pomieszczenie było niewielkie i rozświetlone przez światło z zewnątrz. Księżyc odbijał się w metalowych zbrojach stojących na stojakach. W pokoju było ich ponad tuzin. Obok każdego z nich wisiał prosty miecz i migdałowa tarcza z srebrną wywerną na czerwonym tle. Na stoliku, po środku pomieszczenia leżał łuk Samuela. Wtedy Annabel zauważyła coś bardzo ciekawego. Nad jednym z pancerzy znajdowała się niewielka, drewniana półeczka, a na niej, coś małego odbijało blask księżyca. Gdy tam podleciała, okazało się, że tym czymś była zbroja, lecz nie taka zwykła. Była to zbroja dla wróżek. Malutki napierśnik, nogawice, naramienniki, karwasze, ogólnie pełen płytowy pancerz. Tak jak przy większych odpowiednikach, obok wisiała tarcza i miecz, lecz kling była wykonana nieco inaczej. Węższy sztych przystosowany do pchnięć był proporcjonalnie dużo dłuższy niż w ludzkiej broni.

Annabel wpatrywała się w to jak zaczarowana. Dawno nie widziała żadnych wyrobów własnej rasy, a tu proszę. Heptarchia to było chyba ostatnie miejsce gdzie spodziewała się je ujrzeć. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, postanowiła zabrać miecz, czy też - jak nazywają to jej wróżki- rapier. Kiedy już umieściła go na plecach, w taki sposób aby nie przeszkadzał jej w lataniu, nagle usłyszała skrzypienie drewnianej podłogi. Ugięła kolana i powoli podeszła do lekko uchylonych drzwi. Na szczęście półka - czy raczej podest - znajdowała się tuż przy drzwiach i nie musiała podlatywać. Choć jej skrzydełka nie emitują jakiegoś głośnego łopotu jak ptaki, wytwarzają jednak cichy szum co jest słyszalne w takiej ciszy jak ta.

Wychylając główkę przez szparkę, Annabel nie zauważyła nikogo, rozległ się tylko cichy szept brzmiący bardzo znajomo.

- Gdzie oni schowali ten łuk? - zabrzmiał przytłumiony głos Williama. Annabel bezszelestnie zbliżyła się do miejsca z którego słychać było głos jej przyjaciela. Zobaczyła go, klęczącego przy skrzyni i przeszukującego ją bardzo dokładnie. Sądząc po jego jękach, szukał on broni Samuela. Wróżka podkradła się do niego cicho, po czym powiedziała.

- Widziałam go w pokoju obok.

William zamarł z przerażenia. Przez pierwsze kilka sekund wyglądał jakby w ogóle nie oddychał. Zaczął powili odwracać głowę, aż do momentu gdy zobaczył za plecami Annabel. Natychmiast było widoczne jak spada mu kamień z serca.

- Nie strasz mnie tak. - poprosił szeptem, odrazu skojarzył co oznacza ta rozmowa - A więc, teraz wszystko zależy ode mnie?

- Prawie, jestem jeszcze ja. - powiedziała ściszonym głosem wróżka. - Zabierz łuk Samuela z pokoju obok i spadamy.

William skinął tylko głową i z lekkim skrzypieniem podłogi zaczął skradać się w stronę z której przyszła jego przyjaciółka. Uchyli drzwi i wślizgnął się do pomieszczenia. Biegnąca za nim Annabel nie wydawała żadnych dźwięków. Mężczyzna podniósł łuk i wyprostował się. Skinął głową do kobietki. Będą wychodzić. Przerzucił broń przez plecy i włożył coś do kieszeni w kubraku. Usiadł okrakiem na oknie, co było dość nie przyjemne. Następnie ustawił stopy na wystających belkach i chwycił pewnie parapet. Przeniósł środek ciężkości w dół i wtedy zorientował się, że zbrojownia była budowana jak większość budynków w tych czasach. Górne piętro wystawało za obręb niższego.

- Wchodzenie było łatwiejsze. - mruknął do siebie.

Używając zasady trzech punktów oparcia starał się lewą nogą sięgnąć ozdobionego końca belki stropowej wtedy poczuł jak jego spocone ręce zaczynaja powoli ześlizgiwać się z drewnianej deski. Nagle zaczął spadać, desperacko starał się postawić stopę z powrotem na pewnej podporze co tylko pogorszyło sprawę i leciał już w dół. „Samuel mnie zabije." Pomyślał tylko i wpadł do nieoczekiwanego stogu siana. William nie zauważył go wcześniej i była to bardzo miła niespodzianka. Upadek z pierwszego piętra mógł skutkować co najwyżej złamaniem ręki czy nogi, ale łuk mógłby tego nie przetrwać. Na całe szczęście nic się nie stało, a William mruknął do siebie:

- Tak, wchodzenie było zdecydowanie łatwiejsze.

Annabel w tym czasie wyładowała na płotku obok i przyglądała się jak jej towarzysz wyłazi ze stogu cały pokryty słomą.

- Swoją drogą, gdzie schowałeś resztę ekwipunku?

- Stała tu taka skrzynia... - rozejrzał się mężczyzna. Nagle w jego głowie pojawiło się rozwiązanie, wyjaśniające całą sytuacje. - No tak. Młody, który chował broń i pilnował aby wszystko poszło zgodnie z planem, musiał przenieść tu stóg siana aby ukryć tą skrzynie przed wzrokiem wścibskich przechodniów. Sprytnie...

- A także, byś się nie połamał skacząc z okna. - dodała wróżka z uśmiechem. William zignorował tą uwagę i zaczął szukać skrytki. Znalazł ją po paru minutach. Umieścił tam łuk i przedmiot z kieszeni, po czym ukrył ją ponownie.

- No dobrze, pora aby wdrożyć kolejną cześć planu.

- Przede wszystkim, to musimy go najpierw mieć. - zauważyła Annabel. - Plan opracowany z Sir Robertem kończył się właśnie w tym momencie.

Szare komórki Williama pracowały teraz na najwyższych obrotach opracowując drogę ucieczki i sposób podania broni jego towarzyszom.

- Mam! Teraz słuchaj...

===

I proszę, oto kolejny rozdział. Był on trochę luźniejszy ale i tak coś się tam działo. Mam nadzieje, że się podobało, piszcie swoje opinie i punktujecie błędy które mógłbym poprawić. Jestem w pełni świadom popełniania zapewne astronomicznej ilości błędów, za które przepraszam, lecz moja prośba brzmi abyście pomogli je zidentyfikować. Za wszystkie poprawki serdecznie dziękuje. 😊 Ostatnie ogłoszenie. Mój wewnętrzny leń zaczyna przejmować kontrole, więc rozdziały będą tylko w poniedziałki. A teraz póki mam jeszcze wenę idę pisać dalej.😉

Bywajcie
Suchy_Andrzej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro