Rozdział 18
Biegli ile sił w nogach, aby jak najszybciej dotrzeć do warowni. Dziewczyny trzymały schowane miecze w rękach, aby te nie odbijały się od uda. Zamek niesamowicie zmienił się w przeciągu ostatnich paru chwil. Kilka minut temu słychać było jedynie miarowe kroki strażnika przemierzającego mury z pochodnią w ręku. Było cicho i spokojnie. A teraz? Niemal dokładne przeciwieństwo. Chaos i gwar. Ciemny dym unoszący się z ponad fortu okazał się niemal nie widoczny na tle ciemnego nieba.
„Coś poszło nie tak." pomyślała Alice. Mieli tylko odwrócić uwagę, a nie niszczyć zamek. Musieli znaleść odpowiednią pozycje do obrony w przeciągu jakiś kilku minut po czym, zostawało im, bronić się dopóki William nie znajdzie brata. Myśląc tak, dziewczyna prawie się wywróciła. Otrząsnęła się z letargu i skupiła się tylko na tym aby dotrzeć na miejsce. Nie pomoże przyjaciołom ze złamaną nogą.
Warownia rosła z każdą chwilą, a gwar powiększał się równomiernie. W kilka chwil znaleźli się pod główną bramą, która według ustaleń miała pozostać otwarta. Dziewczyny zobaczyły Caitlin broniącą się przed czterema strażnikami naraz. Parowała i robiła uniki z taką gracją i szybkością, że jej klinga zamieniła się we wstęgę śmierci okalającą ją ze wszystkich stron równocześnie. Powalała kolejnych przeciwników, ale kolejni oponenci wybiegali w pośpiechu z koszar. Alice nie widziała nigdy wcześniej tak niezwykłego pokazu umiejętności. Natomiast Samuel odrzucił już swój łuk i również walczył w zwarciu. Na dziedzińcu leżało kilkoro żołnierzy ze sterczacymi z ciała strzałami. Rosie wyjęła ostrze swego miecza z pochwy, odrzucając ją na bok, i przystąpiła do ofensywy. W ślad za nią postąpiły jej przyjaciółki i teraz szarżowały na wroga w miniaturowej formacji klina. Annabel trzymała się z tylu osłaniana przez dziewczyny. Nie miała żadnej broni, więc nie byłoby z niej żadnego pożytku. Przy pomocy impetu szarży, Alice zdołała powalić dwóch przeciwników i ogłuszyć kolejnego. Pozostali Heptarczycy byli zdezorientowani co się właściwie dzieje. Carlisle, wielka warownia została zaatakowana przez garstkę napastników, a jedna z nich powaliła już z dziesięciu strażników i jeszcze nie miała dość. A teraz, trójka nastolatek, która wyrosła jak z podziemi atakowała ich od tyłu. Ogólnie rzecz biorąc, nie ciekawie.
Isabella powaliła kolejnego napastnika, a Rosie następnego. Szeregi obrońców zaczęły się przerzedzać. W końcu Caitlin ogłuszyła ostatniego strażnika rękojeścią i oparła się o kolana zasapana. Pokonała trzydziestu przeciwników, była padnięta, ale nie chciała pokazywać tego towarzyszą.
- I co? - spytała autentycznie zdziwiona Isabella - To wszystko? Pokonaliśmy cały garnizon i nawet się nie zmachałyśmy?
- Mów za siebie. - rzuciła księżna Neubergu. Tym czasem podszedł do nich Samuel patrzący na Caitlin wielkimi oczym, wpatrywał się tak od końca walki i ta w końcu nie wytrzymała i spytała:
- Co? O co ci chodzi?
- Następnym razem kiedy będę próbował, wyprowadzić cię z równowagi, przypomnij mi, bym tego nie robił, dobra? - poprosił mężczyzna.
- Oszczędzaj oddech. - odparła krótko wskazując na wyjście z alejki za jego plecami. Zaczęli z niego wychodzić żołnierze. Byli znacznie bardziej zdyscyplinowani niż ich ostatni przeciwnicy. Gdy tylko wydostawali się z wąskiego przejścia, skręcali i ustawiali się w długą linie po obu stronach. Wychodzili i wychodzili. Potok ludzi zdawał się nie mieć końca. Było to jednak złudne wrażenie. Kiedy na płac wyszedł dwieście pięćdziesiąty strażnik, z przejścia wyłonił się dowódca. Wysoki, barczysty mężczyzna o długich brązowych włosach przyprószonych siwizną, przypominającą szron. Nosił długą czerwoną tunikę ze srebrną wywerną. Drużyna bohaterów ustawiła się w szerokiej formacji klina z Caitlin z przodu i czekali na atak. Dowódca garnizonu spojrzał na ilość ciał leżącą u stup kobiety.
- Poddajcie się. - zarządał mężczyzna. W odpowiedzi napotkał na zdeterminowane twarze przeciwników i uniesioną brew Caitlin. Przełknął głośno ślinę i powiedział: - Nie chcę posyłać więcej ludzi na śmierć. Poddajcie się, a nikomu więcej nie stanie się krzywda.
Kobieta nadal mierzyła go wzrokiem milcząc złowrogo. Dowódca miał ciarki na plecach. Przerażała go, lecz starał się tego nie okazywać. Z kamienną twarzą - a przynajmniej sądził, że taką posiada - uniósł rękę i wydał rozkaz. Z wąskiego przejścia za plecami Samuela wyszło kolejnych dziesięciu żołnierzy, a pierwszy szereg postąpił krok do przodu pochylając lekko włócznie.
- Ponawiam prośbę. Poddajcie się, a zachowacie życie. - zaapelował dowódca.
- Gwarantujesz, że jeśli złożymy broń, to ani mnie, ani moim towarzyszą nic się nie stanie? - spytała Caitlin. Z grymasem gniewu. W oczach kapitana zobaczyła iskierki triumfu.
- Oczywiście. Przyrzekam na honor.
- Nie tyko na honor, ale i na głowę. Jeśli nas oszukasz, to choćby miała być to ostatnia czynność w moim życiu to, znajdę cię i zabije. - powiedziała kobieta. Mina mężczyzny zrzedła natychmiast. Po tonie i wzroku wojowniczki wiedział, że nie żartuje. „Nie ma co ryzykować głowy." pomyślał. Caitlin teatralnie wyciągnęła rękę przed siebie i upuściła miecz.
===
Szli gęsiego, prowadzeni przez dziesięciu strażników. Była to eskorta bardziej symboliczna. Bez większych problemów poradziliby sobie z nimi. Jednak Caitlin nie chciała łamać słowa i posłusznie podążała za żołnierzem. Przeszli już drugą bramą, i znaleźli się w wyższym kręgu. Były tu warsztaty, mieszkania ważniejszych osób, czy też stajnia. „Wszystkie zamki wyglądają podobnie" pomyślała Alice. Szli dalej w kierunku głównego donżonu, mijając wyglądających z okien zaspanych mieszkańców. Co jakiś czas widziały żołnierza stojącego w drzwiach na przeciw płaczącej kobiety lub starszego mężczyzny. Przekazywali informacje o zmarłych w trakcie potyczki. Alice podejrzewała, że będzie ich znacznie więcej, ale jak się okazało duża cześć przeciwników nie została zabita, tylko ranna. Caitlin nie chodziło o zabicie, a o unieszkodliwienie wroga. Trudniej było wymierzyć w szyje czy serce aby ich zabić więc trzeba było celować w inne punkty. Łydka, przedramię, bark; są znacznie większe i trudniej spudłować.
Po paru minutach marszu, dotarli do głównej twierdzy. Wielkie, zdobione wrota otwierały się powoli po naporem dwóch mężczyzn ciągnących je od środka. Były imponujące. Płaskorzeźby wyryte na metalu, który je pokrywał, przedstawiały historie Heptarchii pod rządami, wtedy jeszcze księcia, Williama I Wielkiego. Zreformował on administracje, flotę i wojsko, wygrał legendarną bitwę na plaży Hoda, zatrzymując inwazje wojsk Skelnage, ustanowił stałą siedzibę w Carlisle, oraz koronował się na pierwszego króla Heptarchii. Był on największym z pośród władców tego państwa. Wszyscy jego poprzednicy próbowali mu dorównać, jednak żaden nie dorastał mu do pięt. Aż do teraz. Niemal równe trzysta lat po śmierci Williama I, jego odległy potomek, Albrecht II niemal mu dorównał. Ojciec Casimira podniósł Heptarchię z kolan i stworzył z niej prawdziwą potęgę.
Kiedy Alice zebrało się na te przemyślenia, ich grupa dotarła niemal do sali w której miała zapaść decyzja w ich sprawie. Dziewczyna otrząsnęła się z zamyślenia. Właśnie zatrzymali się przed drzwiami, a strażnik zapukał, aby zapytać o pozwolenie. Alice nachyliła się do stojącej obok Caitlin:
- Co teraz? - spytała.
- Zrobiliśmy co mieliśmy zrobić. Teraz, wszystko w rękach Williama.
===
Nareszcie, kolejny rozdział. Dopadł mnie ostatnio stwór zwany leniem pospolitym. Niby mogę, ale mi się nie chcę. Macie na to lekarstwo? Dobra, koniec użalania się nad sobą. Jak się podobało?
Zrobiłem chyba z Caitlin taką postać nieco nie zniszczalną. Chyba trzeba będzie to zmienić. * złowieszczy uśmiech *. No, nieważne. Piszcie jak się podobało. Jak chcecie to możecie też zadawać pytania do postaci, na special który pojawi się w sierpniu. A teraz, dopóki mam jeszcze resztki weny, zacznę pisać kolejny rozdział. 😁
Bywajcie
Suchy_Andrzej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro