Rozdział 13
[Uwaga! Prośba! Niech muzyka zostanie uruchomiona dopiero kiedy będzie takie polecenie. Będzie bardziej w klimacie😉 A teraz czytamy.]
- Zapakowałaś wszystko? - spytała Caitlin. Nadszedł czas wyjazdu z karczmy w której byli już ponad miesiąc.
Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Roberta i ich narady. Teraz według planu mieli wyruszyć w kierunku na Carlisle i spotkać się z jego człowiekiem na polance w lesie pod samą stolicą.
Środki bezpieczeństwa zaproponowane przez Alice. Gdyby wystąpiły jakieś okoliczności uniemożliwiające akcje na przykład, królowa matka odwołała by wyjazd.
- Gotowe. - oznajmiła uśmiechnięta Alice.
- Dobrze. Możemy wyruszać. - po tych słowach, kobieta chwyciła za uzdę i wyprowadziła karego konia ze stajni. Dziewczyna postąpiła podobnie z gniadoszem. Były to konie zimnej krwi (albo jakoś tak, Alice nie pamietała jak się to fachowo nazywało). Czerny był nieco większy do drugiego, posiadał on również dwie białe skarpetki na gęsto owłosiony nogach. Gniadosz na głowie miał plamkę w kształcie wydłużonego grotu strzały. Konik patrzał na Alice ciekawym wzrokiem. Upewniwszy się, iż Caitlin nie widzi, pogładziła go po grzbiecie nosa i dała mu jabłko, które podwędziła dziś rano z okolicznego sadu.
Ten schrupał je z radością i wydawałoby się, że podziękował za przysmak. Alice uśmiechnęła się i już chciała odejść, ale została tracona nosem przez większego konia, patrzącego pytającym wzrokiem. Dziewczyna rozłożyła ręce pokazując brak większej ilości owoców. Kary parsknął tylko i odwrócił głowę.
„Inteligentne zwierzęta" pomyślała. Nie wiedziała o nich zbyt wiele, lecz postanowiła się dowiedzieć więcej jak już będzie po wszystkim.
Reszta towarzyszy czekała przed karczmą rozmawiając. Isabella, Rosie i William żegnali się z Astrid, a Samuel stał z boku opierając się o kamienną ścianę i obserwował okolice.
- Ruszajmy - zarządziła Caitlin. Teraz wyglądali jak prawdziwa drużyna. Wszyscy nosili zielone płaszcze i miecze przy pasie. Alice i Is miały na plecach również kusze oraz niewielki kołczan z bełtami przy boku. Rosie i Samuel posiadali łuk i kołczan przerzucone przez plecy. Jedynym wyjątkiem od reguły była Anabell. Która bez broni i jedynie w swej sukience siedziała na kłębie gniadosza prowadzonego przez córkę zarządcy.
Jak stwierdził William, na całe szczęście tym razem szli drogami co ułatwiało i przyspieszało ich podróż. Co pare godzin robili postoje aby oni i konie mogli zjeść i odpocząć. Na jednym z takich przystanków Alice spytała:
- Jak nazywa się ten gniadosz?
- Niema imienia.
- Jak to?
- Nasz kucmistrz kupił go od jakiegoś dziwnego gościa. Miał długie szare włosy i bliznę na lewym oku. Bardzo się spieszył. Mówił, że jedzie na swój ślub do Newy. Spieszył się tak bardzo, że nawet nie podał imienia konia.
- To trzeba będzie go jakoś nazwać. - stwierdziła Alice. Podeszła do swego nowego przyjaciela i pogłaskała go po grzbiecie nosa. Kiedy ten prychnął zadowolony dziewczyna uśmiechnęła się. „Coś się wymyśli" pomyślała.
[Muzyka! Iiiii... Akcja!]
Nagle gniadosz odwrócił uszy w prawo i odwrócił głowę w tamtym kierunku. Caitlin odrazu wiedziała co to znaczy. Wyjęła miecz i stanęła w bojowej pozie. Alice wzięła przykład ze swej mentorki zrzuciła kusze z ramienia, włożyła nogę w strzemię i położyła bełt w szczelince. William podbiegł do Caitlin z tarczą, a Rosie stanęła z łukiem trzymając w ręce strzałę. I wtedy zza drzew wyłoniła się postać. A za nią kolejne. Polanka otoczona lasem z trzech stron i drogą z jednej stanowiła idealne miejsce na zasadzkę. Ostatecznie kiedy po jednej stronie była czwórka bohaterów, z drugie stało ze dwa tuziny bandytów. Połowa z nich była uzbrojona w broń do walki w zwarciu. Różnego rodzaju pałki, włócznie, maczugi, tasaki i inne niebezpiecznie przedmioty. Natomiast reszta miała proce i łuki aby trzymać wrogów na dystans. Z ich dość luźniej i niezdyscyplinowanej formacji wystąpił mężczyzna. Jako jeden z nielicznych posiadający miecz. Prawdopodobnie przywódca bandy.
- No dobra, - powiedział dość niskim głosem - mówcie gdzie jest wróżka i kurdupel.
Kiedy za jedyną odpowiedz otrzymał stukanie dzięcioła w tle, jego twarz przybrała ciemniejszy kolor. Jedynie oko, na które najwidoczniej nie widział, było całkowicie białe.
- Pytam po raz ostatni! - wrzasnął - Gdzie kurdupel i wróżka!
W odpowiedzi otrzymał tylko zdeterminowane spojrzenia przeciwników.
- Dość tego! Brać ich! - rozkazał. Spojrzał w stronę swych towarzyszy wskazując grupkę kobiet i wojownika. Była to ostatnia, rzecz jaką ujrzał. Prosto w jego lewe oko wbiła się strzała, a następne dwie w dwóch łuczników. Kolejny bełt z nikąd, trafił kolejnego zbira. Alice i Rosie również otworzyły ogień. Bandziory padały jak muchy. Nim się obejrzeli, a ich liczebność spadła do zaledwie połowy. Caitlin i William zdecydowali, że niema sensu dłużej czekać i zaszarżowali na wroga. Wiedząc, że nie będą mogły strzelać, dziewczyny również wyciągnęły miecze i wbiegły wprost w zdezorientowaną kupę przeciwników. Chwile potem do walki dołączyli Samuel i Isabella którzy wyłonili się z krzaków po drugiej stronie polany.
Zaczęła się krwawa i brutalna walka. Dwóch bandytów padło od szarży Williama i Caitlin. Pierwszy przeciwnik Alice sparował uderzenie i wykorzystując jego siłę zamachnął się swym tasakiem. Dziewczyna uskoczyła w ostatnim momencie. Ostrze minęło ją ledwie o kilka centymetrów. Alice wyprowadziła błyskawiczne pchniecie które doścignęło celu, ukrytego za skórzaną kurtą. Przeciwnik rozszerzył oczy ze zdziwienia. Dziewczyna nie miała czasu na więcej przemyśleń, ponieważ kontem oka zauważyła jak kolejny bandzior zamierza wykorzystać moment konsternacji. W ostatniej chwili odbiła uderzenie i wyprowadziła kontratak. Przeciwnik również się zasłonił i wyprowadził własny cios. Alice weszła w cięcie, zablokowała i w tym momencie zwarli się. Miecze zjechały do jelców. Bandyta był znacznie silniejszy i większy od szesnastoletniej dziewczyny. I wtedy Alice przypomniała sobie słowa słowa Caitlin. Sięgnęła za pazuchę i wbiła przeciwnikowi sztylet prosto pod żebra. Ten osunął się na kolana, a jego usta wypełniła krew. Nagle Alice usłyszała krzyk. Jeden z bandytów trafił Rosie w lewe ramie które krwawiło obficie. Dziewczyna natychmiast skoczyła aby chronić przyjaciółkę. Była za daleko. Widziała jak kling przeciwnika opada na bezradną Rosie która przerażona czekała na nieuchronną śmierć. I wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Nagle czas zwolnił. Alice biegła normalnie ale cały świat poruszał się w zwolnionym tempie. Dziewczyna wyprowadziła cięcie wymierzone w klingę przeciwnika. Gdy miecz i tasak uderzyły o siebie, wszystko wróciło do normy. Bandyta nie spodziewał się tego zupełnie. Alice wykorzystała to momentalnie. Kopnęła go w kolano i wbiła klingę w gardło zabijają zbira. Dla reszty przeciwników to było zbyt wiele. Zaczęli bezwiednie uciekać ile sił w nogach. Jeden z nich potknął się ale szybko się pozbierał. Jednak nie wystarczająco szybko. William na pożegnanie zaserwował mu soczystego kopniaka dzięki któremu poleciał jakieś dwa metry do przodu. Walka dobiegła końca.
Wszyscy podbiegli do rannej Rosie aby sprawdzić co się stało. Zbir trafił ja poniżej obojczyka. Jej zielona tunika przeciągnęła już krwią. Samuel kucnął przy niej i powiedział:
- William, przynieś bandaże. Alice, woda. Is przynieś czerwone zawiniątko z moich życzy. Caitlin zatamuj krwotok. - Mężczyzna wstał i pobiegł na skraj lasu wyciągnął nóż i zebrał trochę brzozowej kory.
Wszyscy zrobili co mieli i położyli wszystko obok rannej Rosie, która pomimo najlepszych starań Caitlin dalej traciła krew.
- Alice, Isabella rozpalcie ognisko. William pomożesz mi.
Mężczyzna przemył jej ranę. Samuel wyjął z zawiniątka igłę i jedwabną nić. William przytrzymał Rosie aby ta się nie ruszała.
- Ognisko rozpalone. - powiedziała Isabella.
Samuel włożył nóż do ogniska, poczekał aż się nagrzeje i przyłożył go do rany. Dziewczyna krzyczała z bólu. Caitlin włożyła jej patyk w zęby i kazała zacisnąć najmocniej jak potrafiła.
- Zagotujcie wodę i włóżcie tam korę brzozową. Jeśli to nie wystarczy - wskazał na kupkę kory którą zdarzył zebrać. - weźcie nóż i zedrzyjcie więcej.
Gdy Samuel skończył chwycił za igłę. Zaczął powoli zszywać jej ranę. Po dłuższej chwili wszystko było gotowe. Rosie zemdlała gdy wypalał ranę, wiec leżała spokojnie. William przezornie nadal ją trzymał.
- Wywar gotowy. - oznajmiła Alice.
Samuel nasączył bandaż w miksturze i obwiązał poszkodowane ramie. Otarł pot z czoła i stwierdził:
- Uff... przeżyje.
[Muzyka stop!]
===
Oj działo się. A teraz uniżona prośba. Wstyd mi się przyznać ale Alice suszy mi o to głowę. Potrzebujemy imienia dla gniadosza! Według nawiązania to ma imię ale potrzebujemy jakiegoś oryginalnego. Rozdział nieco brutalny ale chyba całkiem niezły. W następnym będzie działo się nieco mniej ale i tak postaram się aby był dynamiczny. Teraz nominacje. Dzisiejsze stanowisko brońmistrza i zbroimistrza otrzymuje... Ja! Niemam zbyt dużo do roboty więc musiałem zorganizować sobie coś do robienia. Obejmują one opiekę nad bronią i zbrojami bohaterów książek. * chytry uśmiech *. Jednak to nie wszystko. Stanowisko nadwornego detektywa i Medyka otrzymuje postać sirPopkorn : Casper! Gratulacje. A teraz. Wracam do dalszego pisania.
Bywajcie
Suchy_Andrzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro