Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

  W pierwszej chwili dziewczyna chciała wyrzucić naszyjnik ale po dłuższym zastanowieniu postanowiła go zatrzymać. Alice ubrała się w zieloną koszulkę i ciemne spodnie gdzie schowała błyskotkę. Otworzyła drzwi i zeszła po schodach. Jako jeden z nielicznych domów we wsi, ich był piętrowy. U góry były pokoje: Alice, rodziców oraz jej starszego brata, którego jednak nie było ponieważ pojechał na wojnę z Teutonią.

Pomerelia, gdzie mieszkała nasza bohaterka, w teorii była lennem Teutonii, lecz tutejsi mieszkańcy wiedzieli, że kiedyś ich kraina wchodziła w skład Świetego Cesarstwa Lechickiego. Niestety teraz chyliło się ono ku upadkowi, opanowane przez konflikty wewnętrzne oraz coraz większą niezależność pomniejszych książąt. Choć Imperium było rozległe nie posiadało dostępu do morza, i za wszelką cenę stara się odzyskać władze nad Pomarelią która takowe zapewnia.

Wracając, na dolnych piętrach domu znajdowała się dość obszerna kuchnia połączona z jadalnią. W przedpokoju stał spory regał z książkami których używał tylko jej ojciec pracujący jako skryba w pobliskim zamku. Jej matka natomiast pracowała tam jako kucharka i była jedną z najlepszych w całym królestwie. Alice jako, że była jeszcze tylko piętnastoletnią dziewczyną zostawała w domu sprzątając, gotując i piorąc. W wolnych chwilach uczyła się czytać i pisać. Biorąc pod uwagę jej dość napiety grafik, nie miała czasu na zabawy z rówieśnikami a to z kolei wpłynęło na to, iż nie miała wielu znajomych. Jedyną osobą z jaką się dogadywała była Isabella, córka oberżysty. Alice często bywała w karczmie " Pod Wielkim Dębem " po różne produkty : pieczywo, wino które jej ojciec pijał do kolacji, czy też po mięso które było częstym składnikiem jej potraw.

Gdy dziewczyna weszła do kuchni usiadła do stołu na którym stała jajecznica z chlebem na drewnianym talerzu. Potrawa pachniała nieziemsko lecz wyglądem daleko jej było do, na przykład, dziczyzny ze snu. Alice skonsumowała wszystko. Podziękowała matce. Ale gdy miała wychodzić ta ją zatrzymała:
- Gdzie idziesz? - spytała
-Do gospody - odpowiedziała dziewczyna.
- Nie kłopocz się - powiedziała matka z troską - Dzisiaj ja zajmę się domem.
- A właśnie - przypomniała sobie Alice - Czemu nie jesteś w pracy?
- Byłaś nie przytomna - stwierdziła matka. - Twój ojciec powiedział o wszystkim władcy wiec nie będzie problemu, Książę jest wyrozumiały.

W tym momencie do budynku wszedł wysoki jegomość ubrany w długi czarny płaszcz i z równie czarną walizką w ręce. Jego opadające na ramiona, siwe włosy kontrastowały z resztą stroju. Gdy tylko zobaczył Alice jego twarz przeszył nie spodziewany uśmiech.
- Jak widzę, panienka nareszcie się obudziła? - spytał niskim lecz przyjaznym głosem.
- Tak, na całe szczęście niema o co się martwić.- stwierdziła matka.
- Książę na pewno się ucieszy-powiedział - A czy panience coś dolega po tak długim śnie?
- Jedynie lekki ból głowy.
Mężczyzna otworzył torbę, wyjął z niej jakiś liść.
- Proszę, pozuj trochę.
- To na ból głowy?
- Między innymi...
Alice wzięła liść i rozgryzła. Poczuła, na języku, silny smak mięty.
- Do widzenia, Anno.
- Do zobaczenia w zamku.
Gdy nieznajomy wyszedł, dziewczyna spojrzała na mamę pytającym wzrokiem i powiedziała:
- Kto to był?
- Medyk - odparła
- Zorientowałam się - stwierdziła sarkastycznie.
-Nie tym tonem! -skarciła Alice.
Przez chwile wydawało się, że dziewczyna nie ustąpi.
-Przepraszam- rzuciła
- Medyk, naszego księcia.
Alice uniosła brwi. Często tak robiła gdy się dziwiła.
- To idziesz do tej karczmy czy nie? - spytała weselszym tonem matka - Bo potrzebuje paru drobiazgów od Harrego.

Harry był ojcem Isabelli i przyszywanym wujkiem naszej bohaterki. Alice ocknęła się i z uśmiechem na ustach wybiegła z domu, ale zorientowała się, że nie wiedziała co ma kupić.
- To co mam wziąć?- spytała z niewinną miną
- Pieczywo i owoce - powiedziała matka powstrzymując uśmiech.
Alice znowu wybiegła czym prędzej i po raz kolejny zawróciła
- A dostanę pieniądze? - spytała.
Tym razem Anna nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Alice wyszczerzyła się i czekała. Jak tylko jej matka doszła do siebie dała jej pare monet. A ta znowu wybiegła z domu.

Tym razem niczego nie zapomniała. Trakt był brukowany, a budynki stały w mniej więcej równych odstępach. Wszystkie budynki wyglądały tak samo. Niskie, gliniane, pokryte białym wapnem i kryte strzechą. Jedynymi wyjątkami był dom Alice który był cały z drewna, a dach miał z kamiennych dachówek (co było nie lada luksusem). No i jeszcze była gospoda. Ta była zbudowana tak jak reszta budynków lecz miała piętro oraz drewniany dach.

Gdy Alice biegła przypomniało jej się, iż ukryła naszyjnik w kieszeni i zwolniła trochę aby go nie zgubić. Dobiegła do karczmy i otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się straszny widok.

Harry leżał na podłodze w kałuży krwi. Alice podbiegła do niego i zobaczyła ranę w ramieniu, klatce piersiowej oraz na nodze, a on otworzył oczy.
-Alice... - wycharczał.- Uciekaj...
- Co się stało? - spytała jednocześnie starając się zatamować krwawienie z rany na piersi.
-Szukają cię... musisz... uciekać... weź Is... uciekajcie jak najszybciej się da...
Po ostatnich słowach zemdlał. Alice opatrzyła pozostałe dwie rany najlepiej jak umiała i jak najszybciej popędziła w stronę zamku mając nadzieje że medyk jeszcze nie opuścił wioski. Mniej więcej w połowie drogi spotkała Isabelle. Pociągnęła ją za sobą brudząc jej sukienkę krwią i rzuciła tylko:
-Choć za mną!
Lekarza spotkali przy wyjeździe z osady.
-Niech pan poczeka! - krzyknęła Alice dobiegając do mężczyzny.
-Co się stało?! -spytał zdziwiony
- No właśnie - potwierdziła zdyszana Is
- Właściciel gospody jest ciężko ranny!
-Prowadź - rzucił tylko, a gdy dziewczyny biegły ten bez problemu dotrzymywał im kroku. Tym razem prowadziła Isabella, bojąca się o ojca, poruszała się z niesamowitą, jak na nią, prędkością.

W mgnieniu oka znaleźli się przed karczmą w której zebrała się niemal cała wioska.
- Przejście! Przejcie dla medyka!- grzmiał donośnym głosem mężczyzna, a gapie rozstąpili się natychmiast.
Lekarz podszedł do Harrego sprawdził opatrunki, tętno, i w końcu zdjął prowizoryczne bandaże i założył prawdziwe.
- Kto go opatrzył? - spytał niskim głosem nie odrywając oczu od pacjenta.
- W zasadzie, - powiedziała nieśmiało Alice - to ja.
Mężczyzna popatrzył na nią parą brzozowych oczu.
- Dobra robota - pochwalił - bez tego prawdopodobni by już nie żył.
-A przeżyje? - spytała przerażona żona Harrego.
- Tak, - uspokoił ją lekarz - ale będę musiał zabrać go na zamek.
- Is, możemy pogadać na osobności?- poprosiła Alice.
- Jasne, - zgodziła się roztargniona - choć na zaplecze.

Przeszły przez sale między stolikami i weszły do kuchni gdzie musiały co chwila uważać na belki stropowe podtrzymujące niski strop. Przeszły obok paleniska, i wyszły przez tylne drzwi.

-To oczym chciałaś pogadać? - zapytała Isabella.
- Wiem, że zabrzmi to dziwnie ale miałam pewien sen...
- Mój ojciec leży na podłodze w kałuży z własnej krwi, a ty zaciągasz mnie tu bo przyśnił ci się coś dziwnego?! - w brązowych oczach Is pojawiły się iskierki gniewu.
Alice westchnęła i wyjęła naszyjnik z kieszeni.
- Skąd...?
- To mogę opowiedzieć?

===

- Faktycznie dziwy - stwierdziła Is. - Ale sny chyba z reguły są dziwne.
- Ja też tak sądziłam ale kiedy się obudziłam w ręku miałam to - powiedziała Alice i wyciągnęła naszyjnik.
Isabella otworzyła szerzej oczy. I przez chwile panowała tajemnicza cisza.
- No tak, prawie o tym zapomniałam. Co chcesz z tym zrobić?
- Jeszcze nie wiem - przyznała Alice - Musimy jechać do zamku.
-Co?! Dlaczego "My"? - wykrzyknęła prawie Is.
- Twój ojciec kazał mi, cię zabrać ze sobą zanim zemdlał.
- No dobra, mam nadzieje, że mama sama sobie poradzi i wiesz co robisz.
- To ustalone - stwierdziła Alice. - Zabierz trochę prowiantu na drogę, a ja polecę do domu po jakieś czyste ubranie.
Po tym jak klęczała w kałuży krwi miała czerwone całe spodnie.
- Za pięć minut przed gospodą. - rzuciła i wyszła.

Po drodze wpadła na lekarza.
-I jak? - zagadała.
- Będzie żył, choć będzie trzeba go przewieźć do zamku.
- A czy mogłybyśmy się z panem zabrać, Is bardzo się martwi o ojca. - spytała z niewinną miną.
- Nie wiem... - zastanawiał się. - Czy to konieczne?
- Poza tym, muszę spotkać się z Tatą. Pewnie się zamartwia.
- No dobrze, jeśli twoja matka się zgodzi - mężczyzna spojrzał na Alice i dodał z uśmiechem - I jak się najpierw przybierzesz.
- Bez wątpienia - odpowiedziała szczerząc zęby i pobiegła dalej.
Gdy wreszcie dotarła do domu, streściła matce ostatnie wydarzenia. Ta oczywiście zmartwiła się o życie Harry'ego, lecz dumna z córki pozwoliła jej jechać. Alice pobiegła na górę, wyjęła z szafy praktycznie takie same ubrania jakie miała na sobie, nie licząc kwi widniejącej na sporej części spodni. Przebrała się, umyła ręce i twarz aby odświeżyć wzrok, zeszła na dół, pożegnała się z matką i pobiegła na miejsce spotkania.

Isabella czekała na nią przed gospodą razem z lekarzem, który jej coś tłumaczył. Gdy tylko podeszła przerwali rozmowę i medyk zwrócił się do niej:
- Możemy jechać? -spytał
- Jak najbardziej - odparła z pewnością. - O ile Is ma wszystko.
Mówić to spojrzała na koleżankę.
- Możemy jechać - potwierdziła.
- No to w drogę! - stwierdził lekarz. - A właśnie, jestem Sebastian.
Wypowiadając to wyciągnął rękę, a Alice ją uścisnęła. Przez silny, pewny uścisk można było poznać, że mężczyzna ma doświadczenie nie tylko ze skalpelem. Po tych słowach wsiedli na powóz ciągnięty przez pięknego siwka i pojechali.

Na brukowanej drodze wóz podskakiwał, a wraz z nim pasażerowie. Na szczęście ojciec Is leżał na materacu wypchanym sianem, przypięty pasami aby nie zleciał. Tym czasem Alice siedziała w ciszy i myślała. O śnie. O naszyjniku. Oczywiście o Harry'm. Czy o jego słowach. Lecz podskakiwanie i ciągły ból głowy skutecznie utrudniał rozmyślanie. W końcu stwierdziła, że nie ma to sensu i przyjrzała się okolicy.

Droga była bardzo kręta, prowadziła przez środek lasu w którym znajdowało się mnóstwo pagórków, dolinek, strumyczków i stawków. Innymi słowy wyglądało to niezwykle malowniczo. Wysokie sosny tworzyły pół przezroczysty baldachim przez który przechodziły promienie słońca i grały piękną grę świateł. Gdzieś w oddali stukał dzięcioł, a całkiem niedaleko śpiewały inne ptaki. Po jakieś godzinie jazdy wyjechali na otwartą przestrzeń okół zamku. Całe połacie jęczmienia mieniły się, poruszane wiatrem.
W Pomerelii, jęczmień był niezwykle istotny dla gospodarki. Jako jedyne państwo, Pomerelia mogła produkować Ale. Przywilej ten został nadany przez samego Cesarza Piasta II który wedle legendy, podczas wizyty w Neubergu został poczęstowany Pomerelskim Ale i tak się w nim rozsmakował, że postanowił dekretem cesarskim aby Pomerelia miała jedyne i niepodważalne prawo do warzenia Ale. Piwo mogli robić wszyscy, ale i tak nie dorównywało temu warzonemu tu, na północy.

Na pozostałych łąkach pasły się krowy, owce czy kozy. A nad wszystkim górował on. Zbudowana na rozdwojeniu rzeki, ceglana warownia sprawiała wrażenie ogromnej. To był najdziwniejszy zamek jaki widziała Alice. Na murach zamiast blanek miał dach, wieże również były kryte dachówką. Warownia choć oryginalna i budowania wbrew wszystkim standardom, była imponująca. Is rozdziawiła usta z podziwu. Mijane osoby witały Medyka skinięciem głowy, a on odpowiadał tym samym. Widać że cieszył się szacunkiem i podziwem wśród okolicznych mieszkańców. Wioska w której mieszkały nasze bohaterki była dość odizolowana i bieżące wydarzenia trafiały tam z niewielkim opóźnieniem. Jedynym wyjątkiem była sama Alice dzięki temu, że jej ojciec pracował jako doradca księcia i wiedział o wszystkim co pojawiało się w zamku. Gdy się zbliżali fort rósł i rósł, aż stał się tak olbrzymi że z odległości kilometra niebyły wstanie objąć go jednym rzutem oka.
- Jaki ogromny - wyrzuciła tylko Is zadzierając głowę wysoko.
- Największy na znanym nam świecie. - stwierdził medyk.
Znowu zapadła cisza przepełniona podziwem. Trakt wiódł wzdłuż murów wiec dziewczyny mogły się dobrze przyjrzeć. Na początku nie zauważyły fosy która otaczała zamek, ponieważ ta była sucha. Najeżona zaostrzonymi drewnianymi palami po metr długości mogła zostać błyskawicznie wypełniona wodą z pobliskiej rzeki. Po chwili przejechali przez Wielką Bramę i Sebastian powiedział
- Drogie panie! Jesteśmy na miejscu. Witamy w Kolonii!

===
Sam czekałem na opublikowanie tej części zacierając ręce.
Jako iż prolog był dość krótki to zdecydowałem się na „odrobinkę" dłuższy rozdział. Pisać jak się podobało i co sądzicie o świecie przedstawionym. Po naradzie z bohaterami książki zdecydowaliśmy aby rozdziały ukazywały się co dwa tygodnie. Jak narazie ;)

Suchy_Andrzej

P.S Książka zawiera mnóstwo nawiązań. Niektóre naprawdę ciężko zrozumieć wiec jeśli ktoś wychwyci wszystkie to naprawdę gratulacje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro