Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdzał 20

- Spóźnia się. - powiedziała Caitlin uderzając pięścią w ścianę. Isabella chodziła w te i z powrotem po celi, Samuel siedział spokojny na piętach, odpoczywając próbował oczyścić umysł i skupić się na celu, a Alice usiadła przy ścianie i obserwowała zachowanie przyjaciół. Postanowiła zrobić to samo co Samuel. Czyli nie przejmować się zbytnio. Z braku lepszego zajęcia rozglądała się po celi.

Wyłożona kamieniem od góry do dołu komnata, była dość przestronna i czysta. Świeża słoma wyłożona na podłodze sugerowała, że cela była przygotowywana dla ważniejszych „gości". Tuż przy suficie znajdowało się okienko -na tyle małe aby nie dało się uciec ale również na tyle duże aby dobrze oświetlać pomieszczenie - wychodzące na wysokości ulicy. Wpadało przez nie, srebrzyste światło księżyca. Jedyną realną drogą ucieczki były ciężkie okute drzwi z dębowej deski. Niewielka szpara, umieszczona na wysokości oczu, umożliwiała komunikację z więźniami.

- Jak możesz być tak spokojny?! - wybuchła kobieta, przerywając rozmyślenia Alice -Jesteś odcięty od świata, twoi przyjaciele ryzykują życiem, aby cię wyciągnąć i to tylko dlatego, że my chcemy wyciągnąć jakiegoś tam księcia z niewoli!  

Samuel rozchylił powieki i powili wstał. Podszedł do wojowniczki patrząc jej głęboko w oczy. Caitlin przewyższała go o dobre dziesięć centymetrów, więc wyglądało to dość zabawnie. Pojedynek wzrokowy trwał dobre pare minut. Brązowe oczy mężczyzny wydawały się spoglądać głęboko w dusze księżnej. W końcu Tarn odezwał się spokojnym głosem:

- William jest słowną osobą. Jeśli powiedział, że się zjawi, to znaczy, że się zjawi.

- Skąd masz pewność, że nie złapała go straż, albo nie leży gdzieś w rynsztoku z rozbitą głową?

- Jeśli, złapałaby go straż, to siedziałby tu z nami i nie byłoby tej rozmowy. Natomiast, William jest zbyt twardy i rozsądny aby leżeć w rynsztoku. Zaufaj mi. Wiem co mówię. - sposób w jaki mówił mężczyzna zadziwił wszystkich w celi. Nigdy wcześniej nie przemawiał z taką elokwencją i charyzmą. Pewność siebie biła do niego, w niemal, namacalny sposób. Caitlin wbiła spojrzenie w czubki skórzanych butów i mruknęła:

- Pewnie masz racje...

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza trwająca dobre pare minut. Nareszcie Alice mogła dokończyć jakże ekscytującą czynność, jaką niewątpliwie było prowadzenie szczegółowych oględzin miejsca, które, w najgorszym, przypadku zostanie ich tymczasowym domem na bliżej nie określony (raczej dość długi) czas.

Wtedy, przez zakratowane, małe okienko, do celi wleciała Annabel. Twarz Alice rozjaśnił uśmiech. Dziewczyna podniosła się, a wróżka usiadła na jej ramieniu.

- No dobrze, - powiedziała - nie jesteśmy tu na wczasach. Pora wziąć się do roboty.

Wszyscy odwrócili się na dźwięk jej głosu. Zły humor i stres odeszły z całej drużyny, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, gdy zobaczyli postać siedzącą na barku dziewczyny.

- Mów, co mamy zrobić. - oświadczyła Caitlin.

- Jak narazie, to nic. - oznajmiła i wyjęła rapier zza pleców. - Musicie tylko patrzeć i obserwować.

Istotka wzniosła się w powietrze i wyleciała przez okienko w drzwiach. Po parunastu sekundach słychać było przeskakiwanie szczerbinek wewnątrz zamka. Nagle drzwi stanęły otworem, a Annabel unosiła się na wysokości klamki i przykładał paluszek do ust.

Na twarzy Caitlin pojawił się złowieszczy uśmiech. Kobieta wskazała głową przeciwną cele, a wróżka wiedziała co ma zrobić.

Annabel wleciała do środka aby po chwili zabrać się do otwierania zamku. Trzymając swój dziwny miecz przez pochwę, starała się odbić szczerbinkę tak aby ta została w miejscu. Zajęło jej to kilka prób ale w końcu się udało i również te drzwi stanęły otworem. Casimir i Rosie stali już gotowi do działania.

Korytarz pełen cel był oświetlony dwiema pochodniami umieszczonymi w uchwytach na ścianach. Na jednym końcu widać było wyjście z więzienia. Powoli, na kuckach, podeszli do ciężkiego skrzydła, a Caitlin zajrzała do środka.

Dwoje strażników siedziało przy stole i grało w karty. Trzeci rzucał kośćmi, a czwarty spał na krześle.

Wtedy rozległo się pukanie. Jeden z grających mężczyzn wstał od stołu i poszedł otworzyć. Gdy był wystarczająco blisko, otrzymał potężne uderzenie okuciem. Jego dwaj przytomni towarzysze zerwali się na równe nogi. William wpadł do pomieszczenia z buzdyganem i szybkim ciosem ogłuszył jednego z nich. Śpiący strażnik, pod wpływem hałasu, zaczął otwierać oczy. Niestety dla niego, nim się zorientował, Caitlin odskoczyła do niego i dostał w prawego sierpowego prosto w szczękę. To wystarczyło aby sprowadzić go na matę. Pozostał jeden przeciwnik. Kiedy zorientował się, że pozostał sam upadł na kolana i krzyknął unosząc ręce:

- Poddaje się!

Casimir podszedł do niego spokojnie i uśmiechnął się.

- Widzisz, jeśli okazałoby się, że dałeś nam uciec, prawdopodobnie by cię powiesili. Jesteś dobrym żołnierzem. Nie mogę na to pozwolić. - powiedział po czym, zaserwował mu lewy podbródkowy unieszkodliwiając go.

Po tym jak ostatni strażnik został ogłuszony, bracia podeszli i uścisnęli się w męskim uścisku.

Co dość dziwne, William i Casimir, choć nie byli prawdziwymi braćmi, - William został znaleziony i przygarnięty przez królewską pare - byli dość podobni. Oboje mieli długie czarne włosy, choć Casimirowi trochę się falowały, obydwoje posiadali również zielone oczy, Williama były bardziej szare.

- Dobrze cię widzieć, bracie. - stwierdził z uśmiechem Casimir, po czym przyjrzał się reszcie towarzyszy. - Widzę, że zebrałeś sobie całkiem niezłą drużynę.

- Jak widzisz... - William zabierał się już do przedstawiania jej członków, kiedy przerwała mu Caitlin.

- Nie chcę zakłócać tej poruszającej scenki rodzinnej, ale chyba powinniśmy się stąd wynosić.

- Wybacz... - rzucił zmieszany William. - Chodźcie za mną.

Mężczyzna prowadził ich bocznymi uliczkami. Starali się unikać lamp rozmieszczonych na głównych alejach i przechodzić w gorzej oświetlonych miejscach. W ten sposób dotarli niemal pod samą zbrojownie nie napotykając żadnych problemów. Teraz stali w przejściu i czekali, aż Will da sygnał aby mogli kontynuować marsz.

- Jasny Gwint! - zaklął pod nosem książę.

- Co się stało? - spytała idąca za nim Rosie.

- Zapomniałem o gwardzistach pilnujących zbrojowni. - wyjaśnił. - Trzeba będzie i ominąć jeśli chcemy odzyskać ekwipunek i się ewakuować. Ma ktoś jakiś pomysł na ich ominięcie?

Po krótkiej ciszy odezwał się głos Samuela.

- Tak, mam pewien pomysł. Jednak może ci się nie spodobać. - powiedział i spojrzał na Caitlin z iskrą w oku.

===

Caitlin szła ulicą jak gdyby nigdy nic. Westchnęła cicho. „Nigdy więcej nie zgadzać się na te jego „genialne" pomysły." zanotowała w myślach. Jej długie rozpuszczone brąz włosy, które zazwyczaj zawiązywała w gruby warkocz, spływały na ramiona nadając jej anielskiego wyglądu.

Kobieta powoli i z powabem zbliżała się do strażników. W końcu jeden z nich spojrzał na nią. Nie mógł już odwrócić wzroku. Widząc, że jego towarzysz patrzy przeciągle w jednym kierunku, również spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył jedną z najpiękniejszych istot w swoim życiu. Kiedy ta przybliżyła się do nich jej głowa zasłoniła latarnie powodując, że wyglądała jakby właśnie zstąpiła z raju.

- Wybaczcie panowie, - powiedziała miękkim głosem - możecie pomoc zagubionej kobiecie?

- Oczywiście! - otrząsnął się po kilku chwilach jeden ze strażników. - W czym możemy pomóc?

- Chciałam poprosić o wskazanie drogi do tawerny. Niedawno przybyłam do miasta i nie znam jeszcze okolicy.

- Niech idzie pani dalej tą drogą. - mężczyzna odwrócił się aby pokazać kierunek. Caitlin natychmiast wykorzystała okazje nokautując drugiego z nich. Kiedy tylko spojrzał na nią ponownie otrzymał miażdżące uderzenie w szczękę.

Caitlin stała nad ogłoszonymi żołnierzami z pogardliwym uśmieszkiem. „ Wszyscy mężczyźni są tacy sami." pomyślała. Dała sygnał ręką aby reszta drużyny się zbliżyła. Ukryli nieprzytomnych w stogu siana gdzie była skrzynia z ich dobytkiem. Czując znajomy ciężar przy biodrze wojowniczka poczuła się znacznie pewniej.

- To co teraz? - spytała Isabella.

William nic nie powiedział tylko wyciągnął klucz który kiła chwil wcześniej zabrał strażnikowi. Podszedł do drzwi zbrojowni i otworzył je tym kluczem. Reszta drużyny poszła za nim. Gdy weszli do pokoju gdzie dosłownie godzinę temu znajdowały się ich rzeczy, Casimir chwycił za najbliższy topór i kiwnął głową. Na lewej ścianie od wejścia znajdowała się tarcza a za nią dwa skrzyżowane miecze. Książę pociągnął rękojeść prawej klingi w dół i wszyscy usłyszeli przesuwanie się ściany. Tajne przejście zostało otwarte. Byli wolni.

===

Badum, badum!

Kolejny rozdział, wybaczcie za tą tygodniową przerwę ale nie miałem pomysłu jak go dokończyć. Nadal sądzę, że zakończenie jest skopane ale proszę nie bijcie. Mój kolega podsumował go w ten sposób:
„Quest poboczny skończony, można przejść do głównej linii fabularnej". Tak czy siak, piszcie jak się podobało i dajcie propozycje na specjal który pojawi się za dwa tygodnie. Moglibyśmy urządzić małe Q&A z bohaterami. Jak macie inne pomysły to możecie napisać, a póki co:

Bywajcie
Suchy_Andrzej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro