Jesteś jak dorosły
- Jesteś! - Usłyszałem jak tylko zbliżyłem się do drzewa.
Na nim siedział gotowy do budowy Marshall. Wziął ze sobą jakąś skrzynkę... Pewnie z narzędziami.
- Podlecisz po mnie? - Zapytałem wyciągając ręce w górę.
- Pędzę!
Po chwili czarnowłosy chłopak był tuż obok. Wziął mnie po ramię i podlecieliśmy na jedną z gałęzi.
- To co? Zaczynamy? - Spytał otwierając skrzynkę.
- Za chwilę, poczekaj.
Z kieszeni bluzy wyjąłem kawałek papieru. Rozłożyłem go i pokazałem mojemu nowemu przyjacielowi plan domku, który zrobiłem wczoraj.
- Zobacz. Będzie się idealnie trzymał na tych trzech gałęziach. - Wskazałem na trzy rozgałęzienia znajdujące się nieco wyżej, niż te, na którym siedzielismy. - Zrobimy podest z drewnianą klapą. Musimy też zrobić linkową drabinę. Schody zajęłyby za dużo czasu i każdy mógłby wejść do środka.
- Po co nam drabina? Przecież latam!
- Wiem, ale pomyśl przez chwilę. Co jeśli nie mógł byś przyjść w dany dzień, a ja bym przyszedł? Drabina mi się przyda.
Chłopak zastanawiał się przez chwilę, po czym spojrzal na mnie.
- W sumie taaak. - Odparł, a jego wzrok przeszedł na papier. - Jak to zrobiłeś?
- Huh?
- No ten plan. Jesteś w moim wieku, a zachowujesz się jak dorosły.
Po chwili zerwał się na równe nogi i spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Jesteś robotem? Albo czarodziejem! Może tylko udajesz dzieciaka, co?
- Co? Nie haha. Po prostu... mówiłem ci. Mój tata bardzo zwraca uwagę na moje wykształcenie.
Wampir usiadł z powrotem obok mnie. Jego mina lekko spoważniała.
- Właśnie. Ciągle mówisz tylko o tacie. Co z twoją mamą?
Oh... Nigdy nikomu nie opowiadałem o mamie. Pewnie dlatego, że nie miałem komu.
- Umarła krótko po tym jak się urodziłem. Zachorowała i... już nie wydobrzała. - Odpowiedziałem krótko.
- Huh... Więc... Pewnie twojego taty przy niej nie było?
- Właśnie nie. Widział jej śmierć.
- I nie użył Złotych Skrzydeł?! - Wykrzyczał zdziwiony chłopak.
- Co? Oczywiście, że nie. To tylko legenda.
- Bzdura! Zlote Skrzydła mogły uratować twoją mamę!
- Tak? To co z twoim tatą? Też o nim nie wspominasz.
Marshall lekko posmutniał, a jego skóra wydała się bardziej blada niż zazwyczaj. Usadowił się najwygodniej jak się da na gałęzi i po krótkiej ciszy odparł:
- Mój tata był na wojnie. Zginął w trakcie walki. Mojej mamy przy nim nie było, nie miała jak użyć Złotych Skrzydeł... Ale opowiadała mi wiele razy, że się pojawiły! Że nikt nie musiał wysyłać jej listu, by wiedziała... że tata nie wróci.
Między nami zawisła cisza. Nie wiedziałem co powiedzieć. Wiedziałem jedynie, że prawdopodobnie mama mojego kompana wmawiała mu, iż Zlote Skrzydła są prawdziwe, by coś dawało mu nadzieję po stracie taty.
- To... Bardzo przykre Marsh, ale... Nie masz pewności, że Złote Skrzydła istnieją naprawdę. Nigdy ich nie widziałeś, prawda?
- Moja mama nie kłamie. Jeśli nie chcesz to nie wierz. - Wstał i nie patrząc na mnie dopowiedział - Budujemy ten domek czy nie?
- Ah... Tak, jasne.
***
W dwie godziny zrobiliśmy zaledwie kawałek podestu. Byliśmy już zmęczeni, więc zrobiliśmy sobie przerwę. Wiedziałem, że niedługo czas, by wracać... Bardzo chciałbym zatrzymać czas. Byśmy ja i Marshall mieli pełno czasu na zrobienie całego domku. Niestety nie było to możliwe.
- Ej, Leo. - Głos wampira wyrwał mnie z rozmyśleń. - Kiedy masz urodziny?
- Huh? Ja... trzeciego lipca. A co?
- Tak pytam. Jestem ciekawy czy zaprosisz mnie na imprezę.
- Huh?
- No... Imprezę urodzinową.
- Em... Nigdy takich nie organizowałem.
- Serio?
Spojrzałem na zszokowanego wampira i pokiwałem głową. Nigdy nie robiono przyjęcia z okazji mych urodzin. Zawsze dostawałem tylko mały torcik i tyle, a i tak musiałem go jeść przez parę dni, bo nie mogę jeść za dużo słodyczy.
Czarnowłosy uśmiechnął się do mnie i oznajmił:
- Mam urodziny za cztery dni. Chcesz wpaść na imprezę?
Już chciałem odpowiedzieć, że chcę. Nawet bardzo! Ale... doskonale wiedziałem, że nie mogę.
- Marsh... Wiesz, że nie mogę.
- Zrobiłbym imprezę w godzinach, w których możesz tu być!
- Ale... Nie mogę być w innej wiosce.
- Czemu?
- Gdyby tata się dowiedział... Już więcej nie mógł bym tu przychodzić.
Między nami zapadła cisza. Znowu. Oboje widocznie posmutnieliśmy. Wiedzieliśmy, że tak może się stać. Mógłbym... Już więcej się z nim nie spotkać.
- A więc zrobię imprezę wcześniej, a w naszych godzinach przyjdę tutaj i będę miał drugą imprezę. Tylko z tobą. Nawet przyniosę ci kawałek tortu! - Powiedział w końcu uśmiechnięty, pełen entuzjazmu wampir.
Byłem... Bliski płaczu. Nikt nigdy nie obiecał mi czegoś takiego. Nigdy nikt się dla mnie tak nie starał. To... Było miłe.
- Hej, czemu płaczesz? Powiedziałem coś nie tak? - Usłyszałem.
- Huh? Płaczę?
Dotknąłem swoich policzków, i faktycznie, były mokre. Ah, Bubs... Uspokój się.
W tym momencie poczułem jak mój kompan mnie przytula. Teraz to już naprawdę chciało mi się płakać. Moje dłonie zacisnęły się na materiale jego koszulki, a ja doszczętnie się rozpłakalem. Czemu...? Czemu osoba, która zna mnie tak krótko jest dla mnie milsza niż ktokolwiek inny kto znalazł się w moim życiu?
- No już, już Leo. Nie ma co wylewać łez.
Leo. Właśnie... On był dla mnie taki dobry, a ja go oszukiwałem. Kłamałem mu prosto w oczy i to nie tylko odnośnie imienia. To takie okropne uczucie... Uczucie ciążącego kłamstwa. Niestety... Musiałem z nim żyć. Nie mogłem mu powiedzieć kim jestem. Na pewno nie teraz. Może kiedyś... Jeśli mnie nie zostawi, jeśli mu bardziej zaufam, jeśli będzie odpowiedni. Może wtedy się dowie.
- Powinieneś się uspokoić i już iść. Twój ojciec...
- Tak, masz rację. - Otarłem łzy. - Dziękuję.
Chłopak posłał mi szeroki uśmiech. To była najlepsza rzecz jaką mogłem zobaczyć tego dnia. Również się uśmiechnąłem. Słabiej, ze względu na emocje targające mną w środku, ale był to szczery uśmiech. Lubiłem go. Był jedyną osobą przy której mogłem być sobą. No... W miarę możliwości.
Przypomniałem chłopakowi o zamknięciu oczu. Zrobił to, tak jak ostatnio, a ja pomknąlem w stronę zamku.
***
Usłyszałem pukanie do mojego pokoju. Wstałem z łóżka i otworzylem drzwi mej komnaty.
- Paniczu, król Cię wzywa. - Powiedział jeden ze służących kłaniając się.
Także lekko się ukłoniłem i pomknąłem za nim. Zaprowadził mnie o dziwo nie do sali tronowej, a do biblioteki, która sprawowała także miejsce spotkań strategicznych. Niestety domyślałem się co to oznacza...
Weszliśmy do sali, a służący zapowiedział moją osobę. Podszedłem do nie za dużego stołu przy którym siedział mój ojciec, generał armii, doradca mojego ojca, a także kapłanka. Przysiadłem na miejscu na przeciw ojca i wsłuchiwałem się w rozmowę.
- Zaiste domyślasz się czemu po ciebie posłałem. - Zaczął król.
- Tak ojcze. Od dłuższego czasu mieliśmy napięte stosunki z Królestwem Ognia. Sądzę, że zauważone zostały pewnego rodzaju zachowania sugerujące, że mogą planować wojnę. - Odpowiedziałem.
Uśmiechnął się. Nie widziałem tego często. Zazwyczaj uśmiechał się, gdy chodziło właśnie o wojnę. To chyba była pewnego rodzaju odskocznia. Swój gniew i rozpacz przelewał na potyczki.
- Bardzo dobre spostrzeżenie. - Powiedził do mnie, po czym zwrócił się do reszty Rady. - Jak wiemy, Królestwo Ognia nie jest największym zagrożeniem, jednak z nim mamy najmniej korzystne stosunki. Sytuacja między naszymi Królestwami jest jedną wielką niewiadomą od wielu pokoleń. Ostatnio w lesie Shordic, na południu widziano jeźdźca. Miał na sobie herb Królestwa Ognia. W takim bądź razie można wyciągnąć wnioski, iż zaczynają obserwować nasze poczynania, by przygotować się na wojnę.
Nie lubiłem tych spotkań. Nie lubilem słuchać o wojnie. Nie chciałem jej. Nigdy.
Jednak musiałem słuchać, udzielać się. Musiałem, gdyż byłem przyszłym królem. Nienawidziłem tego. Mając świadomość takich rzeczy w wieku dziesięciu lat nie było niczym dobrym.
--Hej, hej! Kolejny rozdział, wow! xD Powoli wchodzimy w tę królestwą stronę Balonowego owo Ale spokojnie, główny wątek to główny wątek!
Jak wam się na razie podoba? Dajcie znać co myślicie, czy macie jakieś przemyślenia. No i widzimy się w nastęonych rozdziałach!
Bye bye~!--
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro