25: Pozwól, że ci coś wyjaśnię...
Czy wy, ludzie, też doświadczacie anomalii czasowych? Czy po popadnięciu w rutynę wasze dni zlewają się w jeden?
Nastąpiła jako taka stabilizacja, a punktem początkowym okazał się wieczór pierwszej akcji. Poranki, popołudnia i wieczory końca czerwca, całego lipca i sierpnia oraz niemal połowy września stały się praktycznie niezmienne. Nie działo się nic niezwykłego.
Scorpius postawił na mój rozwój fizyczny, toteż po wypiciu szklanki wody z cytryną na czczo z samego rana biegliśmy w las, aby poprawić moją wytrzymałość. Ileż ja się nasłuchałam w tym czasie podłych słów pod swoim adresem, bo biegłam za wolno, nie dotrzymując mu kroku. Po powrocie z przebieżki czekały mnie ćwiczenia siłowe na powietrzu z użyciem dostępnego sprzętu w postaci bal drewna, pni, opon i wszystkiego, co tylko Draagonys uznał za przydatne. W tym czasie moja sylwetka znacząco się zmieniła. Nie. Nie była mało kobieca, po prostu... budziła respekt. Czasem uczył mnie samoobrony. Wręczał mi nóż, miecz, korbacz, a nieraz zostawaliśmy o gołych pięściach. Możecie się tylko domyślać, jak wredny potrafił wtedy być, za każdym razem sprowadzając mnie do parteru. Nigdy go nie pokonałam. Nie mam talentu do bezpośrednich konfrontacji.
Podczas śniadania zmieniały się tylko osoby zasiadające przy stołach. Znikały większe grupy, przybywali goście. W tym czasie trochę się działo. Niektórzy umierali podczas łapanek, ale zaraz na ich miejsce wchodzili nowi. Resztki Orędowników Równości, zapewne ostrożniejsze po stracie aż trzech członów, nie trafiły w ręce ślepców. Raczej pachołkowie Arediusza skupiali się na pojedynczych jednostkach, ewentualnie niezależnych „zdrajcach" i „brudasach". Elena wróciła w sierpniu na swoje miejsce, a po jej prawej stronie postawiono kołyskę ze śpiącym lub drącym się w niebogłosy potomkiem Kapłana Wiecznych. Nadano mu imię Parys, a jego wstąpienie w szeregi Wyznawców Wiecznych zaplanowano na dwunastego września; wtedy też odbyła się uroczystość chrztu, o której opowiem wam za chwilę, zahaczając o bardziej interesujące mnie i was tematy. Goethe czasem znikał na parę dni, a najdłużej nie było go przez dwa tygodnie. Nie mam informacji na temat tego, gdzie się wybrał.
Najczęściej pomagałam Calibrinowi, ale zdarzało się, że Scorpius wysyłał mnie do Entymosa. Wraz z Villyanem zgodnie uznaliśmy, iż nie będziemy się do siebie odzywać. Tak było lepiej. Nie potrzebowałam jego towarzystwa, ciesząc się ciszą w szklarniach. Jego żona, Eleonora, miała termin porodu na końcówkę września. Pracowałam też jako uzdrowiciel podczas akcji; przydzielona do jednej grupy poznawałam jej członków. Moje więzi z Penelopą uległy zacieśnieniu, ale mimo tego nie dowiedziałam się niczego na temat powodów zawarcia małżeństwa z Zahariashem. Zawsze zmieniała temat, toteż po pewnym czasie zaprzestałam prób ciągnięcia za język. Każdy miał jakieś swoje tajemnice, których strzegł zawzięcie.
Sprawy ze Scorpiusem, kiedy nie był na mnie wkurwiony z powodu niszczenia jego planu treningowego, układały się nadzwyczaj poprawnie. Żyliśmy ze sobą w jednym mieszkanku, udając, że jest dobrze. Może faktycznie było dobrze? Na każde jego polecenie odpowiadałam: tak, Scorpiusie. To on mną sterował. Ubezwłasnowolnił mnie, ale powiem szczerze, że wcale mi to nie przeszkadzało. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, poza tymi chwilami, gdy rzeczywiście robiliśmy coś razem: rozmawialiśmy, jedliśmy, spaliśmy, spędzaliśmy wolny czas, spacerowaliśmy, pieprzyliśmy się. Nasz związek raczej nie należał do tych romantycznych. Spokojnie mogłabym go nazwać układem. Przynajmniej do pewnego dnia nim był, bo później przeistoczył się w dość chłodną relację.
***
Nie często cierpię na bezsenność, ale gdy już nie mogę zasnąć, musi być ku temu powód. Zazwyczaj są to myśli galopujące w głowie niczym konie po torze. Są szybkie, nieuchwytne, wiele ich naraz, więc ciężko skupić się na tej jednej.
Dawno minęła północ. Ostatnie rozżarzone drewna ostygły, a w pokoju zapanował chłód idealny do miękkiego snu otulonego ciepłą kołdrą. Scorpius korzystał, pochrapując od czasu do czasu. Leżał na wznak; jedna ręka bezwładnie spoczywała wzdłuż boku, druga zaś na piersi. Palce – bliższej mi dłoni – czasem drgały, jakby mężczyzna próbował coś złapać. Przyglądałam się uważnie tym ruchom. Zazdrościłam mu, że tak po prostu zasnął, kiedy ja męczyłam się od przeszło dwóch godzin.
Dużo myślałam. Gdy zamykałam oczy, przed oczami majaczyły twarze poległych zdrajców; nienaturalnie pokrzywione w agonii i krzyku. Scorpius mówił prawdę – zabici ciągle przypominali o swoim istnieniu w przeszłości. Wdzierali się w moją teraźniejszość i zapowiadali odwiedziny w przyszłości. Mimo iż nie znałam nieznajomych, zdążyłam ich znienawidzić. Problem z morderstwami jest taki, iż rozwiązują problem, ale jednocześnie tworzą nowy, zapętlając łańcuch czynów i skutków, aż w końcu zostaje on tak poplątany, że już nic nie możemy zrobić. Co prawda to nie ja zabijałam w kolejnych akcjach, ale byłam świadkiem i patrzeć na to musiałam.
Jest wiele rzeczy, którymi można się zajmować, żeby zasnąć. Wypić mleko z miodem. Liczyć owce. Iść na spacer. Uprawiać seks.
Tamtej nocy wypróbowałam wszystkie sposoby. Okazały się mało skuteczne. Nie poczułam znużenia, mózg pracował na najwyższych obrotach, a ciało aż rwało się do aktywności.
Więc leżałam i przyzwyczajonymi do ciemności oczami obserwowałam śpiącego męża. Jego klatka podnosiła się i opadała zazwyczaj równo, czasem brał głębszy oddech, ale zaraz powracał do idealnego rytmu. Dłuższy wdech. Krótszy wydech. Dostosowałam się, oddychając praktycznie identycznie. W śnie rozchylił usta, przez co wyglądał niewinnie i jakby młodziej. Cholera... przecież my byliśmy młodzi... dwadzieścia siedem i dwadzieścia sześć lat, co to za wiek? A zachowywaliśmy się czasem jak zgorzkniali starcy. To wszystko przez wojnę. Zestarzeliśmy się zbyt szybko.
Przesunęłam palcami po ramieniu, zbierając chłód z nieosłoniętej kołdrą skóry. Pragnęłam, żeby się obudził. Tak przypadkiem... nie żebym specjalnie go muskała... Powiedzmy, że moja dłoń przypadkiem zataczała kręgi na zaokrąglonym mięśniu, czasem zsuwając się na obojczyk. Spał zbyt mocno, aby przypadek mógł coś zdziałać. Nie chciałam budzić go specjalnie. Dziwne, prawda? Postawiłam jego wygodę nad swoją. Wiedziałam, że nie gniewałby się, gdybym go obudziła w wiadomym celu. Potrzebowałam zapomnienia w uścisku kochanków, lecz nie chciałam go wyrywać ze spokojnego snu. Nonsens.
Zaczęłam rozumieć – kiedy stawiasz potrzeby innej istoty nad swoimi, to niezaprzeczalny znak, iż wpadłeś w czarne dziursko bez dna, nazywane przez myślicieli miłością.
Tak pewnej nocy odkryłam, że zakochałam się w byłym wrogu.
***
Po odkryciu uczuć wyższych, które jakimś cudem zakiełkowały, zaczęłam inaczej postrzegać Scorpiusa. Właściwie... zawładnęła mną jakaś obsesja. Po pierwsze zastanawiałam się, jak do tego doszło. Uwierzcie mi, miłość do wroga nie była tym, czego bym pragnęła, gdyż przywiązanie potrafiło wszystko skomplikować. Na początku próbowałam się wyprzeć tych uczuć. Mówiłam sobie: Daemono, to tylko rutyna, to ona sprawia, że z nudów wymyślasz takie niedorzeczne historie; wcale go nie kochasz; to tylko pożądanie zamąciło w twojej głowie. Gadki motywacyjne na niewiele się zdały. Wcześniej już doświadczyłam zakochania i wiedziałam doskonale, czym różni się od zauroczenia. Rodiana kocham mocniej niż Scorpiusa, ale jednak doświadczam podobnego bólu, myśląc o tym, że z tym drugim mogłabym się już nie zobaczyć. Z fazy zaprzeczania szybko przeszłam do fazy akceptacji. I tu zaczęły się schody, bo zamiast zapytać wprost, co on czuje, jak niczym niedoświadczone stworzonko tylko podgryzałam i podszczypywałam temat. Przymilałam się i obserwowałam jego reakcje. Stałam się milsza, bardziej uległa, chętniej przystawałam na jego propozycje. Nie reagował; zachowywał się tak, jak zawsze.
Może nie byłam dobra w te klocki. Wiecie... tak w sumie to ja nigdy nie musiałam podrywać faceta. Pierwszym adoratorem był Rodian, który sam się do mnie przylepił i jak rzep psiego ogona trzymał się mnie kurczowo przez lata edukacji, a później walki partyzanckiej. Nie puszczał, bronił mnie, a czasem obiecywał weselne zakończenie wojny. Przy Pystolliusie też nie miałam okazji do ćwiczeń, bo to on wyszedł z inicjatywą, mi pozostawało udawać zainteresowanie, a to nie było trudne, gdyż ostatecznie faktycznie nęciła mnie wizja związku z nim. Na szczęście ja przejrzałam na oczy, a Theodora już nie toczyła niczym rak miłość do mnie. Śmieszne, prawda? Teraz dopiero zauważyłam, że przecież ten rak go zabił. Szczegół, że moimi rękami. Niech mu ziemia lekką będzie, litość miejcie bogowie nad jego duszą. I tak dalej, i tak dalej. W sumie ciekawe, co tam u niego. Co Karma dla niego przyszykowała? To psotna bogini. Wyruszyliście już na poszukiwanie ciała? Nie? No tak. Są rzeczy ważne i ważniejsze, kto by się tam przejmował robaczywym ciałem arystokraty.
Przełom nastąpił w noc chrztu Parysa, kiedy to karty zostały przypadkowo odkryte.
Ciepły, wrześniowy dzień niewiele różnił się od tych letnich. Bogowie w tym roku wyjątkowo hojnie darzyli nas słońcem. Dzięki ciepłej wiośnie zbiory okazały się nadzwyczaj udane, a późniejsze upały przerywane eterrycznymi burzami również przyczyniły się do zapełnienia spichlerzy w późniejszych terminach żniw. Rok 2017 można nazwać urodzajnym. Przygotowania do uroczystości trwały od samego rana i nawet ja zostałam oddelegowana do pomocy. Wraz z niewolnicami z burdelu zbierałam drewno potrzebne do rozpalenia ogromnego ogniska; kamienie, aby osłonić palenisko oraz ostrzyłam długie patyki, na które nadziewano poszczególne dania. Później znosiłyśmy pnie, mające służyć za siedziska dla ślepczych tyłków.
Chrzest organizuje się zawsze w terminie do dwóch miesięcy po narodzinach dziecka, a najlepiej zaraz po połogu. Impreza ta, jako jedyna, musiała odbywać się na świeżym powietrzu w pobliżu strumyka, rzeki, jeziora, morza lub oceanu. Tradycja głosi, iż posiłki i napitek nie mogą być kupione. Dziczyzna na ten dzień leżała w chłodziarkach już od poprzedniego dnia, dotychczas dojrzewające w piwnicach wino zaniesiono do kuchni, a wszelkie dary ogrodu zebrano. Obrzęd ten towarzyszył eterranom od bardzo dawna, a żadne źródła pisane nie określają, kiedy dokładnie pierwszy raz chrzest zorganizowano i który Kapłan Wiecznych wpadł na ten pomysł.
Goście zbierali się na miejscu od godziny osiemnastej, składając najpierw hołd maleństwu, życząc powodzenia w dalszym życiu zapewnionego przez przychylnych bogów, a następnie zajmowali pieńki otaczające buchający wysoko w górę ogień. Na drewnianym podwyższeniu położonym w centralnym miejscu zasiadali Arediusz, Elena oraz ich pierworodny, witając każdego z przybyłych (ten ostatni spał w najlepsze, toteż nie miał świadomości, że coś wokół się dzieje). Odświętnym strojem na ten dzień były najprostsze togi lub przepaski na biodra: białe dla gospodarzy, zaś dla gości czarne. O ile makijaż męskiej twarzy na co dzień był w złym guście, tak przy okazji chrztu każdy, bez względu na płeć, mazał po twarzy czarnym węglem, malując usta, oczy, a także podkreślając kości policzkowe. Bladzi eterranie przypominali kościotrupy, a zwłaszcza Scorpius wraz z ojcem, których włosy miały naturalnie platynową barwę.
Wyobraźcie sobie, jaką trudność sprawiło mi towarzyszenie Scorpiusowi podczas przywitania z dzieckiem. Przez cały czas patrzyłam gdzieś w bok, pod nogi, na kołyskę – gdziekolwiek, byle tylko nie skrzyżować spojrzenia z Arediuszem. Już nawet pełne pogardy ślepia Eleny były lepsze od prześwietlających na wylot jej partnera. Swoją drogą właśnie wtedy pierwszy raz uderzyła mnie różnica wieku pomiędzy nowym ciałem Goethego a wysłużonym już przez ponad siedemdziesiąt lat Strae. Kobieta nie dość, że była dwukrotnie starsza od C'Thana, to jeszcze nie szczędziła alkoholu, narkotyków, papierosów i tytoniu do żucia, co spowodowało dodatkowe wizualne postarzenie o przynajmniej kolejne trzydzieści lat. Głębokie zmarszczki mimiczne, których być jeszcze nie powinno, zagościły na jej twarzy, we włosach pojawiły się pierwsze pasma siwizny, a żółte, połatane zęby tylko ją pogrążały. Kontrast był nazbyt widoczny; tak bardzo, iż nie zwróciłam uwagi na to, co mówił mój małżonek, zanim pociągnął mnie za sobą.
Siedliśmy trochę dalej od ogniska, prawie pod pierwszymi drzewami. Blisko ulokował się Zahariash z Penelopą. Steios nie czekał długo, żeby wyciągnąć z szyjki butelki korek i pociągnąć pierwszy łyk, zaczynając czteroosobową kolejkę. Ta impreza, w odróżnieniu od wszystkich, na których jak dotąd się bawiłam, była bardziej swobodna.
Niewolnicy grali na bębnach, piszczałkach, grzechotkach, starych instrumentach przywodzących na myśl te do dziś używane w najdzikszych kongijskich plemionach. Niewolnice śpiewały w obcym, afrykańskim języku. I tak... eterranie może i odcinali się od ludzi, ale nie mogli zaprzeczyć, że naszych i waszych przodków łączył pierwszy człowiek, narodzony właśnie w samym sercu niegdyś istniejącego superkontynentu. Świętowaliśmy narodziny i wejście do religijnej wspólnoty, więc wypadało wrócić do korzeni.
Gdy słońce zaczęło zachodzić, a wszyscy mieszkańcy Pystolliusowego dworu zgromadzili się nad brzegiem morza, Kapłan zaniósł swojego syna nad wodę. Używając znanego tylko sobie i innym kapłanom języka ochrzcił dziecko, a następnie zanurzył je w słonych, morskich, falach, odbijających krwisto-czerwoną łunę chowającej się za linią wód gwiazdy. Dziecko, jak to dziecko, w kontakcie z zimnem zaczęło drzeć się, jakby je ze skóry obdzierano. Przyznam – podobnie do ojca potrafiło skupić na sobie uwagę zgromadzonych.
– Za Parysa. – Wzniósł toast Zahariash, unosząc wysoko butelkę. Reszta ślepczych grupek w swoim towarzystwie także wypiła zdrowie za rozdartego bękarta. – Niech rodzicom da ostro w dupę – wypowiedział ciszej to zdanie, uśmiechając się złośliwie.
Zaśmiałam się wraz ze Scorpiusem i Penelopą.
Mój mąż przejął wino, również trzymając je na początku nieco wyżej.
– Za Parysa. Oby wdał się w tę lepszą część rodziny.
Wychylił porządny łyk za swojego kuzyna. Oddał mi butelkę.
– Za Parysa. – Nie miałam zamiaru nic dodawać, tak jak i Penelopa, która powtórzyła mój gest oraz słowa.
W ognisko wrzucono zioła, barwiące płomienie na fioletowy kolor oraz roztaczające charakterystyczną, ostrą, drażniącą woń. Liście i kwiaty wesołka wykazywały ciekawe właściwości, poprawiając humor, a także działając na zmysły. Narkotyk szybko rozpłynął się w powietrzu i zaczął działać, wyostrzając wzrok tudzież słuch. Barwy nagle nienaturalnie się nasyciły, ciemne i jasne odcienie mocno ze sobą konkurowały, jakby ktoś podkręcił kontrast. Muzyka, będąca dotychczas tłem, zwiększała natężenie, gęstniejąc w powietrzu, wdzierając się w każdą komórkę ciała. Stała się głośna i dominująca. Moja noga sama zaczęła tupać w rytm starej pieśni.
– Chodź, Daemono – usłyszałam po swojej lewej przytłumiony głos Penelopy. – Chodź zatańczyć.
Wyciągnęła do mnie dłoń, którą chętnie pochwyciłam. Zostawiłyśmy mężczyzn samych. Zmierzałyśmy tanecznym krokiem do ogniska, wokół którego już chaotycznie skakały pierwsze ofiary zielska.
Powietrze wokół paleniska drżało od temperatury, rozmywając obraz. Postacie stały się groteskowo niewyraźne. Nieczęsto tańczę i raczej się do tego nie garnę, ale wesołek zdziałał cud, mobilizując moje ciało do ruchu. Ono płynęło wraz z falami dźwięku rozchodzącego się od bębnów. Wręcz miałam wrażenie, że i serce podchwyciło ten dziki tętent. Z radością wirowałam w tańcu, odchylając głowę, trzepiąc włosami, podskakując. Gdzieś tam kątem oka widziałam skąpo ubrane „dziwki", które przybyły, aby zabawić samotnych ślepców. Zabawić tańcem, jak również swoim ciałem.
Znam wasze obyczaje, a przynajmniej część, i wiem, że chrzest u was jest dedykowany dziecku. Pije się za jego zdrowie, siedzi się na nudnych uroczystościach. Czasem dacie się porwać chwili i tańczycie. Wow. Szaleństwo. U nas... wygląda to trochę inaczej i o ile pierwsza część imprezy skupia się na dziecku, to później cześć oddaje się rodzicom, którzy doprowadzili do sprowadzenia potomka na ten świat. A jak to zrobili? Wiadomo. To, co dzieje się po właściwym chrzcie, kiedy już dzieci zostaną odprowadzone w inne miejsce, to istna parada rozwiązłości, obżarstwa oraz pijaństwa. To czas, w którym rodzice mogą „po raz ostatni" się wyszaleć, zanim ugrzęzną na dobre w pieluchach, mleku modyfikowanym oraz nowych obowiązkach domowych. Oczywiście nie każda para, która ochrzciła dziecko, decyduje się na ten sposób świętowania. Jednak nie będę ukrywać, że spory procent społeczeństwa lubi ten rodzaj zabawy. To był mój pierwszy raz, kiedy nie zostałam odprowadzona do bawialni i mogłam wziąć w tym udział. Jak dotąd los poskąpił mi okazji, sprowadzając wojnę sprawnie zabijającą wszelkie chęci do zawierania małżeństw tudzież płodzenia dzieci.
Może nie powinnam tak entuzjastycznie bratać się z wrogiem; może uważacie, że to dziwne z mojej strony. Nie dbam o to. To była po prostu kolejna posiadówa, wzbogacona tańcami, ze Scorpiusem i dwojgiem jego byłych kochanków. Nasz związek wcale nie zerwał nici porozumienia rozciągniętej między wierzchołkami tego trójkąta, tylko wyznaczył pewne granice, których przekroczenie miałoby fatalne – śmiertelne – skutki.
Wśród pracownic burdelu nie dostrzegłam Shantali. Istnieje prawdopodobieństwo, że oszołomiona narkotykiem i lekko pijana winem po prostu jej nie zauważyłam. Skupiłam się na Penelopie wijącej się w zmysłowym tańcu. Dotyk w wielu przypadkach mówi wiele: pragnę cię, kocham; w gestach wykonywanych przez Xelogazzyo – muśnięciach, śmielszych naciskach, przytulaniu – mogłam wyczytać tylko chęć do zabawy oraz potwierdzenie faktu, iż mnie lubiła. Ze wzajemnością, gdyż i ja czułam się jej coraz bliższą osobą; mogłabym nawet rzec: dobrą znajomą, aspirującą na przyjaciółkę. Naturalnie do Aundrin nigdy by nie dorosła. Z siostrą Rodiana łączy mnie zbyt wiele.
Zatracałam się bardziej i bardziej w nastroju, a wesołek podsycał moje pragnienie doświadczania siebie; tak mocno, iż wzdrygnęłam się, gdy gorące ciało przylgnęło do moich pleców. Natychmiast skręciłam szyję, próbując dojrzeć, kim był ów intruz. Twarz Scorpiusa górowała nade mną. Gdzieś tam bokiem prześlizgnął się Zahariash, porywając Penelopę do tańca. Chłodne szkło przesunęło się po moim ramieniu, gdy Draagonys uniósł butelkę do ust, popijając alkohol w dość spokojnym tańcu. Po prawdzie ten taniec był po prostu kołysaniem. Wyciągnął rękę, podkładając mi wino praktycznie pod nos. Przyjęłam trunek. Zaschło mi w gardle od wysiłku, więc tych parę łyków stało się zbawieniem.
Szalejący nieopodal Steios przejął butelkę, pojąc najpierw siebie, a później Xelogazzyo, a robił to w tak nieskoordynowany sposób, że zamoczył kozią bródkę oraz dekolt i tunikę Penelopy. Zaśmiałam się, nim Scorpius obrócił mnie twarzą do siebie.
– Jak ci się podoba? – zapytał, przyciągając moje biodra do swoich. Zaczął śmielej kołysać się w rytm muzyki, nie mając zamiaru zdjąć dłoni z moich pośladków.
– To jedna z tych orgii, które tak bardzo sobie upodobałeś? – Nie odpowiedziałam na jego pytanie, zadając własne.
– Nie. W tamtych mogłem uczestniczyć, a tutaj... mam tylko ciebie.
Uśmiechnął się złośliwie, pochylając się nad moim uchem. Sposób, w jaki się o mnie ocierał, można było nazwać wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie subtelny. Zataczał kręgi biodrami, zmuszając mnie do tego samego. Taniec sprawiał mu przyjemność.
– Przepraszam, że cię ograniczam – zaszydziłam.
– Słusznie. Powinnaś. – Prychnął rozbawiony.
Zahariash wymienił się ze Scorpiusem uściskiem dłoni, a także wcisnął mu mocno uszczuploną z zawartości butelkę. Taniec znów zwolnił, stając się prostszym. Na chwilę, bo gdy tylko zaraz po mężu wypiłam do dna, a szkło rozbiło się gdzieś w ciemności, w mężczyznę wstąpiły nowe siły. Nasycony narkotykiem świat wirował razem z nami. Pomimo ogromnego wysiłku nie czułam zmęczenia, a coś zgoła odmiennego – wstępujące w moje ciało siły.
Wesołek wyzwala instynkty, wyuzdanie i pragnienia, zamieniając nas w te głęboko skrywane wersje naszych osobowości. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo tańczyliśmy przy ognisku, dając wolną rękę ograniczanej dotąd wyobraźni. Chyba długo. Połowiczny księżyc dawno wisiał na usianym gwiazdami niebie, gdy Scorpius w przypływie chwili zatopił palce w moich włosach, aby przyciągnąć moją twarz do swojej. Całował namiętnie, głęboko, mocno, nie przejmując się ewentualną widownią. Zatrzymał dla nas czas i wirujący, kolorowy świat. Scałowywał z mych warg ochotę na ciąg dalszy. Pijacką tęsknotę za gorącem jego nagiego ciała. Wśród melodyjnych, dzikich dźwięków czaiły się lubieżne śmiechy. Było też wiele innych odgłosów. Tylko odgłosy, bo zamknęłam oczy, zatracając się w pieszczocie. Czułam, że tak jest lepiej, a na pewno intensywniej. Do zachłannych ust dołączyły dłonie niemal mnie rozbierające. Wczepiały palce w uda, pośladki, gładziły miękką krzywiznę bioder, obłapywały piersi. Moje ręce żyły własnym życiem, błądząc po twardym, nagim brzuchu i mięśniach piersiowych. Obierały niebezpieczny kierunek, plątając się w materiale przepaski.
– Nie tutaj – szepnął Draagonys, łapiąc mnie za nadgarstki.
Otworzyłam oczy, odzyskując jasność myślenia. To mną zawładnęło i dalej krążyło w moich żyłach, czekając na kolejny moment zatracenia. Kiwnęłam potulnie głową. Ogień boleśnie wżerał się w siatkówkę, częściowo oślepiając. Scorpius złapał mnie w pasie, przerzucając bez problemu przez ramię. Zawisłam głową w dół, chichocząc. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się to takie śmieszne.
Plama ze światła zasłaniała część obrazu. Widziałam oddalające się ognisko, ślepców tańczących z niewolnicami, pojedyncze kobiety nago krążące wokół paleniska, pary uprawiające seks w nieznacznym oddaleniu od miejsca imprezy, Zahariasha obmacującego Penelopę pod jednym z drzew, Arediusza siedzącego na podwyższeniu z kielichem wina w ręce, patrzącego z góry na grzechy swoich poddanych. Elena leżała nieprzytomnie pod stopami Goethego we własnych wymiocinach. Chrzest się udał.
Scorpius wniósł mnie do lasu, niespecjalnie przejmując się tym, aby schować się gdzieś głębiej; właściwie chodziło mu tylko o to, aby zatonąć w mroku. Odstawił mnie na ziemię, żeby prawie natychmiast pocałować mnie, szybko odzyskując zaangażowanie sprzed paru chwil. Oparłam się plecami o szorstki pień drzewa, chętnie odpowiadając na pieszczotę. Całował, macał, gryzł, podskubywał, nagradzając uwagą zarówno usta, jak i płatki uszu, żuchwę, szyję, obojczyki oraz delikatną skórę biustu. Zniecierpliwiony, podniecony szarpnął za ramię tuniki, zrywając ją z górnej połowy mojego ciała; z równą agresywnością pociągnął za zawiązany w pasie sznur, a gdy to uczynił, długi, czarny, lejący materiał zsunął się po gładkiej skórze. Zostałam naga, doskonale czując wbijający się ponad kością łonową dowód jego chuci. Podsadził mnie na biodra, wcześniej ściągając z bioder przepaskę. Złączyliśmy się w miłosnym uniesieniu.
I niby wszystko było dobrze. Ba, wręcz świetnie. Ale wydarzyło się coś, co skutecznie zepsuło nastrój i bynajmniej nie było to pojawienie się jakiegoś podglądacza. Nie. To moja wina. W chwili ekstazy, zapomnienia, zamroczenia, wielkiej swobody, powiedziałam coś, czego mówić nie powinnam.
– Kocham cię... – szepnęłam, gdy przyjemne skurcze wreszcie pozwoliły mi wydobyć z gardła coś więcej niż tylko ciche westchnienia.
Zastygł w bezruchu. Podniósł głowę jak dotąd opartą na mojej skroni. Światła nie było dużo, ale wystarczająco, żebym zobaczyła ten grymas. Wyszedł ze mnie. Odszedł parę kroków, unikając kontaktu wzrokowego. W końcu na mnie spojrzał.
– Nie sądziłem, że jesteś tak naćpana. Zaraz każę Gladiusowi zabrać cię do sypialni – mruknął, składając palce do pstryknięcia.
– Ale z ciebie osioł! – krzyknęłam, zbierając togę ze ściółki. – Naprawdę muszę być oszołomiona, żeby powiedzieć, że cię kocham?!
– Porozmawiamy jutro, gdy otrzeźwiejesz.
– Jestem trzeźwa.
Pstryk. Koniec dyskusji. W pośpiechu otuliłam się materiałem sukni, zdążając tuż przed tym, jak podstarzały niewolnik zmaterializował się nieopodal. Starzec pochylił się nisko przed swoim panem.
– Zabierz Daemonę do sypialni. Dopilnuj, żeby poszła spać – polecił Scorpius. – Przynieś też świeżej wody i postaw ją na stoliku nocnym.
– Nigdzie się nie wybieram – zaprotestowałam. – Czemu musisz wszystko psuć?
– Bo masz urojenia – warknął w odpowiedzi. – Ja się ciebie nie pytam, czy chcesz wrócić. Ja ci każę.
– A ty co? Zostaniesz i upijesz się do nieprzytomności? Tobie wolno?
– Gladiusie. Po prostu ją weź.
Scorpius machnął ręka na służącego, samemu odwracając się do nas plecami i odchodząc w stronę ogniska. Tego się nie spodziewałam. Nie spodziewałam się tak okropnej reakcji. Może i w moich żyłach krążył alkohol, a w głowie szumiało od zielska, ale z całą stanowczością mogę powiedzieć: to nie był ten rodzaj upojenia, które w usta wkłada bzdury. Zwłaszcza że wcześniej już wiedziałam, że się w nim zakochałam.
– Pani Draagonys. – Niewolnik zwrócił się do mnie z udawaną uprzejmością. – Służę pomocą. – Wyciągnął do mnie dłoń.
Ze złością po raz ostatni spojrzałam na oddalającą się sylwetkę mojego męża. Prychnęłam niczym rozdrażniona kotka. Dotknęłam nadgarstka niewolnika, a ten przeniósł nas do sypialni.
***
Wrócił późno. Wiem, bo nie mogłam usnąć pobudzona wieczornym szaleństwem. Po drugiej.
Wziął kąpiel, co oznaczało, że być może nie pił po swoim odejściu. Z doświadczenia wiedziałam, że gdy był zbyt pijany, olewał wszelkie higieniczne kroki przed pójściem spać. Leżałam bez ruchu, udając, że śpię, kiedy on usiadł w ciemności na fotelu. Dźwięk szkła uderzającego o drewniany blat stołu sugerował, iż przed snem postanowił wypić jeszcze drinka. Może wcale nie wrócił na imprezę? Nie raz widziałam, jak złość rozładowywał wysiłkiem fizycznym, więc może i tak było tym razem? Może poszedł na spacer? Popływać? To byłoby do niego podobne.
Usnęłam, wsłuchując się w ciche odgłosy wydawane przez Scorpiusa: szelest towarzyszący zmianie pozycji, czasem głębszy wdech i wydech, stukot szklanki, skrzypnięcie podłogi, gdy wstał, aby podejść do okna. Mam wrażenie, że on wiedział, iż nie śpię.
***
Jak co dzień ostatnio poszliśmy na śniadanie, z tą różnicą, że tym razem towarzyszyła nam cisza. Właściwie cały zamek był cichy, jakby każdego z mieszkańców dosięgnął kac moralny. Scorpius w pokoju mnie unikał, znikając w łazience, a później zamieniając się ze mną miejscem. Ja nie miałam jeszcze wtedy odwagi, by zacząć temat. W drodze do wielkiej sali trzymał się z daleka.
W jadalni Draagonys z ulgą zagłębił się w męskie tematy z Zahariashem. Rozmawiali o kwestii dziedziczenia części majątku męża przez żonę. Niespecjalnie mnie to obchodziło. Dobrze, że nie bałaganiłam pamięci tymi bzdurami, gdyż mam pewność, że Draagonys zaraz po ucieczce odwiedził bank i kazał opróżnić skarbiec. No co? Na co mi te arkany? Martwi nie potrzebują środków płatniczych, chyba że dalej wierzą, że za przejście za bramy Hadesu trzeba zapłacić.
Denerwowałam się, przez co moja lewa dłoń zaciskała się w pięść i rozluźniała. Czasem kciukiem grzebałam przy paznokciowych skórkach. Moja prawica wciąż karmiła mnie jogurtem z musli. Swoją drogą brakuje mi śniadań o smaku śniadania, a nie tektury. Ech... Mogę prosić, aby mój ostatni posiłek przyszedł z jakiejś restauracji? Ekhem. A więc czasem muskałam Draagonysa, podczas namiętnego maltretowania swojej ręki. Scorpius nie przerwał wywodu na temat dziesiątek papierów, które musiał wypełnić, kiedy zerknął na mnie, wyginając brew w ułożone do góry nogami V. Speszyłam się, mając świadomość, jak te przypadkowe muśnięcia mogły wyglądać z jego perspektywy, brakowało jeszcze rumieńca na moich policzkach. Nad złamaną brwią pojawiły się wyraźne zmarszczki. Zgubił się w swoim monologu. Wyciągnął dłoń spod mej dłoni i przerzucił ramię przez oparcie. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie mojego dotyku.
Dawno skończyłam posiłek, ale wiernie jak pies trwałam u boku mego pana. Podjęli temat spadku jakości wódki. Cóż się dziwić, że produkowano szczyny. Jedno słowo: wojna. A wraz z wojną spowolnienie rolnictwa. Część farm w ogóle przestała funkcjonować. I na cholerę drążyć temat? Serio, coś było nie tak z moją cierpliwością tamtego dnia. Im dłużej czekałam na konfrontację, tym bardziej się irytowałam. Nabrałam ochoty na wyjaśnienie swoich uczuć. Parę minut później panowie zaczęli się żegnać, a jak wiadomo, pożegnanie dwóch największych męskich plotkar mogło się ciągnąć w nieskończoność. Czy oni nie widzieli błagających spojrzeń Penelopy, a moich pełnych znudzenia? No, nie widzieli, albo co bardziej prawdopodobne, mieli je w głębokim poważaniu. Po zapewnieniu, iż omówią resztę spraw po obiedzie, a może podczas jakiegoś drineczka wieczorem każdy ruszył w swoją stronę, a za nimi wierne drugie połówki.
Wreszcie zostaliśmy sami, zmierzając nieśpiesznie w stronę komnat. Ramię w ramię, krok za krokiem. Język uwiązł mi w gardle i odmówił posłuszeństwa. Nie wiedziałam, jak zacząć. Nie co dzień mówi się o swoich uczuciach mężowi poślubionemu z przymusu, który wcześniej bez mrugnięcia okiem mógł mnie obrażać na tysiąc różnych sposobów.
– Draagonys! – krzyknął za naszymi plecami męski głos.
Stanęliśmy, a Scorpius odwrócił się do Crowa. Wszędzie poznałabym tę chrypkę, jakby przez dziesięciolecia palił papierosa za papierosem, a wódkę żłopał jak wodę.
– Nie ty – parsknął, a jego parsknięcie podobne było szczeknięciu dużego psa. – Twoja żona. – „Oho". Spojrzałam nań, starając się nie pokazywać, jak bardzo nie chcę usłyszeć tego, co chce mi przekazać. – Mamy cynk o kolejnej kryjówce. Zbiórka o dwudziestej.
Zgrzytnęłam zębami, ukrytymi za uprzejmym uśmiechem.
– Przyjdę.
Mężczyzna wyszczerzył się, zgadując, iż wcale nie zacznę skakać z radości spowodowanej kolejnymi mordami. Odwrócił się na pięcie, wracając do wielkiej sali, żeby powiadomić resztę ekipy.
Droga wolna. Ruszyliśmy dalej znaną trasą.
Ostatni schód zostawiliśmy w tyle i przed nami ciągnęła się już tylko prosta droga do pokoju. Postacie z portretów i rzeźby udawały, że wcale nas nie śledzą; w rzeczywistości dybały jak hieny na gorące nowinki. Niedoczekanie. Postanowiłam zacząć temat dopiero za progiem, lecz Scorpius pokrzyżował mój plan, nie zatrzymując się przy naszych drzwiach.
– Scorpius? – odezwałam się, stojąc z dłonią na klamce.
Widziałam wyraźnie, jak mięśnie na karku mężczyzny się napięły. Przystanął, zerkając przez ramię. Nie wyglądał na ucieszonego, zapewne przewidując, czego od niego chce.
– Taak? – przeciągnął charakterystycznie samogłoskę.
– Chciałam z tobą porozmawiać. – Rzuciłam zwiadowcze spojrzenie, obawiając się towarzystwa. – O nas. O wczorajszej nocy.
Gdyby w pobliżu wisiał zegar, z pewnością popatrzyłby na niego wymownie. Gdzieś się spieszył. Do swoich ważnych Draagonysowych spraw. Często znikał. Przyzwyczaiłam się, że widywałam go głównie wieczorem po swojej i jego pracy, aczkolwiek nie jestem pewna, czy w stosunku do niego słowo praca było tym odpowiednim. Wyjątkowymi były tylko te dni, podczas których pilnował, abym nie zrobiła czegoś głupiego. Po chrzcie raczej ślepcy postanowili się nie przemęczać, bo już na śniadaniu zauważyłam, że większość wyglądała jakoś blado. Smutna więc wysnułam wniosek, że Scorpius specjalnie znalazł sobie robotę, żeby tylko ze mną nie przebywać.
– Mów. – Założył ręce na pierś. Odwrócił się do mnie przodem, przybierając obojętny wyraz twarzy.
– Może jednak wejdziemy do pokoju?
– Okej. To dobry pomysł – stwierdził łaskawie. – Jednak czegoś się nauczyłaś – dodał uszczypliwie.
Weszliśmy do pokoju i o ile ja usiadłam na brzegu łóżka, które było najbliżej, to on po prostu przystanął przy drzwiach, dając mi do zrozumienia, że to będzie krótka rozmowa, a on zaraz wychodzi.
– Dobrze. – Ułożyłam dłoni na podołku, wygładzając materiał długiej sukni. Gdy doszło do konfrontacji, całe to zdenerwowanie, które kumulowało się we mnie od poprzedniego wieczora, zaczęło wręcz wrzeć. – Ja naprawdę coś do ciebie czuję. Mówiłam prawdę.
Przez chwilę na jego twarzy zakwitł kpiący uśmiech w stylu: znowu sobie ze mnie żartujesz. Nie żartowałam. Byłam poważna. Pokręcił głową, podkreślając swoje niedowierzanie. Próbował we mnie wywołać reakcje, jednak ja tylko siedziałam spokojnie i wpatrywałam się w jego srebrne tęczówki. Ten śmiały gest uszkodził jego mury obronne, bo przez ułamek sekundy dostrzegłam wahanie. Splecione ręce jakby zwiotczały, a pewny siebie smirk zbladł. Tak często próbował grać mężczyznę bez uczuć, że czasem zapominał, że jego emocje wciąż tkwią w środku, budząc się w najmniej oczekiwanych momentach. Takich jak ten, gdy uświadamiałam mu, że znaczy dla mnie więcej, niż mogło się mu zdawać.
– To głupota – odezwał się wreszcie Scorpius.
W jego głosie było coś... nieznajomego, trudnego do określenia.
– Głupota? – jęknęłam. – Nie o to chodziło? Nie mówiłeś: zacznijmy udawać, może w to uwierzymy? To widzisz, ja już nie udaję.
Przerwał mi, po jednym susie znajdując się przy mnie. Patrzył z góry, na twarzy mając wyraz mówiący: nie próbuj mi nic wmawiać. Ręce trzymał przy sobie, zaciskając je w pięści. To, co mówiłam, nie było wygodne dla młodego arystokraty, który najprawdopodobniej nawet nie myślał o głębszym angażowaniu się w małżeństwo ze mną.
– Nic do mnie nie czujesz. To tylko wdzięczność za to, że tyle razy uratowałem ci tyłek – wytłumaczył gniewnie. – Nic więcej. Zejdź na ziemię. To, co czujesz, to niewolnicze mrzonki. Rozumiem, że chciałabyś, aby nasze małżeństwo było czymś więcej, ale ono nigdy nie będzie niczym więcej, a bynajmniej ja nie chcę miłości z wdzięczności i ślepego oddania.
Lepiej wiedziałam, co dzieje się w moim umyśle. Byłam świadoma tego, że często udawał. Nie przeszkadzało mi to. Rozumiałam, że musiał to robić i rozumiałam dlaczego.
Na początku jedynym, co zwracało w nim moją uwagę, był wygląd, gdyż wnętrzem nie zachwycał. Później kurtyna opadła i okazało się, że większość jego charakterku to tylko pozory; gra aktorska. Czasem przez maskę przebijało się jego prawdziwe ja. Obcowanie z nim stało się dla mnie przyjemnością. Wraz z tym, jak staczałam się niżej, pojmowałam złożoność jego osoby. Ufałam, że w środku nie był do końca zły.
– Wiem, co czuję! – uparłam się z całą siłą. – To nie są moje niewolnicze mrzonki, jak to ująłeś, czy też wdzięczność.
– Cokolwiek to jest, skierowałaś to do niewłaściwej osoby. Zostańmy przy dotychczasowym układzie. Doskonale wiesz, że zaangażowanie to... Ty najlepiej ze wszystkich powinnaś wiedzieć, bo, do cholery, patrzyłaś na śmierć Aundrina. Zostańmy przy tym, co już osiągnęliśmy – powtórzył. – Taki układ jest najbezpieczniejszy.
Zostać przy tym układzie? Udawać, że nic się nie stało i pieprzyć się z nim, jakby nigdy nic? O tak, to było bardzo wygodne podejście.
Niestety muszę przyznać mu rację w jednej kwestii. Śmierć Rodiana była tym najgorszym w całej miłości do zabawnego, czułego, oddanego rudzielca. Jednakże są rzeczy, nad którymi nie możemy zapanować, a jedną z nich jest właśnie uczucie do drugiej osoby. Wyobrażacie sobie, jakby to było móc na zawołanie się odkochać? Nawet eterranie nie wymyślili czaru lub eliksiru, który mógłby sterować miłością.
– Dlaczego komplikujesz?! – Rozłożyłam ręce. – Nie mam wpływu na to, że cię pokochałam. W ogóle... dlaczego niby nie miałabym się w tobie zakochać?! Dlaczego mi nie wierzysz?
– Bo jestem złą osobą, Daemono! Kurwa! – zaklął, przesuwając dłonią po czole, bo nie pojmował mojego zainteresowania czymś więcej niż bliskość fizyczna. – A ty jesteś dobra! Robię złe rzeczy, sprowadziłem cię na złą drogę! Zmuszam cię do zabijania! Czego nie pojmujesz? Szantażuję cię emocjonalnie. Groziłem ci. Obrażałem cię. Wiesz, jak to niedorzecznie brzmi, gdy mówisz, że mogłabyś mnie pokochać?! Dlatego w to nie wierzę. Za co taka kobieta, jak ty mogłaby mnie pokochać, Daemono? No za co? Dałem ci tyle powodów, żebyś mnie znienawidziła. To zabrzmi ckliwie, ale ja nie zasłużyłem na miłość, a zwłaszcza od ciebie. Nie zasługuje na ciebie, będąc tym, kim jestem. Za co mogłabyś mnie pokochać?
– Za to, jaki jesteś... – przyznałam, opuszczając głowę. Mówiłam do męskich butów, podrygujących w zniecierpliwieniu. – Za to, kim jesteś...
– Nie wiesz, kim naprawdę jestem. Nie odpowiada mi to, że zakochałaś się w kimś, kogo udaję – wyburczał.
Podniosłam wzrok. Miałam przed sobą tego prawdziwego Scorpiusa, zaskakująco poruszonego, pokazującego emocje. Zapomniał się; zapomniał, że powinien udawać. Oczy o srebrnych tęczówkach wyglądały smutno, a zarazem wściekle. Zaciśnięte szczęki podkreślały każdy mięsień i kanciastość męskiej twarzy. Przesunął palcami między platynowymi włosami, przysłowiowo drapiąc się po głowie. Nie rozumiał mnie.
Było mi ciężko, gdy odwrócił się i odszedł bez dodatkowych słów. Zatrzasnął za sobą drzwi, dając ujście emocjom. Obraził się? Obraził się, bo widziałam w nim więcej, niż powinnam? Obraził się, bo przez przypadek wkroczyłam na ścieżkę prowadzącą do miłości? To przecież przypadek! Nie powinien mnie za to winić! Nikt nie ma kontroli nad chemią pływającą w żyłach. Miłość nie bierze się z rozmów. Bardziej ubodzy są ci, którzy zakochali się po wielu miesiącach czy latach znajomości, ponieważ nie doświadczyli tej szalonej miłości idącej w parze z pożądaniem; kiedy po pierwszym spotkaniu wygłodniała, masz ochotę skonsumować nową znajomość; powstrzymujesz się, a gdy już nadejdzie ten czas, dostajesz nagrodę, którą pamiętasz do końca życia. Nie mówię, że miłość wynikła z przyjaźni jest zła. Ona jest inna. Mniej porywcza. Mniej w niej pasji. Widzę różnicę między zadurzeniem w Rodianie a Scorpiusie.
Nie myślcie, że nie zastanawiałam się, dlaczego wątpliwy czar Draagonysa mnie zauroczył. Przecież faktycznie jego złośliwości i oschłe podejście powinno mnie odrzucić. Wtedy może nie pochylałam się nad tym i nie analizowałam, ale odkąd siedzę w celi, gdy się wyciszę, mogę na nowo przeżywać tamte wydarzenia i snuć teorie. Uważam, że częściowo winni byli jego ojciec i Theodor. Obaj mnie ranili, traktowali niegodnie. Orion początkowo mnie gwałcił, póki nie uległam. Pystollius mnie oszukał i skatował pierwszą miłość – Rodiana. Przy nich Scorpius był niemal idealnym facetem. W dodatku mocno działał na moją wyobraźnię. Nawet jako skończony cham dałby radę zaciągnąć mnie do łóżka. Ach, te feromony. Naukowcy stawiają wiele tez w ich temacie. No więc opiekował się mną; zasypiał, trzymając w ramionach. Tak, wiem, w jego wykonaniu te gesty były puste, niemniej wystarczyły, żebym czuła się z nim coraz bezpieczniej. Troszczył się o mnie i pomagał. Zdobył zaufanie – coś cenniejszego niż złoto w czasach, w których przyszło nam żyć. Czasem bywał czarujący, zwłaszcza w dni dobrego humoru. Połączyła nas tajemnica, a nic tak nie łączy ludzi, jak współudział w zbrodni; zaprawdę powiadam wam, nic. Wreszcie połączyło nas coś więcej niż wspólna pościel. Dla kobiet seks najczęściej ma znaczenie głębsze – bardziej duchowe – niż dla mężczyzn; jest jakby wstępem do związku; zaciskania więzi.
Tak się sprawa przedstawiała.
A najciekawsze wydarzenie tego dnia, którego katalizatorem było moje wyznanie, miało dopiero nadejść.
***
Żeby uspokoić myśli gnające wciąż do blondyna, zajęłam się sprawami błahymi. Sprawdziłam zapasy w torbie na akcję. Mikstury, które znajdowały się w listonoszce, spokojnie wystarczyłyby na zaplanowany wypad, a także na dziesięć innych. Jednak ja, jak to ja, zawsze perfekcyjna, musiałam się upewnić.
Przygotowałam ubrania na wieczór: czarne, nierzucające się w oczy.
Chwilowo Calibrin nie potrzebował pomocy przy eliksirach. Uwarzyliśmy wystarczającą ilość. Zapowiedział, że najprawdopodobniej wrócimy do pracy dopiero za tydzień. Entymos, gdyby mnie potrzebował, już dawno dałby o tym znać. Do żadnej innej roboty nikt mnie nie chciał, a szkoda, bo czasem siedzenie w czterech ścianach doprowadzało mnie do białej gorączki. Snułam się bez celu, szukając sobie na siłę zajęć.
Próbowałam pisać. W ten sposób spędziłam pół godziny nad pustą kartką, starając się wymyślić pierwsze zdanie. Wiecie – pierwsze zdanie ma przykuć czytelnika do opowieści na długie godziny. Powinno być idealne, a to znaczy: płynne, zawierające chociaż jedną istotną informację, kryjące w sobie coś zaskakującego lub tajemniczego, bezbłędne, nie za proste, ale też niezbyt skomplikowane. Poddałam się, bo zamiast myśleć o tym zdaniu, ja krążyłam wokół Scorpiusa. Bezradna; bez pomysłu na sensowną aktywność dla siebie, postanowiłam przeczytać książkę. „To powinno na jakiś czas mnie zająć" – stwierdziłam. Trudny wybór, jeśli większość przeczytałam, a zostały same typowo Draagonysowe; niekoniecznie interesujące moją skromną osobę, z pasją zaczytującą się w baśniach, legendach oraz prawdziwych, ambitnych, ponadczasowych romansach.
Położyłam się na łóżku z książką, którą – szczerze powiedziawszy – wybrałam poprzez dziecięcą wyliczankę:
Do wyboru jest zbyt wiele,
Ja się przecież nie rozdzielę!
Oczy skryję, palcem wskażę,
A przewrotny los pokaże...
Raz, dwa, trzy!
Dziś czytana będziesz ty!
No i tak wypadło na „1000 klątw, których nie życzysz swojemu najgorszemu wrogowi, ale i tak je na niego rzucisz". Nie jestem pewna, czy tej lektury nie dostał na jakieś urodziny... czy kto go tam wie. Mogłabym się założyć, że na tak wybitny pomysł wpadł nie kto inny, tylko Zahariash. Ale co zostało wyliczone, zostanie przeczytane, a ja mogłam wybrać inną rymowankę, czyż nie? Cierp, babo, jakżeś głupia.
To jedziemy. Pierwsza strona...
„Na chwałę bogów!". Poderwałam głowę, słysząc mało subtelne uderzenie drzwi o ścianę w towarzystwie skrzypnięcia. Później rozległo się jakże typowe...
Trzask!
Scorpius powrócił nadzwyczaj szybko, a wraz z nim w pokoju rozgościła się nuta perfum, którymi pryskał się zaraz po porannym prysznicu. Zerknął na mnie i na moją towarzyszkę, leżącą na poduszce, z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy przechodził w stronę barku. On chyba też uważał, że to lektura nie dla mnie. Przez chwilę rozbijał się, stawiając szklanki na blacie, wyczarowując kostki lodu i nalewając alkoholu.
Zmarszczyłam nos z niesmakiem.
– Dopiero minęła dziesiąta, uważasz, że to normalne? – postanowiłam zainterweniować. – Od rana będziesz chlał?
– Nie za bardzo wczuwasz się w swoją rolę? – zaszydził, odsłaniając zęby w typowym dla siebie wypełnionym wyższością uśmiechu. – Nie próbuj grać upierdliwej żonki, bo będziesz spać na fotelu. Ty też wypijesz szklaneczkę lub dwie. Siadaj. – Wskazał kiwnięciem głowy na fotel.
Prychnęłam, a prychnięcie pozostało jedyną próbą sprzeciwu z mojej strony. Wstałam z łóżka, które jęknęło, zapewniając mnie o swojej tęsknocie. Ja w myślach zapewniłam je, że wrócę. Zawsze wracałam.
Usiadłam naprzeciw męża, przyjmując wyjątkowo naburmuszony wyraz twarzy. Nie zdążyłam mu przez minioną godzinę wybaczyć wypowiedzianych słów. Nawet nie chciałam. Ja do niego z sercem na dłoni, a on, zamiast to serce przyjąć, odrzuca mój dar i jeszcze udaje wielce urażonego. Bo to nieodpowiednie okoliczności do zakochiwania się w nim; bo przecież nie w nim, a w kimś, kogo udawał, się zakochałam. W tamtym momencie myślałam, że lepszych okoliczności nie będzie, a jego samego tak naprawdę nie poznam, ale... poczekajcie jeszcze chwilkę. Dosłownie parę sekund. Nie mogłam się doczekać, żeby dojść do tego rozdziału naszej historii, bo oto wreszcie miało się wiele wyjaśnić! Wybaczcie tę ekscytację... na czym skończyłam? A tak...
W ciszy wypiłam postawioną przede mną szklaneczkę burbonu, powoli rozkoszując się każdym ostrym łykiem. Tak na serio nie przepadam zbytnio za tego typu alkoholem, ale wtedy była jak kubeł zimnej wody na moje rozpalone nerwy. Chłodziła i uspokajała metaforycznie, podczas gdy w rzeczywistości na moje oblicze wystąpiły ciemne plamy krążącej pod skórą krwi, a w pokoju zrobiło się ociupinkę duszno. Mniejsza z tym, ważne, że przynosiła ukojenie dla duszy.
– Dobra, Daemono, a teraz pozwól, że ci coś wyjaśnię – zaczął, gdy w szklaneczce zostały tylko obłe kostki lodu. – Słuchaj mnie uważnie. Robię to tylko dlatego, że opanowałaś zamykanie umysłu i sumiennie ćwiczysz zmienianie wspomnień.
– Łaskawca... – Przewróciłam oczami, krzyżując ręce na piersi. Odwróciłam także wzrok, wlepiając go ostentacyjnie w szkarłatne firanki. Wcześniej nie zauważyłam, że ktoś je zmienił. W sumie tak byłam przyzwyczajona do codziennej zmiany pościeli, że i inne rzeczy zaczęły mi umykać.
– Dolać ci, skarbie? – zapytał nazbyt uprzejmie.
Nie odpowiedziałam, a brak odpowiedzi został odebrany jako odpowiedź. Hojnie nalał do szklanki i wyczarował jednym pstryknięciem palców parę dodatkowych kostek lodu. Łypnęłam, lecz nie skomentowałam tego w żaden sposób. Sięgnęłam, obejmując wilgotne szkło.
– Normalnie powiedziałbym ci o wszystkim dopiero za niecały miesiąc, dwie godziny przed akcją, ale coś dziś do mnie dotarło. Powinnaś wiedzieć, co tak naprawdę się tutaj dzieje, zanim służba pod Przewodnikiem zrobi ci sieczkę z mózgu. Powinnaś móc mi zaufać, bo to, co planujemy, będzie od ciebie wymagać bezgranicznego oddania. Wreszcie. Musimy wszystko dopracować, a dwie godziny to jednak za mało – przemówił, po czym dolał także sobie.
– Nawet bez tego ci ufam... – mruknęłam, porzucając chłodny ton. Ciepełko rozpływało się pulsującą falą po policzkach i szyi. – Scorpiusie...
– Nie ufasz mi w sposób wystarczający. – Machnął ręką, a lód zagrzechotał o ścianki.
– Akcja... – Zatrzymałam się na tym słowie. – Chcecie zrobić coś niezgodnego z wolą Goethego?
– Bardzo niezgodnego. Chcemy go zamordować, żeby móc odejść.
Mój śmiech odbił się od wytapetowanych ścianek pokoju. Długi śmiech zawierający w sobie niedowierzanie, szyderstwo, a także kpinę, przyprawiony szczyptą współczucia dla naiwności Draagonysa i jego wspólników.
Ha! Ha! Ha! Ha!
I jeszcze więcej!
Ha! Ha! Ha! Ha!
Zaczerpnęłam odrobinę powietrza, machając dłonią przed pociemniałą z wesołości i procentów twarzą. Rzęsy zwilgotniały, a po policzkach wyścigi urządziły sobie łzy ubawienia. Dawno nic mnie tak nie rozśmieszyło, nawet żarty Steiosa.
Po kolejnej salwie rżenia z mojej strony przepłukałam gardło, wciąż od czasu do czasu prychając.
– Świetny żart, Scorpiusie – wyszczerzyłam się, mając o niebo lepszy humor. – Świetny. Nie sądziłam, że twoje poczucie humoru jest tak... specyficzne. – Sprzed oczu odgarnęłam fryzurę, która stała się już zbyt długa. – Wytłumacz mi sensownie, jak niby zamierzacie to zrobić i kim jesteście wy? O bogowie... czegoś takiego się nie spodziewałam... – Zachichotałam. – Wybacz... naprawdę muszę to przetrawić, a to brzmi tak niedorzecznie...
– Zacznę od początku – burknął Scorpius, za nic biorąc sobie mój wybuch. – Na początku zgadaliśmy się w sześć osób. Najbliższy krąg przyjaciół i rodziny. Ja, moi rodzice, Nilius, Zahariash i Penelopa. Mieliśmy już dość służby, strachu o własne życie, uwięzienia w tym przeklętym zamku. To było jakiś rok temu. Zastanawiasz się, czemu w tym zestawieniu jest Penelopa, skoro została wcielona w szeregi Krzewicieli niedawno?
Zastanowiłam się.
– Tak... to trochę dziwne...
– Popełniliśmy błąd z Zahariashem, sprowadzając ją tutaj. Skazaliśmy ją na służbę. Przewodnik nie pozwoliłby jej porzucić spotkań z nami. Ponadto w pewnym momencie uznaliśmy, że będzie nam potrzebna; jej rola jednak ostatnio uległa zmianie, a czasu nie da się cofnąć. Pystolliusa nie plątaliśmy w plan, gdyż on zawsze był ślepo zapatrzony w Goethego. Zbyt wielkie ryzyko, że wszystko wygada.
Przytaknęłam. Mógł mieć rację. Arediusz uwielbiał trzymać wszystkich przy sobie. Zwłaszcza wrogów. Zwłaszcza mnie, ale my nie o tym dziś. Miałam już swoje pięć minut. Theodor zapewne skoczyłby za swoim idolem w ogień; jego rodzina była bardzo oddana kapłanowi, a przynajmniej do czasu. Tylko Theresa miała odwagę, aby się odsunąć.
– Rozumiem. Widziałam, jaki był.
– Moja matka uciekła, żeby wyśledzić Orędowników Równości. – Zmieniłam pozycję na wygodniejszą, z uwagą chwytając każde słowo Scorpiusa. Czułam, że to diablo ważne. – Pomogliśmy jej. Ściągnęliśmy parę zaklęć. Cała wina za niedopatrzenia poszła na jakiegoś młodego. Świeżaka. Że niby nie odnowił zaklęć. Przewodnik męczył go klątwami, póki ten nie zwariował. Andromeda jakimś cudem natrafiła na siostry Lethali. Utrzymywała kontakt z naszą piątką przez zostawiane w określonych miejscach wiadomości, które przechwytywał ojciec, Nilius, ja, Penelopa lub Zahariash. Wskazała miejsce, gdzie zostawiła związane dziewczyny. Ojciec zyskał w oczach Przewodnika. Porozumiał się z Eleonorą. Okazało się, że ta jest w ciąży. Nie trafiła do burdelu. Zaryzykował i o wszystkim jej powiedział. O całym naszym planie. Powiedziała, w jaki sposób komunikuje się z Entymosem, gdy wyrusza po zapasy. Zrobiłem wszystko, co kazała i czekałem.
– Dlaczego ty? – wtrąciłam.
– Bo znał mnie ze studiów. Wyjaśniłem mu wszystko. Powiedziałem, że potrzebujemy zaatakować od środka, że członkowie waszej bandy zostaną zniewoleni, żeby w odpowiednim czasie uderzyć w Krzewicieli. A on się zgodził, bo miał dość bezczynności Eltheriosa; tego, że ten nie zrobił nic poza paroma małymi, nic niezmieniającymi akcjami.
– A więc on... – Tak bardzo było mi wstyd...
– Nie był zdrajcą – dokończył za mnie. – Zrobił dla Vromian więcej niż przeklęty Eltherios Symbol-Walki-O-Równość. – Słowa Scorpiusa aż opływały goryczą. Zrobił przerwę na nawilżenie ust. Oczekiwałam cierpliwie na dalszą część wypowiedzi, obserwując, jak rozsmakowuje się w bursztynowym płynie. Wpatrywałam się w wilgotne wargi, rozciągające się z satysfakcją. – Za niecały miesiąc połowa ślepców uda się na akcję. Wszystkie źródła donoszą, że Goethe zostanie na miejscu. On rzadko bierze w nich udział, więc nie ma w tym nic dziwnego. Nie brudzi sobie rąk, nie zniża się do poziomu żołnierza. Z naszej piątki tylko Calibrin weźmie w tym udział. My zostaniemy i wreszcie się uwolnimy. – Uśmiechnął się pod nosem krzywo. – Albo polegniemy.
– Nie ma pewności, że wygramy – podsumowałam.
– Ani że przeżyjemy.
– To wariactwo... – podsumowałam ponownie.
Pokręcił głową, a w jego twarzy odbijały się upór i szaleństwo. Tak. On też miał w sobie dzikość. Zwłaszcza że podczas całej tej rozmowy ani razu nie założył swojej maski. Godne podziwu. Rzadko w tyłek kopał mnie zaszczyt w postaci rozmowy z tym prawdziwym Scorpiusem.
– Wariactwem jest dalej taplać się w tym gównie. Nieważne. Chcesz czy nie, weźmiesz w tym udział.
– Oczywiście, że... – Zrobiłam pauzę. – ...wezmę! O bogowie! Scorpiusie! – rozentuzjazmowałam się, prawie podskakując z podniecenia na fotelu. – Ja nigdy nie myślałam... Cholera! To piękne! Och... – Posmutniałam. – C'Than i Rodian... zginęli...
– Tak... ale pomyśl, jeśli nam się powiedzie, ich poświęcenie nie zostanie zapomniane.
Czcze gadanie. O C'Thanie, owszem, nikt nie zapomni. Na zawsze pozostanie ikoną i tym, który zabił najbardziej znaczącego podsycacza nastrojów anty-vromiańskich. Ale Rodian... Rodian to inna bajka. Za co mają go pamiętać? Rodian zawsze pozostawał w cieniu jako pionek, a przecież wiadomo, że pionki, mimo swojego poświęcenia, zawsze są przyćmiewane czynami ważniejszych figur.
Ważne, że ja o nim pamiętam. Na zawsze, pozostanie ze mną do samego końca.
Zapadła cisza. Nie niezręczna. Taka sobie cisza, podczas której zbieraliśmy myśli. Zbierałam je ja, zbierał je Scorpius. Rozkładałam na czynniki pierwsze naszą rozmowę. Przypominałam sobie wszystkie momenty, w których nie rozumiałam, co motywowało działaniem Draagonysa i jego najbliższych.
– To takie jasne... – wymamrotałam, wgapiając się w topniejący lód; wodę wypełniającą dno szklanki. – Wszystko układa się w logiczną całość! – Podniosłam śmielej głos, coraz bardziej pewna. – To dlatego Orion wziął mnie na swoją niewolnicę! To dlatego ty od razu podjąłeś decyzję o poślubieniu mnie! To dlatego nie pozwoliliście Theodorowi, aby wziął mnie za żonę! – zakrzyknęłam odkrywczo.
– Ta... – Scorpius podrapał się po nosie, unikając mojego wzroku, jakby nie chciał przyznać, że faktycznie mnie potrzebowali. – Dlatego. Ojciec nie wywiązywał się ze swoich obowiązków jak należy. Miał cię od początku uczyć zamykania umysłu... A Pystollius... – Wypuścił głośno powietrze z płuc. – Sprawa z Pystolliusem wszystko skomplikowała. Ja też zawaliłem, bo nie dostrzegłem, że chodziło mu o coś więcej niż seks. – Niechętnie przyznał się do błędu. – Hmm... – mruknął. – Ale wszystko się jakoś naprostowało...
– Aż tak mnie potrzebowaliście, że bez słowa sprzeciwu zgodziłeś się na ślub ze mną? – dopytałam dumna z odkrycia.
– Obiecaliśmy Entymosowi, że za pomoc dołożymy wszelkich starań, żeby żadne z was nie ucierpiało. Niestety... to nie do końca się udało. Robiliśmy, co mogliśmy. Nilius, jako jeden z najbardziej zasłużonych doradców, przykładał wszelkich starań, aby nie skończyło się na masowych egzekucjach. Pech chciał, że te dzieciaki wpadły w nasze ręce, a później reszta Orędowników. To stało się w złym czasie. Co do ciebie... Jesteś jedną z ważniejszych postaci. Ty przynajmniej umiesz walczyć. C'Than był równie ważny, co ty... niestety nikt z nas nie wiedział, że Przewodnik tak szybko go wyeliminuje. Jeśli ślub z tobą wybawi mnie od wiecznej służby pod rozkazami Przewodnika, to było warto. Poza tym... musiałem ponieść konsekwencje swojego niedopatrzenia. – Sami słyszycie, jak to brzmi, więc nie zdziwi was, że mój entuzjazm wyparował niczym kropla wody, która jakimś cudem spadła na pustyni. Nieświadomie zacisnęłam zęby i zmrużyłam powieki. – Nie patrz tak na mnie.
– Jak? – warknęłam.
– Jakbym ranił cię swoimi słowami. Wiesz, jak jest...
Jakby ranił? On mnie ranił, bez pieprzonego jakby!
– Wiem – przyznałam mu rację, uśmiechając się fałszywie. Widział, że udaję. Każda rozedrgana komórka mojego ciała aż krzyczała o mojej wściekłości. – Wybacz, Scorpiusie. Muszę... pobyć sama... – Spojrzałam na zegar, a on uczynił to samo. – Wrócę przed dwudziestą zabrać rzeczy na akcję.
Zamaszyście się podniosłam i ruszyłam do drzwi. Usłyszałam chrząknięcie. Zerknęłam przez ramię. Draagonys przeczesał włosy, doprowadzając je do większego nieładu i wskazał na okno. Za szkłem, oddzielającym nas od świata zewnętrznego, na próżno mogłam szukać słońca. Zaklęłam i, wciąż pozostając w dumnej i obrażonej pozie, wygrzebałam z szafy grubą ciepłą bluzę, a także adidasy. Ubrana opuściłam pokój, trzaskając drzwiami, w niczym nie ustępując stylem Scorpiusowi; wszak właśnie od niego się tego nauczyłam.
Nie zatrzymując się, udałam się, idąc korytarzem, schodami i holem, do drzwi wyjściowych, a później przeszłam wzdłuż szklarni i skierowałam się w stronę samotnego drzewa na szczycie wzgórza. Tego samego drzewa, pod którym prowadziłam pijacką rozmowę. Wtedy niebo szczyciło się pięknym królewskim błękitem, a tego dnia prezentowało szlachetną szarość, czerń i biel. Na twarzy osiadły drobne kropelki deszczu. Nie zniechęciłam się, tylko przyspieszyłam kroku, żeby znaleźć schronienie pod jeszcze nieprzerzedzoną koroną drzewa. Dla pewności rzuciłam czar odbijający siąpiący kapuśniaczek.
Usiadłam na zimnej pożółkłej trawie, oparłam plecy o korę, a ramionami objęłam kolana. Spoglądałam spod puchnących powiek na świat. W oddali majaczył szumiący zgniłozielony las, z boku wyrastała potężna i surowa posiadłość, po drugiej stronie w oddali rozlewały się fale morza, na którym mewy uskuteczniały ostatnie kąpiele przed tym, jak eterryczna burza nadejdzie nad okolicę. Otarłam łzę. Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Wzięłam parę uspokajających wdechów, ale nie pomogło. Częściowo usprawiedliwię ten płacz, gdyż zarazem było mi dobrze i źle; szczęśliwie i smutno. Plus i minus. Wychodziłam więc na zero. Powiedzmy, że tego łkania nie było. Nigdy nie doszło do skutku.
Szczęściem napełniała mnie świadomość, iż być może wydostanę się na wolność. Być może wezmę udział w obaleniu największego żyjącego zła. Być może zamknę ten rozdział swego życia. Tyle niewiadomych. Naprawdę się cieszyłam, nawet jeśli niepowodzenie oznaczałoby moją śmierć. Przynajmniej próbowałabym. To się liczy.
Och, wiem. Chcielibyście teraz zrobić ze mnie bohaterkę. Nie. Nie z takiej osoby jak ja. Na szczęście moje przewinienia są za duże i nie przeżyję końca tej opowieści. Kiedyś może okrzyknęlibyście mnie bohaterką, a ja dusiłabym w sobie wstyd za to, że wcale nią nie jestem. Cokolwiek dobrego bym nie zrobiła, nigdy nie zasłużę na stanie w jednej linii z osobami pokroju C'Thana Eltheriosa i Astoriusa Hoffmana.
Było mi smutno, ponieważ od początku całej tej chorej historii, poczułam się naprawdę samotna, bo Scorpius mnie odrzucił. Jedyna osoba, w której widziałam swoje wsparcie. Jedyna osoba, która mnie nie skrzywdziła. Jedyna osoba, w której się zakochiwałam. To naiwne. Wiem. Ale tamtego deszczowego dnia, to odrzucenie urosło do miary tragedii. Wina hormonów? Może. Kobiety zawsze mogą zwalić wszystko na hormony. Lecz prędzej obwiniam otaczającą mnie brutalną rzeczywistość. Po prostu wszystko zwaliło się mi na głowę – śmierć C'Thana, śmierć Rodiana, przymus zabijania – a ja chciałam tylko odrobiny normalności oraz czułości. Na chwilę zapomnieć, że normalność i uczucia są niemożliwe.
***
Chcecie wiedzieć, jak przebiegła akcja? Bez fajerwerków. Bez rozlewu krwi.
Gdy zziębnięta wróciłam do komnat, Scorpiusa nie było. Zniknął razem z paroma butelkami alkoholu. Samotna impreza najwidoczniej przeniosła się do Zahariasha. Może nie chciał mnie oglądać? Kto wie?
Po przebraniu się w ciuchy robocze poszłam na zbiórkę. Czekała na mnie ta sama ekipa: Penelopa, Carl, Padan oraz Alect. Niespecjalnie miałam ochotę na rozmowy, toteż trzymałam się z dala. Po skorzystaniu ze wyrysowanego teleportu przenieśliśmy się na totalne zadupie. Jeszcze gorsze od tego, o którym wam opowiadałam ostatnio. Przeszukaliśmy okolice, a także małą leśniczówkę. Nic nie znaleźliśmy. Żywej duszy. Pokręciliśmy się jeszcze trochę w pobliżu, Crow pokazał swój talent magiczny, wysyłając na około masę czarów wykrywających. Zdrajcy musieli się wynieść parę godzin wcześniej.
Widzicie, ślepcom nie zawsze wszystko wychodziło, co dawało nadzieję na to, że jednak nam się powiedzie.
Parę godzin później, wykończona gonieniem po lesie, wróciłam do mieszkanka. Draagonys tym razem spał w ubraniu. Nieprzytomnie pijany. Rozśmieszył mnie ten widok; rozkosznie obślinił poduszkę, a na mojej stronie materaca leżała niedokończona butelka. Po szybkiej kąpieli rozebrałam męża do bokserek, żeby następnie spocząć u jego boku, odkładając wcześniej alkohol na stolik nocny. Nieważne, że nie zareagował, kiedy przytuliłam się do jego pleców. Nieważne, że i tak nie miał prawa pamiętać o pocałunku złożonym na skroni. Ważne, że ja pozostawałam świadoma i pamiętałam, gdy po zamknięciu oczu oczekiwałam na sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro