Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22: Kłamczucha

Szara łuna nad lasem zwiastowała nadejście kolejnego dnia. Słońce wspinało się po nieboskłonie, budząc do życia zaspanych mieszkańców posiadłości. Ja nie spałam od dawna, śmiało można rzec, iż nie zmrużyłam w nocy oka, o czym przypominały zaczerwienione białka otaczające orzechowe tęczówki, gorliwie wpatrujące się w widok za oknem.

Od dłuższego czasu opierałam się o szklane drzwi, starając się znaleźć odrobinę spokoju w tym wypełnionym chaosem świecie. Skubałam niedawno założony bandaż, odrywając nitkę po nitce.

Noc owocowała we wrażenia, które skutecznie rozbudziły umysł. Kiedy Scorpius, zmęczony drugim stosunkiem, po opatrzeniu reszty moich ran, zasnął jak dziecko, ja leżałam na wznak, głaszcząc aksamitne włosy arystokraty. Spokojne ruchy palców przeplatających kosmyki działały kojąco. Próbowałam zasnąć. Zamknęłam oczy. Moje ciało było wykończone, lecz mózg pracował na najwyższych obrotach. Po dwóch godzinach bezskutecznych prób znalazłam się przy oknie i od tego czasu stałam nieruchomo, wodząc spojrzeniem po najbliższej okolicy.

Wszystko uległo zmianie. Zwłaszcza ja. Ale czyż nie na tym polega życie? Los nieustannie zmienia kierunek, stawiając przed nami nowe zakręty, a za nimi świeże perspektywy, konsekwencje, wzloty i upadki. Nic nigdy nie jest pewne. Dziwiłam się sobie, że potrafię udźwignąć brzemię mordercy. Nie spodziewałam się, że po chwilowym szoku, kiedy świadoma zostanę z ciężarem swojego czynu, nie zrobi on na mnie takiego wrażenia. Nie rozumiałam tego i być może nie chciałam zrozumieć, bo mogłoby się okazać, że nie jestem tak dobrą osobą, za jaką się uważałam. Coś się poprzestawiało w mojej głowie, a o tym miałam się dopiero przekonać. Moja przemiana nastąpiła zbyt szybko, na zawsze wpisując mnie do rejestru potępionych.

Drgnęłam. Przestraszyłam się, gdy niespodziewanie gorące ciało przylgnęło do moich pleców, idealnie wpasowując się w każdą krzywiznę. Miałam na sobie tylko podkoszulek ledwo zakrywający pośladki, toteż doskonale czułam każdy szorstki włosek na draagonysowych udach. Powyżej lędźwi osiadł poranny wzwód, tudzież efekt podniecenia; jedno z dwóch. Nagi Scorpius ułożył dłonie pod moją miednicą na biodrach.

Nie słyszałam go wcześniej. Musiał zajść mnie bezszelestnie. Cichutko jak polujący kot. Wielokrotnie porównywałam go do tych zwierząt, ale cóż poradzę, gdy myszołowca jest pierwszym zwierzęciem, jakie przychodzi mi na myśl? Sprytny, giętki, chadzający własnymi ścieżkami, odrobinę złośliwy, perfekcyjnie wyważony, bezwzględny. Oparł brodę na mojej skroni, po czym złożył krótki pocałunek z boku czoła, drapiąc zarostem.

– Znudziło ci się ciepłe łóżko? – mruknął.

Przeniósł dłonie bardziej do środka i wyżej. Jedną wsunął między uda, a drugą wsadził pod materiał koszulki, ujmując pierś nabrzmiewającą w podnieceniu. Obrazy z wczorajszej nocy natychmiast stanęły mi przed oczami, a przyjemność wynikająca z wyobraźni zapulsowała w kroczu.

– Nie mogłam spać... – powiedziałam, skupiając się na palcach, ślizgających się po wilgotniejącym sromie.

Przymknęłam oczy, odchylając głowę, żeby oprzeć ją na ramieniu za sobą. Tak bardzo nie chciałam, żeby przestawał.

– Dobrze, że wstałaś – szepnął, kontynuując zabawę, jednocześnie słowo za słowem przemawiając do mnie. Każdy wyraz wypowiadał w akompaniamencie dotyku. Tworzył tło za pomocą swoich palców. – Mamy dziś trochę roboty... – Zatopił paliczek w moim wnętrzu. – Powinniśmy się tym zająć wczoraj... – Byłam coraz bliżej, wypchnęłam pośladki, aby poczuć go bardziej; każdy jego mięsień tworzący ramę dla kobiecej sylwetki. – ...ale sprawnie odciągnęłaś mnie od spraw ważnych... – Ścisnął pierś, koncentrując się na sterczącym sutku. – Musimy... – Nadszedł kres. – Wymyślić dla ciebie alibi...

Wygięłam się w łuk, wypuszczając z jękiem powietrze. Zatopił usta w mych wargach, całując namiętnie, żeby następnie odsunąć się nieznacznie i przejechać językiem po napuchniętej wardze. Po raz ostatni musnął palcem łechtaczkę, sprawiając, że zmiękły mi kolana. Cofnął się, a chłód uderzył w jeszcze przed chwilą rozgrzane miejsce.

Odwróciłam się za nim. Idealnie zbudowany nagi mężczyzna podszedł do szafy i uraczył mnie długim spojrzeniem; zerknął na swoje palce i ostentacyjnie roztarł wilgoć między nimi. Uśmiechnął się w swój wyrafinowany, pełen wyższości sposób. Był usatysfakcjonowany tym, jak mu ulegałam, poddając się każdej erotycznej zachciance. Chętnie brałam, ale jeszcze chętniej dawałam. Gdy za drugim razem mi pozwolił, z przyjemnością pokazałam mu, że miłość francuska nie jest dla mnie nowością.

Włożył bokserki, przez których materiał przebijał zarys twardego członka. Później ubrał czarne jeansy i podkoszulek.

– Nie mamy czasu na bezsensowne pieprzenie. – Zaśmiałam się z dwuznaczności jego żartu. – Nie mogę pozwolić, aby twoje cudne ciałko marnowało się w lochach. – Och, z pewnością nie powinien pozwolić na to, żeby jedyna kobieta, z którą mógł zażywać uciech cielesnych, zgniła w maleńkiej celi. – Ty wciąż nie umiesz tworzyć fałszywych wspomnień. Załatwię to za ciebie. Musisz mi pokazać wszystko, co wydarzyło się od wyjścia od Calibrina do ostatniego dźgnięcia. Nawet jeśli nie chcesz do tego wracać... załatwię to. – Jak na potwierdzenie swych słów pokiwał głową. – W razie gdyby Przewodnik chciał cię przesłuchać, a jestem pewny, że tak będzie, ty pokażesz mu stworzone przeze mnie wspomnienie. Twoja twarz dalej wygląda tragicznie. Na to też znajdziemy wytłumaczenie.

Podszedł do mnie, a ja podniosłam oczy, służalczo patrząc na niego z dołu. Nieznacznie uniosłam kąciki ust, przygryzając jednocześnie wargę.

– Dobrze, Scorpiusie.

***

Śmiechy, pokrzykiwania, gwar rozmów i szepty. Szczęk sztućców, brzdęk szkła oraz skrzypienie krzeseł. Wielka sala nie należała do miejsc najcichszych. Leniwie żułam kanapkę z szynką i pomidorem, rozglądając się po pomieszczeniu.

Brakowało tylko Pystolliusa. Jego miejsce, trzy krzesła dalej, czekało na właściciela.

Przebywałam w zamku wystarczająco długo, żeby kojarzyć z wyglądu jego mieszkańców. Wszyscy żywi przybyli na śniadanie.

Zerknęłam znad karafki z sokiem na Przewodnika. Ubrany w garnitur ze skóry Eltheriosa gładził nieogoloną brodę w zamyśleniu. Marszczył brwi nad czarnymi niczym węgle oczami. Zaiste, odkąd zmienił ciało, jego mimika znacznie się poszerzyła. Napięta, młoda skóra przylegała do mięśni, prezentując na zewnątrz każdy ich ruch; wcześniej rozciągnięte grawitacją policzki tylko trzęsły się podczas przemówień i posiłków, nie pokazując pełni emocji.

Do najważniejszego ze stołów podeszła Theresa, matka Theodora. Ukłoniła się nisko, prawie dotykając czołem ziemi, po czym rozpoczęła monolog. Jej przystojna twarz była napięta, brwi nisko opuszczone, a dłonie drżały. Arediusz nie tamował potoku słów, cierpliwie słuchając i czasem kiwając głową. Na samym końcu powiedział jedno słowo i odprawił machnięciem dłoni zatroskaną kobietę.

Wiedzieli, że Pystollius zaginął. Zapewne niewolnicy szukali go od rana. Pozostało poczekać, aż zaczną wypatrywać kogoś posiadającego informacje tudzież kogoś winnego. Ja i Scorpius byliśmy jedynymi takimi osobami, nie licząc służby, która na pewno widziała, jak Theo upija się wcześniej w kuchni. Scorpius, owszem, przyszedł po fakcie. Nie pozostawał jednak bez winy, ukrywając ciało. Oboje taplaliśmy się w niezłym szambie.

Zostaliśmy przy stole jeszcze dziesięć minut i ulotniliśmy się, gdy tylko pierwsze osoby wróciły do swoich spraw.

***

Stolik został zajęty przez opasłe tomiszcza oraz pergaminy wypełnione zgrabnym, kaligraficznym pismem, nie chwaląc się, należącym do mnie. Gdy tylko opanowałam fałszywe wspomnienia do perfekcji, Scorpius łaskawie pozwolił zająć mi się własnymi sprawami. Moje własne sprawy dotyczyły C'Thana. Nie od razu zgodził się, żebym zagłębiła się w temat Kielicha Hadesu. Na początku marudził, twierdząc, że badania jego historii nie mają sensu. Może dla niego. Ja musiałam wiedzieć, czy jest nadzieja.

Kielich Hadesu został stworzony przez Hadesa na polecenie Zeusa w czasach starożytnych, kiedy to jeszcze nasza rasa uznawana była za bogów. Przedmiot ten jest świetnym przykładem przedmiotu czarno magicznego. Magia dzieli się na tę używaną na co dzień i tę zakazaną. Wszelkie nekromanckie sztuczki należą do tej drugiej, tak jak i wszystkie zaklęcia pokroju Ven Mortem oraz Taetya Quasva. O dziwo w spisie czarów zakazanych nie ma Epod'avi, gdyż stanowi ono podstawowy środek do karania nieposłusznych niewolników bez wyrządzania im rzeczywistej krzywdy, która mogłaby wyłączyć ich z pracy na dni. Nieśmiertelność eterranie zawdzięczali właśnie Kielichowi Hadesu, nekromanckiemu przedmiotowi oraz specjalnym miksturom, które dla lepszego odbioru wyznawców nazywali ambrozją. Przedmiot ów pozwalał na przywrócenie denata do życia, jak i na przejęcia ciała innego eterrana lub człowieka; wzmacniając odpowiednią miksturę, mógł także trwale odmłodzić zażywającego o parę lat, jednak nie cofał postępów choroby. Wszystko zależało od charakteru odprawionego rytuału.

Spisywałam notatki — najważniejsze fakty. Niestety w książkach, które przyniósł mi Scorpius z biblioteki Calibrina, nie znalazłam interesujących mnie informacji. Nic na temat losu duszy ofiary. Nic o metodach cofnięcia rytuału. Nic konkretnego. Same pogłoski, domysły i legendy. Jeśli Arediusz potrafił odprawić rytuał, musiał wiedzę czerpać z mniej dostępnego źródła. Może nawet od konkretnej osoby.

Na zewnątrz zapanował mrok. Przetarłam piekące oczy, zbyt długo skupione na drobnych literkach. Rozprostowałam przygarbione plecy, a mój wzrok padł na współlokatora. Siedział przy biurku, pochylony nad pergaminem, skrobiąc prawdziwym ptasim piórem o perlistych chorągiewkach i pokrytej złotem stalówce. On też wyznaczył sobie zadanie. Zdążyłam się zorientować, że układał listy zaklęć i eliksirów; studiował także mapy. Zawsze po skończonej robocie zabezpieczał swoje wypociny i chował tak, żebym nawet ja nie znalazła sterty papierów. Był mistrzem w tworzeniu i ukrywaniu tajemnic, a miał ich sporo.

Drzwi od sypialni uchyliły się bez ostrzeżenia. Scorpius podniósł głowę, krzywiąc się na widok gościa, Orion odpowiedział mu tak samo miłym uśmiechem. Wyprostowałam się na fotelu, przeczuwając kłopoty. Starszy Draagonys stanął w progu, zmierzył naszą dwójkę spojrzeniem, po czym przeniósł uwagę na otaczające nas składowisko książek. Jego palce zatańczyły na smoczej głowie zdobiącej rączkę kostura.

– Przewodnik wzywa Daemonę – przemówił wreszcie swoim zmanierowanym tonem podstarzałego arystokraty. Jego syn odchylił się na krześle, jakby chciał wstać. – Tylko Daemonę.

Blondyn wymienił ze mną spojrzenie. Stało się – śledztwo ruszyło z miejsca.

– Później mnie? – dopytał jakby znudzony.

– Nie – odparł Orion. Wskazał na mnie brodą w zrozumiałym geście. – Chodź.

Czy bałam się spotkania z Przewodnikiem? Skądże. Dalej było mi wszystko jedno. Jak już wcześniej mówiłam, zasługiwałam na karę; jak dotąd otrzymywałam same bonusy od losu. Jedyne, co się dla mnie liczyło, i co napawało mnie trwogą, była wizja, w której to Scorpius zostaje ukarany za moje przewinienia.

Wyszliśmy na korytarz — kobieta tracąca w ostatnim czasie na rozsądku oraz mężczyzna kompletnie niepasujący do otaczającej nas brudnej rzeczywistości. Ile on miał lat? Prawie sto? A wciąż bawił się w wojaczkę. Powinien wykazywać się większym szacunkiem do własnego życia. Zauważyłam, że średnia wieku zwolenników Arediusza wahała się koło pięćdziesięciu wiosen, lat, jesieni czy też zim. Sami młodzi i naiwni. Starsi, jak Draagonys senior, zmęczyli się już za bardzo życiem, aby plątać się w wydumane intrygi. Woleli stabilizację, ciepłą, kobiecą pierś oraz wesoło śpiewający kominek. Kobiety! Prócz Eleny, Penelopy, Theresy oraz okazyjnie dwóch lub trzech ślepuch widywałam je tylko w burdelu, a raz, w większej ilości, na swoim weselu. Ich też nie bawiły idee o oczyszczaniu społeczeństwa. Zamek wypełniał buzujący testosteron.

Korytarz za korytarzem parliśmy naprzód, a ja, nieprzywykła do milczenia i zbyt ciekawska jak na tamtejsze standardy, postanowiłam otworzyć gębę.

– Dawno nie mieliśmy okazji, żeby porozmawiać. Od kiedy... – zaczęłam, lecz nie dane mi było skończyć.

– Od kiedy postanowiłaś szastać swymi wdziękami na prawo i lewo.

Czy ja usłyszałam drobną złośliwość? Jakże typową wśród dumnego rodu Draagonysów?

Wspięliśmy się po kolejnych schodach. Zmierzaliśmy na najwyższe kondygnacje budynku.

– Nie rozumiem, dlaczego tak łatwo zgodziłeś się na nasz ślub. Na wprowadzenie do rodziny Vromianki. – Pokręciłam głową, przenosząc dłoń z fragmentu balustrady na kolejny. – Próbowałam wymyślić sensowny powód. Poległam. Chciałeś ukarać Scorpiusa za to, że mnie tknął? A może liczysz na to, że gdy Scorpius się zasłuży, Przewodnik uwolni go od przysięgi, zabijając mnie? Stawiam na to drugie.

– W żadnym wypadku. Czy nie wystarczyłaby pewna sentencja: co w rodzinie, to nie zginie? – zapytał, tym razem nie szczędząc złośliwości.

– Tylko nie mów, że to miało jakiś związek z troską o mnie.

– Z troską? – Prychnął. – Lubisz wymyślać historie, prawda?

– Na pewno nie spieszyło ci się, żeby zostać dziadkiem. Nie wyglądasz na takiego, który ceni rodzinne ognisko. Nie wyglądasz na dziadka roku. Papcia, który czyta wnukowi przy kominku i bawi się z nim na placu zabaw.

– Wiesz, że mnie nie znasz, Daemono? Zostaw domysły dla siebie. – Zmierzył mnie spojrzeniem, zatrzymując je na moim brzuchu. – A propos dzieci, Przewodnik będzie oczekiwał dowodu, że połączyliście krew. Cóż to za kara, jeśli nie została wypełniona do końca?

„Wredny, stary gbur" – złorzeczyłam w myślach, rzucając mu jadowite spojrzenie spod chwilowo ściągniętych brwi. Jaki ojciec, taki syn – akurat jeśli chodziło o kwestię zjadliwości, obaj Draagonysi wypadali tak samo soczyście.

Postanowiłam nie reagować na wspomnienie o małżeńskich obowiązkach. To nie była jego sprawa. Póki miałam odwagę, zamierzałam dalej gnębić rozpoczęty temat, mimo że Orion wyraźnie chciał z niego zboczyć.

– Myślałam nad jeszcze jednym. Może z jakiegoś powodu nie chciałeś mnie oddać Pystolliusowi...

Mężczyzna zareagował natychmiast, spychając mnie na ścianę, a usta kneblując własną dłonią. Słony smak jego skóry wdarł się między ściśnięte wargi. Świdrował mnie wzrokiem, nim nachylił się, aby wyszeptać:

– Scorpius dalej cię nie nauczył, żeby trzymać język za zębami? Chyba jest dla ciebie zbyt miły. Przy mnie nauczyłabyś się dobrych manier. Byłaś na dobrej drodze. Widzę też, że zapomniałaś, jak powinnaś mnie tytułować. Jesteś zbyt śmiała.

Zacisnęłam palce na jego nadgarstku. Dłoń przeszkadzała mi w oddychaniu. Mruknęłam z wściekłości, wybałuszając oczy. Zrozumiał, ale nie spieszył się z oswobodzeniem mnie. Gdy wreszcie puścił, oparłam się o ścianę i na zapas zaczerpnęłam powietrza.

Zachowywał się zdecydowanie gorzej niż jego syn. O ile Scorpius raczej nie podnosił na mnie ręki, to Orionowi weszło to już w nawyk. Nienawidziłam tego typu mężczyzn. Damskich bokserów przemocą zmuszających kobiety do uległości i całkowitego posłuszeństwa. Całkowicie przestałam się dziwić, iż Andromeda uciekła. Sądziłam, że agresywny mężulek znalazł się blisko szczytu listy powodów do opuszczenia bezpiecznej przystani.

Uśmiechnął się wrednie, wskazując najbliższe schody. Bez słowa ruszyłam. Nie miałam zamiaru po każdym zdaniu częstować go mianem panie, więc wybrałam mniej upokarzające wyjście.

Coś do mnie dotarło między stopniem dziesiątym a jedenastym. Andromedzie Draagonys udało się uciec! Nie znałam co prawda całej historii, ale nie było jej dość długo. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji, gdy Scorpius będzie miał dobry humor, zapytam go o matkę. O tak, moje zmysły się przebudziły, węsząc drugie dno historyjki o zaginionej arystokratce. Bogowie! Jaka ja byłam ślepa! Cały czas ten fakt walił po twarzy niczym latarnia w czystą noc, a ja dojrzałam go dopiero, gdy zaczęłam myśleć o patologicznym małżeństwie Oriona!

Głupia! Tępa! Sathana! Pardon. Draagonys!

Tak zaaferowałam się nowym odkryciem, że nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na najwyższym piętrze jednej z wyodrębnionych kondygnacji górujących nad resztą posiadłości. Całkiem zapomniałam o powodzie, dla którego pokonywałam niekończące się serpentyny schodów. Zamrugałam parokrotnie, podziwiając tropikalne żłobienia zdobiące drzwi: paprocie, liście bananowca, orchidee i inne rośliny oraz kwiaty rosnące w dżunglach. Nawet klamka miała formę kociego łba, nawiązując do lasów deszczowych. Z pewnością był fanem lasów równikowych i wszystkiego, co z nim związane. Najwidoczniej upodobał sobie tropiki. To wyjaśniałoby wybór pupila, który może i nie był czymś niezwykłym wśród osoby pochodzenia arystokratycznego, ale za to coraz rzadszym. Aktualnie pantery były wypierane przez duże psy i wilki, które zdawały się bardziej przewidywalne niż wielkie, dzikie koty.

Już miałam sięgnąć do klamki, kiedy Orion zatrzymał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Zmarszczyłam czoło. Nie podobał się mi dotyk byłego kochanka, zwłaszcza że przed chwilą mnie poturbował. Jedynymi mężczyznami, którym dawałam się dotykać, byli Scorpius – mój mąż; C'Than – mój najlepszy przyjaciel, który nie żył; i Nilius – medyk, więc w jego dotyku na próżno doszukiwać się czegoś więcej. Nie byłam także wstawiona, jak podczas wesela, dzięki czemu po mojej głowie nie chodziły niestosowne myśli. Strąciłam niechciany człon, fucząc cicho i wydymając wargi w wyrazie zdegustowania. Draagonys senior uniósł brew, ale nie skomentował w żaden sposób dziwnego zachowania. Chciał mnie tylko powstrzymać przed niezapowiedzianym wtargnięciem, a ja zareagowałam zbyt ostro.

Stuk.

Puk.

Stuk.

Kostur trzykrotnie uderzył w ciemne, bukowe drewno.

– Proszę. – Zza drzwi dobiegł znajomy głos, należący niegdyś do C'Thana.

Jak na gentlemana przystało, Orion otworzył je przede mną. Bez słowa podziękowania weszłam do pomieszczenia. Dalej byłam obrażona, a moje usta protestowały przed słownym aktem korzenia się przed byłym właścicielem.

„A więc w takich warunkach nasz Przewodnik knuje swe arcygenialne i diablo złe plany!" – stwierdziłam, gdy ogarnęłam wzrokiem całą głębię pomieszczenia. Centralnym miejscem, skupiającym na sobie najwięcej uwagi, okazało się wiekowe, bogato zdobione, toporne biurko, za którym, w fotelu o tapicerce w tonach szarej zieleni, siedziało uosobienie zła w postaci Arediusza. Za nim znajdowało się okno wpuszczające zbyt mało promieni słonecznych, gdyż przysłaniały je grafitowe zasłony kończące się centymetry nad ziemią. Po prawej stronie ustawiono sekretarzyki oraz regały na książki i przedmioty pamiątkowe, po lewej zaś ścianę zdobiły obrazy. W sąsiedztwie drzwi wybudowano kominek, który wtedy, letnią porą, nie był rozpalony. Na jego froncie, nad paleniskiem, poruszała się wyrzeźbiona twarz, łypiąc to na mnie, to na gospodarza gabinetu. Przed kominkiem ustawiono stolik z dwoma niskimi fotelami. Goethe nie był sam. W rogu między oknem a jednym z regałów leżała Assani, spokojnie drzemiąc. Gdyby nie jej wielkość, można by ją wziąć za kota domowego.

– Witaj, Daemono. Usiądź. – Wskazał na skromne krzesło po drugiej stronie biurka. Jego goście nie powinni cieszyć tyłków wygodnym siedziskiem. Opadłam na twarde miejsce i dopiero wtedy Przewodnik podjął się konwersacji. – Zapewne zastanawia cię, po co cię wezwałem... – Zostawił mi miejsce na odpowiedź.

Moja twarz pozostała bez wyrazu. Miałam udawać. A więc dobrze. Udawałam.

– Niewątpliwie jest to dla mnie zagadka – odparłam uprzejmie.

– Zaginął Pystollius – poinformował, nie spuszczając ze mnie czarnych oczu, otoczonych pasmami luźnych, ciemnych włosów. Nie trudno było się mi przestawić z myślenia o tym ciele: C'Than. Odruchy, subtelne gesty... wszystko to nie pasowało do przyjaciela. Poznałabym fałsz, nie wiedząc o rytuale. – Od wczoraj nikt go nie widział. Dziś rano miał zrobić mały rekonesans, jednakże jego naznaczenie nie reaguje. Nie wiem, czy wiesz, ale te tatuaże pozwalają mi wezwać poddanych do siebie, a niemożność nawiązania kontaktu oznacza tylko jedno. – Zrobił wymowną pauzę. – Pystollius nie żyje.

Ja też zrobiłam pauzę, przetwarzając nowinę. Odgrywając małe przedstawienie, pod tytułem: O niczym nie wiedziałam!

– Doprawdy?! – Postarałam się wpleść w swoją wypowiedź odrobinę smutku i szczyptę zaskoczenia. Przecież kiedyś go lubiłam. Podkochiwałam się w nim. Chciałam za niego wyjść. Szczegół, że później pokazał swoje prawdziwe, niewarte najgorszej szmaty oblicze. – To przykre. Jest coś, co mogłabym zrobić w tej sprawie? – Opuściłam oczy na poobdzierane paznokcie.

– Jest, Daemono – przytaknął. – Jest. Mogłabyś odpowiedzieć na parę pytań.

Poderwałam głowę. Zachowywał się całkiem spokojnie, w sposób wyrachowany i przemyślany. Nawet jeśli wiedział, że mam coś z tym wspólnego, pozostawał w dystansie. Najbardziej przerażał brak emocji. Jakbym miała przed sobą socjopatę. Takie osoby są niebezpieczne. Mówi się, że Kapłan Wiecznych zrzeka się przeciętnych, słabych uczuć, żeby znaleźć się bliżej bogów i móc lepiej ich zrozumieć, uczy się polegać tylko na chłodnej kalkulacji; lecz czy ktoś, kto zabija bez mrugnięcia okiem; kto dopuścił się pierwszych zbrodni dla własnych korzyści, wymawiając się wyższym celem, kiedykolwiek posiadał uczucia? Ktoś, kto wypowiedział bezsensowną wojnę domową? Może urodził się już bez nich? Pozostanie to dla nas zagadką na zawsze, bo swą tajemnicę zabrał do grobu.

– Ja? Dlaczego ja? – zdziwiłam się, wciąż zachowując przygnębienie. – Mój romans z Theodorem zakończył się jeszcze przed ślubem ze Scorpiusem. Od tego czasu raczej nie utrzymywałam z nim bliskiego kontaktu.

– Ani przyjaznych stosunków... – dodał trafnie.

– Torturował Rodiana i doniósł na nas, gdy opuściłam posiadłość. Miałabym go za to wielbić? – zapytałam, coraz mniej siląc się na aktorstwo.

– Skądże – podsumował. Przesunął dłonią po blacie, natrafiając na stertę papierów. Odruchowo je poprawił. Żadna kartka nie wystawała spomiędzy swoich sąsiadów. – Odpowiedz na parę pytań. Miejmy to już z głowy. Konwersacje mnie męczą.

Tak, jak i mnie. Dokładnie tak samo.

– Proszę pytać.

– Kiedy ostatnio go widziałaś?

Przypomniałam sobie wymyśloną przez nas – Scorpiusa i mnie – wersję wydarzeń. Ustaliliśmy, że jak najwierniej będziemy się trzymać wydarzeń z poprzedniej nocy.

– Wczoraj wieczorem, gdy wracałam z pracy. Był pijany – zaznaczyłam. – To było w okolicach kuchni.

– Okolicach kuchni... – powtórzył. – Rozmawiałaś z nim?

– A da się rozmawiać z pijanym facetem? – Poczułam zdenerwowanie, a moje palce zwilgotniały ze stresu. – Chciał mnie zatrzymać. Wywinęłam się.

Usta C'Thana rozciągnęły się w złowróżbnym uśmiechu.

– Chcę to zobaczyć.

Wcale mnie nie zaskoczył

– Chce pan moje wspomnienie? – automatycznie się upewniłam.

– Tak. – Złożył paliczki w piramidkę, nie porzucając niepasującego wyrazu twarzy.

– Dobrze – zgodziłam się, jak było to wcześniej zaplanowane.

Kiwnął głową. Złapał ze mną kontakt wzrokowy. Wypowiedzenie zaklęcia było tylko grzecznością i oznaką dobrego wychowania; przecież nie wypadało wpadać w gości bez zapowiedzi. Wszak doskonale władał magią niewerbalną.

Mathiy S'kettai.

***

Moje kroki odbijały się w ciemności. Przez cienką podeszwę baletek czułam chłód kamiennej trasy. Oczy wreszcie dojrzały łunę jasności.

Syknęłam, gdy paluchem boleśnie zapoznałam się z pierwszym stopniem schodów. Zwolniłam, podnosząc wyżej stopy. Stopień po stopniu. Wreszcie zaczęłam dostrzegać kontury. Jeszcze kilka kroków i wyszłam na korytarz. Szło się lepiej. Po paru kolejnych zakrętach znowu spotkałam schody. Jeszcze jedno podziemne piętro dzieliło mnie od parteru.

Stanęłam jak wryta, po tym, jak wyszłam zza rogu na ostatnią prostą przed kolejnymi stopniami. Nie byłam sama. O framugę drzwi od kuchni opierał się mężczyzna. Usłyszał mnie i podniósł gwałtownie głowę. Splątane kosmyki hebanowych włosów zafalowały. Czarne oczy świdrowały mnie na wylot, a na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Gorzej trafić nie mogłam. Zły czas, złe miejsce, nieodpowiednia osoba.

– Daemona! – Theodor przywitał mnie z entuzjazmem godnym pijanego menela. – Ty... tu? Tak późno?! – zdziwił się.

Zrobił krok, ale grawitacja i alkohol w tętnicach nie współgrały ze sobą. Zatoczył się i wpadł na przeciwległą ścianę. Pił; zdecydowanie zbyt dużo. Zapewne dopiero wyszedł z kuchni, stwierdziwszy, że powinien wrócić do sypialni.

– Mam pozwolenie – oznajmiłam.

Postanowiłam go wyminąć. Pewnie ruszyłam, zbaczając tak, aby jak najszerzej go obejść. Metr okazał się zbyt małą odległością. Wstąpiły w niego nowe siły. Rozparł się na całej szerokości korytarza. Zatrzymałam się, zaciskając pięści i zagryzając wargę. Spojrzał na mnie z wyższością, jakby był pewny swego.

„Co to, to nie" – pomyślałam.

Nie zamierzałam mu pozwolić na takie traktowanie.

Ponowiłam próbę. Bezskutecznie. Blokował każdy kierunek, który obrałam.

– Ej! Chcę pogadać! – jęknął przeciągle z ogromem pretensji w głosie.

– Nie mamy o czym gadać! – warknęłam.

Wściekła popchnęłam mężczyznę, który na chwilę stracił równowagę, zniżając się chwiejnie do kucek i łapiąc desperacko ścianę za sobą. Dostałam szansę. Między nim a murem powstała luka. Przecisnęłam się między zimnym murem a nagrzanym Theodorem. Próbował mnie złapać, lecz palce zaciśnięte na koszulce podarły ją.

Biegłam przed siebie. Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam, jak brunet kurczowo zaciska w pięści czarny materiał.

***

– Zaiste... zgrabnie to rozegrałaś – podsumował Arediusz.

– Jak mówiłam, wywinęłam się.

Trudno odczytać coś z twarzy eterrana niewyrażającego prawdziwych uczuć. Zazwyczaj raczył nas wystudiowanym grymasem, jakby przez lata ćwiczył się w sztuce manipulowania mięśniami mimicznymi.

Ja tylko podświadomie czułam, że nie do końca uwierzył w spreparowaną historyjkę.

– Dobrze... A czy mógłbym zapytać o twoją twarz? Co się z nią stało?

Dotknęłam policzka. Siniaki wciąż bolały, a pokrywały skórę fioletowo-czarno-brązowymi plamami. Maści nie działały zbyt szybko, zwłaszcza gdy przypomnieliśmy sobie o nich koło pierwszej nad ranem. Najlepiej leczyły uderzenia świeże, kiedy krew jeszcze nie rozpoczęła własnego procesu naprawczego.

Skrzywiłam się, udając, iż przypominam sobie coś niemiłego.

– Scorpius był wczoraj zły – wyznałam zawstydzona.

– Ten Scorpius? Nasz Scorpius? – zdziwił się.

Oboje graliśmy w przedstawieniu. Zaczynałam rozumieć, że moje alibi nic nie znaczy.

– Nie tylko Pystollius wczoraj wypił za dużo... – wypowiedziałam coraz mniej znaczącą kwestię, jednak to zrobiłam, bo Scorpius kazał udawać do końca.

– Pokaż. – Moje oczy biegały od jednej czarnej tęczówki do drugiej. – Mathiy S'kettai.

***

– Gdzieś była?! – Scorpius przywitał mnie okrzykiem.

Cicho zamknęłam za sobą drzwi, żeby nie rozsierdzić męża jeszcze bardziej.

Na stoliku stały dwie butelki whisky – jedna zupełnie pusta, a druga opróżniona do połowy. To nie zapowiadało niczego dobrego. W dłoni Draagonysa znajdowała się szklaneczka. Mężczyzna jednym haustem opróżnił szkło, po czym odłożył je z brzdękiem i nieskrywaną złością obok trunku.

– Zeszło mi trochę dłużej u Calibrina – wyjaśniłam potulnie, nie wchodząc zanadto w szczegóły mojej mozolnej, zbyt wolnej pracy.

Denerwowanie pijanego Scorpiusa było tak samo głupie, jak grzebanie gołą dłonią w ulu w poszukiwaniu miodu. Pszczoły kąsały równie dotkliwie, co młody arystokrata.

– U Calibrina? – warknął i zbliżył się chwiejnym krokiem. – To dlaczego śmierdzisz męskimi perfumami?

Zacisnęłam wargi. Alkoholowy ostry odór zapiekł w oczy. Mieszał się z mdłym zapachem fajek oraz potu. Kropelki perliły się na ściągniętym gniewem czole blondyna, przyklejając jasne włosy.

Co dałoby mi tłumaczenie, że natknęłam się na Pystolliusa? Samo wspomnienie o Theodorze wywoływało na obliczu Draagonysa czerwone plamy złości, odkąd zdradziłam go podczas okresu narzeczeństwa. Co dałoby mi tłumaczenie, że próbował mnie zatrzymać? Nic. Kompletnie nic. Whisky nie cechowała się wyrozumiałością, lecz porywczością, podsycając negatywne emocje.

– Odpuść, Draagonys – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. Ich stal zawsze odbierała mi resztki odwagi.

Chciałam przejść obok, uciec do łazienki i przeczekać najgorsze. Skulić się pod ścianą i przytulić do własnych ud. Zatrzymał mnie, pchając na ścianę. Zapomniał o swojej sile. Uderzyłam plecami i głową, nabijając sobie guza. Zazgrzytałam zębami, powstrzymując syk bogaty w ból.

– Jesteś pijany... – mruknęłam z pretensją.

– Ta... – prychnął. Położył dłoń po prawej stronie mojej twarzy. – Masz jakieś obiekcje? – nachylił się, wymuszając kontakt wzrokowy.

– Nie. – Wychrypiałam, bo nagle zaschło mi w gardle. – Skądże znowu... Możesz robić wszystko, czego zapragniesz. Jesteś dorosłym mężczyzną i jesteś u siebie. Skończyłeś ciężką pracę na dziś, więc spędzasz swój czas wolny tak, jak masz ochotę. Mi nic do tego – wyrecytowałam.

Spojrzałam w bok.

– Nie przewracaj oczami – wycedził, mimo iż wcale tego nie zrobiłam. Musiał się do czegoś przyczepić. Musiał! Jak zawsze! Potrzebował tylko pretekstu... – Rozbieraj się.

...pretekstu, żeby mnie ukarać; zgwałcić; pokazać, gdzie znajdują miejsce takie osoby, jak ja.

– Proszę... nie dzisiaj... – zaskomlałam.

– Powiedziałem coś. – Kropelki śliny osiadły nad górną wargą.

– Nie chcę! – krzyknęłam, chroniąc głowę przedramionami.

Uderzył w policzek, a moja twarz odskoczyła. Ręce z bezsilności opadły. Piekący ból rozlał się po skórze, a pierwsze łzy wynikłe z bezradności wytoczyły się z kącików oczu.

Uwielbiał mnie bić. Jak jego ojciec.

Formalnie byłam jego żoną, ale za zamkniętymi drzwiami pozostawałam brudną niewolnicą o gównie zamiast krwi. Nigdy nie wybaczy mi, że zniszczyłam jego życie.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał ostro.

– Co się stało? – Złe traktowanie nie zmieniło mojego charakteru. Wciąż współczułam nawet niegodnym troski. – Mogę spróbować temu zaradzić... inaczej...

– To moja prywatna sprawa. – Wskazał na łóżko o zmiętej pościeli. Po co ścielić, kiedy ciągle trzeba poprawiać? – Do łóżka!

Szarpnął mnie za ramię, a ja siłą rozpędu wyłożyłam się na ziemi, zdzierając kolano i tłukąc nadgarstek. Dławiłam się łzami, które kapały na dywan, zostawiając po sobie mokre kropy. Żołądek ściskał się w sobie, przygotowując się na to, co miało nadejść, czułam mdłości; mięśnie sztywniały, nie chcąc dopuścić do znienawidzonego rytuału.

Podniósł mnie z ziemi za włosy.

***

Powróciliśmy do gabinetu. Koło czarnych oczu pojawiły się zmarszczki, gdy Przewodnik uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Jestem pod wrażeniem – oznajmił, kładąc dłonie równiutko na blacie biurka.

– Słucham? – Całkowicie mnie zaskoczył, więc wyartykułowałam pierwszą odpowiedź, jaka przyszła mi do głowy. Szczegół, iż odpowiedziałam pytaniem.

Mężczyzna odchylił się na krześle, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja szybko spuściłam swój, pamiętając o arcyważnej zasadzie: nie patrz Goethemu w oczy. Zastukał palcami o drewno, a ja skupiłam się na ruchu paliczków o zadbanych paznokciach. Dawno wyczyścił spod nich brud obrzydliwej pracy przy patroszeniu składników na eliksiry. Dłonie C'Thana, odkąd zaczął pracować z Calibrinem, wiecznie były przebarwione. Zrobiło się mi dziwnie duszno, jakby powietrze zostało częściowo wyssane z pomieszczenia. Poczułam też gorąc, którego doświadczają osoby przyłapane na kłamstwie.

– Jestem pod wrażeniem umiejętności Draagonysa. Świetny z niego nauczyciel, nieprawdaż? – przekrzywił głowę, wypatrując mojej reakcji.

– Nie wiem, o czym pan mówi – wydusiłam cicho, wplatając w zdanie grzeczność.

– Mów mi Arediusz. Przecież jesteśmy w tym samym wieku, nieprawdaż? Daemono, ja doskonale wiem, co się wczoraj stało. – Biurko zadrżało, gdy wysunął jedną z szuflad. Przerzucił parę rzeczy, po czym wyciągnął strzępek bandaża. Bandaża, którym Calibrin oplótł moją dłoń, gdy skaleczyłam się podczas siekania. Podczas szarpaniny musiałam nim zahaczyć o któryś ze sprzętów kuchennych. Krew odpłynęła z mojej twarzy. Materiał spoczął między mną a Goethem, wprowadzając napiętą atmosferę. – Znam czary, o których ci się nawet nie śniło. Wiem, że Pystollius zginął w kuchni. Wszędzie zostały ślady krwi. Och. Nie te rzeczywiste – poprawił się, widząc moją zdziwioną minę. Przecież Scorpius wszystko dokładnie posprzątał. – Znam zaklęcia, które ujawniają takie rzeczy. Znalazłem też tę tkaninę. Na obu twoich wspomnieniach masz rękę przewiązaną bandażem. Teraz go nie masz. Zakładam, że się dobrze zagoiło.

Przytuliłam rękę do piersi niczym drogie sercu dziecko.

Zdjęłam bandaż po obiedzie, gdy uznałam, iż rana dostatecznie się zasklepiła i przydałoby się jej trochę powietrza.

– Skoro pan... wiesz, Arediuszu, to po co ta cała szopka?

– Chciałem sprawdzić, czy to, co o tobie mówią, jest prawdą. Zgadza się. Jesteś bardzo zdolną czarownicą. Wyróżniasz się, a nawet zostawiasz daleko za sobą czystokrywistych eterran. – Pokiwał z uznaniem. – Opanowałaś sztukę zamykania umysłu. Zaczęłaś się uczyć czarów zaawansowanych. Powiem ci szczerze: myślałem, że zawiedziesz podczas inicjacji. Myślałem, że nie zabijesz, a ja będę mógł rzucić cię na pożarcie moich poddanych. Mało tego. Wczoraj zamordowałaś Pystolliusa. Co to było? Tasak? Nóż? Widelec?

– Nóż do sera – wymamrotałam, nie wierząc własnym uszom.

Mężczyzna zachichotał, aby po chwili wybuchnąć głośnym, wwiercającym się w czaszkę śmiechem.

Ha! Ha! Ha!

Aż chciałam zatkać uszy!

Ha! Ha! Ha!

C'Than nigdy się tak nie śmiał. Rechoczące ciało Eltheriosa wyglądało groteskowo i przerażająco. Odsłaniał zęby, rozciągając kąciki ust tak szeroko, iż mogłam podziwiać jego siódemki! Rżał, jakby usłyszał świetny dowcip. Ja nie widziałam w naszej sytuacji nic śmiesznego. Może chodziło o jego przewagę w tamtym momencie? Jak tak sobie teraz pomyślę, to perspektywa zadźgania kogoś nożem do sera, nawet wydaje się zabawna. Od tamtego czasu trochę wypaczyło się mi poczucie humoru. Was to nie musi śmieszyć.

Wreszcie się uspokoił, ścierając z policzka łzę rozbawienia. Przez chwilę się jej przypatrywał, jakby z czymś takim miał pierwszy raz do czynienia. Być może poprzednie ciało, zasuszone czasem, nie wydzielało w podeszłym wieku łez. Ponoć daleko mu było do doskonałości i niezawodności. Wkraczając w pewien okres życia mniej możemy, niż chcielibyśmy zrobić.

– Co takiego się stało, Daemono, że nóż wbił się w którąś z tętnic? Bo to była tętnica, prawda? – zapytał wreszcie.

– Tak, to była tętnica – odparłam.

– Co się stało?

Spoważniał. Jego twarz opuściły resztki uśmiechu. Miałam wrażenie, że faktycznie chce mnie wysłuchać. Że chce mi... pomóc.

– Ja... – Uniósł brew, cierpliwie czekając. Cholera, to było takie dziwne. Niecodzienne. Kopałam sobie grób czy dbałam o swoje uniewinnienie? – Po pracy w lochach natrafiłam na niego w okolicach kuchni. Był pijany. – Kiwnął głową. Widział to już wcześniej. – Zaczęliśmy się szarpać, a on był silniejszy. Zamknął mnie w kuchni. – Zacisnęłam wargi. Nigdy nie pomyślałabym, że będę opowiadać o swojej niedoli Przewodnikowi, a zwłaszcza nie wymyśliłabym tego, że będzie tego słuchał z taką uwagą i uprzejmym, współczującym zaangażowaniem. – Zgwałcił mnie. Właściwie to zaczął mnie gwałcić. Wtedy dostrzegłam nóż i zaczęłam się bronić. Nie widziałam, gdzie uderzyło ostrze za drugim razem, gdyż po pierwszym ciosie krew prysnęła mi do oczu. Nie chciałam go zabić, tylko unieszkodliwić. Tak... – mruknęłam pod nosem. – To była tętnica szyjna. Szybko się wykrwawił.

– Jak rozumiem, Scorpius pomógł ukryć ciało i zatrzeć ślady.

– Tak było.

Wpatrywałam się w kant biurka, kiedy on na chwilę ucichł. Luźno oparł się o oparcie fotela, wystukując jednostajny rytm palcami. To trwało chwilę. Parę sekund. Nie trzymał mnie zbyt długo w niepewności.

– Widzę, że wreszcie zaczęliście się dogadywać z młodym Draagonysem. Po takim czasie... Mniejsza z tym. – Machnął ręką, ale jego postawa bardziej przypominała tę oficjalną niż beztroską. – Theodor powinien zostać ukarany. Został ukarany. Taaa... – przeciągnął. – Jesteś bardzo zaradna. Jesteś też zagrożeniem. Ty też powinnaś ponieść karę. Powinnaś zostawić go mnie.

– Więc mnie zabijesz? – domyślałam się najgorszego albo najlepszego, zależy jak na to spojrzeć.

– Nie – zaprzeczył śmiało. – Słyszałaś o powiedzeniu: przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej? Aż zacząłem żałować, iż nie wziąłem cię na moją osobistą niewolnicę. Nauczyłbym cię o wiele więcej niż Draagonys. Szybko dostrzegłbym w tobie potencjał. Mogłabyś się stać jedną z najznamienitszych postaci w naszych szeregach. Siać zniszczenie za pomocą starożytnych zaklęć, zapomnianych i zbyt skomplikowanych dla przeciętnego eterrana – gdybał.

Coś takiego. Zostałam doceniona przez samego Kapłana Wiecznych. Wtedy też po raz pierwszy ucieszyłam się czystym szczęściem z tego, iż trafiłam do Oriona. Olać gwałty! Olać policzki! Wszystko nabiera wartości, wobec perspektywy spędzania z Arediuszem Goethe całych dni jako jego osobista niewolnica. Zemdliło mnie, gdy pomyślałam o jego poprzedniej postaci. Jak mogłabym oglądać go parę godzin dziennie bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym oraz pewnej bezsenności? Dodać do tego niewątpliwą męczarnię, gdyby próbował mnie czegoś nauczyć!

Niemniej...

– To brzmi jak komplement – stwierdziłam.

– Bo nim jest – potwierdził. – Jutro wyruszysz z grupą na akcję. – Drgnęłam, słysząc nowinę. – Tak. Dobrze słyszysz. Powiedziałem, że cię nie zabiję i tego nie zrobię, ale musisz zapracować na swoje życie wśród nas. Zabiłaś Pystolliusa. Nie zajmiesz jego miejsca w lochach przy przesłuchaniach, gdyż do tego potrzeba umiejętności i bezwzględności, a ty tego jeszcze nie masz. A teraz... wracaj do Draagonysa. Zapewne odchodzi od zmysłów, zastanawiając się, czy wasz plan wypalił.

„Zapewne odchodzi od zmysłów, zastanawiając się, czy wasz plan wypalił" – powtórzyłam w myślach.

– Dziękuję, Arediuszu, za twoją łaskę – podziękowałam uniżenie, chociaż lizodupstwem od zawsze się brzydziłam. Wiedziałam jednak, że tak trzeba.

– Niech ta litość z mojej strony nauczy cię czegoś, pozwalając w przyszłości więcej przewinień nie popełniać. Daemono – podkreślił – gdy znajdę więcej czasu, być może poświęcę go właśnie tobie.

„Za nic w świecie". Ta zapowiedź chłodem wbiła się w moje trzewia.

– Do zobaczenia, Arediuszu – wydobyłam z siebie suchy, płaski głos.

– Miłego wieczoru, Daemono.

Gabinet opuściłam bardzo szybko.

***

Scorpius czekał na mnie, w napięciu przyglądając się zbierającym się chmurom przysłaniającym grubą warstwą gwiazdy i księżyc w jego ostatnim stadium przed nowiem. Jedynym źródłem światła był kominek przeganiający chłód wczesnoletniej nocy po całym dniu obfitych opadów.

Usłyszał mnie i natychmiast zerknął przez ramię, zachowując sztywną postawę, miętosząc wnętrze kieszeni spodni.

– I co? – Uniósł brew.

– Wiedział o wszystkim. Wysłał mnie na akcję jutro – powiedziałam.

Zapewne odchodzi od zmysłów, zastanawiając się, czy wasz plan wypalił. Słowa Przewodnika po raz kolejny rozbrzmiały w mojej głowie.

– Czy zdziwi cię, jeśli powiem, że wiedziałem, że tak będzie? – zapytał Draagonys.

– Tutaj nic nie jest w stanie mnie zdziwić – przyznałam, nie mogąc wyrzucić z umysłu głosu C'Thana-Arediusza obiecującego, że poświęci mi więcej czasu.

– Słusznie. – Powrócił uwagą do widoku za oknem. – Zachowaj otwarty umysł. To podstawa. Wiedziałem, że on się dowie. Musiałem cię przygotować, żebyś zrobiła wrażenie. Wysyłając cię na front, daje nam nauczkę. Wrócisz z misji. Przeżyjesz. Darował ci życie, ponieważ ceni spryt, inteligencję, odwagę i zimną krew.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Żebyś poszła tam na pewniaka i wszystko zepsuła? – zaszydził. – Nie ufam do końca twoim umiejętnościom aktorskim. Jeszcze nieraz cię okłamię w imię wyższych celów. Weź eliksiry i idź spać. Jutro czeka cię ciężki dzień.

– Więc po co było to wszystko?! – wybuchłam. – Po co ukrywaliśmy ciało Pystolliusa?!

Zacisnęłam dłonie w pięści. Ta cała zabawa, konspiracja. Dla zabicia czasu? Dla pozorów?

– Ponieważ ta sprawa pozostanie między naszą trójką. Tobą, mną i Przewodnikiem – wyjaśnił z wyższością. Lepiej orientował się w zasadach panujących pod skrzydłami Goethego.

Długo stałam, wpatrując się w sylwetkę blondyna. Próbowałam sobie wszystko jakoś ułożyć. I on, i Arediusz mną pogrywali. Bawili się. Naigrywali się z mojej niewiedzy i niezaradności.

Byłam zła, ponieważ kazał martwić się na zapas; okłamał mnie – ba, on twierdził, że wciąż będzie mijał się z prawdą; równocześnie czułam wdzięczność za wyciągnięcie mnie z kłopotów. Mimo że po raz kolejny dał mi nauczkę, ja wciąż pragnęłam mu zawierzyć i poddać się jego rozkazom.

Wiedziałam, że wszystko co robi, robi dla naszego dobra.

Cholera. Ja mu ufałam.

*

Tak, wiem. Dwudniowe opóźnienie :) Ale za to na pocieszenie mam dla was nowe opowiadanie (dosłownie opowiadanie) "Kukiełka" (Dramione). Będzie mieć ono 6 mini-rozdzialików. Dziś wpadnie 3-cia część, a w przyszłym tygodniu, lub na początku listopada, trzy kolejne. Ostrzegam, że jest to tekst... bardzo nieładny :) 

W listopadzie skończę też "Miłość na drugim planie" oraz może przez kolejne 2-3 miesiące będę ogólnie dodawać więcej treści do moich powieści, opowieści, scenariuszy, itp. Szykuję też artykuł  pod roboczym tytułem "Praca w salonie kosmetycznym - praca marzeń?", który umieszczę w zbiorze "Mity kosmetyczne". Dlaczego akurat taki temat wybrałam? Zainteresowani dowiedzą się tego właśnie po jego przeczytaniu ;)

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam miłego tygodnia, a właściwie dwóch, gdyż kolejny rozdział (fajniusi tak btw) wpada 28 października. Do przeczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro