12: Niestabilna
*
Opadając w objęcia śmierci, straciłam świadomość, tak jak być powinno. Późniejsze odczucia nie zgadzały się jednak z książkowymi założeniami.
Śmierć jest ponoć bezbolesna. Przynosi ukojenie. Pozbawia nas zmysłów i uczuć. Czasem umierający umysł karmi się rajskimi obrazami.
Goniłam sny. Sny goniły mnie. Przerażające wizje niczym z dantejskiego piekła. Krzyczałam w sobie, a nikt nie słyszał.
Śmierć sprawia, że zapominamy. Ja nie zapomniałam.
Śmierć sprawia, że znikamy. Ja nie zniknęłam.
Śmierć sprawia, że rodzimy się na nowo. Ja byłam wciąż sobą.
Śmierć sprawia, że dostajemy czystą kartę. Ja taszczyłam dalej ten sam bagaż zapełnionych ksiąg.
Powoli docierał do mnie otaczający powłokę cielesną świat. Napierał na świadomość; drażnił kroplami potu spływającymi po czole; pustym żołądkiem czekającym na wypełnienie; bólem mięśni; dziwnym uczuciem nieważkości i migreną; ciężarem kołdry; gorącem buchającym zza pleców; wilgotnym oddechem osiadającym na karku; krzywizną męskiego ciała przylegającego na całej długości kręgosłupa; twardym wzniesieniem opartym na pośladkach.
– O Boże... – wychrypiałam – jestem w piekle...
Czymże innym mogły być objęcia mężczyzny? W dodatku żyłam, a żyć nie powinnam.
– Nie, Sathana – odpowiedział zaspany, znienawidzony głos należący do jednego z najgorszych ludzi stąpających po naszym świecie. Scorpius obejmował mnie wpół. Co gorsza... przytulał. – Jesteś ze mną w łóżku.
Chciałam się uwolnić od cierpienia... uciec od konsekwencji romansu z Pystolliusem, a także katorgi pustego życia z Draagonysem. Chciałam pokrzyżować Arediuszowe plany. Pragnęłam pustki nowego życia bądź anielskich trąb, a także Rodiana i rodziców czekających u bram nieba – w zależności od tego, co tak naprawdę znajdowało się w nieodkrytej przez żywych śmierci; w zależności od tego, co bogowie skłonni byli mi podarować.
Co poszło nie tak? Przecież zrobiłam wszystko, jak należało. Cięłam głęboko... długą linią... przecięłam żyły...
Ponoć tylko niepewni swego wyboru utaczają krew z żył. Śmierć jest powolna, mozolnie odbiera siły; usypia. Daje trochę czasu na zmianę decyzji. Co innego z tętnicami – są gwarancją szybkiego i widowiskowego zejścia. Praktycznie nie da się uratować osoby, wybierającej jako drogę odejścia drugi rodzaj naczyń krwionośnych. Czy byłam niepewna? Absolutnie. Ja tylko w przypływie emocji zapomniałam o tych prostych faktach. Cholera, jakież to było głupie, drodzy państwo. Jakież głupie... Niestety, wstyd się przyznać, to nie ostatnie takie zaćmienie umysłu.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Dlaczego co?
– Dlaczego wciąż żyję? – poprawiłam wypowiedź.
– Przewodnik cię potrzebuje. – Draagonys podniósł się na przedramię. W ciemności widziałam tylko kontury, ale towarzyszyła mi pewność, iż wpatruje się w moją twarz. – Nie wyobrażasz nawet sobie, jaki był wściekły. Ukarał mnie za twoją głupotę – usłyszałam nutkę pretensji.
– Należało ci się... – mruknęłam, przekręcając się na plecy. Przynajmniej jedno z założeń mojej próby samobójczej się spełniło, bo Scorpius dostał karę. – Powinieneś zostawić mnie, żebym się wykrwawiła po tym, co mi pokazałeś. Nie wiem, po co mnie ratowałeś...
– To nie ja cię znalazłem... – przyznał. – Gdyby nie to, że nie usunąłem namiaru ojca, już by cię tu nie było. Ja pewnie oberwałbym więcej razy Epod'avi... spędził resztę życia w lochach, a może nawet... – Zauważył moje zdziwione spojrzenie, oświetlone przez wątłą poświatę gwiazd. – Tak... to on cię znalazł. – Domyślił się, co mnie zaaferowało. – Ja byłem z Zahariashem i Penelopą.
Wszystko się wyjaśniło. Draagonys mnie nie uratował, bo zabawiał się w trójkącie tudzież chlał na umór.
Cholerny Orion i jego namiar. Mógł darować sobie rycerskość. Niepotrzebnie fatygował się, żeby mnie ratować. Przez niego zostałam zmuszona do dalszej egzystencji przy boku Scorpiusa, a także uczestniczenia w tajemniczym planie Goethego.
Zależało im na moim życiu. Na pewno w ten sposób troszczyli się o swoje tyłki. Na głębszą kontemplację zasłużył fakt, iż teoretycznie części problemu pozbyliby się, oddając mnie Pystolliusowi, a tego zrobić nie zamierzali ani wcześniej, ani potem. Wietrzyłam w tym przypadku głębiej ukryty sens niż absurdalna chęć Scorpiusa do rozmnażania się, a Oriona do spełnienia fantazji o posiadaniu wnuka. Ślepcy byli nadzwyczaj zagadkowymi ludźmi, skrywającymi ogrom tajemnic. Chciałam wiedzieć wszystko, lecz droga do poznania miejscami była zbyt kręta i wyboista. Pozostało cierpliwie czekać i zbierać puzzle tej układanki w nadziei, iż kiedyś znajdę ostatni element.
– Wiesz, czego nie rozumiem? – odezwałam się po chwili milczenia. – Czemu tak uparłeś się, żebym z tobą została? Czemu nie oddałeś mnie Pystolliusowi? Zapewniłeś sobie przeświadczenie, że wiedza o Theodorze zatrzyma mnie przy tobie. – Słuszne zresztą. Brzydziłam się Theodorem. Brzydziłam się sobą, ponieważ kochałam się z osobą, która z nienawiścią okaleczyła mojego Rodiana. – Gdy o tym myślę, wydaje się mi, że nie chodzi tylko o chwałę w oczach Goethego; tym bardziej o męską zazdrość czy chęć zasiania swojego nasienia. Nie w twoim przypadku.
Jak już wcześniej zauważyłam, Draagonys nie bywał zazdrosny, a raczej zniesmaczony tym, że coś nie idzie po jego myśli, a ktoś krzyżuje mu plany.
– Pogódź się z tym, że chodzi tylko o mój honor i chwałę... – zaprzeczył moim domysłom. Na próżno. Wiedziałam swoje. – Sathana... – szepnął, pochylając się nad moim uchem. Przeszły mnie ciarki. – Ściany mają uszy. Nie insynuuj czegoś, co mogłoby mi przynieść kłopoty, a jeśli ja będę miał kłopoty, i ciebie one dosięgną. Ostrzegam.
Poprosił. Wyraźnie poprosił. To nie były czcze słowa; środek potrzebny do zastraszania.
Ostrzegał. Teraz, jeżeli jego zabraknie, jeśli znów podwinie mu się noga, dostanie mnie nie kto inny, a Pystollius. Już tego nie chciałam. Znów spróbowałabym umrzeć. Ostatecznie z dwóch złych Draagonys wcale nie był aż tak zły.
Nie powinnam mówić o niektórych rzeczach; inne wymagały przemilczenia.
Nie bez powodu w sypialni Draagonysa nie wisiał ani jeden obraz tudzież nie stała najmniejsza rzeźba. Trzymał tajemnice na uwięzi i wolał, żeby żadna szpiegująca postać nie wyniosła ich dalej. Zakładam, że dokładnie też przeszukiwał swój pokój od czasu do czasu, upewniając się, iż nie podłożono mu pluskw. Cokolwiek ukrywał, musiałam zostawić to w spokoju.
Zawsze byłam spostrzegawcza. Kwestia czasu, żebym się dowiedziała, o co chodzi.
Opadł na poduszkę. Pod głową wciąż miałam jego przedramię; nie przeszkadzało mi. Za uszami słyszałam pulsowanie tętnicy – spokojne i miarowe. Gdyby kłamał, zapewne mogłabym to wychwycić.
– Jak długo byłam nieprzytomna? – zapytałam za bardzo rozbudzona, aby zasnąć.
– Nie martw się, nie ominęło cię przyjęcie charytatywne. Jest czwartek – powiedział w stronę sufitu.
– Spałam pół tygodnia! – przeraziłam się, wiercąc się niespokojnie.
Nawet nie zauważyłam, jak ten czas minął. Jedna wielka czarna plama w filmie wspomnień. Czułam, jakbym dopiero co zasypiała w objęciach śmierci, kiedy prawda była inna.
– Dzięki eliksirom – wyjaśnił. Mikstury utrzymywały mnie w śpiączce. Najpewniej dopiero tej nocy przeniesiono mnie do komnat Scorpiusa. Zrozumiałam, dlaczego odpowiedział na moje pierwsze słowa. Czekał, aż się przebudzę. – Musiałaś odzyskać siły. Przynajmniej ominęliśmy etap wyrywania szwów i rozdrapywania ran. Została ci tylko obrzydliwa blizna. Kolejna do kolekcji. – Skrzywiłam się, myśląc o pamiątce na przedramieniu przypominającej o konfrontacji z Eleną Strae. Dotknęłam lewego nadgarstka, przesuwając palcem po idealnej linii blizny biegnącej od bransolety do połowy śródręcza. – Słuchaj... żałuję, że pokazałem ci tamto wspomnienie. Myślałem, że jesteś bardziej odporna.
– Czy ty mnie przepraszasz? – upewniłam się, gdyż trudno odgadnąć intencje kogoś, kto niekoniecznie szasta uczuciami na prawo i lewo.
Arystokrata zazwyczaj był zimny tak, jak tamtej nocy. Chłodny, obojętny i zdystansowany.
Może i obejmował mnie podczas snu, ale gest ten pusty stanowił tylko przyzwyczajenie. Podejrzewam, że chodziło o wygodę i ciepło, a nie troskę kryjącą się w splecionych podczas snu ciałach kochanków. Calibrin powiedział mu ogrzej ją, a on to właśnie robił; wypełniał polecenie od medyka.
– Nie – zaprzeczył, czego się spodziewałam. – Tylko mówię, że postąpiłem... nierozważnie. Postaram się bardziej dawkować emocje... może powinniśmy porozmawiać, zamiast robić sobie na złość? – Czyżbym słyszała trzeźwy głos rozsądku? Propozycję pustą jak nocne przytulanki?
Prawie prychnęłam. Porozmawiać? Nie miałam o czym z nim rozmawiać. Po tym przedstawieniu, na które mnie zaprosił? Po tym, jak kazał patrzeć na tortury?
Kąciki ust rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.
– Wiesz, że w dalszym ciągu wolę umrzeć, niż spędzić z tobą resztę mojego marnego żywota?
Pokręcił głową, przekręcając się na bok. Obserwował mnie, jakby zastanawiał się, co ma począć z krnąbrną narzeczoną.
– Nie dostrzegasz wyraźnych zalet związku ze mną – oznajmił pogodnym, wymuszonym tonem. Uszy wyczulone na fałsz wyłapywały każde melodyjne zachwianie. Inna rzecz, że prawie się nie starał ukryć kiepskiego aktorstwa. Nie to, co Pystollius, który zwodził mnie, jak tylko pragnął. – Jestem cholernie bogaty, a przy tym przystojny i wcale nie stary. Mam ogromną rezydencję nad zatoką Cassiopei z własną prywatną plażą. Mam jacht. Mam szybkie auta. Nie chciałabyś spędzić wakacji w takim miejscu? Mam też stajnie z rasowymi końmi, jeśli wolałabyś towarzystwo zwierząt od mojego. To koniec listy. Popatrz na siebie... same wady... zero wkładu w nasze wspólne życie...
– Ty żartujesz... – przerwałam mu. – Ty naprawdę żartujesz! – syknęłam rozdrażniona. – Myślisz, że to, iż przez chwilę poudajesz człowieka, zmieni moje nastawienie do ciebie?! Jesteś podłym, bezdusznym, okrutnym... – Zabrakło mi epitetów. – Uch! Nic tego nie zmieni! Rozumiesz?! Nic! Odczep się ode mnie! Nie odzywaj się więcej!
– Dramatyzujesz... – wyburczał średnio zadowolony z mojej reakcji.
Obróciłam się do niego tyłem.
Po tym, co przeszłam, on śmiał żartować. Starał się okiełznać moją nienawiść paroma pozbawionymi głębszego sensu słowami; kusić mnie obietnicami dostatniego życia w złotej klatce. Z jednego więzienia wyjdę, aby zamknął mnie w swojej rezydencji.
Słowa... słowa... słowa... słowa bez tła w postaci czynu nie mają znaczenia. Słowa są puste. Słowem można kłamać, a mową ciała nie. Mógł mnie nazywać narzeczoną, ale to tylko puste miano. Kolejny żart.
Przykryłam się kołdrą pod samą szyję, grubym materiałem odgradzając się od mężczyzny. Zapora kiepska, ale lepsza taka niż żadna. Skuliłam się.
Świadomość wreszcie się wyostrzyła. Rozbudziła z nieprzytomnego snu. Z całą mocą dotarło do mnie, co uczyniłam parę dni temu. A uczyniłam głupotę. Rodzice pogardziliby moim zachowaniem. Byliby wściekli. Oni kazaliby mi walczyć, a nie iść na łatwiznę i liczyć na to, że moja śmierć coś zmieni. Arediusz z pewnością miał awaryjny plan. Wiem, wcześniej też próbowałam odebrać sobie życie, ale w celi było inaczej – magia chroniła mnie, odsuwając od ewentualnych konsekwencji. Gdy podjęłam decyzję, patrząc na odłamki rozbitego lustra w łazience Draagonysa, była ona nieodwołalna i ostateczna. Nieudawana.
Zaczęłam płakać. Toczyłam łzy nad Pystolliusem Kłamcą; naiwnym zaufaniem, jakim go obarczyłam; chwilami radości z ekstazy; konfrontacją z narzeczonym; wykrzywioną z bólu twarzą Rodiana; a także cięciem, które nie zakończyło mojego życia.
Żałowałam, równocześnie nie żałując, iż samobójstwo się nie powiodło. Już nie byłam przekonana, czy tamte argumenty miały sens.
– Sathana? – Scorpius przysunął się bliżej, czując, że trzęsę się, łkając, a także słysząc pociągnięcia nosem.
– Zo-zostaw... mnie... – wydusiłam.
Normowałam oddech, żeby nie wpaść w histerię. Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła się dusić przez hiperwentylację przy Draagonysie.
Nie odezwał się więcej. Nie zrobił nic, aby mnie uspokoić. Przewrócił się na drugi bok, wystawiając do mnie plecy. Uszanował moją prośbę. Uznał, że poradzę sobie sama ze smutkiem.
Zamknęłam oczy, zatapiając się w prywatnej tragedii. Nie miałam dla kogo żyć – trzy najważniejsze osoby dawno odeszły. Nic mnie nie trzymało na tym świecie. Nic prócz ślepców. Ironia. Na tamten dzień nie mogłam zrobić nic dla Orędowników Równości.
Rozpamiętałam się w chwilach cierpienia. Syciłam się nimi. Starałam się znaleźć pozytywy.
Zmęczona i wycieńczona zasnęłam, nie wiedząc nawet kiedy.
***
Czwartek przeleżałam w łóżku. Depresyjny nastrój na dobre przykuł mnie do materaca.
Śniadanie zjedliśmy w sypialni. Zjedliśmy to zbyt wydumane określenie. Draagonys zjadł, a ja zmusiłam się do przełknięcia kęsa czy dwóch. Żadne ze spojrzeń, jakimi mnie obrzucił, nie miało wystarczającej mocy przekonywania, żebym poświęciła odzwyczajone od przegryzania zęby. Mdliło mnie na samą myśl o jedzeniu. Domyślałam się, iż Scorpius otrzymał pozwolenie od samego Sługusa Wiecznych Przewodnika Bandy Ślepców na odstąpienie na jakiś czas od ogólnie przyjętej reguły. Nie ciągnął mnie do wielkiej sali, narażając na szyderstwa. Mieli rację, to byłoby krztynę nieroztropne.
Siedział ze mną cały dzień. Pilnował. Upewniał się, iż nie zrobię nic głupiego. Próżny trud – moje siły gdzieś przepadły. Wolałam kulić się pod kocem mimo upalnej pogody za oknem.
Obserwowałam go, nic lepszego do roboty nie znalazłam – ile można myśleć o śmierci?
W czasie między śniadaniem a obiadem przeczytał całego Gońca porannego, wypił dwie kawy, zaczerpnął świeżego powietrza, wychylając się przez balkon, rozpoczął lekturę książki w pięknej, zdobionej oprawie. Jak sroka wgapiałam się w tom o złotych ornamentach zdobiących czarną skórę; badałam każdy połyskujący detal.
Obiad, tak jak i śniadanie, przytargał znajomy stary niewolnik. Nie ruszyłam się do stolika, przez co Draagonys, kręcąc głową, wyciągnął mnie z łóżka i przewieszoną przez ramię zaniósł, sadzając na fotelu. Pozwolił mi powrócić do legowiska, dopiero gdy ostatnia nitka makaronu wraz z łyżką rosołu wylądowała w moich ustach. Posiłek nie rozgościł się w żołądku, z którego w ciągu kwadransa został eksmitowany. Draagonys miał mi za złe, gdy nie zdążyłam dobiec do toalety. Ponownie wezwany niewolnik posprzątał rozrzedzoną kwasem solnym zupę z podłogi.
Później mój narzeczony wysłał kilka listów. Nie używali telefonów, nie mieli dostępu do internetu. W jakiś sposób musieli się komunikować. Jak za dawnych czasów nauczyli ptaki sztuki dostarczania korespondencji. Sprytne rozwiązanie. My zostawialiśmy wiadomości w określonych miejscach. Każdego gołębia głaskał po główce, karmił smakołykiem i dopiero wtedy przywiązywał wiadomość do wystawionej nóżki. Nie spodziewałam się po nim takiej dobroci dla zwierząt. Miał stadninę. Może wolał zwierzęta od eterran?
Zauważył, jak przeglądałam się mu podczas czytania. Bez słowa wstał, podszedł do biurka, ukląkł przed szafką i wygrzebał z niej książkę. Zostawił ją centralnie przed moim nosem, zanim walnął się na drugą połowę łóżka i powrócił do lektury; on nie przeszkadzał mi, a ja jemu. Beletrystyka. Opowieść przygodowa z elementami kryminału, osadzona w magicznym świecie. Trochę nie w moim guście, ale mimo to uradowałam się, mogąc zająć czymś czarne myśli.
Współczułam Scorpiusowi, że musiał marnować czas na pilnowanie mnie. Mógł w tym momencie robić tyle ciekawych rzeczy... knuć, pić i pieprzyć. Takie Draagonysowe sprawy.
Pod wieczór zdarzyło się coś intrygującego.
Leżeliśmy na łóżku; ja na swojej, a on na swojej połowie. Ja czytałam jego książkę, on czytał swoją. Na chwilę zapomniałam, czemu to robimy. Wsiąkłam w tekst jak tusz w pergamin. Śledziłam poczynania Arnolda Prince'a, bibliotekarza znającego odpowiedź na każdą zagadkę. Razem z nim przemierzałam korytarze opuszczonego zamku, w którym dokonano mordu. Z przejęciem przeżywałam niewiedzę o tym, co znajduje się za następnym zakrętem. Kiedy przewracałam stronę, aby dowiedzieć się, co wydarzy się dalej, rozległ się łomot. Zastygłam z kartką w palcach i poderwałam głowę. Scorpius również spojrzał na drzwi. Odłożył lekturę grzbietem do góry, zaznaczając stronę, i wygramolił się z łóżka.
Po drodze przeciągnął się, a zastane stawy chrupnęły. Zamknęłam książkę na palcu, aby się nie zgubić. Śledziłam każdy jego krok.
Uchylił drzwi tak, iż tylko on widział przybysza. Próbowałam się wychylić, ale to nic nie dało. Szeroka w barkach sylwetka Draagonysa zasłaniała widok.
– Czego chcesz? – warknął na przywitanie.
– Porozmawiać z nią. – W głosie Pystolliusa słychać było nutkę goryczy. Nie podobało się mu, iż musi najpierw poprosić byłego przyjaciela. – Słyszałem, że się obudziła.
Serce zabiło mi mocniej. Bałam się tego spotkania. Ba, ja go nie chciałam. Zapomniałam, że Theodor z pewnością będzie szukał ze mną kontaktu. Bardzo się pospieszył.
Scorpius instynktownie spojrzał na mnie. Ocenił napiętą ze stresu twarz, a w niej szeroko otwarte oczy. Skrzywił się, po czym powrócił uwagą do rozmówcy.
– Ona nie chce z tobą rozmawiać – oznajmił.
– Skąd możesz wiedzieć? Nawet nie zapytałeś! – oburzył się Pystollius.
– Czy nie wystarczy ci fakt, że próbowała się zabić, żeby już więcej cię nie oglądać? – zapytał ironicznie Scorpius.
Więc Pystollius o wszystkim wiedział. Wiedział, że nieświadomie przyłożył dłoń do mojego głupiego występku. Ciekawiło mnie, jak mu było z tą świadomością. Czy przejął się? Z pewnością. Ale w jakim stopniu? Ja załamałabym się, gdyby ktoś próbował się przeze mnie zabić. To straszliwe brzemię, które unieść mogą tylko silni psychicznie, nierzadko z ogromnym poświęceniem. Pystollius nie był mną, mógł odebrać to wszystko mniej osobiście.
– Nie doszłoby do tego, gdybyś nie pokazał jej wspomnień! – krzyknął rozeźlony ślepiec.
– Nie pokazałbym jej wspomnień, gdybyś trzymał fiuta w spodniach – odciął się arystokrata. – Odpuść. Nie ma siły na użeranie się z tobą. Ja zresztą też... – Rozmasował skronie.
Zapadła cisza. Podświadomie wiedziałam, iż mężczyźni krzyżują spojrzenia w bezkrwawej walce. Scorpius wygrał.
– Dobra... – zrezygnował Theodor. – Niech ci będzie.
– Bywaj. – Zadowolony blondyn popchnął drzwi.
– Pieprz się, Draagonys! – zdążył wykrzyczeć drugi mężczyzna, nim usłyszałam...
Trzask.
To był jeden z niewielu razów, kiedy ten dźwięk przyniósł mi ukojenie. Prawdziwą nirwanę dla duszy.
Wlepiłam wzrok w książkę, zanim Draagonys zauważył, że się przyglądam. Materac ugiął się, kiedy ciężkie ciało zaległo na łóżku.
– Dziękuję... – powiedziałam cicho.
Odpowiedziało mi parsknięcie, w które wpleciony został śmiech.
***
Nadszedł piątek.
Psychicznie czułam się lepiej, lecz fizyczna strona mojej osoby ledwo trzymała się na nogach.
Leniwie podglądałam poczynania Scorpiusa. Tym razem szykował się do wyjścia – ogolił się, dresowe spodnie zamienił na jeansy, a także użył perfum. Gdyby nie to, że specjalnie mi nie zależało, pewnie pomyślałabym, iż wybiera się na randkę; jednakże miłość nie miała okazji zaślepić mojego osądu, więc uznałam, że arystokrata zawsze w ten sposób przygotowuje się na spotkanie z innymi, normalnymi ludźmi. Przy wariatce starać się nie musiał.
Pozostało pytanie – kto będzie mnie pilnował podczas nieobecności narzeczonego? Z pewnością nie Pystollius. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, co współlokator zauważył.
– Dobrze się czujesz? – mruknął, zerkając przez ramię. Grzebał w eliksirach.
– Tak... przypomniałam sobie o czymś...
– Mhym...
Zagarnął fiolkę z fioletową miksturą i podszedł.
– Pij – polecił.
Przyglądnęłam się podejrzliwie zawartości. Zamieszałam. Sposób osadzania się cieczy na szklanych ściankach sugerował, iż miałam do czynienia ze wzmacniającym Ygred Yshysh. Wzruszyłam ramionami; Scorpius nie odważyłby się mnie otruć. Byłam zbyt cenna. Wyłuskałam korek i pochłonęłam zawartość. Mężczyzna natychmiast odebrał ode mnie pustą szklaną fiolkę. Szkło w moich dłoniach uznać można za niebezpieczne, także nie dziwiłam się reakcji. Przełknęłam ostatni łyk, który został mi w ustach. Płyn poszedł nie tam, gdzie powinien, więc kaszlnęłam parę razy w próbie nieuduszenia się. Draagonys przewrócił oczami, po czym walnął mnie z otwartej dłoni w plecy, aż zadudniło. Pomogło. Przeszło mi.
– Sathana – zwrócił się do mnie, patrząc z góry. – Wybieram się do miasta. – Kiwnęłam głową, dając znać, że rozumiem oraz że go słucham. – Kupić ci coś do... rozrywki?
„Przesłyszałam się?".
Zagapiłam się na jego twarz. Wyglądał jak najbardziej poważnie i wyraźnie czekał na odpowiedź. Naprawdę zapytał, czy mi coś kupić.
– Eee... – przeciągnęłam.
– Karty? Grę planszową? Przenośną konsolę? Książkę? – wymieniał, widząc, że byłam w zbyt wielkim szoku, żeby myśleć. – Płótno? Farby?
– Zeszyt i długopisy. Dużo długopisów – udzieliłam wreszcie odpowiedzi, żeby więcej nie błądził.
– Duży zeszyt i dużo długopisów? – upewnił się. – Będziesz coś... pisać?
– Tak – przytaknęłam lakonicznie.
– Co to będzie? Pamiętnik? Wiersze?
Zawstydziłam się, ponieważ tylko Rodian jak dotąd wiedział o moim hobby; przesiadywał ze mną, kiedy ja coś sobie skrobałam w czasie wolnym od obowiązków, samemu najczęściej drzemiąc. Czułam się zażenowana, mając przyznać się przed kimś całkiem mi nie-bliskim.
– Chciałabym napisać opowiadanie. – Potrzebowałam wody, żeby zwilżyć gardło. Nagle w nim zaschło. – Może parę historii...
Nie wyśmiał mnie, mimo że się tego po nim spodziewałam. Na jego twarzy, wbrew moim oczekiwaniom, nie pojawił się szyderczy uśmiech. Podrapał się po karku, jakby nad czymś się zastanawiał.
– Wiesz, że będę musiał sprawdzać, czy czasem nie piszesz wiadomości do swoich przyjaciół? – zapytał.
Opuściłam wzrok na kolana. No tak, słowa na papierze były groźniejsze, niż mogło się wydawać. Zazgrzytałam zębami. Musiałam podjąć decyzję – robić to, co lubię, ale dzielić się tym ze Scorpiusem czy może znaleźć sobie inną rozrywkę?
Cholera, najgorsze, że pisanie, wymyślanie historii od zawsze przynosiło mi ulgę. Dostałam szansę, żeby się czymś zająć; czymś, co sprawiłoby mi przyjemność. Uciec przed rzeczywistością i zamknąć się w małym świecie stworzonym przez własną wyobraźnię. Ta możliwość kusiła, zwłaszcza kogoś takiego jak ja.
– Mam więc nadzieję, że nie zawiodę cię moim warsztatem pisarskim.
Zachował komentarz dla siebie. Zakładam, że nie zadowalała go perspektywa czytania moich wypocin.
– Jest coś jeszcze, co chciałabyś, żebym ci kupił?
Książki? Nie, każda to rozrywka na jeden dzień. Płótna? Nie potrafię malować. Gry mnie nie wciągały. Nie chciałam też nadużywać dobroci Scorpiusa, a także nadwyrężać jego majątku. Miałam ochotę na inną rozrywkę. Spacery... Ćwiczenia na powietrzu... Tego nie mógł mi kupić i najpewniej też podarować.
– To wystarczy.
– Yhym – usłyszałam zwątpienie. Chyba znał moje myśli.
Długo nie musiałam czekać na odpowiedź na pytanie: kto się mną zajmie? Naszą krótką, właściwie zakończoną właśnie rozmowę definitywnie przerwało nadejście mojej niani.
– Scorpius!
Bez pukania do pokoju wpadła Penelopa. Mało tego, natychmiast zaskarbiła sobie naszą pełną uwagę, podbiegając do Draagonysa, rzucając się mu na szyję i całując w policzek.
Oniemiałam. Poczułam się jak piąte koło u wozu, kiedy ta dwójka witała się w tak ciepły sposób. Scorpius odstawił kobietę na podłogę, śmiejąc się. Przynajmniej przez chwilę nie przypominał nadętego gbura; jedna z zalet odwiedzin przyjaciółki czy też kochanki. Jak zwał, tak zwał.
Xelogazzyo zerknęła na mnie oceniająco. Zlustrowała całą moją sylwetkę. Odstąpiła od mężczyzny o krok, zakryła usta dłońmi i wyjęczała, przesadnie przerażona:
– Na srebrzystą pupcię jednorożca! Czy ty widziałeś Sathanę?! – Wskazała na mnie, kręcąc z dezaprobatą głową.
Zmarszczyłam brwi. O co jej chodziło? I właściwie dlaczego bezkarnie mnie obrażała? Już mnie widziała, więc skąd ta zmiana? Skakałam zdziwionym spojrzeniem od jednej osoby do drugiej.
– Tak. – Na potwierdzenie swych słów blondyn zerknął na mnie i założył ręce na klatce piersiowej. – Dlatego poprosiłem cię o pomoc.
– Żartujesz?! Przecież ona wygląda, jakby miała zaraz skonać! Ona potrzebuje tygodnia w spa, a nie... – Penelopa urwała, gdy zabrakło jej weny na opisanie mojego stanu.
– Zrób, co możesz... – mruknął Draagonys, co zabrzmiało niemal jak uprzejma prośba.
– Te włosy! – wykrzyknęła dziewczyna, gestykulując. – Paznokcie! Brwi! Cera! – Każdą z wymienionych części ciała wskazywała na sobie. Jej były w idealnym porządku. – Dobra... – kiwnęła wreszcie. – Tylko nie oczekuj cudu...
– Nie oczekuję. W końcu to Sathana.
Zrozumiałam, po co Penelopa przyszła. Bynajmniej nie po to, żeby mnie pilnować. Miała doprowadzić mój wygląd do stanu normalności.
Przyznałam jej w duchu rację.
Krótkie, skręcone włosy nie układały się, więc na głowie panował nieład. Każdy pukiel żył własnym życiem i kierował się inną ścieżką filozoficzną; niektórych poglądy były prawicowe, innych centralne, a reszty skrajnie lewicowe. Tylko litry szamponu, odżywek, pianki, wosku i lakieru mogłyby okiełznać strzechę. Dłonie wyglądały koszmarnie. Paznokcie nie posiadały praktycznie wolnego brzegu, a skórki wokół nich nieładnie postrzępiłam na wzór czerwonawych kwiatków o cielistych płatkach. Nie było czego ratować. Twarz zaś przestałam pielęgnować po wyjeździe Oriona, kiedy obawiałam się zajmować łazienkę dłużej niż to konieczne. Sucha, szara cera dodatkowo nie zyskiwała w zestawieniu z zacienieniem okalającym oczy. Co do brwi... nigdy się nimi specjalnie nie przejmowałam, ale punkt dla Xelogazzyo, powinnam z nimi zrobić coś dawno.
Faktycznie, nie prezentowałam się kwitnąco, a do balu pozostał dzień.
Dziewczyna podeszła i przyjrzała się uważniej wcześniej wspomnianym częściom ciała. Zerknęła na Scorpiusa aktualnie podpierającego szafę.
– Możesz już iść – odprawiła go. – To, co zaraz się wydarzy, powinno pozostać naszą kobiecą tajemnicą. – Uśmiechnęła się do mnie. Do mnie! Jakbyśmy były dobrymi znajomymi! Świat zatrząsł się w posadach; Vromianka i Katharianka miały swoje wspólne babskie sprawy.
– Okej... – westchnął Draagonys. – Wolę nie wiedzieć...
Zgodnie z instynktem samozachowawczym opuścił sypialnię, udając się na polowanie na swoje własne męskie sprawy.
– No to co? – Penelopa zatarła ręce. – Możemy zaczynać?
Nie będę ukrywać. Zabiegi kosmetyczne były dla mnie czymś nowym. Na wojnie nie myśli się o maseczkach i lakierach do paznokci, chyba że jest się Penelopą Xelogazzyo.
Wszystko, czego potrzebowała, aby poprawić moją marną urodę, przytargała w pękatej torbie. Wypchanej po brzegi kosmetykami torbie – uściślając – tak hojnie, iż jej zatrzaski do siebie nie sięgały.
Na pierwszy ogień poszły włosy, jednakże nie te na głowie. Cukrową pastą do depilacji potraktowała dosłownie każdy centymetr mojego ciała od szyi w dół. Według niej nawet meszek na buzi, klatce piersiowej i plecach był zbędny. Stwierdziła także, iż gumowata pasta posiada świetne właściwości pilingujące. Nie wnikałam, ale po zabiegu skórę miałam gładką jak pupcia niemowlaka. Przez dłuższy czas siedziałam na brzegu wanny i głaskałam własne ramiona, nie mogąc nacieszyć się wyczuwalnym aksamitem.
Po ciele nadeszła kolej na fryzurę. Penelopa to wyśmienita fryzjerka. Na początku byłam sceptyczna, ale gdy zobaczyłam efekt... nie obstawiałabym, iż są jakieś szanse na ładne wystrzyżenie niesfornych kołtunów; a jednak po spojrzeniu w lustro zaniemówiłam. Brunetka pokazała mi, w jaki sposób układać włosy, aby uzyskać powalający efekt. Tył nieco krótszy, a góra zaczesana do przodu w bardzo nowoczesnym strzyżeniu zostały potraktowane woskiem oraz lakierem. Voila! Tego looku nie powstydziłaby się żadna gwiazda. Bez wcierania eliksirów na porost włosów mogłabym tylko pomarzyć o jakiejkolwiek fryzurze.
Moje brwi uzyskały kształt. Sama nie potrafiłam ukształtować ich w pożądany sposób. Zazwyczaj rezygnowałam po wyrwaniu paru włosków z dołu. Regulacja brwi to masochizm, tak samo jak samodzielna depilacja ciała.
Na koniec Penelopa przetestowała na mnie najnowszą maseczkę, robiącą furorę wśród czarodziejskiej arystokracji. Wyglądała i pachniała niebotycznie drogo, a efekty zapewne warte były swojej ceny. Nie zdziwiłabym się, gdyby złote płatki w błyszczącej masie miały naprawdę parę karatów.
Do tego, żebym odrodziła się jak feniks z popiołów, wystarczyło pół dnia. Nie chodzi mi tylko o aspekt fizyczny.
Entuzjazm i ciągłe ględzenie Xelogazzyo sprawił, że przez chwilę poczułam się jak piękna, wolna kobieta, a nie niewolnica zmuszona do ślubu, która dopiero co próbowała odebrać sobie życie. Za drzwiami łazienki zostawiłam okrutny świat, przynoszący tylko cierpienie. Zapomniałam się w babskich rytuałach. Dacie wiarę? Gdzieś tam toczyły się bitwy, eterran zabijał eterrana, torturowany więzień tracił z bólu przytomność, a ja radowałam się zabiegami kosmetycznymi. Coś nieprawdopodobnego!
Podczas służby dla Orędowników Równości każdy wyśmiałby mnie za to, co zrobiłam z Penelopą. Liczyła się walka! Liczyła się powaga! Liczyła się żałoba! A u ślepców? Zamiast picia ze smutku – imprezy ze sprośnymi żartami. Zamiast szybkiego prysznica – długa kąpiel. Zamiast pośpiesznego seksu, wyznaczonego przez listę i zegar nad drzwiami – całonocny maraton. Zamiast szybkiego upięcia włosów – prywatne spa. Zastanawiałam się, dlaczego my tak nie żyliśmy... dlaczego zadręczaliśmy się, kiedy każdą chwilę naszej egzystencji mogliśmy pielęgnować – przecież każda akcja narażała nas na śmierć. To nie kwestia pieniędzy; one nie mają tu nic do rzeczy. Bogacz bawi się jak bogacz, biedak zaś jak biedak; i jeden, i drugi ma uciechę. Tutaj chodzi o podejście do sprawy konfliktu i ofiar.
Pojęłam, ile czasu straciłam na żałobę za osoby, których nawet nie znałam. Opłakiwaliśmy wioski zrównane z ziemią, nie będąc w nich nigdy. Wznosiliśmy cichy toast za skrytych przyjaciół Vromian, którzy na ulicy nie kiwnęliby nam głową. Czas ten przepadł. Czas, kiedy mogłam uczynić siebie szczęśliwszą. Czas, gdy zapomniałam, kim byłam niegdyś.
Głupia uciecha z kosmetycznej zabawy uświadomiła mi, jak straciłam swoją tożsamość, stając się szarym, smutnym członkiem Orędowników Równości.
Dawniej ciekawość zaspokajałam szczodrze. Wojna uczuliła mnie na folgowanie zachciankom. Podniecenie na myśl o tym, co czeka mnie na dzień następny, zastąpione zostało strachem o to, czy dożyję jutra. Jakie to miało znaczenie, kiedy moja egzystencja dorównywała pustością trwaniu w ziemi więdnącego drzewa? Strach to najgorszy wróg postępu. Zamiast kwitnąć, zatrzymałam się w miejscu, zamykając w kokonie utworzonym z prostych bzdur i obaw. Dlatego też daliśmy się podejść. Powinniśmy działać, a nie tonąć w obawach.
A pomyślcie, że uniknęlibyśmy tego wszystkiego, wyjeżdżając za mur i zamieszkując między ludźmi.
– Sathana? Sathana?
„Ktoś coś mówił?". Na chwilę wyłączyłam się, zostając ciałem w łazience, a duszą błądząc po ideologicznych wątpliwościach.
Zamrugałam, odzyskując ostrość widzenia. Spojrzałam na Penelopę – zbladła. Zastanawiałam się, czy to przeze mnie.
– Tak, Penelopo? – Przechyliłam głowę, słuchając uważnie.
– Przez chwilę... wydawało się mi, że straciłaś przytomność. – Głos dziewczyny drżał z przejęcia.
– Zamyśliłam się... to nic. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, nie wierząc samej sobie. Nie musiałam patrzyć na zegarek, żeby wiedzieć, iż zniknęłam na dość długo.
– Właściwie już skończyłam... – powiedziała, pakując rzeczy do torebki. – Została jedna rzecz. Twoje ręce wymagają specjalnego eliksiru. Na noc założysz rękawiczki namoczone lekarstwem.
Pokiwałam głową. Dawniej nie zdarzały się takie incydenty.
– Daemono? – Przeniosłam oczy z okaleczonych dłoni na Penelopę. Usiadła obok mnie. Na chwilę straciła nadzwyczaj wesoły humor i przyjęła poważną postawę. – Zanim Scorpius wróci... chciałabym poprosić, abyś traktowała go lepiej.
„Ja jego lepiej?" – chyba się przesłyszałam. Od początku to on mnie obrażał, karał i był dla mnie wredny. To nie ja na studiach zaczęłam naszą batalię, a on. To nie ja pogardzałam jego pochodzeniem. Nie ja mieszałam go z błotem.
– Co masz na myśli? – zapytałam wprost.
– On nie okazuje swoich uczuć. Nie przy obcych... Dotknęło go to, że poszłaś do Pystolliusa. Jak się zachował, wiemy wszyscy, ale to nie była złośliwość z jego strony. Chciał ci coś przekazać. Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo, gdy Orion przyszedł mu nawtykać po tym, jak znalazł cię konającą. Dawno nie widziałam go w takim stanie. Uwierz mi, cokolwiek ci mówi, nie chciał twojej krzywdy. Słuchaj go uważnie. Nie proszę cię, żebyś od razu się z nim przyjaźniła, ale odrobina sympatii nie zaszkodzi.
– Przyjaźnicie się od wielu lat... zapewne są ku temu powody – zauważyłam.
– Obiecaj, że chociaż spróbujesz... – poprosiła. – To dla waszego dobra. Póki trwa wojna, jesteście na siebie skazani.
Kochanka mojego narzeczonego prosiła, żebym starała się go polubić. To zdanie brzmi tak niedorzecznie. Kochanka. Mojego. Narzeczonego. W normalnej sytuacji zapewne wyrywałybyśmy sobie nawzajem kłaki, a tu proszę... nie zdziwiłabym się, gdybym dostała propozycję przyjaźni od Penelopy.
Była inna, niż myślałam. Na studiach zadzierała nosa i wiecznie przyklaskiwała Scorpiusowi w batalii przeciw Vromianom. Już nie chodziliśmy na uczelnię, a Xelogazzyo wyrosła na dojrzałą i rozsądną kobietę.
– Obiecuję... – szepnęłam.
Tym jednym słowem przypieczętowałam niepisaną umowę: ja będę miła dla Scorpiusa, a Penelopa będzie miła dla mnie. Ja będę miła dla narzeczonego, a jego kochanka nie wydrapie mi oczu wściekle czerwonymi pazurami. Brzmiało dziwnie rozsądnie.
Dziewczyna zrobiła coś, co jeszcze długo pozostało w mojej pamięci – przytuliła mnie jak starą, dawno niewidzianą znajomą. Odwzajemniłam opornie gest, poklepując ją po plecach. Niezbyt dobrze szło mi okazywanie uczuć do ludzi, dla których tych uczuć nie miałam.
Z salonu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Penelopa odsunęła się; z torebki wygrzebała parę rękawiczek.
– Załóż na noc – poinstruowała, położyła je na moich kolanach i wyszła z łazienki.
Nie czekałam długo. Zarzuciłam na siebie szlafrok, również opuszczając pomieszczenie. Podarek wepchnęłam do kieszeni.
Scorpius żegnał się z kochanką, całując ją w policzek, tuż obok ucha. Stałam w progu, obserwując tę dwójkę.
„Czy zawsze będą tak blisko siebie?" – pomyślałam, chłonąc niedorzeczność tej sceny. – „To ja będę tą drugą?".
Mężczyzna szepnął ostatnie słowa do ucha kobiety, po czym spojrzał na mnie. W jego twarzy odbiły się uczucia, których nie potrafię dokładnie określić; coś jakby zdziwienie, zadowolenie, duma i pożądanie, a wszystko to doprawione szczyptą zmieszania, bo odkrył, że kumulował w sobie każde z tych uczuć.
Penelopa zostawiła nas samych, a Draagonys powrócił do swojego naturalnego, codziennego wyrazu – wyższości i pogardy dla otaczającego świata.
– Chodź tu – powiedział, siadając na brzegu łóżka i poklepując miejsce obok. Miał ze sobą kostur, co oznaczało, iż znów użyje na mnie lub na nas potężniejszego czaru, wymagającego dodatkowo skumulowanej energii.
Wypełniłam polecenie, siadając odpowiednio blisko, ale komfortowo daleko. Sięgnął do mojego ramienia i zsunął rękaw szlafroka, tym samym odsłaniając nagie obojczyki oraz kusą złotawą górę od piżamy, którą dostałam wraz z innymi ubraniami od Xelogazzyo. Moją dłoń ułożył na swoim kolanie, a palcami zbadał runy zostawione przez Oriona. Muskał przy tym delikatnie skórę.
– Będzie bolało – mówił o usuwaniu namiaru pozostawionego przez ojca.
– Przywykłam do bólu – skłamałam, przyglądając się pracy Draagonysowych rąk; do bólu nie da się przywyknąć.
Nie odpowiedział. Przyłożył koniec kostura do gładkiej skóry przedramienia. Zacisnęłam zęby i przeniosłam wzrok gdzieś w bok. Ponoć gdy się nie patrzy, mniej boli. Gówno prawda. Czułam, jakby Scorpius przypiekał mnie żywcem. Ściąganie czaru Rhana było gorsze niż jego zakładanie. Nie wytrzymałam, wylewając swój ból w postaci cichego jęknięcia i łez.
– Jeszcze chwila... – zapewnił mnie.
Runy powoli bladły z czarnych, zmieniając barwę na szarą, żeby na końcu stopić się z czekoladową skórą ozdobioną tatuażem ku czci bogini Eleftherii. Poniżej pozostały jeszcze znaki łączące mnie ze Scorpiusem.
– Muszę jeszcze zakamuflować mój namiar – poinformował – nic nie poczujesz.
Przymknęłam mokre oczy, odruchowo kiwając głową. Pieczenie stopniowo ustawało w kontraście do łaskotania na ramieniu. Częściowo miłe doznanie przeniosło się na chwilę wyżej. Gdy otworzyłam powieki, moja skóra była czysta – koliber pod barkiem także został zakamuflowany. Poczułam żal, patrząc na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widniał biały rysunek. Towarzyszył mi od lat, a ja przez lata obnosiłam się z nim z dumą.
– A teraz... zjedz kolację. – Wskazał na posiłek zostawiony na stoliku. – I idź spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Wstał i udał się do łazienki. Po sobie zostawił zeszyt w twardej oprawie o błyszczącym, złocistym, zdobnym wykończeniu na czerwonym tle – jeden z tych droższych i ładniejszych. Nie posłuchał mojej prośby; kupił pozłacane pióro wraz z zapasem naboi. Powinnam być ostrożna z przyjmowaniem podarków od mężczyzn o nazwisku Draagonys. Już Orion skorzystał na mojej naiwności. O dziwo nie bałam się powtórki. Miałam wrażenie, a właściwie pewność, że zeszyt i pióro nie były przedmiotami handlu. Scorpius nie wyglądał na takiego, który potrzebowałby prezentów do uciszenia sumienia. Jego sumienie od lat milczało.
Uśmiechnęłam się pod nosem zadowolona z zakupu, a także rada, iż on nie widział mojego szczęścia, do którego się przyczynił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro