Rozdział 4
Obudził się z przeświadczeniem, że coś w jego życiu zdecydowanie jest nie tak. Najpierw nie może spać w nocy, więc idzie na koniec ogrodu, by tam dostrzec coś co łamie zasady wszystkiego, potem musi wstać bladym świtem, znowu idzie na koniec ogrodu i znowu widzi coś co łamie zasady wszystkiego, potem kładzie się spać, budzi go upierdliwy ptak, przez którego ponownie musi zobaczyć rzeczy łamiące zasady wszystkiego (tym razem nawet bardziej), potem kładzie się spać, ale po raz kolejny nie może się wyspać, bo ojciec znów zrywa go z łóżka o jakiejś niemożliwej porze. Kiedy straciłem kontrolę nad swoim życiem?, pomyślał gorzko, przecierając oczy.
Schodząc na parter, zauważył aktualnie nie tak bardzo znienawidzonego ojca, który przesunął po nim beznamiętnym wzrokiem i skierował się do drzwi wyjściowych.
- Nie ma nic do roboty? - Zdziwił się Todoroki.
- Nie - usłyszał.
- To po co mnie obudziłeś?
- Budziłem cię? - Mężczyzna chwilę czekał, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę.
Chłopak tymczasem łączył fakty. Dobrą chwilę stał na schodach, zmrużonymi oczyma wpatrując się w nieistniejący punkt na ścianie, a gdy wreszcie dotarło do niego, że niepotrzebnie zwlekał się z łóżka, wydał z siebie jęk rozpaczy znany tylko tym, którzy zrobili coś niepotrzebnie. Zrezygnowanym krokiem ruszył z powrotem do pokoju, o mało nie zaliczając spotkania ze ścianą. Ledwie zamknął za sobą drzwi, rzucił się na wciąż ciepłe, cudowne łóżeczko, które musiał wynaleźć jakiś genialny człowiek. Zakopał się w kołdrę z zamiarem przespania jeszcze co najmniej dwóch godzin, ale po kilku minutach czekania z goryczą stwierdził, że nie jest w stanie tak po prostu zasnąć, kiedy już raz się obudził.
Położył się na brzuchu, włożył nos w poduszkę i wyciągnął ręce do przodu, by było mu wygodniej. Co prawda, teraz zwisały za krawędzią łóżka, ale nie chciało mu się szukać jakiejś bardziej sensownej i przede wszystkim mniej uwierającotwórczej pozycji.
Coś gwałtownie stuknęło w szybę. Leniwie podniósł głowę okoloną dwukolorowym afro znad poduszki i, nawet nie patrząc, co to było, spojrzał na zegarek. Ku swojemu zaskoczeniu, które nieznacznie go rozbudziło, udało mu się osiągnąć swój cel - wskazówki wyraźnie pokazywały siódmą dwadzieścia trzy. Dopiero teraz przeniósł spojrzenie na tego upierdliwca, który wciąż tłukł dziobem w okno, jakby chciał go sobie złamać. Ziewnął, przekręcił się na bok, z gracją przyrżnął głową o podłogę, wstał i otworzył okno. Ptak, którego zdążył już ochrzcić jakże zaskakującym imieniem Ptak, wleciał do pomieszczenia i z natarczywym świergotem opadł na szafkę, by zacząć skakać po jakiejś zakurzonej książce. Todoroki spojrzał na niego z irytacją i ostentacyjnie odwrócił się plecami. O nie, tym razem nie da się tak łatwo sprowokować do wyjścia i załatwienia sobie kolejnego zawału.
No spójrz na to, no!
Z zaskoczeniem spojrzał na zwierzę i uniósł brwi. Właściwie... Ta książka...
Podszedł do półki i ujął cienki tomik w dłonie. Dmuchnął dość mocno, kichnął od kurzu i przyjrzał się okładce. Zmarszczył brwi, starając przypomnieć sobie, czy na pewno nigdy jej nie widział, skoro leżała sobie spokojnie w jego pokoju, w jego szafce, i zdążyła się już nawet przykurzyć. Po kilku chwilach intensywnego myślenia stwierdził, że nie.
Otworzył książkę na pierwszej stronie i stwierdził, że nie była to książka. Raczej zeszyt, czy może raczej brulion. Przekartkował go na szybko i pozwolił brwiom po raz kolejny znaleźć się niemal na linii włosów. Miał przed sobą pamiętnik. Najzwyklejszy w świecie, ręcznie pisany pamiętnik.
Zaintrygowany, przeczytał pierwszy wpis.
14.03.
Właśnie zrobiłam test ciążowy. Niby E. bardziej tego chciał, ale i tak się cieszę, że wyszedł pozytywny. Już się zastanawiam, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. I czy będzie bardziej podobne do mnie, czy do niego... Osobiście chciałabym, żeby wyglądało jak ja, ale co, jeśli nie? Cóż, nic nie poradzę... Tak właściwie to mam nadzieję, że E. wreszcie osiągnie ten swój wymarzony "cel" i będę mogła wreszcie odpocząć od... od wszystkiego. Jeżeli tak, to pewnie będzie jakoś specjalnie traktował nasze dziecko... Na pewno bardziej się przyłoży do bycia ojcem, nie tak jak w przypadku reszty dzieci... Przecież nie jest potworem... prawda?
Mimowolnie dotknął ostatniego słowa. Było zamazane, a papier pod nim był minimalnie zmarszczony, jakby... łzy? Dlaczego? Przecież z samego wpisu wynikało, że jego autorka jest nawet szczęśliwa... Tak z innej beczki, to czyj to mógłby być pamiętnik? Ta osoba na pewno musi być matką co najmniej trojga dzieci, w końcu była mowa o jakiejś reszcie... I na pewno zna jakiegoś "E.". Kto to może być, ten "E."?
Todoroki potrząsnął gwałtownie głową i przycisnął palce do oczu, gdy pierwszym, co przyszło mu na myśl, był Ekwador. Po chwili postanowił czytać dalej. Na pewno w którymś momencie zrozumie, o kogo chodzi. Przecież już nawet teraz miał to gdzieś na końcu mózgu.
Czytał i czytał, ale wciąż nie natrafił na coś interesującego. Wpisy były dodawane dość chaotycznie, raz codziennie, raz co dwa dni, trzy, co tydzień lub nawet miesiąc. Nagle zatrzymał się na jednej ze stron, znów niepokojąco pomarszczonej, mimo że tekst mówił co innego.
26.07
Już wiadomo! Chłopiec! E. jest wniebowzięty, jeśli można tak o nim powiedzieć... Cóż, ja też. Co prawda, kocham F., ale chciałabym chłopca. Ale innego niż pozostali. Nie wiem, czemu czegoś takiego oczekuję... Mam nadzieję, że nastrój E. nie zaczął mi się udzielać... Zresztą, niech się dzieje, co chce. Nieważne, jaki będzie mój syn, będę go kochać takim, jakim będzie.
Zaintrygowany, przeleciał kilka kartek. Wciąż nie wiedział, o kim mowa, mimo że miał to już w głowie, na języku, dźwięczało mu to w uszach. I mimo to wciąż nie wiedział...
12.01.
Wciąż jestem zmęczona po porodzie. S. jest cudowny. Jak to dziecko, dużo śpi, a gdy się obudzi, to prawie cały czas się uśmiecha. Mam przeczucie, że będzie miał wspaniałą przyszłość...
13.01
Przyszedł E. Wyglądał na zadowolonego, ale musiał być dość zirytowany hałasem. W sumie, nie wiem, czemu S. tak płakał... Przestraszył się? Ale czego? Przecież dzieci w jego wieku nie widzą... Ani chyba nie słyszą... A może to po prostu dlatego, że zaczął mu się udzielać mój niepokój?
- Ciekawe... - nawet nie zorientował się, że powiedział to na głos. Musiał czytać dalej. Dowiedzieć się, o co chodzi. Musiało to przecież być powiedziane, po prostu musiało!
26.08.
E. jest coraz gorszy. Chyba oszalał. Za niedługo pewnie i ja pójdę w jego ślady... A co będzie z S.? To takie urocze dziecko... Nie zasługuje na to.
30.10.
E., on... Uderzył mnie! Nie mogę w to uwierzyć! A ja tylko chciałam obronić S.! Ale... Dlaczego...? Dlaczego on go tak wykańcza?! To niesprawiedliwe... Nie należy mu się! Jest za dobrym dzieckiem na takie traktowanie!
Chłopak zamarł. Z czymś mu się to kojarzyło. Aż za dobrze. Wiedział już, o kim mowa, wiedział tak dobrze...
Pochylił się nad kartką. Dotarł do ostatniej zapisanej strony, reszta była pusta. Nie wiedział, dlaczego, ale wydawała mu się najbardziej smutna ze wszystkich.
30.05.
Jestem w szpitalu już kilka dni. E. odwiedza mnie codziennie, widać, że bardzo żałuje tego, co zrobił. Zawsze przychodzi bardzo późno. Nie rozumiem. Chce to ukryć? Przed kim? Naprawdę coś mu się poprzestawiało w głowie... Ale wolałabym jeszcze raz zobaczyć moje dzieci, przynajmniej S. Wiem, że to będzie dla niego mocny cios, ale i tak się kiedyś dowie...
03.06.
Czuję to. Lekarze mówią, że pożyję jeszcze kilka lat, ale oni nie wiedzą. Ja wiem. Czuję to. Już od dawna. Czuję śmierć. Zbliża się do mnie... To zabija nie tylko moje ciało, ale też i umysł. Nie jestem w stanie już myśleć racjonalnie. Raz wydawało mi się, że pielęgniarka, która o trzeciej w nocy pomagała innemu pacjentowi, była duchem. Potem mówiła, że chciałam ją zabić. Cóż, nic nie poradzę, że wyglądała jak duch. Jak ja. Tak, kiedyś byłam duchem. Potem E. stworzył mnie człowiekiem, ale ja to zaprzepaściłam. I znów jestem duchem. Znów umrę. Właściwie to nie jest takie straszne, przecież już to przeżyłam. Ale wtedy... tamtym razem nie znałam S. Nie chcę tego... On tego nie wytrzyma... Co mam robić?
10.06.
Powiedziałam E., aby jutro zabrał mój pamiętnik ze sobą. Zapytał się, dlaczego, ale nie odpowiedziałam. Bo co mam powiedzieć? Że umieram? Wiem, że mimo wszystko dalej mnie kocha. Nie zniósłby tego. Ale zgodził się, to najważniejsze. Wiem, że S. tu już nie przyjdzie. Nie zdąży do jutra... A minęło już pięć lat, odkąd ostatnio go widziałam... Ale, i tak się dowie. E. mu powie. Przecież nie będzie go wychowywał w kłamstwie, prawda?
Poczuł zimno na policzkach, jednak nie otarł ich. Wiedział, że płakał, ale nie robiło mu to żadnej różnicy. Kłamstwo, tyle kłamstw, tyle złudnych nadzieji...
Nagle dostrzegł coś, co rozpaliło w nim idiotyczną, ale pocieszającą wiarę, jej małą namiastkę. Rozdzielił sklejone strony i wczytał się w ostatnie słowa, już nie pisane drżącą ręką i zamazane przez łzy, ale pewne, spokojne, jakby ich autor już pogodził się z tym, co miało nastąpić.
Jeśli teraz to czytasz, to najprawdopodobniej E. zabrał mój pamiętnik do domu, i albo ci pokazał, albo sam go znalazłeś. Cieszę się, że tak się stało. Nie wiem, ile masz lat, jak wyglądasz... Za to wiem, że ja już nie żyję. Powiedz, tęsknisz za mną? Ja za tobą bardzo. Ale, choć już czuję, jak życie wycieka za mnie jak z pęknietej szklanki, którą ktoś kiedyś nieudolnie skleił, muszę jeszcze napisać te ostatnie słowa, których nie słyszałeś pewnie już długo, tym bardziej ode mnie.
Kocham cię, Shouto.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro