Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37

Od uderzania w aluminiowy stół wiele razy, rozbolała go ręka. Od grożenia i sypania protokołami i dowodami prawie stracił głos w gardle. Od spacerów po pokoju przesłuchań poczuł zmęczenie jak po wycieczce na Wielki Kanion. Po tylu przesłuchaniach padał z sił, tym bardziej, że znów był w kropce - nie miał nic. Tylko sześćdziesiąt milionów zamknięte bezpiecznie w banku pod nadzorem najlepszych ochroniarzy. Jednak wiedział, co oznacza to dla miasta, mianowicie dwa największe gangi, lokalny i z Detroit rzucą się sobie do gardeł, nie oszczędzając nikogo. Dowiedział się tylko tyle, że oba gangi dostały wiadomości od Morfeusza, obie takie same, wygenerowane automatycznie z zastrzeżonego numeru, którego technicy nie potrafili zlokalizować. 

Teraz Fred siedział przed salą przesłuchań i popijał colę zero, musiał odpocząć. Rozejrzał się po stanowiskach policjantów, którzy spuścili wzrok i zaczęli szeptać. Chyba aż tu słyszeli krzyki przerażonych gangsterów, których zmuszał do mówienia, czy to z pomocą perspektywy wielu lat za kratkami, czy wciskaniu palca w rękawiczce w dziury po kulach. Kamery oczywiście wyłączano, pod tym względem panowała solidarność, bo chodziło o większą sprawę, a i nikt z tutejszych glin nie przejmował się za bardzo uczuciami i komfortem bandytów z gangu Billa Marone. Mimo to szeptali, bo od dawna nikt nie widział Fredericka Krohna tak wyprowadzonego z równowagi. Miał na głowie nie tylko sprawę Agawy, ale również swoją oczernioną wspólniczkę i szefa z problemami sercowymi. 

Czasem… chciał by wszystko wróciło do dawnych czasów, gdy żyła jego matka i razem z ojcem grywali w tenisa i majsterkowali w garażu, kiedy przyjeżdżał kuzyn Ian i grali w piłkę albo jeździli na koniach… czasem człowiek po prostu musi wrócić wspomnieniami do przeszłości, by tylko nie myśleć o dniach przyszłych. Spojrzał na zegarek i postanowił zadzwonić do szpitala poinformować szefa, że kompletnie stracił wątek. Chciał prosić o radę, których komendant John Grant nigdy mu nie odmawiał i nie szczędził. Zadzwonił do prywatnej kliniki Lupina Browna i zapytał o stan pacjenta. 

Lupin Brown odparł, że co prawda klient imieniem Grant był zapisany na wizytę, jednak w ostatniej chwili ją odwołał i pokrył wszytkie koszty z góry, obiecując że się odezwie i ustali nowy termin w przyszłym tygodniu. Zaniepokoiło to Krohna, bo po pierwsze - jak John Grant coś postanawia, to trzyma się terminów jak pies gończy sarny, i po drugie - szef nigdy nie płacił za nic z góry. A po trzecie - Grant nie miał żadnych zobowiązań, które wymagałyby przesunięcia wizyty.

Jak na znak od Boga, albo innej wszechmogącej istoty, w tym momencie oddzwoniła Tamara, z którą próbował się wcześniej bezskutecznie skontaktować. Pomyślał, że płacze, wylewa żale nad butelką wódki albo wina, albo po prostu śpi. A może wszystko na raz. Nacisnął zieloną słuchawkę.

- Halo, Tamara? Mam złe przeczucie co do Granta…

- Bardzo się cieszę - odezwał się metaliczny głos po drugiej stronie. - że nareszcie możemy porozmawiać, inspektorze! Długo czekałem na moment, kiedy staniemy twarzą w twarz… albo maską w maskę. Bo wszyscy moi apostołowie, szerzący moje nauki, nosili maski. Pierwszy - złodziej. Nie wolno kraść, panie Krohn! To po pierwsze… Po drugie - przemytnik ludzi, pospolity bandyta, znany jako Derrick Dupuis. Trzecim był nałogowiec, stawiający używki wyżej niż rodzinę i swój stan, hazardzista! Ostatnim apostołem był krzywoprzysiężca i wszetecznik, za nic mający sobie uczucia kobiet, z którymi romansował i które usypiał tabletkami gwałtu, by oddać się w rozpuście! Przynajmniej nie napisze na mój temat żadnego nowego paszkwila… Nazywał się Edward Eckland. A dziś… Dziś mam dwóch nowych apostołów gotowych na moje namaszczenie! Jednak, potrzebuję pańskiej obietnicy.

- Jakiej obietnicy chcesz, zwyrodnialcu? 

- Przyjedziesz sam. Może być nawet z bronią, nie musi. To twój wybór. Kiedy tylko zobaczę, że próbujesz się z kimś skontaktować, od razu stracisz apostołów. By do tego nie doszło, włączysz teraz lokalizację w telefonie, ikonka pinezki, wiesz co mam na myśli. Włóż słuchawki i skieruj kroki do swojej Toyoty Yaris. Ta czerwona. 

- I? Dokąd mam jechać? - spytał Fred narzucając prochowiec i wpinając słuchawki do gniazda mini-jack, starając się nie zwracać na siebie uwagi współpracowników.

- Zdaj się na mnie, Krohn. Ja będę twoją Gwiazdą Betlejemską.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro