Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Mężczyzna zatrząsł się z zimna, gdy tylko plastikowe drzwiczki małego boxu, jakim była toaleta publiczna się za nim zamknęły. Po wczorajszym deszczu było wilgotno i nieprzyjemne, a on nigdy nie lubił zimna. Wywodził się z Teksasu, tam gdzie spędził dzieciństwo było zawsze ciepło. Rozpiął rozporek i wyciągnął penisa, spróbował zmusić się do oddania moczu. Dokładnie rok temu, po tym jak misja pod przykrywką w Kanadzie zaczęła się sypać, został zmuszony do obserwowania, jak grupa przestępcza o wdzięcznej nazwie "Czarne Żuki" torturowała jego towarzysza, obcięli mu ręce i przypalali nogi tak długo, aż nic nie zostało z jego stóp. Gdy z nim skończyli, wzięli się za mężczyznę z przenośnej plastikowej toalety. Najpierw go podtapiali, bili i razili prądem, aż do puszczania zwieraczy. Potem wpadli na coś gorszego. Wycięli przerębel i go tam wrzucili na linie. Gdy woda wywarła na nim taki szok, że serce o mało nie przestało bić, wyłowili go i przywrócili do świadomości za pomocą defibrylatora. Następnie zrobili to samo. I znów użyli defibrylatora. Ostatnie co pamiętał, zanim obudził się w szpitalu, to krzyki po francusku, jakieś przekleństwa. Kiedyś uczył się tego języka, ale przerzucił się na hiszpański. Gdy w końcu ocknął się na oddziale szpitalnym w Toronto, uznano to za cud, że on, Frederick Krohn, przeżył.

Cztery miesiące spędził w łóżku, bo organizm miał strasznie przemęczony. Tortury z udziałem prądu i gwałtowne zmiany temperatur wiele namieszały w jego układzie nerwowym, najgorsze jednak było oddawanie moczu. Czynność ta przychodziła mu z trudem, kilku terapeutów mówiło o blokadzie psychicznej. Może tak było, może powinien dać sobie spokój z tak stresującą pracą, jaką było bycie śledczym w mieście Kribston w Michigan. Gdy zmuszał pęcherz do pracy spojrzał w kawałek plastiku pokryty lustrzaną farbą, bo było to o wiele tańsze niż prawdziwa tafla szkła w takich tanich przybytkach z szambem. Mężczyzna miał prawie metr dziewięćdziesiąt, kosmyki ciemnorudych, prawie miedzianych włosów opadały mu na czoło. Odgarnął je do tyłu, by połączyły się z resztą fryzury. Brodę miał krótko przyciętą, podobnie wąsy. Jego nowa partnerka mówiła, że wygląda jak wiewiórka, jednak on nic sobie z tego nie robił. Tamara Lobster była od niego tylko trochę niższa, co mimo wszystko czyniło z nich najwyższych detektywów w wydziale zabójstw. Zawsze miała gotową szpilę, gdy tylko się spóźniał albo zapomniał wysłać raportu na czas. "Na szczęście ona o wszystkim pamiętała i załatwiła mu przedłużenie terminu o dzień", jak nieraz mawiała. Pracowali razem od półrocza, gdy została przeniesiona z Indianapolis. Od razu pokazała swoją wartość, znajdując gwałciciela, który porwał rodzeństwo z parku. Najpierw zgwałcił dzieci, potem zamierzał je sprzedać na czarnym rynku. Nigdy tego nie zrobił, bo skończył w więzieniu stanowym.

Fred Krohn spojrzał w dół. Spróbuje później. Może za godzinę... A może dopiero wieczorem? Cholera, tak bardzo chciał zostawić to wszystko za sobą...

- Pieprzona Kanada... - warknął, zapiął czarne spodnie i kopniakiem otworzył drzwiczki, które musiał jeszcze przytrzymać ręką, bo od razu chciały się zamknąć, jak to zwykle bywa w przenośnych toaletach. Pewnie żeby żaden potwór nie wylazł z szamba i nie sterroryzował okolicy. Ale jedno musiał przyznać toalecie. Było duszno, śmierdziało, nie mógł się w niej wysikać, ale była chociaż trochę ciepła. Od jeziora Michigan dął wiatr, który wnikał mu pod sztywną kurtkę w kolorze folii malarskiej. Zlokalizował Tamarę wzrokiem. Od razu poznał kruczoczarne włosy z czerwonym zafarbowanym paskiem. O jej prywatnym życiu wiedział tylko tyle, że ma kota, mieszka w północnej dzielnicy, oraz to, że słucha rocka i nosi glany. Oczywiście po godzinach pracy.

Kobieta stała obok małego namiotu wysokiego na metr, skrywającego coś w środku. W okolicy kręciło się kilku analityków w białych strojach i czapkach z daszkiem. Jeden stukał w tablet, drugi mierzył dalmierzem odległość od magazyny z namiotem do bramy wyjazdowej.

- No, nareszcie! Ile można srać, Fred? - spytała Lobster z wyrzutem. Nic nie widziała o problemach z pęcherzem, bo Krohn zdołał ukryć ten fakt przed komisją lekarską, zresztą nie uznał go za szczególną przeszkodę w swojej pracy.

- Jak widać, krewetki od "Hansa" nie były pierwszej świeżości. Co tu mamy? - mruknął Fred i wyciągnął papierosa, ale pod karcącym spojrzeniem laboranta, Williama Bergmana, schował go do paczki. Bergman cierpiał na astmę, a dym papierosowy na pewno mu w niej nie pomagał.

- Gdybyś był na odprawie, to byś wiedział. John zlecił nam to zadanie, według niego nieco pracy w terenie dobrze Ci zrobi, wrócisz do formy. Denat ma sporo ran, od dawna nie widziałam takiego ciała... - Tamara rozpięła zamek ten prowizorycznej trumny z metalowego szkieletu i płachty brezentowej, by pokazać partnerowi zwłoki. - Na szyi widać też sińce, zapewne był duszony kablem, i co bardziej prawdopodobne, został na nim powieszony.

- Po czym wnioskujesz? A co z tym? Od tego też mógł umrzeć - Fred wskazał na zakrwawioną koszulkę. Tamara delikatnie ją podwinęła, by zobaczyć dwucentymetrową dziurę między żebrami, które zostały wyłamane.

- Pośrednio możesz mieć rację. Na pewno sam tego sobie nie zrobił, ktoś musiał mu pomóc. A co do powieszenia, to na skórze nie ma otarć, więc była to gładka lina, zapewne kabel. Do tego ma skręcony kark, a raczej wybity, kręgi szyjne są jak złamana rurka PCV. Musiał zostać zrzucony i gwałtownie wciągnięty, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Ta, wiem... - Fred zamknął oczy. Dalej miał flashbacki z Kanady. -Reszta wydaje się oczywista, wybite zęby, połamane palce, wyrwane paznokcie...

- Mnie zastanawia ta zmiażdżona stopa, po co...

- Żeby nie uciekł. W Toronto... Robili podobnie. Tu, w Kribston, od roku jest spokojnie, jeśli nie liczyć tych powiązań z Kanadą. Tu jedyną silną grupą jest ta należąca do kogoś. Ale pewnie o wielu rzeczach nie wiemy. A to... - Detektyw Fred Krohn wskazał na zwłoki, które były odcienia kostki brukowej. -To może oznaczać jakieś grubsze porachunki między gangami. Cholera! A może masz jakąś błyskotliwą teorię a propo tego? - Fred wskazał na ścianę budynku. Żółta farba została nieco zatarta przez wczorajszy deszcz, ale niedoszczętnie. Na wrotach z blachy falistej nadal widniał symbol rośliny z dzikich ostępów południowej części stanów, agawy. W końcu Krohn wywodził się z Teksasu, często jeździł z bratem w tamte rejony na koniach, bo na auto nie było ich stać.

- Czemu... Czemu ta agawa jest złota? - zapytała Tamara, zapinając namiot.

- Nie wiem. Ale się dowiem. Chcę zdjęcia z tego rejonu, jakąś dobrą lustrzanką a nie gównianym smartfonem! - zawołał w stronę techników, na co Wiliam Bergman pokazał mu środkowy palec. - Dajcie też zapisy kamer przemysłowych, może znajdziemy graficiarza... A, właśnie! Kto znalazł ciało?

- Jakiś magazynier, jest wpisany na listę! - Bergman przekrzyczał wiatr.

- Wyślij mi adres, zaraz tam pojedziemy!

- Hej, a co z przerwą? - Zaoponowała Lobster, ale Fred był już w swoim żywiole. Widział kropki, ale z ostatnimi cyframi. Żeby połączyć obraz w całość musiał odkryć początkową sekwencją. Szybko szedł w stronę czerwonej Toyoty Yaris z rocznika 2004, zamrugały pomarańczowe lampki na znak, że auto jest otwarte. Obrócił się do Tamary i wskazał na swój samochód.

- Jedziemy moim, bo twoim telepie! I, bez obrazy, jestem nieco lepszym kierowcą.

- Pierdol się! - zaśmiała się Tamara i ruszyła za nim.

- Tak, wiem! Ty też jesteś świetna!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro