15
Płaska podeszwa Adidasa plaskała o sterylne kafelki w rytmie kroków Tamary Lobster. Nie lubiła szpitali. Cholera, nie cierpiała ich. W jednym z takich miejsc zostawiła swojego ostatniego chłopaka, i to z jej winy. Myślała, że przeniesienie do Kribston pomoże uporać się z tym uczuciem pustki, ale wszystkie szpitale są takie same, wyglądają tak samo i pachną tak samo. Nie mogła przed tym uciec.
Zerknęła na kartę pacjenta, którą trzymała. Bradley Malahiash. Trafił tu wczoraj w ciężkim stanie po pobiciu i zdemolowaniu jego mieszkania przy Sierra Platz. Widziała nawet jak go pakują na wózek, całego we krwi. Może zdoła coś z niego wycisnąć przy odrobinie perswazji. Pielęgniarka uśmiechnęła się do niej i otworzyła drzwi. Tamara usłyszała jednostajne pikanie maszynerii podtrzymującej życie. Wsunęła głowę. Ujrzała mężczyznę w kropkowanej piżamie, który leżał z całą głową obandażowaną tak mocno, że spomiędzy warstw białego materiału wyzierały tylko szkliste oczy.
- Dzień dobry, Bradley. Mam do ciebie parę pytań - zaczęła Tamara, ale Malahiash jej przerwał.
- Chcę adwokata.
- Nie sądzę, by było pana na niego stać, sądząc po stanie mieszkania i ogólnym stanie majątkowym…
- To chcę z urzędu. Nie… oni mnie…
- Spokojnie, chcę panu pomóc. Proszę opisać napastników.
- Już mówiłem…
- Mam przypomnieć, że jesteś na warunkowym? Zawsze możemy znaleźć u ciebie nieco białego proszku, który tak uwielbiałeś… - Tamara wyciągnęła saszetkę z kryształową zawartością.
- Rzuciłem to gówno. Zapomniałem o nim.
- Ale policja nie zapomniała. Zanim tu przyszłam, przestudiowałam twoją kartotekę. Dilowanie i napad na sklep spożywczy. Myślisz, że ktoś się zlituje, bo zostałeś pobity?
Malahiash milczał jakiś czas. W końcu powiedział:
- Ty suko… płacę podatki, jestem dobrym obywatelem. Nic na mnie nie macie. Jak wyzdrowieję…
- To co? Uciekniesz? Ile czasu minie, nim cię wyśledzą i dopadną, hmm? Za co w ogóle chcą cię złapać?
- Ech - westchnął zrezygnowany mężczyzna i poprawił się na poduszkach. - Za to, za co zwykle ścigają gangsterzy. Długi.
- Czyli skoro rozwalili ci mieszkanie i okradli sejf, zostawią cię w spokoju?
- Nie, bo to nie był cały dług. Reszty po prostu nie mam - Głos mu się załamał, a ręce zaczęły drżeć. - Cholera, gdy zobaczą, że gadałem z psiarnią… Dobra, zrobię wszystko, czego chcecie, odwyk, zeznania, cokolwiek, tylko proszę o ochronę… kuźwa, może już tu są?!
Ewidentnie był na głodzie narkotykowym. Klasyczna paranoja i zmiana nastawienia pod wpływem faktów tak oczywistych jak grawitacja. Tamara postanowiła wycisnąć tą gąbkę, póki była w niej jeszcze woda.
- Damy ci ochronę, spokojnie. Ale musisz mi pomóc. Na początek, jak wyglądali napastnicy?
- Mieli kominiarki. Jeden niebieską, drugi czerwoną, prawie bordową. Posługiwali się przezwiskami. "Elegant" i "Feniks". Ten w niebieskiej to był Elegant, wyglądał jak jakiś snob, z takim złotym łańcuszkiem. Drugi nosił ten, no… czarny garnitur, wie pani. No i krawat. Czerwony.
- Coś jeszcze może zapamiętałeś, Bradley?
- Feniks kierował srebrnym BMW, nie jestem pewny jaki model, ale chyba nówka z 2014 albo '15 roku… Mój sąsiad był mechanikiem, sporo gadaliśmy o furach.
- Okej, Bradley. Dzięki za pomoc. Policjant będzie siedział przed salą, dopóki nie wyzdrowiejesz. Wtedy przewieziemy cię w jakieś bezpieczne miejsce. - Tamara Lobster wstała i zapięła czarny dres. Gdy wychodziła, usłyszała głos Bradley'a:
- Drasnąłem go. Tego Eleganta.
- Czym?
- Szczoteczką elektryczną. Może to coś, cholera, pomoże.
- Dziękuję ci. Od razu poproszę Bergmana o analizę i może coś znajdziemy…
- Nie ma, kurwa, za co, pani władzo. Mamy umowę? Gliniarz przed salą i czysta karta?
- Nie ty decydujesz, Malahiash. Ale jeśli twoje informacje będą pomocne, na pewno uwzględnię twoje nazwisko w raporcie. A co za tym idzie, coś z tego będziesz mieć. Módl się o to - Tamara wyminęła lekarza w maseczce na twarzy i zielonym czepku na włosy. Niósł strzykawkę, zapewne z morfiną, na której widok Bradley wyraźnie się uspokoił.
- Przepraszam… - rzekła z roztargnieniem Tamara i posłała medykowi spojrzenie, za które nie będzie jej nienawidził. On skinął głową i wskazał jej drzwi. Jasne było, że musi zająć się pacjentem, a ktoś taki jak ona skutecznie będzie go rozpraszać.
Mijając automat z przekąskami przystanęła na widok dziewczyny uderzającej pięścią w gablotę. Farbowane na czarno włosy kontrastowały z jaskrawą pomarańczową bluzką i glanami. Pojedynczy złoty kolczyk w uchu odbił światło i sprawił, że Tamara na chwilę zmrużyła oczy. Położyła jej rękę na ramieniu, a dziewczyna momentalnie odskoczyła.
- Ło! Hej, nie chciałam cię przestraszyć. Po prostu nie musisz walić tak mocno, jeszcze dam ci mandat za uszkodzenie mienia - Lobster wskazała na swoją odznakę przy pasku dżinsów, a dziewczyna zadrżała.
- Przepraszam, to się nie powtórzy! Po prostu ten cholerny automat się zepsuł i połknął moje wszystkie drobne…
Tamara westchnęła, wyciągnęła banknot i podała nastolatce, która zrobiła wielkie oczy.
- Jeszcze nigdy policjant nie dał mi kasy…
- Widocznie trafiałaś nie na tych, co trzeba.
- Dziękuję, ja… Chciałam kupić wujkowi coś na wzmocnienie, nie czuje się zbyt dobrze… Nie wiem czy się zgodzi, ale chciałbym z panią porozmawiać, pani władzo. Jeśli można?
- No dobrze, jeśli to pilne… - Tamara zerknęła na zegarek.
- Uff! Kamień spadł mi z serca… Chodzi o to, że wujek został pobity. Znalazłam go z przyjaciółmi…
- Spokojnie, spokojnie. Uspokój się. Wdech, wydech. Od początku. Jak się nazywasz?
- Nazywam się Lisa Devit. Mój wujek to Herman. Leżał w alejce za klubem Demencja… Ogólnie była tam jakaś rozróba, ochrona i jacyś ludzie w skórzanych kurtkach… Chyba oni to zaczęli, ale nie pytałam, bo wuj ledwo widział na oczy. Jedno jest naprawdę w złym stanie…
-VDemencja? Sprawdzę to. Mogę prosić o numer kontaktowy do wujka?
- Wczoraj zmienił telefon, ale podam pani swój.
Tamara zanotowała i podziękowała. Nie chciała tego sprawdzać, bo prostu wyszłaby na złego stróża prawa. Prześle numer dalej, do kogoś kto odebrał zgłoszenie, a sama zajmie się "Sprawą Agawy", jak ją opisał Edward Eckland, dobitnie zresztą. Idąc w stronę wyjścia, minęła uchylone drzwi w których zniknęła Lisa Devit. Ciekawość wzięła górę, i zajrzała przez szparę. Zobaczyła mężczyznę w czarnej, rozpiętej koszuli z okiem wyglądającym jak śliwka. Obok niego siedziała lisa i jakiś chłopak, pewnie znajomy.
Machnęła na nich ręką. Miała wystarczająco własnych spraw. A ta scena za bardzo kojarzyła się z jej poprzednim życiem w Indianapolis. Wtem usłyszała dzwonek, utwór skyfall z filmu z Bondem. Odebrała.
- Hej, Lobster! Zawijaj na komendę.
- Co jest, Fred?
- Mam dwie wiadomości. Dobrą, i chujową. Którą chcesz pierwszą?
- Chujowa.
- Mamy nowego członka zespołu. Ty, ja, Bergman i jego przydupasy z laboratorium, oraz Edward Eckland. Zajebiście nie?
- Nie! Co… Czemu?!
- Zrozum, że każdy ma jakieś sekrety, w tym nasza komenda. A Eckland może nam zagrozić. To jebany dziennikarz, Lobster. Szukanie brudów to jego robota. Dość powiedzieć, że za uczestnictwo w śledztwie, pomoc i pierwszy opublikowany artykuł da nam spokój i wszyscy rozejdziemy się spać spokojnie.
- Co mam powiedzieć? "Dobrze"?
- Nic nie mów, też jestem wkurzony. Podobnie Grant…
- A druga wiadomość?
-Nerdom udało się oczyścić obraz z kamer przy magazynach. Ktoś tam, kurna, był. W BMW z 2014 roku. I najlepsze. Rejestracja na firmę Billa Marone. Pewnie fikcyjną...
- O kurwa!
-Co?
- Jaki kolor?
- Auta? Srebrny…
- Przyślij tu kogoś do pilnowania Bradley'a. Ale już! Zaraz będę! - Teraz już nie szła, tylko biegła do wyjścia, wyskoczyła do samochodu i z piskiem opon odjechała z parkingu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro