Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

zło

Zło było ślepe. Mała, czarna istotka tylko z pozoru przypominająca człowieka, nie miała ani ust, ani nosa, ani oczu. Zamiast nich w przerośniętej głowie ziały dziury. Z dziur sączył się cień. Gdyby ktoś próbował dotknąć Zła, natrafiłby dłonią na potwornie zimną, odrobinę płynną substancję. Palce zapadłyby się w patykowatej imitacji rąk i nóg, beczkowatym tułowiu.

Zło, chociaż nie widziało tak, jak widzą ludzie, bo przecież nie było człowiekiem, wyczuwało co się wokół niego działo. Słyszało, choć nie służyły do tego uszy, płaczliwe błagania i trzask łamanych kości, ale wszystkie te dźwięki nie wzbudziły w nim niczego. Po prostu były, tak jak jest szum liści, gdy w lesie wieje wiatr.

Postąpiło krok naprzód. Pod powykręcaną, małą stópką zaszeleścił papier. Zło szło naprzód, a coraz więcej warstw papieru ocierało się o jego nogi. Smutne głosy mamrotały z szaleńczym zapamiętaniem: więcej, chcę więcej, więcej, moje, wszystko moje, więcej, więcej.

Głosy nikły w oddali, a Zło szło coraz pewniej. Forma, którą miało, wydłużyła się. Było teraz wyższe i mniej beczkowate. Do dźwięków dołączyły zapachy, choć przecież Zło wciąż nie miało nosa. Fetor zepsucia na moment je oszołomił. Słodkawa, mdląca woń zdawała się otulać poczerniałe ciałko. Gęsta, szlamowata woda chlupotała wokół stópek. Ryby poruszały bezgłośnie pyszczkami, wlepiając mętne oczy w Zło, które szybko je mijało. Było zbyt ciekawe nowych doznań, by poświęcić istotom dłuższy czas.

Im dłużej szło, tym więcej czuło i słyszało. Powoli zyskiwało kontrolę nad nowymi zmysłami. Jego nogi grubiały, z rąk wyrosły smukłe palce. Zło dotknęło swojej twarzy. Ze zdziwieniem wyczuło wzgórek nosa. Po boku głowy wyrosły mu giętkie uszy.

Zaczęło biec, żądne więcej. Chciało widzieć.

Metr za metrem przedzierało się między stojącymi bez ruchu, milczącymi ludźmi, z których dłoni ściekało coś ciepłego i lepiącego. Ciecz brudziła ich ubrania intensywną czerwienią. Zło czuło, że się uśmiechają, odprowadzając je rozbieganym wzrokiem.

Przystanęło, by złapać oddech. Miało usta, którymi łapczywie zasysało powietrze. Stłoczeni, brudni ludzie zniknęli. Zastąpiły ich bezcielesne głosy. Dochodziły zewsząd i przeplatały się w gniewnym chórze.

Beztalencie, głupia, brzydula, porażka, ciężar, idiotka, bezużyteczna, wredna, niechciana.

Zło skrzywiło się i poszło dalej. Chciało widzieć, a nie słuchać głosów.

Szło i szło. Nie natrafiło na nic. Pustka. Żadnych dźwięków, zapachów. Nic nie dotykało jego stóp. Powierzchnia była gładka i nienaruszona.

W końcu zatrzymało się i odwróciło. Wydawało mu się, że coś usłyszało. Jakby cichy chrobot. Pokręciło głową i wypluło z ust włosy. Zamrugało.

W tafli dużego, prostokątnego lustra w białej ramie spozierała na nie osoba- wysoka, jasnowłosa dziewczyna o rumianych policzkach. Biała sukienka otulała jej wątłą sylwetkę. W błękitnych oczach błyszczały psotne iskierki.

Zło widziało. I było bardzo niezadowolone.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro