Rozdział XIV
Następnego dnia rano obudziłam się niedługo przed śniadaniem. Dalia jeszcze spała więc poszłam do siebie, a następnie do łazienki. Przepłukałam twarz i się ogarnęłam. W pokoju przebrałam się w granatowe dżinsy, zwykły, czarny top i czarne trampki. Włosy związałam w koński ogon, po czym poszłam na stołówkę. Usłyszałam szepty między ludźmi, ale nie zważałam na to zbytnio. Podeszłam po tackę i odebrałam śniadanie oraz picie. Wszyscy obserwowali moje ruchy, przez co się dekoncentrowałam i prawie upuściłam szklankę z wodą. Usiadłam przy stoliku, przy którym zawsze jadałam i zabrałam się za posiłek. Kiedy byłam mniej więcej w połowie posiłku, doszli do mnie przyjaciele.
- Ty tutaj? - spytała Dalia.
- Owszem. Kelly powiedziała, że wszyscy byli bardzo zszokowani tym faktem, i widząc że bardzo dobrze się czułam spotykając się z wszystkimi pozwolili mi jadać z wami i spędzać wolny czas.
- Myślę, że to dobry pomysł, ale jednego nie rozumiem. Gdzie w tym cel? - kontynuowała. Na chwilę zastygłam w bezruchu, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Myślę, że chodzi oto, żeby pokazać, że zgadzając się na ich propozycję nie tracimy tego co dotychczas mieliśmy, np. przyjaciół, znajomości. Chociaż ja uważam, że to nie prawda.
Resztę śniadania dokończyliśmy w milczeniu. Zjadłam pierwsza i już chciałam iść, ale Natan złapał mnie za nadgarstek.
- Możemy porozmawiać?
- Przykro mi, ale nie mam na to czasu. Śpieszę się. - powiedziawszy to puścił moją rękę, a ja poszłam dalej.
Wiedziałam, że to jest nie fair, zwłaszcza po moich ostatnich koszmarach, i po tym jak mnie pocieszał. Ale co mogłam zrobić? Pokochać go? A już jutro go stracić? Nie. To byłoby zbyt bolesne. Po odniesieniu naczyń wróciłam do swojego pokoju. Poukładałam wczorajsze ubrania w szafce i postanowiłam zaparzyć sobie herbatę. Wzięłam gorący napój i usiadłam na fotelu. Zaczęłam sączyć go powoli, aż usłyszałam pukanie do drzwi. Odłożyłam szklankę na stolik i podeszłam do nich. Uchyliłam je i ze zdziwieniem stwierdziłam, że po drugiej stronie znajduje się strażnik.
- O co chodzi?
- Karę śmierci przeniesiono z jutra,na dzisiaj. Czy chce się pani z nim pożegnać? - zasłoniłam drżącą dłonią usta i wybiegłam na korytarz.
Zbiegłam po schodach na dół i zaczęłam szukać drzwi 163. Kiedy je otworzyłam zobaczyłam płaczącą Dalię i Natana siedzącego koło niej. Oboje mieli mokre twarze od łez. Kiedy stanęłam w progu chłopak się podniósł, a ja podbiegłam do niego i przytuliłam go mocno. Teraz i po moich policzkach pociekły łzy. Natan mocno mnie przytulił, a ja nie chciałam go puścić. Wyglądało to tak jakby mój uścisk był cienką linią, która dzieli go od śmierci. W końcu chłopak wyswobodził się z moich objęć i otarł łzę spływającą po moim policzku. Powiedział nieme "uśmiechnij się", ale mój uśmiech nie wyglądał zbyt przekonująco. Podszedł do siostry i przytulił ją. Po chwili ruszyliśmy w stronę placu.
Kiedy znaleźliśmy się na dworze, to co zobaczyłam przypomniało mi stare czasy, a nie XXI wiek. Na podeście stał kat z toporem. Zaczęłam cała się trząść. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Zaczęłam płakać. Dalia pociągnęła mnie bliżej podestu. Natan położył głowę we wgłębieniu i kiedy nas zobaczył uśmiechnął się pocieszająco.
Kat podszedł do niego i uniósł topór, a chłopak spuścił głowę. I wtedy wydarzyło się coś niewyobrażalnego. Mały sztylet przeleciał ze świstem nad naszymi głowami i trafił w rękę kata. Z okrzykiem bólu odskoczył i opuścił topór na ziemię. Natan wstał i zeskoczył z podstawki. Wylądował zaraz koło nas. Popchałyśmy go kierunku lasu.
- Leć! Uciekaj! Szybko! - krzyczałyśmy.
- Straże. Idźcie za nim i go zabijcie. - szepnął jeden z ważniejszych lekarzy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To znowu ja i... Natan żyje! Ale czy na długo? To się niedługo okaże. Mam nadzieję, że cieszycie się z takiego zwrotu akcji, ale jak długo to potrwa? Cześć :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro