Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5

Pov Amara

Uniwersytet jak zawsze tętnił życiem. Korytarz wypełniał się szumem rozmów, stukotem butów i dźwiękiem otwieranych drzwi do sal. Przepychałam się przez tłum, próbując dotrzeć na wykład, kiedy nagle zauważyłam znajomą twarz. Liliana stała pod ścianą, wyraźnie zdenerwowana, z telefonem w ręku.

Była niska, z długimi, ciemnobrązowymi włosami, które zawsze nosiła rozpuszczone, i ciemnymi oczami, które teraz błyszczały z irytacji. Zawsze wyglądała na spokojną i opanowaną, a dzisiaj... coś było zdecydowanie nie tak.

— Lena?— Zatrzymałam się przed nią, marszcząc brwi. — Co ty tutaj robisz? Myślałam, że masz dzisiaj zajęcia dopiero po południu.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakbym właśnie spadła z nieba.

— Amara? Co za przypadek! — wykrzyknęła, a potem szybko się rozejrzała, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. — Nie uwierzysz, co się właśnie stało.

— Co się stało? — zapytałam, nie kryjąc zdziwienia.

— Holują mi auto! — wyrzuciła z siebie, rozkładając ręce.

Zamrugałam, próbując zrozumieć, czy to żart.

— Co? Jak to holują? Przecież zawsze parkujesz idealnie, tak jakbyś się bała, że ktoś zrobi ci zdjęcie i wyśle mandat listem poleconym.

Lena westchnęła, unosząc ręce do góry.

— Właśnie! Też tak myślałam. Ale widocznie tym razem coś przeoczyłam, bo chłopaki od holownika już wzięli moje auto.

Nie mogłam w to uwierzyć.

— Zaraz, zaraz. Jak to wzięli? — Pokręciłam głową. — To jakaś pomyłka.

— Sama bym chciała, żeby to była pomyłka — mruknęła, chowając telefon do kieszeni. — Ale serio, holują.

Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyłam w kierunku parkingu.

— Chodź, zaraz to wyjaśnimy.

Lena była moją sąsiadką od zawsze. Znałyśmy się, odkąd pamiętam. Ja wybrałam prawo, a ona finanse, ale mimo różnych kierunków zawsze potrafiłyśmy znaleźć wspólny język. Była miła, mądra i do bólu praktyczna. Tym bardziej nie mogłam uwierzyć, że ktoś wziął jej auto.

Szła za mną, próbując coś jeszcze tłumaczyć, ale już jej nie słuchałam. Wybiegłam na parking i od razu zauważyłam holownik z wielkimi, żółtymi światłami, który właśnie próbował wyciągnąć samochód Leny z miejsca.

— Ej! Co wy robicie?! — krzyknęłam, idąc szybkim krokiem w stronę auta.

Facet przy holowniku spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem, jakby widział takie sytuacje dziesięć razy dziennie.

— Przepisy złamane, samochód odholowany. Proste — odpowiedział, wzruszając ramionami.

— Jakie przepisy? — rzuciłam, stając między holownikiem a samochodem Liliany. — To jest prywatny parking uniwersytecki, tutaj nikt nie holuje aut bez powodu.

— Źle zaparkowała — mruknął mężczyzna, nawet nie próbując się tłumaczyć. — Zablokowała wjazd.

— Zablokowała? — Spojrzałam na Lenę, która stała za mną, wyglądając, jakby chciała się schować pod ziemię.

— No, może trochę. Ale tylko na chwilę! — jęknęła, unosząc ręce w geście obronnym. — Przecież każdy tak robi, żeby zdążyć na zajęcia.

Westchnęłam, czując, jak zaczyna we mnie narastać frustracja.

— Słuchajcie, ona niczego nie zablokowała na dłużej niż pięć minut. Nie macie prawa zabierać tego auta — powiedziałam, patrząc na faceta z determinacją.

— Myślisz, że to ty tu ustalasz prawo? — zapytał, krzyżując ręce na piersi.

— Nie, ale znam je całkiem dobrze. — Uniosłam podbródek. — Studiuję prawo i wiem, że jeśli macie odholować auto, to musicie mieć dowód na to, że faktycznie zablokowała drogę. Macie zdjęcie? Jakiekolwiek potwierdzenie?

Facet zawahał się na chwilę, co dało mi nadzieję.

— Posłuchajcie, naprawdę nie chcemy tu robić scen — dodałam, łagodząc ton. — Ale jeśli w tej chwili odczepicie auto, wszyscy pójdziemy w swoją stronę, a wy zaoszczędzicie sobie papierkowej roboty.

Facet spojrzał na swojego kolegę, potem na Lene, a potem z powrotem na mnie.

— Dobra, ale tylko dlatego, że mi się nie chce z tym babrać — mruknął, odpinając zaczepy.

Od razu poczułam, jak napięcie opada. Lena, wydała z siebie cichy okrzyk radości.

— Dzięki, stara. Jesteś niezastąpiona! — rzuciła, kiedy odchodziłyśmy od holownika.

— Nie ma sprawy — odpowiedziałam z uśmiechem, choć wciąż byłam trochę wkurzona. — Ale na przyszłość uważaj, gdzie parkujesz.

— Jasne, jasne — powiedziała szybko, choć w jej oczach wciąż widziałam błysk nonszalancji.

— Amara, muszę ci się jakoś odwdzięczyć! — zaczęła, zatrzymując się nagle przede mną. Jej oczy, brązowe jak czekolada, błyszczały determinacją. — Serio, co chcesz? Mogę ci kupić kawę, obiad, cokolwiek.

— Daj spokój, Lena. — Machnęłam ręką, uśmiechając się lekko. — To nie był żaden wielki wyczyn. Po prostu pogadałam z gościem.

— Nie, nie! — zaprotestowała, chwytając mnie za ramię. — Nie wymigasz się od mojej wdzięczności.

Zatrzymałam się i spojrzałam na nią z rozbawieniem.

— Dobra, to wymyśl coś konkretnego, bo tak możemy tu stać do wieczora.

Jej twarz rozjaśniła się, jakby właśnie wpadła na genialny pomysł.

— Kino! — zawołała, wskazując na mnie palcem, jakby odkryła Amerykę. — Chodźmy dzisiaj do kina. Ja zapraszam.

Zmarszczyłam brwi.

— Kino? Serio?

— Tak! — powiedziała z entuzjazmem. — I nie martw się, wszystko ogarniam. Zamówię full pakiet jedzenia – popcorn, nachosy, lody, cole, co tylko chcesz.

Roześmiałam się, widząc, jak poważnie podchodzi do swojego „planu".

— Lenka, nie musisz wydawać fortuny, żeby mi podziękować.

— Oj, przestań. — Machnęła ręką, jakbym właśnie powiedziała coś absurdalnego. — To i tak mała cena za uratowanie mojego auta.

— No dobra, ale jeśli zamówisz nachosy z podwójnym serem i lody w największym kubku, to nie zamierzam tego wszystkiego jeść sama — ostrzegłam z uśmiechem.

— Spoko, będziemy się dzielić — powiedziała, śmiejąc się. — A jeśli cię to pocieszy, mogę nawet zabrać ze sobą swój tupperware i ukradkiem przenieść resztki do domu.

Zaśmiałam się jeszcze głośniej, kręcąc głową.

— Ty jesteś niemożliwa.

— Wiem — odpowiedziała z dumą. — Ale właśnie dlatego mnie lubisz, prawda?

Nie miałam serca zaprzeczyć. W końcu taka właśnie była Lena– odrobinę chaotyczna, nieco szalona, ale zawsze szczera i z sercem na dłoni. Może właśnie dlatego nigdy nie zamieniłabym jej na nikogo innego.

***

Kiedy tata mówił o tej kolacji, miał ten swój spokojny, kontrolujący wszystko ton, który zawsze wywoływał we mnie mieszankę podziwu i irytacji. Rafael Moretti – zadbany, przystojny, zawsze w idealnie skrojonym garniturze, jakby każdy dzień w jego życiu był potencjalnym spotkaniem biznesowym. Delikatne zmarszczki wokół oczu dodawały mu powagi, ale nie zabierały uroku. Te niebieskie oczy, które Mira odziedziczyła po nim, potrafiły być jednocześnie ciepłe i przenikliwe. Jakby widział wszystko, ale nie zawsze chciał się tym dzielić.

Był człowiekiem, który rządził rodziną z cienia. Zarządzał naszymi interesami z chłodną precyzją, a przy tym zawsze znajdował sposób, by sprawiać wrażenie, że to wszystko robi dla nas. W przeciwieństwie do mamy, tata czasem pokazywał, że mu zależy. To on od czasu do czasu pytał mnie o moje studia, próbował dowiedzieć się, co u Miry, i przywoził jej ulubione czekoladki, kiedy miała gorszy dzień.

Ale nie był też idealny. Miał tę cechę, która w naszej rodzinie była chyba dziedziczna – perfekcjonizm. Wymagał od nas wiele, a choć robił to w bardziej subtelny sposób niż mama, presja była taka sama.

Czasami potrafił być naprawdę miły, wręcz normalny. Jak wtedy, gdy zabrał nas na spontaniczne lody po długim dniu. Ale równie często nie zauważał, że ta gra w "idealną rodzinę" zaczynała nas wszystkich męczyć.

I chociaż starałam się to wszystko rozumieć, wiedziałam jedno – dla niego te kolacje były okazją do pokazania światu, jak świetnie radzi sobie jako ojciec i głowa rodziny. A to, co my czuliśmy, było raczej na dalszym planie.

— To ważny wieczór — powiedział tata tym swoim spokojnym, opanowanym tonem. — Chcemy, żeby wszystko było idealnie.

Nie musiał dodawać, że "idealnie" oznacza pełną pokazówkę. Znajomi rodziców muszą przecież zobaczyć, jak świetnie radzimy sobie jako rodzina. Jak wszyscy razem siedzimy przy stole, uśmiechamy się, rozmawiamy, jakbyśmy żyli w bajce. Farsa. Czysta, teatralna farsa.

— Wiem, co myślisz, Amara. — Mama weszła do salonu, poprawiając włosy w lustrze. Wyglądała perfekcyjnie, jak zawsze. Jej złoty zegarek połyskiwał w świetle. — Ale to tylko jeden wieczór. Możesz chyba udawać, że wszystko jest w porządku, prawda?

Czasem zastanawiałam się, czy mama w ogóle widzi problem w tym, jak to wszystko wygląda. Ale nic nie powiedziałam. Po co? W tej rodzinie niewiele się zmienia, a ja nie zamierzałam marnować energii na walkę z wiatrakami.

— Jasne, mamo. Zrobię, co trzeba. — Westchnęłam, próbując ukryć frustrację.

Tylko że to nie ja byłam problemem. Mira... Mira tego nienawidziła. Dla niej te "rodzinne kolacje" były jak piekło. Kiedy dowie się, że musi znów odegrać swoją rolę grzecznej córki, będzie ciężko. A ja już teraz czułam, że to ja będę musiała ją przekonać, żeby przyszła i nie zrobiła awantury.

Położyłam się na kanapie, patrząc w sufit. W głowie próbowałam sobie wyobrazić, jak ten wieczór mógłby wyglądać, gdybyśmy naprawdę byli idealną rodziną. Bez udawania, bez fałszywych uśmiechów. Może wcale nie byłoby tak źle.

Ale to było tylko marzenie, które nigdy nie miało się spełnić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro