Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Pov Riven

Silnik ryczał jak rozwścieczony drapieżnik, kiedy pędziłem przez opustoszałe ulice. Noc była zimna, a wiatr smagał moją twarz, ale to wcale mnie nie obchodziło. Przyspieszałem, jakby prędkość mogła wyrwać mnie z tej piekielnej mieszanki złości i chaosu, które wypełniały mnie po rozmowie z Moretti.

Amara.

Była jak trujący kwiat. Piękna, ale z kolcami, które wbijały się głębiej z każdym spojrzeniem, każdym słowem. Mira była ładna, pewna siebie, łatwa do odczytania. Ale Amara... Amara miała w sobie coś, czego nie potrafiłem zignorować, choć próbowałem.

Zatrzymałem motor z piskiem opon na opustoszałej drodze i zdjąłem kask. Noc była chłodna, powietrze ostre, ale ja byłem rozgrzany od środka. Gniewem, frustracją i... czymś jeszcze. Czymś, czego nie chciałem nazwać, bo już samo przyznanie się do tego sprawiłoby, że straciłbym nad sobą kontrolę.

Mira była prosta. Wiedziałem, czego się po niej spodziewać, wiedziałem, co zrobić, by ją kontrolować. Amara natomiast... była inna. Nie bała się spojrzeć mi w oczy i rzucić wyzwania. Miała w sobie ten ogień, którego nie widziałem u nikogo innego. Nie była jedną z tych dziewczyn, które poddają się pod ciężarem mojego spojrzenia.

I to mnie doprowadzało do szaleństwa.

Nie mogłem wyrzucić z głowy jej spojrzenia – pełnego złości, ale i determinacji. Tej nocy, kiedy wyszła mi naprzeciw, z ogniem w oczach, gotowa walczyć ze mną na równi, uświadomiłem sobie coś ważnego. Amara była zagrożeniem. Nie tylko dla mojego ego, ale dla samego mnie. Zmieniała moje myślenie, podważała to, co było dla mnie pewne.

Sięgnąłem po paczkę papierosów z kieszeni i zapaliłem jednego, pozwalając, by dym wypełnił moje płuca. Nie mogłem wyrzucić jej z głowy. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna nie wpływała na mnie w ten sposób.

Nie miałem czasu na związki. Dziewczyny były dla mnie chwilową odskocznią, rozrywką, której potrzebowałem, żeby złapać oddech pomiędzy walkami, ryzykiem, adrenalinem. Żadna z nich nie zostawała w mojej głowie na dłużej. Ich śmiech, dotyk, twarze – wszystko było ulotne, nieważne. Ale Amara...

Z nią było inaczej.

Nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie była typem dziewczyny, z którą powinienem się zadawać. Była poukładana, z dobrego domu, miała przed sobą przyszłość, o jakiej większość ludzi mogła tylko marzyć. Nie pasowała do mojego świata, a mimo to – a może właśnie dlatego – nie mogłem od niej uciec.

Oparłem się o motor i zaciągnąłem się mocniej papierosem. Nie byłem głupi. Wiedziałem, że to, co czuję, jest niebezpieczne. Dla niej, dla mnie. Ale widziałem to w jej oczach. To, co próbowała ukryć za maską obojętności i złości. Nie była taka jak jej siostra.

Mira była prosta. Łatwa do odczytania. Wiedziałem, co powiedzieć, by ją kontrolować, jak zagrać, by dostać to, czego chciałem. Ale Amara... Ona była zagadką, której rozwiązanie wymagało czegoś więcej.

To, co czułem przy niej, różniło się od wszystkiego, co znałem. Każda rozmowa była jak walka, każdy jej ruch zdawał się wywoływać we mnie reakcję, którą próbowałem zdusić. Była jednocześnie irytująca i fascynująca. Patrzyłem na nią inaczej. Głębiej. Nie mogłem oderwać wzroku, nawet jeśli to miało mnie zgubić.

Zgasiłem papierosa o asfalt i rzuciłem niedopałek na ziemię. Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić myśli, które galopowały w mojej głowie. Amara mogła mnie odrzucać, rzucać mi wyzwania, próbować zepchnąć na margines swojego życia, ale nie wiedziała jednego. Nigdy wcześniej nie patrzyłem na nikogo tak jak na nią.

Jej oczy... Miały w sobie coś, co mnie pochłaniało. Tęsknotę za czymś więcej. Może nawet samotność, której sama nie chciała przyznać. W jej głosie słyszałem coś, co brzmiało jak frustracja, ale widziałem też strach. Nie przede mną, ale przed tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby mnie do siebie dopuściła.

Miałem swoje zasady, swoje reguły. Nie pozwalałem sobie na słabości, a ludzie, którzy wkraczali do mojego świata, musieli je respektować. Amara łamała te reguły za każdym razem, kiedy się pojawiała. Nawet teraz, siedząc tu sam, czułem jej obecność.

Nie chciałem jej. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Ale to, co czułem, kiedy patrzyłem na nią – jej blond włosy falujące na wietrze, zielone oczy pełne determinacji – sprawiało, że coś we mnie pękało.

Była zbyt dobra, zbyt czysta dla mojego świata. Jej rodzina, ten idealny dom, kariera, którą miała przed sobą – wszystko to było jak z innej bajki. A jednak, kiedy stała przede mną, nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o tym, by zburzyć ten idealny świat i zobaczyć, co się stanie.

Odpaliłem motor i ruszyłem z powrotem w stronę miasta. Droga przed nami była długa i niebezpieczna, ale nie zamierzałem odpuścić. Była dla mnie wyzwaniem, którego nie mogłem zignorować, nawet jeśli to miało mnie zgubić.

***

Zszedłem z motoru i otworzyłem drzwi baru. W środku panował półmrok, przesiąknięty zapachem alkoholu, dymu papierosowego i rozmów, które mieszały się ze śmiechem. Na pierwszy rzut oka miejsce wyglądało jak zawsze – znajome twarze, te same kąśliwe uwagi, które nigdy nie wymagały odpowiedzi. To miejsce było nasze. Bezpieczne. Przynajmniej teoretycznie.

Zauważyłem Nico i Luke'a przy barze, pochylonych w rozmowie. Nico, jak zawsze, gestykulował energicznie, a Luke siedział opanowany, uważnie go słuchając. Typowe. Coś w tym widoku, który zwykle działał na mnie uspokajająco, dziś wywołało irytację.

Podszedłem do nich, rzucając kurtkę na oparcie pobliskiego krzesła.

– No proszę, kto się w końcu pojawił – zaczął Nico z szerokim uśmiechem. – Myśleliśmy, że zgubiłeś się po drodze.

– Nie jestem w nastroju, Nico – rzuciłem krótko, siadając obok Luke'a.

Nico spojrzał na mnie z uniesioną brwią, opierając łokieć na blacie. W jego spojrzeniu było coś, co wyraźnie wskazywało, że nie zamierza przepuścić okazji do zaczepki.

– To gdzieś ty był z tą Mirą? – zapytał z lekkim uśmiechem, ale w jego głosie kryło się zaciekawienie. – Jej siostra wyglądała na mocno wkurzoną, jak wychodziłeś.

Luke spojrzał na mnie kątem oka, ale milczał, jak to miał w zwyczaju. Był obserwatorem, wolał analizować sytuację, zamiast mówić od razu.

– Zabrałem ją na chwilę, miała coś do załatwienia – odpowiedziałem spokojnie, choć w środku czułem napięcie.

– Tak, jasne – prychnął Nico.

Nico wziął łyk piwa, po czym z niespodziewaną szczerością powiedział:

– Mira to niezła dziewczyna, ale czasami zastanawiam się, jak to jest być w cieniu takiej siostry jak Amara.

Moja ręka zacisnęła się na szklance, ale nie powiedziałem nic. Byłem ciekaw, dokąd zmierza ten wątek, choć w środku czułem napięcie. Nico, jak zwykle, nie zauważył mojej reakcji albo po prostu ją zignorował.

– Amara jest... – Zatrzymał się na chwilę, szukając słów. – No wiesz, inna. Polubiłem ją. Ma coś w sobie. Taki spokój, ale jednocześnie... – Nico machnął ręką, jakby sam nie był pewien, co chce powiedzieć.

Zamaskowałem swoje emocje, odchylając się na krześle i udając obojętność.

– Polubiłeś ją? – zapytał Luke, unosząc brew.

– No tak. Nie w takim sensie, żeby się od razu zakochiwać czy coś, ale wiesz... Amara ma coś, czego większość ludzi nie ma. Trudno to wytłumaczyć – Nico spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. – Nie sądzisz, Riven?

Spojrzałem na niego chłodno, starając się zachować kamienną twarz. Nico nie miał pojęcia, że to, co mówił, trafiało w samo sedno. Amara nie była jak inne dziewczyny, które pojawiały się w moim życiu. Z nimi było łatwo. Krótkie chwile, które nie znaczyły nic.

– Amara to Amara – powiedziałem krótko, nie dając im szansy na dalsze drążenie tematu.

Nico wzruszył ramionami.

– Mira może być bardziej otwarta, ale Amara... to inna liga. Może to przez to, że jest taka poważna, albo przez to, jak patrzy na ludzi, jakby ich prześwietlała.

– Nico – przerwałem mu chłodno, ale nie podniosłem głosu. – Lepiej skup się na tym, co ważne. Nie na niej.

Luke spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował coś wyczytać z mojego wyrazu twarzy, ale nic nie powiedział. Nico uniósł ręce w geście obronnym.

– Dobra, dobra, już zamykam temat.
A co jest ważne? – zapytał Nico, unosząc brew.

– Hector – odpowiedział Luke, wchodząc w końcu do rozmowy. – Słyszałem, że zaczął węszyć. Musimy być ostrożni.

Nico westchnął, opierając się wygodniej na krześle.

– Znowu on? Przysięgam, ten facet nie odpuści, dopóki nas nie dopadnie.

– Dlatego musimy być dwa kroki przed nim – odparłem, starając się skupić na temacie. Ale gdzieś z tyłu głowy wciąż widziałem obraz Amary. Jej spojrzenie, kiedy odjeżdżałem. I ten cholerny uśmiech Nico, kiedy o niej mówił.

– Hector nie jest głupi – powiedział Luke, odrywając się od rozmowy o dziewczynach. – Wiemy, że zaczyna coś podejrzewać, a to może się skończyć bardzo źle. Jeśli zaczniemy działać bez głowy, stracimy wszystko.

Nico kiwnął głową, ale widać było, że myśli teraz o czymś innym. Zmienił temat, jakby zadecydował, że już wystarczy poważnych rozmów na dzisiaj.

– A więc co robimy, co robimy teraz? – zapytał, jakby to było tylko kolejny dzień, kolejna akcja. Chociaż wiedział, że sprawy były coraz bardziej napięte, to nie miał zamiaru się zatrzymywać.

– Działać ostrożnie – odpowiedziałem, stawiając na stół szklankę z wodą. – Tak jak zawsze. Musimy przemyśleć każdy krok. Zanim zaczniemy działać, musimy być pewni, że nic nas nie zaskoczy. Hector nie może dowiedzieć się, co robimy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro