Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog



Sofia, Genewa - trzy miesiące po uwolnieniu z Dubaju. 

Nie chcę tu być!

Ponownie rozejrzałam się po luksusowej poczekalni, której okna wychodziły na miasto. Kanapy i fotele ustawiono tak, by siedzieć tyłem do wejścia, ale za to mogłeś się rozkoszować cudownym widokiem za szybą. Błękitne niebo bez ani jednej białej chmurki zachwycało kolorem. Park w oddali przyciągał wzrok soczystą zielenią.

Nie chcę tu być!

Przebierałam palcami po podłokietniku pod czujnym spojrzeniem Alessiego. Oblizałam usta, a potem poprawiłam nieistniejące zakładki na koszulce. Wytarłam spocone ze zdenerwowania dłonie o spodnie. Wsunęłam niesforne pasemko pod wsuwkę, ale wróciło na swoje miejsce. Takie drobne rzeczy wyprowadzały mnie z równowagi.

Mój oddech przyśpieszył. Poczułam natychmiastową wściekłość. Gwałtownym gestem ściągnęłam gumkę z włosów i niemal wyszarpnęłam spinki. Zabolało, a ja byłam w stanie złapać oddech. Ból był dobry. Pozwalał mi poczuć, że znów żyję. Uzależniłam się od niego. Przeczesałam palcami włosy i ponownie spięłam, naiwnie myśląc, że rezultat, który osiągnę, będzie lepszy od poprzedniego.

Puls tętnił mi w uszach, przeładowując dodatkowo już i tak obciążone zmysły. Zamrugałam, jakby to miało pomóc. Zanim sięgnęłam ponownie do gumki, Alessi złapał mnie za nadgarstek ze stanowczym: Nie. To nie on powinien tu dzisiaj być, ale Adam. Okazało się jednak o poranku, że nie byłam dla niego taka ważna, jak mi się wydawało. Obudziłam się sama w łóżku a Alessi tylko zdawkowo powiedział: interesy. 

Uwolniłam się z sapnięciem i podniosłam, podchodząc do okna. Spojrzałam w dół, zastanawiając się, jak długo spadałabym z trzydziestego piętra. Piętnaście sekund? Dwadzieścia? Czy uderzenie w beton bolałoby? Czy śmierć byłaby natychmiastowa? 

Podskoczyłam w miejscu, słysząc otwierające się drzwi. Ze strachem obejrzałam się przez ramię, zerkając na mężczyznę, który się w nich pojawił.

– Sofia, dzień dobry, zapraszam.

Miał łagodny ciepły głos a aparycja uprzejmego, eleganckiego starszego pana z włosami przyprószonymi siwizną powinna zachęcać. Ja jednak spięłam się na te słowa i nerwowo zerknęłam na drzwi wejściowe obok biurka recepcjonistki. Alessi siedział bez ruchu, ale mogłam się założyć, że gdybym postanowiła uciec, nie dotarłabym nawet do drzwi.

I dokąd miałabym uciec?

Oderwałam się od framugi. Z każdym krokiem serce w piersi waliło mi coraz głośniej. W głowie słyszałam tylko jedno słowo, powtarzane jak mantra: uciekaj! A jednak nie mogłam tego zrobić. Musiałam walczyć. Chciałam walczyć. Każdy krok sprawiał mi fizyczny ból, ponieważ ciało nie chciało współgrać z mózgiem.

Mój terapeuta nie ponaglał. Stał nieruchomo, czekając, aż wejdę do środka, żeby mógł zamknąć drzwi. Zrobił to bezgłośnie, mając chyba w pamięci, jak panicznie zareagowałam, gdy zamknął je głośno za pierwszym razem. Dostałam histerii na zawołanie i zamiast odbyć pierwszą sesję terapii, spędził godzinę, usiłując mnie uspokoić. Byłam jak dzikie zwierzątko zapędzone w róg i niewidzące żadnego wyjścia. Teraz już wiedział, że musi się odsunąć, żebym w ogóle weszła do środka.

Usiadłam na fotelu i podrapałam się po nosie. Wyjrzałam za okno. Jak długo trwa upadek z trzydziestego piętra?

– Miło cię widzieć – zagaił.

– Nie chcę tu być! – wyszeptałam, drapiąc się po dłoni. Sekundę później zaswędziała mnie skóra głowy, potem łydka, stopa. Drapałam się, denerwując jeszcze bardziej. Wszystko mnie swędziało.

Jesteś wariatką! Śmiał się mój wewnętrzny głos. Wariaci tak mają.

– Napij się wody – zasugerował. – Za każdym razem, kiedy czujesz się zdenerwowana, napij się wody.

– Szklanka wody zamiast? – wyrwało mi się, kiedy sięgałam po szklankę drżącą dłonią.

– Coś w tym stylu – przyznał. – To pozwoli zająć twoje ręce i odwróci uwagę.

Czy oczekiwał, że wypiję całą?

Ledwo udało mi się przełknąć łyk przez ściśnięte gardło. Uporczywie wpatrywałam się w widok za oknem. Zimna woda w szklance chłodziła rozgrzane, spocone wnętrze dłoni.

– W końcu doczekaliśmy się słonecznej pogody.

Naprawdę? Będziemy pierdolić o pogodzie? Przecież nie to cię interesuje! Chciałbyś wiedzieć, co wydarzyło się w Dubaju, co sprawiło, że boje się własnego cienia.

– Poprzedni wieczór był bardzo ciepły – dodał, kiedy się nie odezwałam – spędziłaś go w ogrodzie?

– Trochę.

Siedziałam na skraju fotela, pochylona lekko do przodu. Oparłam stopę na palcach i nerwowo stukałam piętą o podłogę. Nie, żeby mnie to uspokajało, ale wprawiało w ruch, a on nieco spuszczał napięcie.

– Dobrze spałaś?

Zacisnęłam dłoń na szklance, a drugą podrapałam się po ramieniu, zostawiając na nim trzy głębokie ślady. Odstawiłam szklankę na stolik obok fotela.

– Nie.

– Opowiesz mi, co ci się śniło?

– Nie pamiętam – rzuciłam na odczepnego.

Zapadło między nami milczenie.

– Sofia jestem tutaj, żeby ci pomóc – powiedział łagodnie. – To bardzo ważne, abyśmy rozmawiali i usiłowali zrozumieć wspólnie emocje, których nie jesteś w stanie sama uporządkować.

– Nie chcę o tym rozmawiać! – zaprzeczyłam gwałtownie.

– Skoro masz do dyspozycji mój czas, postarajmy się go pożytecznie wykorzystać.

– Ale ja nie chcę tu być! – odparłam gwałtownie. – Sama sobie pomogę! Potrzebuję tylko czasu, nie jestem wariatką, nie potrzebuję psychiatry.

– Trauma czasem potrzebuje zamknięcia.

Gdyby nie to, że Adam był jedną osobą, w której towarzystwie czułam się bezpiecznie, uciekłabym... tylko że tak naprawdę nie miałam dokąd. Od paru miesięcy okłamywałam rodziców i siostrę, że pracuję w Monaco. Wciskałam im kit, że popsuła mi się kamera i dlatego nie mogli mnie widzieć na Skype. Czekałam, aż sińce na twarzy przyblakną na tyle, żeby nie budzić podejrzeń.

Od tygodnia rozważałam też inne wyjście z sytuacji. Ile to by spraw rozwiązało. Zapewniło mi spokój i dało odetchnąć innym. Przestaliby się martwić. Z pewnością nie o takie zamknięcie mu chodziło. Ale dla mnie... mijały tygodnie, a ja nie czułam się lepiej sama ze sobą. Walczyłam każdego dnia, by podnieść się, ubrać, zjeść. Być. Każdy z nich kończyłam coraz bardziej zmęczona i zdemotywowana.

Być albo nie być. Oto jest... problem.

– Porozmawiajmy o czymś innym – zaproponował spokojnie, nie reagując na mój wybuch. – Obejrzałaś ostatnio jakiś ciekawy film?

Milczałam uparcie, kiedy w głowie padało tysiące odpowiedzi. To nie tak, że nie chciałam z nim rozmawiać. Walczyłam, żeby wydusić z siebie odpowiedź, kiedy usta nie pozwalały wypowiedzieć żadnego słowa. Dusiłam się w środku emocjami i niewypowiedzianymi słowami, gdy na zewnątrz spoglądałam na terapeutę z pustką w oczach.

Być albo nie być. Oto jest... problem.

Nie być...

Byłam zmęczona i mentalnie wyczerpana, jak bateria, której została już tylko jedna migająca kreska i za chwilę przesadnie funkcjonować.

Już wystarczy, już dość! Nie chcę tak dalej... Powiem mu i pogrążę się w kuszącym i tak potrzebnym mi: nie być, przestać istnieć. Zasnąć i więcej się nie obudzić.

Powiedz mu... będziesz wtedy mogła odejść, wiedząc, że ktoś wie... Wyrzuć to z siebie i droga otwarta... Powiedz!

Poczułam, jak napięcie znika, pozwalając moim ramionom się zrelaksować. Mój oddech zwolnił. Za oknem latawiec poruszający się po niebie, poszybował w dół i zanurkował do wody. Czy to znak?

Wyrzuć to z siebie i droga otwarta...

– Chce pan znać szczegóły? – spytałam, wpatrując się w krajobraz za oknem. Dziecko usiłowało wydobyć latawiec z fontanny.

– Możesz też zacząć spisywać to co pamiętasz – zaproponował.

Puściłam jego słowa koło ucha.

– Ale takie szczegóły jak dwóch klientów, z których jeden oparł mnie o wannę, biorąc od tyłu, a jego kolega w tym samym momencie włożył mi w odbyt wężyk do lewatywy, bo lubi jak jest czysto? A kiedy lało mi się z tyłka do wanny, ten pierwszy posuwał brutalnie moje usta? Albo taki, że nie mogłam się bronić, bo miałam związane ręce? Takie szczegóły?

Spojrzałam na niego wyzywająco, ale w środku nie czułam nic. W końcu zapanował spokój, idealna cisza, której tak pragnęłam. Harmonia. Słowa popłynęły mi z ust, tworząc streszczenie historii. Czterdzieści siedem dni tortur zawarte w pięćdziesięciu minutach. Ta historia musiała zostać opowiedziana, żeby potem Adam zrozumiał.

– Pamiętam każdy sen! – przyznałam cicho. – Ten z wczoraj nie różnił się zbytnio od poprzednich...

Zapatrzyłam się na park widoczny za oknem. Wydarzenia niczym zatrzymane w czasie fotografie przewijały się w mojej głowie, tworząc opowieść, spływającą z moich ust. Czy będę to potrafiła opowiedzieć je bez przeżywania od początku emocji, które wręcz wypływły z każdego z nich?

Oblizałam usta, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni...

Każdy sen zaczynał się od otwarcia oczu, które powodowało niewyobrażalny ból. Czy jest pan sobie w stanie wyobrazić, że każde podniesienie się do pozycji siedzącej kosztowało mnie wtedy tyle wysiłku, że zwymiotowałam gwałtownie? Wiedziałam, że drzwi do mojej celi więziennej, jak nazywałam przydzielony pokój, w którym główną atrakcją było gigantycznych rozmiarów łóżko, nie są zamknięte. Nigdy nie były. Dopiero kiedy pierwszy raz próbowałaś ucieczki, docierało do ciebie, że te drzwi wcale nie musiały być zamknięte na klucz. Natomiast konsekwencje...

Tak niewiele wystarczyło, żeby mnie przerazić. W kompletnej ciszy łapałam się na tym, że nasłuchuję czy nikt nie nadchodzi. Każde głośne kroki w korytarzu przyprawiały o szybkie bicie serca, ponieważ przypominały inne. Tamte wprowadzały ciało w stan lodowatej paniki. Zaczynałaś się modlić do Boga o litość, której mogłabyś dostąpić jeśli nie zatrzymały się pod twoimi drzwiami. Żeby tylko nie zatrzymały się pod moimi drzwiami. Niech idzie dalej, niech ktoś inny dzisiaj będzie jego ofiarą.

Tamtej nocy nie miałam szczęścia. Mój oprawca znęcał się nade mną niemal godzinę, zmuszając do aktów seksualnych. Usiłowałam ugryźć do tylko raz, na samym początku. Pobił mnie do nieprzytomności, co nie przeszkadzało mu potem, żeby mnie zgwałcić a każdy ruch krzyczącego w agonii ciała był dodatkową karą.

Czym bardziej się broniłam, tym bardziej on był podniecony. W końcu związał mi ręce za plecami. Wtedy już mógł wyrabiać z moim ciałem, co chciał. Nie przeszkadzało mu, że zwymiotowałam na niego, gdy brutalnie wpychał mi swojego penisa do gardła. Roześmiał się i rozkazał go wylizać do czysta. Wymierzał mi policzek za policzkiem, szarpiąc za włosy, aż w końcu z odrazą spełniłam żądanie. Gęsta słodka ślina wypełniała mi usta, powodując kolejne odruchy wymiotne. Oddychanie przez nos też nie pomagało.

Byłam całkowicie zdana na jego łaskę. Bezwolna.

Po wszystkim zostawił mnie brudną, cuchnącą wymiocinami, z rozmazanym makijażem płynącym po twarzy wraz ze łzami. Całe ciało bolało w agonii. Nie pragnęłam niczego innego poza tym, żeby umrzeć. Ale nawet to nie było mi dane.

Wierzy pan w Boga? Tamtej nocy przestałam w niego wierzyć. Gdzie był Bóg, który powinien nas chronić? Jęczałam z bólu, który rozdzierał każdą komórkę.

Następnego dnia zaciągnięto mnie pod prysznic i doprowadzono do porządku. Nakarmiono i przygotowano na wieczór. Bardzo szybko zrozumiałam, że odmawianie czegokolwiek, kończy się bolesną natychmiastową karą.

Kroki w korytarzu były ostrzeżeniem, że nadchodzi gehenna. Przez pierwsze dni pobytu zatrzymywały się pod moimi drzwiami bardzo często. Ethan uwielbiał to, że mu się stawiam i upadlał mnie raz za razem przekraczając granice brutalności tego co można zrobić z kobiecym ciałem. Udowadniał mi, że każdy poprzedni wieczór był całkiem znośny, a zapowiadał, że każdy kolejny przyniesie więcej bólu.

Jeśli Szatan miałby ziemskiego reprezentanta Ethan Ramirez byłby tą osobą, zgodzi się pan ze mną? A może to wszystko to za mało? To jeszcze nie koniec.

Katował mnie, upajając się moim strachem i łzami, aż do wieczora, w którym przestałam walczyć, drapać i gryźć. Usiadłam na klęczkach z dłoń splecionymi za plecami i czekałam z zamkniętymi oczami na kolejną lekcję upokorzenia. Bezwolnie jak marionetka pozwoliłam by użył mojego ciała i wykonywałam wszystkie polecenia bez zająknięcia i wahania.

Zatykał mi nos, atakując bestialsko moje gardło penisem. Dusiłam się i parskałam, usiłując łapać oddech, ale dłonie wisiały mi wzdłuż tułowia. Ciągnął za włosy, ustawiając głowę, by sprawić sobie większą przyjemność. Ślina i wymioty spływały mi po brodzie, kapiąc na piersi. Rozmazał je po skórze, sunąc w dół między nogi. Wepchnął do środka trzy palce, a ja jedynie mrugnęłam, łapiąc krótki oddech i ciesząc się, że ból obezwładnia moje ciało i paraliżuje myślenie.

Ból był dobry. Został moim przyjacielem. Bronił mnie przed ogarnięciem przez szaleństwo.

Nie wolno mi było zamknąć oczu i pogrążyć się w rozpaczy. Musiałam patrzeć na oprawcę. W moim wzroku gościła pustka a wyuczone jęki i posapywania oszukiwały każdego klienta. Odcinałam się od rzeczywistości, pozwalając świadomości odpłynąć w nieznane. Oblivion – trzymałam się tego angielskiego słowa, które pozwalało mi pogrążyć się w cudownym chaosie. Moment wytchnienia. Fantazjowałam, że znajduję się na łodzi i z tego powodu jest mi niedobrze. To i tak lepiej, niż być naćpanym za każdym razem.

Wielokrotnie nerwowo obgryzałam skórki przy paznokciach. Gdybym popsuła manicure, Karolina wyładowałaby na mnie swoją frustrację. Powinnam być idealna. Potrafiła głodzić dziewczyny przez kilka dni, jeśli czymś podpadły i nie były idealne dla potencjalnego klienta. Nadzorczyni niewolników niebojąca się wymierzyć siarczystego policzka, czy też uderzyć szpicrutą, zawsze wiszącą na nadgarstku. Jedna z dziewczyn wyszeptała mi do ucha, że kiedyś zatłukła nią kobietę, która podpadła jakąś głupotą.

– Gehenna trwała, aż do pewnej nocy... – zawahałam się, czując pod powiekami łzy. Czy dam radę mówić dalej? 

– Świetny początek Sofia – przerwał terapeuta, chwaląc mnie. Zamrugałam zaskoczona, że wpadł mi w słowo. Łzy popłynęły po skórze. Zadrżałam, wracając do rzeczywistości. Było mi okropnie gorąco, a dłonie, poznaczone półksiężycami paznokci, drżały nieznacznie. – Uważam, że dzisiejsza sesja była bardzo udana. – Oddech uwiązł mi w gardle. Oblizałam nerwowo usta. – Wrócimy do tego we wtorek, dobrze? Jeśli chcesz wyrzucić z siebie zdarzenia lub emocje, przelej je na papier tak, jak rozmawialiśmy.

Zostałam odprawiona. Z zaskoczenia rozchyliłam usta. Zamknęłam je nie wiedząc co dopowiedzieć. Moje pięćdziesiąt pięć minut minęło i mogłam odejść. Dla tego człowieka nie była niczym więcej niż kolejnym nazwiskiem na liście. Czy w ogóle obchodziło go, przez co przeszłam? Do czego byłam zmuszana? Czy kogokolwiek obchodziło?!

– Skończyliśmy Sofia – usłyszałam Alessiego w progu.

– Tak, skończyliśmy – potwierdziłam, podnosząc się.

Wyrzuciłaś to z siebie i droga otwarta... możesz odejść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro