Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na twój koszt

Nie powiedział nikt, że to będzie proste

Nie uprzedził nikt, że wyleję łzy

Czy za dużo ich

Trochę to żałosne

Co zostało mi

Melodia, Sanah

Kolejne dni i noce mijają mi na żałobie. Nie chce mi się nawet wstać i spróbować ucieczki. Nie czuję się dobrze, chociaż i tak jest zdecydowanie lepiej, niż było. Są chwile, gdy bardzo żałuję, że to nie ja umarłam zamiast mojego maleństwa. Do końca życia będę miała wyrzuty sumienia, ale wiem, że już nic na to nie poradzę. To nie do końca moja wina. To wina genów i stresu – przynajmniej tak to sobie tłumaczę, powtarzam jak papuga to, co mówił lekarz, który prowadził moją ciążę.

Czasami zapominam, gdzie jestem.

Czasami myślę o normalnym życiu.

Czasami mam ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo spierdolił mi życie!

Czasami zamiast normalnie żyć, wolę obwiniać innych za moje nieszczęście. Ale to chyba normalna reakcja na to, co mnie spotkało.

Wiem, jestem głupia. To moje życie. Czasami mam wrażenie, że było budowane na piasku i kiedyś musiało runąć. Skoro tak nim pokierowałam, to moja wina. Każdy bierze odpowiedzialność za swoje czyny.

W pewnym momencie poddałam się i przestałam walczyć z Czachą, bo nie miało to najmniejszego sensu. I tak byłam na przegranej pozycji.

A teraz... Mam co jeść, mam ubrania i własną łazienkę. Jestem spokojna i zrelaksowana jak na sytuację, w której się znajduję. Nie wiem, co on chce ze mną zrobić, ale nie zaprzątam sobie tym głowy. Śpię całymi dniami, mój organizm domaga się odpoczynku.

Biorę jakieś tabletki. Nie wiem, co w nich jest, ale nie mam po nich koszmarów. I od razu odpływam.

Łysy brodacz mnie nie odwiedza i jestem z tego powodu szczęśliwa. Ciągle jednak obawiam się o swoją przyszłość. Może ten gość czeka na Czachę? A może dostał od niego jakieś dyspozycje? Nie zdziwiłabym się, gdyby chciał mnie sprzedać do burdelu do Rosji, na Ukrainę lub do któregoś z muzułmańskich krajów. On uwielbia zadawać mi cierpienie. A gdzie będzie to łatwiejsze niż w burdelu? Przecież jestem tylko jego dziwką.

Nie chcę do niego wracać. Prędzej ze sobą skończę, niż oddam się w ręce Czachy.

Wstaję i idę do łazienki. Albo raczej próbuję iść. Jestem tak słaba, że faktycznie próba ucieczki byłaby idiotycznym pomysłem. Nie mam siły, żeby otworzyć pieprzone drzwi, ale jakimś cudem udaje mi się wziąć prysznic. W końcu czuję się wystarczająco czysta i świeża. Ból brzucha trochę ustępuje. Nie wiem, czy to efekt tych tabletek, ale czuję, że jest już lepiej, boli mniej. Owijam się ręcznikiem. Wkładam majtki i używam tego, co potrzebne, by nie pobrudzić ubrań krwią.

Bolą mnie piersi, są twarde jak skała. Czuję się bezsilna. Po prysznicu nie mam nawet siły, by dojść do łóżka. Siadam na podłodze, a chwilę później kładę się na niej. Owijam się ręcznikiem i w ciągu kilku sekund zasypiam.

***

Wracają wspomnienia z czasów, gdy miałam piętnaście lat. Do naszego domu bez pukania wchodzi kilku groźnie wyglądających facetów. Jestem przyzwyczajona do takich widoków – odkąd byłam dzieckiem, ojciec obracał się w takich kręgach. Czułam, że kiedyś sprowadzi to na niego, a raczej na nas, gigantyczne kłopoty. Chwilę wcześniej usłyszałam ogłuszający ryk ich maszyn. Chciałam się schować, ale było już na to za późno. Usłyszałam ciężkie kroki wojskowych butów. Zerknęłam w kierunku drzwi wejściowych. Cichy głosik w mojej głowie powtarzał, że to niebezpieczni ludzie, przed którymi nie można uciec. Są łowcami, którzy polują na zwierzynę, a ja właśnie nią byłam.

Byli wielcy i przerażający. Ich twarze wyglądały jak gęby kryminalistów. Pokryte były zmarszczkami i bliznami. Wiedziałam, że nie wolno mi pokazywać swojej słabości i strachu.

Najgorszy z nich był ten najniższy. Cuchnęło od niego ruskimi fajkami. Mdliło mnie od tego zapachu. A on jak na złość wpatrywał się we mnie z głupkowatym uśmiechem, jakbym była jakimś cholernym prezentem dla niego. Łysol z bliznami na mordzie zaczął podchodzić coraz bliżej i bliżej, póki któryś z jego kompanów się nie odezwał. Nie rozumiałam ani jednego słowa z ich rozmowy. Miałam wrażenie, jakby mówili do mnie w obcym języku. Z niedowierzaniem patrzyłam na tył głowy łysego. Miał na niej wytatuowaną czaszkę. Zrobiło mi się gorąco, gdy zrobił kolejny krok w moim kierunku i uśmiechnął się do mnie jak zwycięzca. Cieszył go mój strach, chociaż starałam się go ukryć.

– Ty musisz być Sylwia. – Głos miał równie obrzydliwy jak twarz. Do tego ostry, jak nóż rzeźnika. Miałam ochotę stamtąd uciec, jednak nogi odmawiały mi posłuszeństwa. – Ile masz lat? – zapytał, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

Był już zdecydowanie za blisko. Nie czułam się komfortowo.

– Piętnaście. – Tylko tyle udało mi się wydukać. Nie musiał wiedzieć, że za dwa tygodnie skończę szesnaście.

Podchodził coraz bliżej, aż poczułam w jego oddechu smród fajek i alkoholu. Dobił czubkami swoich wojskowych butów do moich bosych stop.

– Przekaż swojemu tępemu ojcu, że jutro też tu będziemy, o tej samej porze. I że jesteś moja. Zapamiętasz, co powiedziałem? – Spojrzał na mnie groźnie.

– Nie zapomnę. Przekażę mu. – Byłam dumna, że potrafiłam z siebie cokolwiek wyksztusić.

Faceci zniknęli tak szybko, jak się pojawili, i gdyby nie zapach tytoniu i ryk motocykli mogłabym sądzić, że to jakiś koszmar na jawie. Zsunęłam się po ścianie z ulgą, że moje ciało zaczyna mnie słuchać. Adrenalina opadła. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że znów będę musiała ich oglądać. Przerażali mnie. Szczególnie ten ich szef. Ślinił się na mój widok, jakbym była czymś do pożarcia... Gdyby tylko tata był innym człowiekiem, nigdy nie musiałabym się bać tego człowieka.

Ojciec nigdy nie był zbyt uczuciowy i zawsze traktował mnie z góry. Czasami zdarzały mu się lepsze dni, ale to były nieliczne sytuacje, które wykorzystywałam, jak tylko mogłam. Byłam spragniona rodzicielskiej miłości i wsparcia.

Oprócz ojca nie miałam prawie nikogo. Tylko jednego przyjaciela, z którym po jakimś czasie straciłam kontakt. Był ode mnie o dwa lata starszy i traktował mnie jak siostrę, kochał mnie i chronił. Gdy dowiedział się, kto odwiedza mojego ojca, był przerażony. Kazał mi grać w ich obecności grzeczną dziewczynkę. Mówił, że to niebezpieczni ludzie. Bał się o mnie. Ojciec natomiast wcale na to nie zareagował i nie przejął się, że mam być własnością tego gościa z czaszką na głowie. Jakby wiedział, że tak się stanie. A ja nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, co tak naprawdę to oznacza.

Następnego dnia, po lekcjach, poszłam odwiedzić grób matki i zrobiłam jakieś spożywcze zakupy. Nie śpieszyłam się, bo nie chciałam wracać za szybko do domu. Miałam nadzieję, że te nieciekawe typy już dawno sobie pojechały, oby jak najdalej. I gdy na podwórku nie zauważyłam motocykli, myślałam, że tak się stało. Wkroczyłam do domu pewnym krokiem, nucąc coś pod nosem. Na krześle siedział mój ojciec. Związany. Zakrwawiony. W fotelu rozparł się wygodnie ten łysy gość. Igor, mój przyjaciel, powiedział mi, że to Czacha. Drugi stał na schodach. Drzwi za mną zamknęły się z hukiem. Tym drugim gościem był Czarny.

– Czekałem na ciebie. A ja nie lubię czekać – stwierdził szef.

Wstał z fotela i powoli, przeszywając mnie wzrokiem, zmierzał w moim kierunku. Był zły.

Położyłam zakupy na podłodze, a on podszedł jeszcze bliżej i chwycił mnie za twarz.

– Nie lubię... – wyszeptał – gdy... – zaczął krzyczeć – się mnie ignoruje! Mówiłem, o której macie się mnie spodziewać! I co? Dwie godziny spóźnienia to kolejne dwa palce tatuśka.

Krzyk ojca wibrował mi w uszach. Przeraźliwy krzyk. Czacha był bezwzględny i brutalny. Mój świat zaczął się walić. Nie byłam w stanie myśleć, mój umysł się buntował. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Serce waliło mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi, i miałam wrażenie, że żołądek podchodzi mi do gardła.

– Jesteś moja. Jak tylko dowiem się, że jakiś gówniarz się koło ciebie kręci, to utnę mu kutasa i wsadzę mu w ryj. A ty będziesz to oglądać.

Cały czas patrzyłam w jego świńskie oczy. Wiedziałam, że nie żartuje, i byłam tym przerażona. Miałam ochotę uciec i zapłakać się na śmierć, jednak stałam nieruchomo, czując, jak jego palce jeszcze mocniej zaciskają się na mojej twarzy. Nieświadoma własnych łez, chwilę później zauważyłam, że on się nimi rozkoszuje. W pewnym momencie zaczął je zlizywać z mojej twarzy. Czułam do tego człowieka obrzydzenie.

***

Od tamtego dnia minęło sześć lat, a mnie co noc nawiedzały koszmary, w których on był oprawcą, a ja jego ofiarą. A ojciec? Nigdy nie przeprosił za to, że pozwolił, bym stała się własnością Czachy. Jakbym go zupełnie nie obchodziła, jakbym była dla niego nikim.

***

Budzę się w końcu bez uczucia gorąca. Mam nadzieję, że to już koniec choroby i bólu. Czuję suchość w gardle. Sięgam po butelkę z wodą, która stoi na stoliku. Wydaje mi się, że ostatnio miałam na sobie tylko majtki i ręcznik, ale widocznie ktoś się nade mną zlitował i włożył mi koszulkę i szorty. Mój spokój przerywa wchodzący łysol. Kurwa, ja to mam szczęście do łysych prześladowców! – myślę.

– Wierzę w ludzi – mówi, biorąc krzesło i ciągnąc je za sobą po podłodze. Siada i opiera ręce na jego oparciu. – Każdemu staram się dać drugą szansę. Ale nic nie ma za darmo.

Patrzę na niego uważnie. Chyba nawet nie chcę słyszeć jego propozycji. Jest nad wyraz spokojny. Pewny siebie. Wyluzowany. W zasadzie powinnam się bać jego oferty, ale nie mam sił i chęci nawet na rozmowę z nim.

– Nic dla ciebie nie zrobię.

Spoglądam mu prosto w oczy. I tak wiem, że to ja wygram tę bitwę. On jeszcze nie jest świadomy, jaka potrafię być uparta, jeśli chcę osiągnąć swój cel. Jasne, musiałam trochę okiełznać mój charakterek przy tym pojebie, ale to nie znaczy, że zapomniałam, kim byłam i co robiłam. Jestem Sylwia, a nie Stara Czachy!

Mijają sekundy, minuty. Nie odwracam wzroku. Dobrze pamiętam każdą karę, którą Czacha mi wymierzał za nieposłuszeństwo.

Facet jest zdziwiony. Pewnie myślał, że mnie złamie, że spuszczę wzrok, zacznę błagać go o litość, i wygra ze mną. Nie ze mną te numery. Chociaż, prawdę mówiąc, jestem lekko zdezorientowana, gdy widzę na jego gębie szeroki uśmiech.

– Odpracujesz wszystko. Kradzież, wszystkie koszty, które poniosłem, by utrzymać cię przy życiu, odpracujesz cały swój pobyt tutaj.

Nadal patrzę mu w oczy.

– Nie – odpowiadam.

Czy doprawdy jest tak wielkim idiotą, że nie domyślił się, iż najzwyczajniej w świecie nie zgodzę się na jego ofertę? Wisi mi to, czy poinformuje Czachę o moim pobycie tutaj. Nie mam już sił, by uciekać. Nie mam sił, by walczyć. Jeśli tak musi być, to się poddam. Niech robią ze mną, co tylko chcą.

– Wydam cię glinom. Ktoś cię szuka, zgłosił zaginięcie. A oni pewnie poinformują Czachę, czy jak mu tam było.

– A proszę bardzo, kurwa, dzwoń. Wykręcić ci numer? Bo pewnie zapomniałeś. – Staram się nie pokazywać, jak mnie wkurwił swoim gadaniem. – Starość nie radość, co? – kontynuuję, nie wiedząc, kiedy zamknąć twarz.

– Gdybyś miała odrobinę rozsądku, zadałabyś pytania, które spodziewałem się usłyszeć. Kim jestem, czego chcę? Muszę przyznać, że czuję się ignorowany.

– Gówno mnie obchodzi, czego chcesz – odpowiadam, uśmiechając się ironicznie.

Nie interesuje mnie ten człowiek ani to, co ze mną zrobi. Uciekając, łudziłam się, że zacznę wszystko od nowa. W nowym miejscu, z czystą kartą. Już nie jako Sylwia Grodzka, tylko jako ktoś zupełnie inny. Nowa osoba. Nowa ja.

– Na twoim miejscu byłbym grzeczniejszy dla kogoś, kto zabrał ciało twojej córki spod skalpela pierdolonych studentów medycyny.

Zszokował mnie tymi słowami. Co on gada? Po co to zrobił?

Wstał, odstawił krzesło na miejsce, szurając nim po podłodze. Otworzył drzwi, zawahał się na chwilę i odwrócił się w moją stronę.

– Jak tam twoje cycki? Już nie bolą? – zapytał, a ja zostawiłam to bez komentarza.

***

Przez następne dwa tygodnie siedziałam w samotności i dochodziłam do siebie. Raz łysol zabrał mnie na zakupy odzieżowe, na które zresztą zupełnie nie miałam ochoty. To głównie on ładował ciuchy do koszyka. Ja tylko przymierzałam kolejne, a on albo je akceptował, albo wyrzucał. Poza tym kazał jakiejś kobiecie w drogerii pokazać mi, jak mam się malować, skompletować cały zestaw do makijażu i zmienić moje nastawienie do świata. I mimo że babeczka bardzo się starała, ja nie miałam najmniejszej ochoty na makijaż. Znam podstawy, ale nigdy nie musiałam sama się malować. Zawsze robiły to za mnie dziwki z klubu. Były mistrzyniami w ukrywaniu siniaków pod makijażem. Oprócz kosmetyków dostałam opakowanie farby do włosów w kolorze fioletu. Na szczęście soczewki kupił mi przez internet, tak że nie musiałam nigdzie więcej z nim łazić.

Dał mi dwa tygodnie na dojście do siebie. Miałam się ogarnąć i zacząć pracę. Nie pytałam, czym się zajmuje, ale obstawiałam bar ze striptizem albo burdel. W zasadzie mam doświadczenie w pracy jako dziwka, tylko nikt mi za to nie płacił i musiałam obsługiwać tylko wybranych. W pewnym momencie Czacha miał mnie na wyłączność, ale dość szybko mu się znudziłam.

Na nauce makijażu spędzałam dużo czasu. Robiłam to dla siebie. Na początku nie mogłam też załapać, jak mam zakładać soczewki, które miały zmieniać kolor moich oczu, ale w końcu dałam radę.

Nie wyglądałam za dobrze, nadal miałam obwisły brzuch. Na szczęście przestałam już krwawić. Miałam kilka wizyt ginekologa, który mówił, że wszystko jest w porządku, dał mi jedynie tabletki na anemię, by pozbyć się problemu z krzepliwością krwi.

Nie potrafiłam nie wspominać przeszłości.

Odkąd brodacz pokazał mi, gdzie leży moja mała dziewczynka, tęskniłam strasznie. Chciałam ją odwiedzać codziennie, ale proszenie tego gościa o cokolwiek było ponad moje siły.

Straciłam rachubę czasu. Mój szef kazał mi nałożyć na włosy farbę. Wiedziałam, że zbliża się „dzień zero". Bez zbędnych fochów i narzekania pognałam do łazienki zrobić, co do mnie należało.

Jak ja się źle czułam w tym wydaniu! Zdecydowanie nie był to mój kolor, ale szef był zadowolony. Głupi palant. Niech sam sobie namaluje fioletowy pas startowy na tej swojej brodzie.

– Na razie masz ubrania, które trochę zatuszują twoją sylwetkę, ale kiedy tylko będziesz miała zielone światło, zapierdalasz na siłownię i ćwiczysz. Musisz się w końcu ogarnąć, dziewczynko.

– I co jeszcze, chłopczyku? Mam na zawołanie chodzić do toalety?

Zareagował na moją odzywkę westchnieniem. Najwyraźniej nie miał chęci na potyczki słowne.

– Jutro pobudka o szóstej trzydzieści – powiedział i zamknął drzwi.

Nawet nie chciało mi się sprawdzać, czy je zamknął na klucz. Nie miałam zamiaru uciekać. Jeszcze nie teraz. Kto wie, może odpracuję mój dług i wtedy zdecyduję, co dalej. Chyba że gość mnie wkurwi, to wyjadę wcześniej. U mnie wszystko jest możliwe.

Gdy uznałam, że drzwi zamknęły się na dobre, pozwoliłam sobie na wspomnienia. Miałam przed oczyma malutką trumienkę. W małej mogile, bez żadnego imienia i nazwiska. Chociaż tyle mi po niej pozostało: malutki, bezimienny grób.

Nie mogłam spać. Wzięłam prysznic i z mokrymi włosami stanęłam przy oknie. Malutkim, piwnicznym okienku. Mimo swojego zasranego życia cieszyłam się z tego, co mam. Z każdej dobrej chwili, którą przeżyłam. Z ciąży. Z widoku małych, ślicznych, pełnych miłości oczek. Nikt prócz mnie tego nie widział, ale miłość dziecka i matki jest niezmierzona.

Nigdy nie miałam kolorowo. Nie miałam łatwo. Czułam, że ojciec mnie nienawidził, bo podobno to ja byłam winna śmierci mamy. Nie powiedział mi tego wprost, ale skoro nie potrafił mnie kochać ojcowską miłością, to co innego mogłam myśleć.

Nie pamiętam mamy z okresu jej choroby. Ledwo potrafię sobie przypomnieć, jak wyglądała, gdy była jeszcze zdrowa lub dokładniej mówiąc – niezdiagnozowana. Doskonale jednak pamiętam uczucia, które mi towarzyszyły, gdy zostawałam sama w domu, podczas gdy ojciec całe dnie spędzał przy jej łóżku. Strach i rozpacz, poczucie braku bezpieczeństwa, samotności, opuszczenia.

Nie wymagałam od losu zbyt wiele. Nie łudziłam się nadzieją na spokojne, szczęśliwe życie. Nie miałam pojęcia, co to jest miłość, więc nawet o niej nie marzyłam. Owszem, podobali mi się różni faceci czy koledzy ze szkoły, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na żaden romans. Nie chciałam nikogo narażać. Czacha był bezlitosny. Z roku na rok stawał się coraz bardziej nieobliczalny i zepsuty. Nie łudziłam się również, że ktoś kiedykolwiek zechce się mną zaopiekować.

Nauczyłam się wielu rzeczy, na przykład tego, że nie jestem nikomu potrzebna jako człowiek, że służę tylko do zaspokajania potrzeb seksualnych. Każde nieposłuszeństwo było karane, a te kary były przypisane do popełnionego przestępstwa. Dlatego starałam się być posłuszna, szczególnie wtedy, gdy wiedziałam, że oni są wkurzeni. Wkurzeni faceci na motocyklach to bestie, cholerne i pieprzone potwory.

Czasami było bardzo ciężko. Ale to przeszłość. Muszę skupić się na tym, co jest teraz.

Wzdrygnęłam się na dźwięk otwierających się drzwi. Wyrwana ze swoich myśli, potrząsnęłam głową. Odwróciłam się i położyłam ręce na piersiach.

– Jesteś gotowa? – zapytał przyjaznym tonem.

Byłam zdziwiona tą jego postawą. W jego oczach też ujrzałam zdziwienie, dodatkowo zdradzała go uniesiona brew. Pewnie zakładał, że będę się buntowała, ale co mi szkodziło uśpić jego czujność? Może jeszcze kiedyś uda mi się rozpocząć wszystko od nowa. Jak na razie nie miałam tu powodów do narzekań.

Tak, to ja... Okłamałam go. Ukradłam mu furę. Naraziłam na koszty związane z leczeniem i doprowadzaniem mnie do normalnego wyglądu. Prawdopodobnie ściągnęłam na niego uwagę tych pojebów, gangu motocyklistów. To ja jestem czarnym charakterem, a on gościem, który mnie uratował i nie skazał na śmierć. Ba... zrobił nawet coś więcej, bo dowiedział się czegoś o mojej przeszłości i zorganizował niełatwą rzecz, jaką było sprowadzenie ciała mojego dziecka i urządzenie mu pogrzebu.

To ja jestem tutaj dziwką z przeszłością. Kryminalistką z umiejętnościami złodziejskimi.

Da – odpowiadam po rosyjsku. – Taka naleciałość z poprzedniego życia. Czacha i reszta jego kompanii prawie wyparli z mojego słownika polskie „tak".

Brodacz jeszcze wyżej unosi brew.

Dopiero drugi raz wychodzę tymi drzwiami o własnych siłach. Pamiętam, że muszę się wspiąć po kilku schodkach, a potem już będę na parterze.

Kierujemy się w stronę kuchni. Jest ogromna, z wielką wyspą, która jednocześnie pełni funkcję stołu. Jest też kilka krzeseł. Prosty, męski styl. Dużo czerni i czerwieni. Niezbyt intensywnej. Wszystko odpowiednio stonowane. Na parapecie stoją zioła. Poznaję listki bazylii i mięty. Jest też koperek. Podchodzę do doniczek z ziołami i wącham bazylię. Mhm... Kocham ten zapach.

Wiem, że brodacz ukradkiem na mnie patrzy. Ja staram się ogarnąć wzrokiem resztę kuchni i sprzętów. Jest mikrofalówka, płyta indukcyjna, duży piekarnik i ogromna lodówka oraz czajnik elektryczny. Lokalizuję kubki wiszące na stojaczku. Jest też ekspres.

– Zrobisz kawę? – pyta, nie patrząc na mnie.

Sam krząta się jak jakiś szef kuchni. Płynne, oszczędne ruchy. Dokładnie wie, gdzie co się znajduje i co chce zrobić. Zdecydowany i pewny siebie. Ten facet jest apodyktyczny, nie toleruje sprzeciwu i – jak większość ludzi – nie lubi kłamstwa. Ciekawie się zapowiada. Nienawidzę ludzi, którzy nadużywają swojej władzy.

– Nie – odpowiadam.

Kiedy słyszy moją odpowiedź, zamiera. Jego ręka spoczywa na otwartych drzwiach lodówki, w drugiej trzyma ser i jajka. Widząc jego minę, prostuję sytuację.

– Nigdy czegoś takiego nie obsługiwałam. Nie potrafię.

Nie patrzę mu w oczy, bo czuję wstyd. Wiem, że nie jestem tępa, i gdy tylko będę miała okazję, nauczę się tych wszystkich cudów technologicznych. Ktoś tylko musi dać mi szansę.

Ale po co, idiotko? – karcę się w myślach. Przecież to tylko kwestia czasu, jak ten chory pojeb po mnie przyjdzie i wtedy już nikt mnie nie uratuje.

Facet wzdycha i każe mi patrzeć, jak zrobić podstawową czarną kawę.

W końcu mogę się rozkoszować ciepłem płynącym z parującego kubka. Kawa – napój bogów. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam jej smak. W ciąży nie piłam kawy. U Czachy mogłam jedynie dopijać resztki, które zostawił.

Brodacz zrobił tosty i jajecznicę. Żołądek miałam związany w supeł, ale widząc wściekły wzrok kucharza, szybko zatkałam usta tostem. Nie czułam głodu, a kanapka rosła mi w buzi. Z kolei mój wybawca jadł, aż mu się uszy trzęsły. Obserwował mnie cały czas, jednak powstrzymał się od komentarzy. Gdy wyjaśniłam mu, że nie jadam śniadań, wkurwił się i powiedział, że mam nad tym popracować. A potem kazał mi zjeść jeszcze jednego tosta. Czułam się jak dziecko przy surowym ojcu.

Podczas posiłku udało mi się trzymać język za zębami, choć momentami odpowiedzi cisnęły mi się na język. Wstałam od stołu, przeżuwając grzankę, i posprzątałam po śniadaniu. Zostawiłam po sobie idealny porządek. Nie było nawet jednego okruszka na stole ani plamki brudu na podłodze.

– Pedantka? – rzucił.

– Na pewno nie z wyboru – mruknęłam pod nosem. – Z natury jestem bałaganiarą. – Po jego minie założyłam, że mnie usłyszał.

– Dobra – westchnął. – Masz pięć minut do wyjścia, wkurwię się, jeśli nie będziesz gotowa.

Odszedł szybkim krokiem. Ja skierowałam się do swojego „apartamentu". Umyłam zęby i włożyłam czarną bluzę z kapturem. Nie zwracałam uwagi, jak wyglądam, miałam na to wyjebane. Chwilę później usłyszałam jego głos:

– Mam nadzieję, że nie będziesz próbowała zrobić niczego głupiego.

– Jasne, bo moim marzeniem jest dać się złapać glinom albo wylądować w rękach Czachy.

Słysząc moją odpowiedź, wzruszył tylko ramionami.

Rozmowa zakończona, w końcu wychodzimy z domu. Wygląda na to, że ten koleś mieszka na totalnym odludziu. Odpracuję dług i odejdę od niego, czy mu się to podoba, czy nie.

– Poczekaj chwilę – rzuca w moją stronę i gdzieś znika, najprawdopodobniej w garażu.

Serce wyskakuje mi z piersi, gdy słyszę ryk motoru. Przed oczyma stają mi obrazy z przeszłości. Serce bije mi tak mocno, że nie jestem w stanie zapanować nad paniką.

Kurwa mać! Jebany biker! Że też musiał wybrać akurat motocykl!

– Wsiadaj!

Nogi mnie nie słuchają, mam ochotę zwiać. Przypomina mi się dzień, w którym Czacha kazał mi wsiąść na maszynę. Pamiętam złamaną nogę, zdartą do mięsa skórę i tydzień w szpitalu. Na szczęście rana dobrze się zagoiła i po wypadku nie pozostał większy ślad. Zaciskam mocno oczy i pięści. Jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc...

– Nie – mówię cicho.

Wiem, że mnie nie słyszy, ale doskonale widzi moją postawę i ruchy moich ust. Nie jest idiotą i szybko domyśla się, co powiedziałam. Robię krok do tyłu, a on z westchnieniem niezadowolenia zsiada z motoru. Powoli podchodzi do mnie. Każdy jego krok w moją stronę powoduje, że ja robię jeden krok w tył. Mój błąd. Jak ostatnia idiotka ląduję na tyłku, bo zapominam, że za mną są schodki.

– Coś mówiłaś? – pyta, lekko pochylając się nade mną.

W jego oczach widzę błysk. Myśli, że specjalnie odpierdalam taką szopkę, żeby zrobić mu na złość! Niech uważa, bo nie jest pierdolonym pępkiem świata. Cholerny zasrany narcyz!

Jedną nogę stawia na schodku obok mnie, zgina ją w kolanie i opiera na niej rękę. Patrzy mi prosto w oczy, ale ja nie uginam się pod ciężarem jego spojrzenia. Jest wściekły, widzę to w jego oczach. Czuję się jak małe zwierzątko, ale łatwo się nie poddam. Nie jestem słaba. Lubię walczyć do końca.

– Nie jeżdżę już taa-taa-kimi – jąkam się.

Kurwa, muszę się ogarnąć. Zamykam oczy, biorę dwa głębokie wdechy. Wstaję, a gość lekko się ode mnie odsuwa. Wyszarpuję mu z rąk kask i na nogach jak z waty idę do tej cholernej maszyny. Ręce też mnie nie słuchają, trzęsą się, jakbym była narkomanem na odwyku. Nie jestem w stanie sama zapiąć tego ustrojstwa. Brodacz podchodzi do mnie i nie patrząc mi w oczy, zapina kask. Żałuję, że zjadłam śniadanie. Mam ściśnięty żołądek i czuję się fatalnie.

Brodacz już siedzi na motocyklu i czeka na mój ruch. Jakoś udaje mi się wskoczyć na maszynę. Zagryzam wargę do krwi. Serce na kilka chwil przestaje mi bić, gdy przed oczyma widzę podróż z Czachą. Nie obejmuję mężczyzny w pasie. Nie chcę.

– Obejmiesz mnie czy nie? – pyta zdenerwowany.

– Nie – odpowiadam lodowatym tonem.

– Nie wkurwiaj mnie – mówi przez zaciśnięte usta.

– To ty mnie nie wkurwiaj. Będę trzymała się tak, jak będę chciała! Jasne?

Odwraca się i patrzy na mnie zszokowany.

– Napatrzyłeś się już? To jedź!

Szybko odpala silnik. Jestem bliska łez, ale dzięki temu, że jedziemy, udaje mi się je powstrzymać.

Facet prowadzi zdenerwowany. Trochę za mocno dodaje gazu, a mnie znów zalewają wspomnienia. Pamiętam taki czas w moim życiu, kiedy naprawdę lubiłam jeździć motocyklem. Szczególnie gdy uczył mnie chłopak z klubu. Jedyny, który był normalny. Jednak tacy ludzie szybko źle kończą. Za dużo przebywał z tymi potworami i zaczynał się do nich upodabniać. Ale nie zdążył. Zginął podczas jakiejś akcji. Postrzał w plecy. Wiem, że to było zaplanowane. Zginął przez Czarnego.

Podróż dobiegła końca. Zsiadam z motoru na miękkich nogach i bez słowa oddaję kask. Nie zwracam uwagi na humorek kierowcy. Nie patrzę na niego. Dopiero gdy podaje mi chusteczkę, orientuję się, że stoi przede mną, a mi z nosa leci krew.

– Krwawisz – mówi bezbarwnym głosem.

Ignoruję go i wycieram twarz dłonią. Dla mnie takie gesty są puste i nic nie znaczą. Może oprócz litości. Nienawidzę tego uczucia.

Okazuje się, że Brodacz ma studio piercingu i tatuażu.

– Tu będziesz pracować. – Pokazuje mi ladę. – Na razie zajmiesz się recepcją. Masz ogarniać wzorniki i wiedzieć, co gdzie leży. Tydzień ci wystarczy. Potem nauczysz się piercingu. Masz być w tym mistrzem. Od razu mówię, że chuj mnie obchodzą twoje wymówki, nienawidzę ich.

– OK – odpowiadam bezbarwnym głosem. – Ale nie tknę miejsc wrażliwych i intymnych.

Wydaje mi się, że przez jego twarz przemknął uśmieszek. Z obawą patrzę mu w oczy, jednak nie widzę w nich złości.

– Pokażę ci jeszcze zaplecze.

Grzecznie idę za nim. Po drodze zahaczam o toaletę.

Przez dwie godziny oglądam wzorniki. Niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki i gdyby nie moje doświadczenia z tatuażami byłabym skłonna któryś sobie zrobić. Ciągle mam jednak przed oczyma scenę, gdy zmuszono mnie do zrobienia napisu na łopatce, a potem jeszcze...

– Kto jest dzisiaj do mnie pierwszy? – Głos mojego pracodawcy wyrywa mnie z zamyślenia.

Patrzę w grafik.

– A jaki masz pseudonim?

Jest Ruda, ale wiadomo, że to nie on. Kilka razy pojawiają się Szprycha, Misiek. Zdecydowanie najczęściej przewija się ksywa Komandos. Jakby tak na niego popatrzeć, to ten pseudonim by do niego pasował.

– Domyśl się – mówi.

– No to Ruda... – Zaczynam się śmiać. Chyba ten żart mu się nie spodobał, widzę po jego minie. – Pierwszy klient o jedenastej. Jakiś Zbyszek na kontynuację tygrysa.

– Która jest teraz? – pyta.

Patrzę na monitor komputera i sprawdzam godzinę.

– Ósma pięćdziesiąt siedem.

– Zrób mi kawę, taką jak do śniadania. I zamknij drzwi wejściowe.

Chwilę później wchodzę do jego gabinetu i stawiam kawę na biurku. Chcę wrócić na swoje stanowisko pracy, ale on mnie zatrzymuje.

– Tę kpinę na twojej łopatce najbezpieczniej będzie zakryć innym rysunkiem. Nie możesz nikomu się z tym pokazać.

Wzdrygam się na te słowa. Przy ostatnim tatuażu musiało mnie trzymać kilku silnych facetów.

– Nie – odpowiadam. – Będę to zaklejać, a w ostateczności wytnę ten kawałek skóry.

Patrzy na mnie ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Dla mnie ta rozmowa jest skończona. Odwracam się na pięcie i mam już wyjść z jego gabinetu, gdy on znów się odzywa.

– Wracaj! – krzyczy za mną.

Nie muszę patrzeć. Już po jego głosie słyszę, że jest wkurzony.

– Nie pozwolę nigdy nikomu na to spojrzeć ani tego dotknąć. – Mój ton jest lodowaty, ale na taki właśnie zasłużył. Nikt tego gówna nie będzie oglądał. A szczególnie on. Jeśli ma z tym jakiś problem, to niech spierdala. Po kilku głębokich oddechach uspokajam się i znowu jestem miła.

– Czy to już wszystko?

– Taa – odpowiada.

Nie oglądając się za siebie, wychodzę i kieruję się w stronę recepcji.

Tak jak myślałam, po niecałych trzydziestu minutach mój szef pojawił się przy moim stanowisku pracy.

– Jeszcze kawy? – pytam z uśmiechem godnym recepcjonistki roku.

– Nie. – Zamilkł na chwilę i już miał odchodzić, gdy zdecydował się wydusić z siebie, po co przyszedł. – Jeśli nie chcesz, żebym to ja zrobił coś z tym gównem na twoich plecach, to jest jeszcze Ruda i cała reszta moich pracowników.

– Nie – odpowiadam mu po raz kolejny. – Moje ubrania doskonale to zakrywają. Nie chodzę na basen. Nie odsłaniam pleców. Noszę koszulki z rękawem. Nie obnażam się publicznie. Nie jestem dumna z tego, co mnie spotkało w życiu, bo przecież tego nie chciałam. Ale skoro już to mam, to niech tak zostanie. Przynajmniej przypomina mi, przed czym uciekłam – mówię mojemu pracodawcy.

Moje słowa są kompletnie wyprane z emocji. Stało się i przeszłości nie zmienię. Chciałabym zapomnieć o tym, co się wydarzyło. O tym całym okrucieństwie, które mnie spotkało.

Zawsze najbardziej bałam się, że stanę się taka jak oni. Że stanę się potworem bez uczuć. Kto wie, może już taka jestem, tylko tego nie widzę?

Kilka minut przed jedenastą przyszedł Zbyszek. Tak jak przeczuwałam, okazał się wielkim facetem, napakowanym jak jakaś małpa w zoo. Zamienił ze mną kilka grzecznościowych zdań i zaraz potem zniknął w gabinecie Brodacza. Prawie godzinę miałam spokój, aż do sytuacji, przez którą niemal straciłam tę pracę. Swoją drogą, nie dziwię się.

– Co tu robisz?

Żadnego przywitania? Ktoś chyba ma zły humorek? Och, jaka, kurwa, szkoda! – Dzień dobry. Pracuję tutaj. Była pani z kimś umówiona? Nie mam wpisanej żadnej wizyty na tę godzinę.

Laska mimo makijażu znacznie poczerwieniała. Widać, że łatwo ją wkurwić. Dobrze wiedzieć, bo już za nią nie przepadam. Korzystając z okazji, pocisnęłam jej kilka tekstów godnych pracownika roku:

– Mamy bardzo bogaty wzornik. Zastanawiała się pani nad jakimś konkretnym motywem albo wzorem? Mamy również bogatą ofertę piercingu całego ciała.

– Pytałam, co tu robisz. – Wkurzona znów mnie atakuje. Na razie tylko słownie.

– Pracuję tutaj – odpowiadam zgodnie z prawdą, spokojnie, z uśmiechem na ustach. – Zaczęłam dzisiaj, więc proszę wybaczyć, jeśli w czymś zawiniłam.

– Niczego, kurwa, nie wybaczam! – krzyczy. – Wypierdalaj stąd!

Myślałam, że skończy się na tupnięciu nóżką i uroczym fochu, ale ta baba zaczyna szarpać moje wspaniałe fioletowe włosy. Wiele wysiłku wkładam w to, żeby jej nie oddać, i z moich ust nie wymyka się nawet najmniejszy jęk, wręcz przeciwnie, dalej uprzejmie się uśmiecham. Staram się nad sobą panować.

– Niestety nie mogę spełnić pani prośby. I proszę zabrać ręce z moich włosów. Czy pani wie, że to bardzo niehigieniczne?

Kobieta dalej ciągnie mnie za włosy, tak że moja twarz leży już na ladzie. Czuję, jak jej druga dłoń powoli zaciska się na mojej szyi, żebym nie mogła się ruszyć i jej oddać. Cwaniara z niej.

– Czego ty nie rozumiesz... – zaczyna swój wywód, ale szczęśliwie brodacz decyduje się to przerwać.

– Ruda! – wrzeszczy. – Co ty odpierdalasz?

Dopada do nas w jednej chwili i zmusza to babsko, żeby się ode mnie odsunęło.

– Wszystko w porządku? – Rzuca mi szybkie spojrzenie.

– Luz – odpowiadam z uśmiechem na twarzy.

– Co tu robi to coś? – pyta wściekła baba i wskazuje na mnie palcem.

– Przestań – syczy w jej kierunku mój szef i ciągnie ją za łokieć do pustego gabinetu. – Zrób, proszę, latte dla Zbyszka – rzuca do mnie.

Grzecznie wykonuję jego polecenie, zastanawiając się, czy kofeina to dobry pomysł przy pracy nad tak precyzyjnym tatuażem. Oczywiście chwalę piękny wzór wybrany przez klienta i pytam go, co by mi zaproponował. Przez chwilę się zastanawia i mówi, że jeszcze nie widział wystarczająco pięknego wzoru dla takiej dziewczyny jak ja. Świetnie. Będę musiała się jeszcze bawić we flirtowanie z klientami. To ponad moje siły.

Gdy brodacz w końcu wraca do gabinetu, ja grzecznie przepraszam Zbyszka i wychodzę. Coś czuję, że będę niedługo musiała wziąć od niego numer telefonu.

Wracam na recepcję i zastanawiam się nad tym dziwnym powitaniem, którym poczęstowała mnie Ruda. Co prawda nie spodziewałam się cudów, ale myślałam, że załoga będzie poinformowana o nowym pracowniku. No cóż, a mówią, że to kobiety są skomplikowane...

Nie mam zamiaru przejmować się rudzielcem. I tak nie mam ochoty na żadne przyjaźnie. Nie spędzę tutaj całego życia, nie zależy mi na zdobyciu nowych znajomych. Wolę chłodne stosunki. Albo żadne.

Po kilkunastu minutach słyszę, że drzwi gabinetu obrażonej koleżanki się otwierają. Ruda podchodzi do recepcji, jakby za karę. W jej oczach widzę nienawiść. Co ja jej zrobiłam, że już mnie nie lubi? – zadaję sobie w myślach pytanie.

– Nie myśl, że dam ci fory dlatego, że Komandos chce się bawić w niańkę. – Słysząc te słowa, parskam śmiechem.

– Nie oczekuję forów. Poza tym pozwól, że coś ci wyjaśnię. W obecnej sytuacji lepiej brzmi kurator sądowy niż niańka. – Błyskam zębami i śmieję się pod nosem. – Zajebałam mu samochód – tłumaczę i obserwuję jej minę. – Ale szybko oddałam, tak że nie musisz dzwonić na policję.

Rudą zatkało, a to chyba nie zdarza się zbyt często. Wielki koks, który oparty o futrynę przysłuchuje się mojej rozmowie z rudzielcem, jest bardzo zadowolony z jej przebiegu.

– Doczekałem się! Ruda jest w szoku i nie wie, co powiedzieć. – Nieznajomy zaczyna się głośno śmiać.

Po chwili robi kilka kroków w moją stronę, chcąc prawdopodobnie przytulić mnie do siebie. Wyciągam przed siebie dłoń i nie pozwalam mu się bardziej zbliżyć.

– Ty pewnie jesteś Misiek?

Kiwa głową na potwierdzenie i uśmiecha się do mnie cały czas. Rozsiada się wygodnie na kanapie, zakłada ręce na kark i obserwuje mnie uważnie, z zadowoloną miną.

– A ty? – W końcu z jego ust pada pytanie.

Przez chwilę się zastanawiam, o co mu chodzi, ale w końcu załapuję.

– Chwilowo jestem recepcjonistką, w przerwie od bycia złodziejką samochodów. – Rzucam spojrzenie na Rudą. – Umiem się dopasować do sytuacji. Ale tu nic nikomu nie zginie, nie mam lepkich rąk. Wtedy nie było innej opcji. – Misiek wstał z kanapy, założył ręce na klacie. – Ruda, za dziesięć minut masz dziewczynę na pierwszy tatuaż. Pełnoletnia, więc nie potrzebujemy żadnych papierkowych bzdetów od rodziców. – Słyszę, jak wzdycha, chyba nie jest zbyt zadowolona. – A ty, Misiaczku, zrobiłeś falstart i pierwszego do klienta do dziarania masz dopiero za godzinę. Kawy dla umilenia czasu?

– Już cię lubię, recepcjonistko – odpowiada Misiek. – Napijemy się kawusi. –

Zaciera ręce z zadowoleniem i wraca na kanapę.

– Tobie też zrobić? – pytam Rudej.

Zaprzecza ruchem głowy i, nie powiem, wygląda na zdziwioną, że nie chowam do niej urazy. Ona pewnie za taką akcję walnęłaby focha na cały tydzień. Posyłam jej uśmiech i idę na zaplecze zrobić kawę. Nie wiem dlaczego, ale do Miśka pasuje mi jakaś delikatna, dlatego ryzykuję i serwuję mu właśnie taką.

Nie mogę wyjść z zachwytu nad smakiem zwykłej czarnej kawy. Jest szczególnie pyszna, kiedy pije się ją w dobrym towarzystwie. W towarzystwie kogoś, kto traktuje cię jak równego sobie, a nie jak rzecz.

Problem w tym, że nie powinnam się zbytnio przyzwyczajać ani do tego miejsca, ani do tych ludzi. Powinnam się wyzbyć wszelkich ciepłych uczuć i raczej ich wszystkich nienawidzić, niż nawiązywać przyjaźnie, które nie mają sensu.

Prawda jest taka, że nigdy nie będę bezpieczna. Nie mogę narażać innych ludzi na zemstę tych potworów. Muszę o tym pamiętać. W ten sposób myślałam przez całą ciążę i wtedy nie czułam potrzeby bratania się z ludźmi. Niestety pech chciał, że Misiek od pierwszej chwili zdobył moje zaufanie. Chciałabym mieć takiego brata. Albo przyjaciela. Kiedyś miałam kumpla i cholernie za nim tęskniłam, i tęsknię do dziś.

Misiek to typ faceta, który prawdopodobnie jest dobry dla kobiet, ale pewnie trafia na same wypindrzone lafiryndy, które lubią się afiszować z takimi muskularnymi facetami. Tylko na pokaz. Nie rozumiem ich, ale akurat ja nie mam prawa się wypowiadać na ten temat, skoro nigdy nie byłam i nie będę w normalnym związku.

Wiem, że gdybym powiedziała tylko jedno słówko, ramiona wielkoluda otwarłyby się dla mnie i przygarnęłyby mnie w mocnym uścisku. Dałyby mi poczucie bezpieczeństwa, spokój, pocieszenie i przyjaźń. Wszystko to, czego tak bardzo mi brakuje.

Mimo że cały czas słucham mojego rozmówcy, skrupulatnie notuję w pamięci wzorniki.

– Masz jakiś tatuaż? – pyta nagle mięśniak.

– Nie – odpowiadam, chrząkając kilka razy.

Niestety brodacz też to usłyszał. Spojrzał na mnie z wściekłością.

– W zasadzie... – mówi – faktycznie to coś nie zasługuje na takie miano.

Patrzy mi prosto w oczy, a ja z pierdolonym uśmiechem na twarzy odpowiadam mu tym samym.

– Nikt cię nie pytał o zdanie. – Kieruję wzrok na Miśka. – Nie słuchaj go, gówno się na tym zna.

Wszyscy, łącznie z klientami, wybuchają śmiechem. Zbyszek, wychodząc, mówi, że mnie kocha i że gdyby nie jego żona, toby mi się oświadczył. Tylko Komandos coś taki niemrawy. Nawet nie jest wściekły. Patrzy na mnie, jakby chciał wejść do mojej głowy. Ignoruję go i słucham kolejnych historyjek Miśka.

– Gdyby on zaproponował ci tatuaż, zgodziłabyś się? – wtrąca się brodacz, gdy przestaję się śmiać z kolejnej anegdotki.

– Oczywiście. Od razu wytatuowałabym sobie całe plecy. Na twój koszt.

Misiek milknie i patrzy to na mnie, to na swojego szefa, który zadaje mi pytanie:

– I coś jeszcze?

– Na dziś chciałabym kobietę na brzuchu. Wiesz, z jej cipką na mojej. –

Misiek parska kawą. – Oczywiście wszystko za twoje pieniądze. Misiaczek nie może przecież pracować za darmo. – Uśmiecham się perfidnie.

– W takim razie musisz odwołać wszystkich jego dzisiejszych klientów – odpowiada brodacz, a ja wzdycham ciężko.

– Widzę, że nie grzeszysz poczuciem humoru. Misiek, za chwilę masz robotę. A pan – zwracam się do szefa szantażysty – ma dwie godziny przerwy. Sugeruję odpoczynek z dala od miejsca pracy. Przydałoby się przewietrzyć głowę i się wyciszyć.

Wstaję ze swojego krzesełka, ale ciemnieje mi przed oczyma. Musiałam zrobić to za szybko. Mam nadzieję, że towarzystwo niczego nie zauważyło. Wszyscy rozchodzą się do swoich gabinetów, a ja idę do toalety.

Ta kawa ewidentnie mi zaszkodziła. Przemywam twarz zimną wodą, wiedząc, że mój makijaż spływa. Doprowadzam się do względnego porządku i wracam na swoje miejsce. Nie mam pojęcia, jak długo mam tutaj siedzieć, ale kusi mnie ta miękka, wygodna kanapa.

Ruda po wyjściu klientki dziwnie na mnie patrzy. Nie odzywa się do mnie ani słowem.

– Dzisiaj masz już wolne – mówię, lekko się do niej uśmiechając.

– Wiem, ogarnę trochę gabinet i posiedzę nad nowym wzorem dla gościa.

Po kilku minutach przychodzi ponownie na recepcję i czegoś szuka.

– Krew ci leci.

– Faktycznie – mówię, sprawdzając twarz dłońmi, które po chwili stają się lepkie. – Idę się ogarnąć.

Próbuję zatamować tę cholerną krew, ale marnie mi to wychodzi. Usiłuję sobie przypomnieć, w jakiej pozycji powinnam trzymać głowę – zwróconą w dół, w górę czy prosto. Jednak mój mózg szwankuje. Ktoś z rozmachem otwiera drzwi do kibelka i słyszę Miśka.

– Pokaż to.

Macham ręką, bagatelizując całą sytuację.

– Młoda – mówi twardo. – Odwróć się i pokaż to profesjonaliście. Znając życie – odwraca mnie przodem do siebie – masz anemię i zapomniałaś, że oprócz kawy człowiek musi też coś jeść, prawda? – Patrzy mi w oczy.

Czuję, że kogo jak kogo, ale jego okłamywać nie mogę, dlatego wzruszam tylko ramionami. Postanawiam się nie odzywać. To nie ma sensu. Tym bardziej, że do toalety wkracza ta pokraka zwana moim szefem. Nie muszę nawet patrzeć, żeby wiedzieć, że jest wkurwiony.

– Co się tu dzieje? – pyta.

– Nie widzisz? – pyta Misiek, opatrując mi nos. – Przywaliłem jej w twarz i

poszła jej krew. – Puszcza do mnie oczko i uśmiecha się bezczelnie do typka.

– Nie prowokuj mnie – syczy przez zęby brodacz. – Jestem tu za wszystkich

odpowiedzialny, a ona nie jest w zbyt dobrej formie.

– Taa, nie da się ukryć. Krwotok z nosa nie bierze się z niczego.

Na chwilę zapada cisza. Zamykam oczy i opieram się o umywalkę.

– Tylko nie zasypiaj – mówi Misiek, wkładając mi do nosa tampony z papieru toaletowego. – Jak za dziesięć minut nie przestanie się sączyć krew, to użyjemy innych środków. A teraz, młoda, opowiesz mi historię swojego życia.

Wzdycham, chociaż przy zatkanym toną papieru nosie nie jest to łatwe.

– Nie lubię swojej historii, nie jest ani ładna, ani ciekawa – odpowiadam,

wzruszając ramionami. – Muszę wracać do pracy – mówię, próbując wyminąć obu mężczyzn.

– Jesteś coraz bardziej wkurwiająca – mruczy pod nosem brodacz.

– I vice versa – odpowiadam.

Nie zdążyłam zrobić nawet pięciu kroków, a już czuję, jak Misiek mnie zatrzymuje.

– Gdzie ty idziesz? Jadłaś coś? Miałaś przerwę? Piłaś?

Tyle pytań naraz, że nie ogarniam.

– Nie piłam, nie lubię alkoholu – odpowiadam głupio. – Jeść też nie lubię. Jem tyle, ile potrzebuję, a przerwę miałam, kiedy piłam z tobą kawę. Zresztą i tak nic nie robię, tylko siedzę, więc nie przesadzaj. Nie mam pięciu lat.

– A zachowujesz się, jakbyś miała – wtrąca się Komandos.

– Odwal się ode mnie, chociaż na chwilę, bo mnie zaraz chuj strzeli! – mówię, nie panując już nad sobą. Biorę kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. – Jak będę umierać, to wam powiem, a teraz nie ma się czym przejmować. Wracajcie do roboty, bo wam klienci uciekną.

O dziwo, posłuchali, a mój nos pół godziny później wrócił do normy. Poszłam sprzątnąć łazienkę. Błyszczała, jakby była świeżo po remoncie.

U Czachy nauczyłam się pedantycznej czystości, chociaż przy tylu niechlujnych facetach utrzymanie porządku graniczyło z cudem. Sprzątałam na okrągło, czasami bywało, że nie miałam czasu na sen. Dlatego gdy tylko nadarzała się okazja i większość klubu wyjeżdżała, korzystałam z tych kilku godzin, by się przespać. Oprócz klubu miałam do ogarnięcia również dom Czachy, ale to był pikuś w porównaniu z tym burdelem na kółkach.

Po ostatnim kliencie zaczęłam na kolanach zmywać podłogi. Wiem, że są mopy i inne bzdury, ale nie ufam takim wynalazkom. Po wszystkich zostają smugi.

– Co ty robisz? – pyta mnie brodacz.

– Sprzątam – odpowiadam. – A konkretnie myję podłogę.

– Wstawaj i się nie wydurniaj.

– Nie skończyłam jeszcze – protestuję.

Niespodziewanie szmata wylatuje mi z rąk, a Misiek – zdrajca jeden – podnosi mnie i sadza na kanapie.

– Co ty robisz? – pytam wkurzona. – Nie skończyłam! Wiesz, jak to będzie

wyglądać rano?

– Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Nie będziesz myła podłogi na kolanach! Nie wiesz, co to jest mop? – pyta szef.

– Wiem, ale to jest badziewny wynalazek.

– Tak, lepiej na kolanach, prawda? Chyba jesteś do tej pozycji przyzwyczajona, co? – pyta, patrząc mi prosto w oczy.

– Liczyłeś, że zaprzeczę albo dam ci w mordę? Ja nie pytam o twoje preferencje – mówię rozbawiona. – Wiesz, dlaczego tu jestem. Nie jestem święta, ale wydaje mi się, że ty też masz parę grzeszków na swoim koncie. I nie, nie rani mnie twoje zachowanie. Mało które słowa mnie ranią, skoro jestem w stanie normalnie funkcjonować.

– Nie potrafię cię rozszyfrować – mówi jakby do siebie.

– Nie jestem zaszyfrowana – odpowiadam z kpiną w głosie. Wstaję, sięgam po środki czystości i przecieram jeszcze raz całkiem czysty stolik. – Nie jestem typową kobietą, która ma focha co pięć minut o co drugie słowo. Oboje wiemy, że jak tylko nadarzy się okazja, to odejdę. Zrobię, co do mnie należy, i spadam. Tak że nie przyzwyczajajcie się do mojego towarzystwa. – Puszczam oczko do Miśka, który opiera się o framugę drzwi wejściowych.

Opuszczam łazienkę i idę ułożyć wzorniki, które są idealnie poukładane.

– To reakcja na stres? – pyta Misiek.

Nie wiem, o co mu chodzi, więc ignoruję pytanie. Słyszę, że któryś z nich podchodzi do mnie i czuję, jak chwyta mnie za szyję, lekko podduszając. Nie walczę.

– Nie – odpowiada sam sobie. – To nie jest reakcja na stres.

Uścisk na mojej krtani luzuje się, a po chwili znika, tak jak mój szef.

– Nasza recepcjonistka nigdy nie będzie chętnie dzieliła się swoją przeszłością – mówi Komandos – bo jej nie ma, a przynajmniej tego próbuje się trzymać. Ale przeszłość prawie ją dopadła. I to nie tak dawno, prawda?

Nie zaszczycam go odpowiedzią. Za to mój głupi żołądek zaczyna się odzywać, bo zapomniałam o posiłku.

– Młoda, pewnie nic nie jadłaś – mówi Misiek. – Zabiorę cię na najlepszego

hamburgera w twoim życiu. A potem odwiozę do domu.

– Jedzie ze mną. Nie może się zbytnio wałęsać po mieście.

Zamykamy studio. Wychodzimy we trójkę. Ja, taka malutka, między dwoma napakowanymi facetami. I wtedy to czuję...

Dreszcz.

Serce zamiera mi na kilka sekund.

Motocykliści.

Komandos reaguje natychmiast, nachyla się nade mną i mówi:

– Udawaj, że się śmiejesz z czegoś, co do ciebie mówię. I patrz, czy to twoi znajomi z przeszłości, czy nie.

Robię, co mi każe. Jednoślady szybko znikają z zasięgu wzroku. Przed oczyma stają mi sceny z przeszłości, w uszach słyszę mój własny krzyk, a na policzkach czuję potok łez.

– To nie oni – kłamię, chociaż na jednym z motocykli widziałam Czarnego.

To tylko kwestia czasu, kiedy mnie znajdą. Bo jedno jest pewne, nie dadzą mi spokoju. A jak mnie dopadną, to już żywej nie wypuszczą. Jestem jednak doskonałym kłamcą i wiem, że ci dwaj tego nie wyczują.

***

Nie mogę zasnąć. Boli mnie brzuch i mam biegunkę, chociaż nie jadłam niczego zepsutego. Skończyło się na jogurcie naturalnym. Tyle zdołałam w siebie wmusić pod czujnym okiem brodacza, który zajadał się kurczakiem z ryżem. Nie byłam w stanie przełknąć mięsa. Szczerze mówiąc, najchętniej nie jadłabym niczego. Nie teraz, gdy moja przeszłość jest tak blisko mnie.

Wystarczył jeden dzień w towarzystwie Miśka, żebym poczuła się przynależna do tego miejsca. I nie powiem, podoba mi się ta praca. Wiem jednak, że nadejdzie taki dzień, kiedy stanę z moimi prześladowcami twarzą w twarz. Ten dzień jest niestety coraz bliżej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro