Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 9


Błędy niesprawdzane.

Ktoś się cieszy, że wracam z nowym rozdziałem?


***

Teo nigdy nie marzył o posiadaniu jakiegoś zwierzątka. Już jako czterolatek zdawał sobie sprawę, że drażnienie ojca kolejnym stworzeniem, które samodzielnie przemieszcza się po domu, je, pije i co najgorsze wydaje jakieś dźwięki, to najprostsza droga do kłopotów. Nott Senior nie znosił w zasięgu swojego wzroku i słuchu niczego i nikogo. Najszczęśliwszy był, kiedy znikał w bibliotece bądź pracowni, która służyła mu do tworzenia kolejnych przeklętych przedmiotów.

Całkowicie gardził towarzystwem swojej żony, a samego Teodora tolerował jedynie dlatego, że potrzebował dziedzica. Na pewno nie miał wobec niego ciepłych uczuć, ale nienawidził go odrobinę mniej niż innych ludzi wokół siebie. Każdy, kto nie był użyteczny był w jego mniemaniu zbędny.

*

Czuł się trochę wytrącony z równowagi, gdy kudłyń spacerował swobodnie po ogrodzie. Cały czas miał wrażenie, że ojciec stoi za jego plecami. Irracjonalne, ale cholernie nieprzyjemne uczucie.

Kudłyń próbował podgryźć żywopłot i wyraźnie nie spodobało mu się, że krzew ma dosyć pokaźne kolce. Niestety nie wszystkie rośliny miały tak doskonałą ochronę, a Teo nie chciał, żeby z ogrodu została ruina, więc musiał pomyśleć o innym, lepiej dostosowanym miejscu dla nowego lokatora. To nie było domowe zwierzątko. Najodpowiedniejszym miejscem wydawały się stajnie, które i tak od lat świeciły pustkami.

*

Pierwsze dni wakacji spędził w samotności, głównie dlatego, że tak chciał. Próbował dojść do ładu z samym sobą i obowiązkami, które spadły na niego po śmierci głowy rodu. Bycie ostatnim Nottem w Wielkiej Brytanii trochę go przerażało. Oczywiście miał dalszych i bliższych kuzynów, zarówno ze strony ojca jak i matki. Jednak żadne z nich nie dzieliło z nim nazwiska. To sprawiało, że czuł się odrobinę... samotnie.

Nie potrafił powstrzymać się od kupienia kilku koni, by jego nowe zwierzątko nie czuło się równie osamotnione co on. Kudłyń zdawał się doceniać ich towarzystwo. W końcu przestał uciekać ze stajni do Dworu i z dziką radością biegał razem z młodymi po zagrodzie. Teo nadal nie był przekonany co do wypuszczenia ich na przylegające do części gospodarczej wielohektarowe pastwiska. Głównie dlatego, że stan ogrodzeń pozostawiał wiele do życzenia, a te kilka skrzatów, które wciąż dla niego pracowało, miało wystarczająco wiele zajęć w domu. Osobiście nie zamierzał łapać za młotek, ani uczyć się odpowiednich czarów. Pozostało mu więc poszukać kogoś, kto faktycznie się na tym znał. Chociaż nie planował odnawiania tak wielkiej hodowli, jaką miał jego dziadek, to kilka, może kilkanaście anglików*, mogło nie być najgorszym pomysłem.

*

Mniej więcej w połowie lipca, piętrzące się na biurku pisma z banków i kilku zagranicznych inwestycji, które wymagały od niego zgody na kontynuację bądź wycofania środków, zostały uporządkowane. Każda nawet najmniej istotna zaległość uregulowana, każdy dokument wymagający jego podpisu otrzymał stosowną parafkę. Odwiedził nawet Gobliny, aby na własne oczy zobaczyć, co zostało z wielopokoleniowego majątku. O ile stan złota mniej więcej znał, tak nie miał pojęcia, co stało się z niektórymi obrazami bądź artefaktami. Łudził się, że przynajmniej kilka wciąż znajduje się w skrytce. Ojciec miał skłonność do wydawania bajońskich sum na swoje pokręcone eksperymenty, a jakby tego było mało Voldemort korzystał z pieniędzy swoich sług, jakby należało do niego. Cóż... prawdopodobnie tak właśnie myślał, bo skoro ci ludzie należeli do niego, to ich majątki również.

*

Osiemnastego, ostatecznie poddał się i przyznał się przed samym sobą, że zajmował się tym wszystkim z takim zaangażowaniem, żeby nie musieć myśleć o Potterze i tym jak świetnie poszło mu niezrujnowanie ich przyjaźni.

Harry nie kontaktował się z nim od ich ostatniej jakże przyjemnej rozmowy w Hogwarcie. Nie, żeby Teo mu się specjalnie dziwił. Jak na empatę, to naprawdę kiepsko radził sobie ze skomplikowanymi rozmowami o uczuciach. A właściwie nie tylko z rozmowami, ale z uczuciami w ogóle. Własnymi i cudzymi. A już w szczególności, kiedy te dwie kategorie łączyły się ze sobą.

Zawsze ostrożnie podchodził do nowych przyjaźni, ale z Potterem na nic się to zdało. Zanim Nott zdążył się zorientować, Gryfon siedział z nim na kilku zajęciach, wymieniał się notatkami i zdołał nakłonić go do pomocy z eliksirami. Reszta poszła już z górki. Może po części dlatego, że ich pozostali przyjaciele zajęci byli randkowaniem, rodzinnymi kłótniami i dramatami. Nott wiedział, że Harry też czuł się odstawiony nieco poza nawias, albo jak piąte koło u wozu, w zależności od tego czy Weasley i Granger porzucali go na rzecz obściskiwania się po kątach, bądź na siłę starali się go angażować w swoje niedorzeczne sprzeczki. Jednego i drugiego Potter szczerze nie cierpiał. A Teo zgadzał się z nim w tej kwestii w stu procentach.

Blaise i Draco zbyt wiele razy zmuszali go do kiszenia się w ich popieprzonych, niejednokrotnie sprzecznych ze sobą emocjach, by nie rozumieć drugiego faceta, który podobnie jak on utknął pośrodku cudzego emocjonalnego chaosu. Pocieszał się jedynie tym, że Zabini i Malfoy nie romansowali ze sobą, bo tego zwyczajne by chyba nie zniósł. Obaj byli wystarczająco humorzaści, wyniośli i nieobliczalni, by doprowadzać go na skraj załamania nerwowego średnio raz na miesiąc. Razem najpewniej wykończyliby go w tydzień. W najlepszym wypadku skończyłby, jako upalony ziołami szaman-pustelnik mieszkający w szałasie z liści palmowych.

*

Im dłużej znał Pottera, tym więcej rozmawiali, a to, czego się dowiadywał z samych rozmów, czy wyłapanych emocji, sprawiało, że Harry'ego naprawdę ciężko było nie lubić. Przynajmniej jemu. Smith, Tony czy ich nowy nauczyciel OPCM nie mieli najmniejszych problemów z wyrażaniem negatywnych uczuć względem Pottera.

I jeśli już koniecznie musiał być szczery sam ze sobą, to mniej więcej od połowy maja zdawał sobie sprawę, że jego uczucia przekraczają zwyczajną, przyjacielską zażyłość. Starał się o tym nie myśleć, bo zbliżały się egzaminy, których wyniki miały mieć wpływ na całe jego dalsze życie. Nie chciał się rozpraszać niepotrzebnymi emocjami. Szczególnie że Harry wydawał się w tamtym okresie wyjątkowo zestresowany. Głownie dlatego, że mury szkoły dawały Gryfonowi złudne poczucie bezpieczeństwa, a poza nimi każdy miał wobec niego jakieś oczekiwania. A Potter tak na dobrą sprawę nadal nie wiedział, co chciałby zrobić z własnym życiem. Co było całkiem zrozumiałe, bo kto przy zdrowych zmysłach w wieku siedemnastu lat miał sprecyzowane plany na następne dekady? Problem stanowiło to, że przeciętny absolwent Hogwartu mógł sobie pozwolić na złapanie oddechu, albo próbowania różnych zawodów, zanim zdecyduje: "Tak to jest to", lub "Pieprzę to, wyjeżdżam do Egiptu, odwijać mumię z bandaży". Nawet Nott, którego nazwisko wciąż powodowało u znacznej części starszych czarodziei nerwowe wzdrygnięcie, miał łatwiej. Po nim nie oczekiwano zupełnie niczego dobrego, więc cokolwiek zdecyduje się robić, będzie wystarczające. Sytuacja Harry'ego wydawała się dokładnym tego przeciwieństwem: każdy jego wybór będzie w czyichś oczach niewłaściwy.

I niby Harry nauczył się już funkcjonować w otoczeniu ludzi, którzy najchętniej od nowa napisaliby mu cały życiorys. Ginny Weasley skutecznie wbiła mu do głowy, że zdrowa dawka egoizmu, to najlepszy sposób na zaznanie, choć odrobiny szczęścia. Jednak czasami Harry poddawał się presji, głównie dlatego, że nie znosił zawodzić bliskich mu osób. Nott miał ochotę rzucić na Rona Weasleya naprawdę paskudną klątwę, po tych scenach, jakie urządził, gdy Potter powiedział mu, że już nie myśli o zostaniu Aurorem.

To jak Potter nagle wydawał się wycofany, jakby uczestniczył we własnym życiu na pół gwizdka, było przygnębiające i naprawdę irytujące. Mogło też być powodem, dla którego Teo nigdy nie rozważał czegoś więcej niż przyjaźń pomiędzy nim a Harrym. Nawet wtedy, kiedy przyłapywał go na niezbyt dyskretnym gapieniu się.

Wyobraził sobie scenariusz, w którym zacząłby się umawiać z Potterem i wszystko układałoby się świetnie, dopóki nie dowiedziałby się o nich jakiś Weasley, a następnie reszta czarodziejskiego społeczeństwa. Gryfoni nie byli znani z trzymania języka za zębami. Większością swoich problemów musieli podzielić się przynajmniej z dwójką kolejnych Gryfonów, i jakimś sposobem zawsze znajdowało się w pobliżu jakieś gumowe ucho, które przekazywało pikantną plotkę do dalszego obiegu.

Waesley nadal nie pogodził się z tym, że jego siostra spotyka się z Malfoyem, a minęło już ponad pół roku, odkąd się dowiedział. Raczej nie skakałby z radości, gdyby jego najlepszy przyjaciel związał się z kolejnym "złym" Ślizgonem. Teo tylko chronił tego głupiego, obrażalskiego Gryfona przed całkowitym zrujnowaniem wizerunku Dobrego, Miłego Wybrańca i utratą ważnych dla niego rudzielców. I co otrzymał w zamian?

No dobrze. To nie była cała prawda. Był Ślizgonem, w dodatku od ośmiu lat przyjaźnił się z Mlafoyem, taki poziom altruizmu był dla niego czymś niepojętnym. Odepchnął Pottera też dlatego, że się wystraszył. Wielu rzeczy. Sam chyba nie umiałby określić, czego bał się najbardziej. Związku, uczuć, czy tego, że będąc akurat z Harrym Potterem, nie miałby szans na pozostanie w cieniu. Opinii publicznej, artykułów w Proroku, ciągłych szeptów i oskarżycielskich, niedowierzających spojrzeń: "Jak to? On z nim?". Rozwalenia przyjaźni Pottera z Weasleyem. Może też tego, że Harry szybko pożałowałby związania się z kimś, za kim ciągnie się niezbyt miła rodzinna historia...

Bezpieczniej było zostawić wszystko tak jak jest...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro