Rozdział. 7
Byłabym naprawdę wdzięczna za jakiś komentarz.
Podoba się, czy się nie podoba
Błędy Sprawdzone pobieżnie
***
Prawdopodobnie nie powinien być aż tak zaskoczony, że Harry go pocałował. W końcu Gryfoni znani byli z działania pod wpływem impulsu. A jednak nie spodziewał się, że to nadchodzi. I chociaż Potter zaledwie musnął jego usta bez żadnych francuskich dodatków, to Teo czuł się oszołomiony. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że nieświadomie opuścił bariery i został dosłownie zalany emocjami Gryfona. Ekscytacja, pożądanie, strach i podniecenie. Nott miał wrażenie, że może czytać w myślach Pottera. Emocje Harry'ego przetworzone na słowa brzmiałby mniej więcej tak: "Chcę. Tak bardzo chcę, właśnie ciebie. Tak piekielnie się boję, że zaraz stracę przytomność ze strachu." Kompletnie nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Różnokolorowe mroczki zaczynały mu tańczyć przed oczami. Położył dłoń na mostku Pottera i odepchnął go delikatnie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Harry odsunął się od niego na sam skraj materaca.
— Przepraszam. Wydawało mi się, że... — urwał skrępowany.
Nott nie musiał się nawet wysilać, żeby odgadnąć, co pomyślał sobie Potter
W końcu nie dało się skłamać poprzez emocje. Często cudze nastroje zmieniały się z taką prędkością, że Teo miał problem za nadążeniem.
Tym razem było podobnie i może dlatego nie potrafił zebrać się w sobie i jakoś zareagować. Zrobić cokolwiek, żeby uratować sytuację. Zamiast tego milczał jak idiota, pozwalając, aby wszystko potoczyło się najgorszym z możliwych torów. Harry czuł się zażenowany i wydawało mu się, że błędnie zinterpretował zachowanie Teodora, przez co było mu bardzo głupio. Rozczarowanie i smutek przyszły zaraz potem. A wszystko doprawione goryczą i złości na samego siebie.
— Przepraszam. Położę się u Rona jednak — powiedział Harry. Dwie sekundy później zostało po nim tylko lekkie wgniecenie na poduszce i słabnący zapach perfum.
Nott miał ochotę walnąć z rozpędu o Bijącą Wierzbę. Nigdy nie uważał się za specjalnie towarzyskiego czy rozrywkowego, ale posiadał jakieś podstawowe zdolności społeczne. Zresztą to nie tak, że nigdy wcześniej nikt nie pocałował go z zaskoczenia. Po prostu... tym razem wszystko wydawało się bardziej intensywne. Pojęcia nie miał dlaczego. Od listopada minęło sporo czasu i zdążyli przebrnąć od niezręcznego koleżeństwa do przyjaźni. Już samo to wydawało się Teodorowi zbyt piękne, aby było prawdziwe. Ślizgon i Gryfon przyjaciółmi i to w chwilę po wojnie, której echa wciąż czuć wśród czarodziejskiej społeczności.
Kiedy Potter zaczął odnosić się do niego, jak do innych znajomych, Teo postanowił popłynąć z prądem i odwzajemnić uprzejmość. Wydawało mu się, że może wyciągnąć z tego coś dla siebie i być może innych. Sporo osób uważało, że bycie ślizgonem to prawie równoznaczne z byciem śmierciożercą. Jeżeli ktoś z jego nazwiskiem i ojcem w Azbakanie przyjaźnił się z Potterem, to udowadniał tym samym, że ich poglądy są... niezgodne z prawdą. Wykorzystywał wpływ Harry'ego na opinię publiczną i nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia.
Nigdy nie rozmawiali o tym otwarcie, ale Nott domyślał się, że Potter doskonale wiedział, że ich rosnąca zażyłość miała też dodatkowe pozytywne aspekty. Pozostałe domy przestały obserwować Slytherin z podejrzliwością. Oczywiście wciąż panowała pewna nieufność i część uczniów, która straciła w wojnie bliskich, nigdy nie zapomni, do którego domu należał Voldemort.
Miesiące mijały i coraz mniej osób raziło to, że Ginny Weasley umawia się z Draco Malfoyem. Oczywiście w międzyczasie Potter zdążył rozbić parę nosów i rzucić kilka nieszkodliwych, aczkolwiek naprawdę złośliwych klątw na uciążliwych idiotów.
W tym jedną na Goldstaina, ale prawdę powiedziawszy Teo nie mógł mu mieć tego nawet za złe.
To było jakoś pod koniec stycznia: mieli dodatkowe zajęcia z Astronomii na błoniach w środku nocy, bo miał być jakiś niezwykły księżyc i ich nowa profesor niemal skakała z podekscytowania. Nott widział tylko słabe przebłyski zza chmur, a i tak nie skupiał się na niebie, zbyt zajęty marznięciem. Było jakieś dwadzieścia stopni na minusie i zaklęcia ogrzewające nie działały zbyt dobrze, zresztą nigdy nie był ekspertem jeśli chodzi o proste, praktyczne uroki.
Pottera bawiła jego nieporadność, ale na szczęście tylko przez minutę czy dwie. Potem zwyczajnie zlitował się nad nim i poprosił Granger o rzucenie silniejszego zaklęcia.
— Wy chłopcy jesteście zupełnie beznadziejni. Beznadziejni — powtórzyła z lekką kpiną, ale Teo nie dosłyszał w tym prawdziwej wrogości, więc mógł puścić tę uwagę mimo uszu — Zaklęcia ogrzewające działają lepiej, jak mają jakieś punkty oparcia. Jak choćby ściana, czy druga osoba, nawet drzewo z szerokim pniem się nada... i będzie stabilniejsze, im mniej będziecie się ruszać.
— Miona, poprosiłem o pomoc. Nie o wykład — prychnął Potter
— Dobra — powiedziała, rzucając zaklęcia. — Ale jutro sobie przećwiczymy zaklęcia przydatne w życiu codziennym. — zaznaczyła z groźną miną
— To się wpakowałeś — szepnął Nott, podśmiewując się cicho ze skrzywionej miny Gryfona.
— Mówiłam do was obu — oznajmiła Granger, unosząc brew. Najwyraźniej oczekiwała jakiegoś zaciekłego oporu z jego strony.
— Niech będzie, ale nie przed jedenastą — zaznaczył z lekkim wzruszeniem ramion.
— Hogsmeade? — syknął stojący za nimi Tony. — Zapomniałeś?
— Nie — zapewnił — Po prostu przesuniemy to o godzinę, czy dwie...
— Po południu jest zawsze więcej ludzi — o tym nie pomyślał. Cholera.
— Wybacz Granger, ale jak sama słyszysz, mam plany...
— Pomęczę Harry'ego, a jeśli uda mu się coś zapamiętać to przekaże tobie, prawda? — zapytała, szturchając Pottera z łokcia.
— Oczywiście — powiedział, patrząc na nią ze zmarszczonymi groźnie brwiami — Muszę odzyskać coś od Ginny, a ona upiera się, że zapomniała zabrać to od Malfoya, więc... i tak czeka mnie wycieczka do lochów.
— Masz na myśli...? — urwał, wiedząc, że słucha ich więcej osób, niż Potter by sobie życzył.
— Mam na myśli — odparł ze śmiechem, a Teo mimowolnie zaśmiał się razem z nim.
— Potter... kumplujesz się z Nottem, bo go lubisz czy dlatego, że przypomina nieco Diggory'ego? Justin mówił, że go zapraszałeś.... Wiesz, człowiek się zaczyna zastanawiać. W końcu Cedric też był Puchonem i miał brązowe włosy, podobną posturę... Widzisz go w nich i...?
I nie dokończył, bo Harry potraktował go tak wrednym zaklęciem, że Goldstain stracił głos na cały weekend. Nawet szkolna pielęgniarka musiała się namęczyć, zanim zdołała pomóc.
Czy to możliwe, że Anthony był wtedy zwyczajnie zazdrosny? Teo wiedział, że Potter czasem zawieszał na nim wzrok, ale na innych też... Jako empata nie mógł przeoczyć czegoś tak oczywistego jak pociąg fizyczny. Uznał jednak, że skoro Harry nie zrobił nic ponad patrzenie się... to zwyczajnie nie był zainteresowany.
Ostatnie wydarzenie wskazują raczej na coś zupełnie odwrotnego. Tylko czy on sam naprawdę by tego chciał? Umawiać się z Harrym Potterem?
Sporo osób o tym marzyło, znając go zaledwie z widzenia. Nott zdążył przez te kilka miesięcy dobrze zapoznać się z charakterem Gryfona, który momentami bywał trudny, głównie przez niekończące się pokłady uporu. Jak Harry coś sobie wbił do łba, to nie było siły, która by go od tego odciągnęła.
***
Do lochów zszedł dopiero po siódmej rano. Większość rzeczy miał spakowanych i liczył na to, że obędzie się bez nerwowego przekopywania kufra w poszukiwaniu zaginionej koszuli Malfoya, bądź jakichś super ważnych papierów Zabiniego. To zdarzyło się więcej niż raz i Teo czasami zastanawiał się, czy jego przyjeciele nie mogliby być nieco mniej... chaotyczni. Szczególnie dzisiaj, kiedy sam czuł się jak chodzący kłębek nerwów.
— O! Draco patrz, któż to wrócił! — zawołał Blaise, wychylając się z łazienki w niedopiętej koszuli.
— No to Teo... gdzie się było? I to calutką noc?
— Jak to gdzie? — zakpił Zabini — U Pottera. Cała wieża Gryffindoru huczy od plotek.
— A ty skąd to wiesz?
— Paravati powiedziała Hannie, a ta Susan.
— I wszystko jasne. — prychnął Malfoy — Nie wyglądasz na specjalnie szczęśliwego... — dodał, po chwili uważnego obserwowania przyjaciela — Czyżby Potter nie we wszystkim był tak utalentowany, jak w unikaniu śmierci?
— Albo Quidditchu — wtrącił pomocny jak zawsze Zabini. Malfoy zgromił go spojrzeniem — No co? Jest dobry. — dodał, zaplatając obronnie ręce.
— Może i szybko łapie znicz, ale z Nottem jakoś się nie spieszył...
— To fakt. Finch-Fletchely chciał umówić się z Potterem w styczniu, ale ten go spławił — Nott nadstawił uszu, ale udawał, że nadal szuka drugiej spinki do mankietu. W ostatni dzień, w Hogwarcie, trzeba się odpowiednio prezentować. — Myślałem, że chodziło o naszego Toesia — kontynuował Blaise, bezceremonialnie wskazując na niego.
— A nie było odwrotnie? — zapytał, chociaż wiedział, że tego pożałuje. Tych złośliwców najlepiej było ignorować — Słyszałem, że to Harry zaprosił Justina?
— Kto ci tak nieładnie nakłamał?
— Nieważne...
— Goldstain — zawyrokował Draco — Jak nic Goldstain.
— Może i on — odpowiedział z ciężkim westchnięciem. Był koszmarnie zmęczony. Nie spał zbyt wiele, zastanawiając się co zrobić. Miał dziwne przeczucie, że Potter nawet jeśli nie zerwie z nim kontaktu po szkole, to będzie się dobrze pilnować, aby nie przekroczyć ponownie granicy przyjaźni.
— Co wy macie z tymi Gryfonami? — mruknął Zabini, zerkając pomiędzy nimi — Malfoy przynajmniej wygląda na zadowolonego, a ty coś nie bardzo...
— Gdybyś nie umawiał się z Susan i nie był tak bardzo hetero, jak jesteś, to miałbym dla ciebie idealnego chłopaka. — prychnął, przypominając sobie uwagę Deana Thomasa o Gryfonach umawiających się ze ślizgonami.
— Nie kręci mnie Potter. Susan ma ładniejsze włosy...
— Na pewno chodzi ci o włosy? — zakpił Draco — Twoja rozmarzona mina podpowiada mi, że myślisz zupełnie o czym innym...
— Myśli — potwierdził Nott, marszcząc nos w obrzydzeniu.
— Hej! Zejdźcie ze mnie, co? Skupmy się na tym, że Teo jest w złym humorze, Potter jest kiepski w łóżku!
— Merlinie. — jęknął, pocierając czoło — Nie spałem z Potterem!
— I dlatego masz taką minę jakby ci kazali sprzątać w zagrodzie dla treselli?
— Chciałeś, ale dostałeś kosza?
— Nie chciałeś, ale on chciał i teraz masz o jednego kumpla mniej?
— Schlaliście się i nie daliście rady?
— Ktoś wam przeszkodził?
— Longbottom?!
— Finnigan?!
— To na pewno był Weasley!
— Przestańcie! — warknął, zaczynał mieć ich dosyć — Potter mnie pocałował...
— I...?
— I nic — przyznał, czerwieniąc się z zażenowania — Walnęły we mnie jego emocje. Zanim się pozbierałem i zdążyłem zorientować się, czy to jest to czego sam chcę, czy tylko wpływają na mnie uczucia Harry'ego... było już po sprawie.
— Czekaj, chwila...
— ... jakim sposobem jego emocje miałyby...?
— Tak jakby mam pewne zdolności... takie no wiecie... dodatkowe? Po matce i wiem, co ktoś czuje w danym momencie...
— Żartujesz?
— Um, nie?
— A ja się trochę domyślałem, ale obstawiałem raczej, że to skutek jakiegoś twojego eksperymentu z magią umysłu i możesz czasami wyłapać echo czyichś myśli... — przyznał Zabini — Od zawsze miałeś obsesję na punkcie Oklumencji i widziałem u ciebie masę książek na ten temat.
— Bo to podstawa budowania muru odcinającego mnie od cudzych uczuć. — wyjaśnił, na razie skupiając się na Zabinim, bo Draco musiał powściekać się na niego przez jakiś czas. — Naprawdę nie mam ochoty przeżywać dokładanie tego samego co wy. — dopowiedział, odnosząc się do ich dosyć wybuchowych relacji z dziewczynami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro