Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 5

Błędy wcale niesprawdzane.

Mój czas wolny, praktycznie nie istnieje.

***

— Poszukam czegoś na ten twój nos — powiedział Potter od razu po przekroczeniu progu pokoju — Sama maść wystarczy, czy chcesz też coś przeciwbólowego?

— Sporo dzisiaj wypiłem — przyznał z ciężkim westchnięciem, żałując wszystkich swoich decyzji, jakie doprowadziły go do tego momentu — Wolę nie ryzykować mieszania tego z eliksirem.

Harry skupił się na przeszukiwaniu swojego kufra, z którego po jakimś czasie wyciągnął mniejszy kuferek. Teo ciekawie zajrzał mu przez ramie i aż zagwizdał z wrażenia na widok ilości i różnorodności eliksirów.

— Po co ci tyle tego?

— Przezorny zawsze ubezpieczony? — odparł Gryfon z lekkim wzruszeniem ramion — To chyba takie skrzywienie psychiczne, jakie pozostawiła po sobie wojna i ukrywanie się przed Voldemortem. — dodał ciszej i wydawał się tym wyznaniem odrobinę skrępowany.

— Chyba niewiele osób może powiedzieć, że ostatnie lata nic w nich nie zmieniły, a i tak większość z nich zapewne będzie łgać. — powiedział, ostrożnie dobierając słowa — Ja nawet nie próbuję udawać kogoś, kim już nie jestem... bo nareszcie nie muszę więc...

— Yhm — westchnął Potter, podając mu pudełeczko z maścią na stłuczenia i opuchliznę — O tym też chciałem z tobą pogadać bardziej... prywatnie. Bez wścibskich uszu, nadsłuchujących z każdej strony.

— I po to przeciągnąłeś mnie przez pół zamku? — zaśmiał się, zmieniając jedną z szyb w taflę lustra, aby móc precyzyjnie nałożyć lek — A ja myślałem, że szykuje się nam ciekawa noc... — tylko w połowie żartował, bo zachowanie Pottera było bardzo mylące — I mogę się założyć, o co tylko chcesz, że do północy przynajmniej połowa uczniów będzie plotkować o naszym sekretnym związku.

— Przepraszam? Nie pomyślałem, jak to będzie wyglądać — Gryfon wyglądał na lekko strapionego.

— Spokojnie, większość twoich wielbicieli nie uwierzy, że mógłbyś mieć cokolwiek wspólnego z synem śmierciożercy.

— Jakby mi zależało na ich opinii — parsknął Potter — Bardziej martwi mnie to, że ludzie mogą zacząć zbyt dokładnie przyglądać się twoim znajomościom, a z tego co wiem, nie mówisz głośno... o tej części swojego życia.

— Bo nie muszę. Nikogo nie powinno obchodzić to, z kim się spotykam.

— Obchodzi — zapewnił Gryfon z czymś wyjątkowo gorzkim pobrzmiewającym w głosie — Jedni są tym podekscytowani inni jedynie zaciekawieni, a niektórzy lubią na ten temat dyskutować. Dużo dyskutować.

— Ty masz gorzej — powiedział — O mnie nawet jak się dowiedzą, to pogadają tydzień, może dwa i zapomną...

— Czyli nie jesteś zły o to, co ktoś może sobie pomyśleć?

— Nie.

— Och, to dobrze — Potter wyglądał, jakby naprawdę mu ulżyło — Co do twojego ojca, to... dowiedziałem się dopiero wczoraj od Malfoya.

— Potter — miało to zabrzmieć jak ostrzeżenie, ale wyszło zbyt nijako i Gryfon starannie go zignorował. Może w ogóle go nie usłyszał, zbyt zaabsorbowany zaplanowaną przemową?

— I jest mi głupio i strasznie przykro, że... nic nie mówiłem, ani nic nie zrobiłem, a...

— Potter. — warknął ostrzej, niż zamierzał — Zamknij się Harry. — poprosił już odrobinę łagodniejszym tonem, wpatrując się w drugiego chłopaka z irytacją — Może zapomniałeś, ale mój ojciec był w Wewnętrznym Kręgu. Był śmierciożercą i zapewniam cię, że nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie żałuj go, bo z pewnością na to nie zasłużył.

— Wiem, kim był — odparł Gryfon pewnym głosem — Może lepiej niż ty, zdaję sobie sprawę, do czego był zdolny... i nie jest mi przykro ze względu na niego, tylko na ciebie. — Teo chciałby znaleźć jakieś sensownie brzmiące słowa, z których mógłby ułożyć odpowiedź, ale w jego głowie panował zbyt duży chaos. Potter musiał wziąć jego milczenie za zgodę na kontynuowanie wypowiedzi — Zrozum, że jego śmierć mnie nie cieszy. I prawdopodobnie przeszedłbym obok tej informacji obojętnie, gdyby nie fakt, że... teraz znam ciebie.

— To... miłe, ale kompletnie zbędne — odparł w końcu — Nawet nie lubiłem mojego ojca. Pojęcia nie mam jak ci to wyjaśnić, ale... Funkcjonowaliśmy obok siebie. Wiem, że mną gardził i nigdy nie planował wciągać mnie w szeregi śmierciożerców i to jedyna rzecz, za którą jestem mu wdzięczny. Chociaż zrobił to dla siebie, a nie dla mnie. Żebym nie przyniósł mu więcej wstydu swoim istnieniem — to byłby odpowiedni moment na wyznanie prawdy o swoich zdolnościach. Jednak zawahał się, bo nie powiedział o tym nawet Draco czy Zabiniemu, więc z jakiego powodu miałby mówić Potterowi?

— Czyli... nie okazałem się najgorszym kumplem świata, olewając cię na rzecz swoich problemów, kiedy właśnie zmarła ostatnia osoba z twojej rodziny?

— Kiedy dostałem wiadomość z Azbakanu, czułem się dziwnie. Właściwie to przez kilka dni nie wiedziałem, co czuję, ale po tym jak spaliłem jego ciało i zorientowałem się, że nie spisał testamentu... a jakby nie patrzeć jestem jego dzieckiem, to jedyne co byłem w stanie czuć to wszechogarniająca ulga.

*

Teo odrobinę bawiło zachowanie Longbottoma, który wpadł do dormitorium w poszukiwaniu czystej, suchej koszuli, bo jego obecna nosiła znamiona czyjegoś dosyć barwnego i śmierdzącego dowcipu. W pierwszej chwili Neville zwyczajnie zamarł z ręką na klamce i gapił się na nich przez jakąś minutę. A oni jedynie siedzieli na miękkim dywanie, z plecami wspartymi o brzeg łóżka. Popijali gorącą herbatę i cicho rozmawiali o tych wszystkich latach w Hogwarcie, które minęły nie wiadomo kiedy.

— Ja... — zaczął i urwał, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

— Twój kufer jest tam, gdzie zawsze Neville — zapewnił Potter — I radziłbym się pospieszyć... Lunę nudzi zbyt długie pozostawanie w jednym miejscu. Chyba nie chcesz jej potem szukać po całym zamku? — najwyraźniej ta sugestia była wystarczająca, by zmusić drugiego Gryfona do oderwania wzroku od ślizgona w gryfońskim dormitorium.

Porwał pierwszą koszulę z brzegu i zniknął z nią w przylegającej do pokoju łazience.

— Jestem aż taki straszny? — zapytał, wpatrując się w Pottera z uniesionymi brwiami — Bo albo mam zwidy, albo Longbottom cały zaczął się pocić na mój widok... a jak ostatnio sprawdzałem w lustrze to nie przypominałem młodszego wcielenia Snape'a.

— I nadal nie wyglądasz jak on — zapewnił Harry z rozbawionym prychnięciem — Chociaż jesteś wysoki... — dodał popatrując znacząco na jego wyciągnięte na podłodze nogi. — ale na pewno ładniejszy. No i masz mniejszy nos...

— To, czemu...? — niedbale machnął w kierunku zamkniętych drzwi

— Reaguje tak na mnie i na ciebie. Razem — odpowiedział Harry z naciskiem na ostatnie słowo.

— Longbottom ma problem, z tym że teoretycznie umawiasz się z chłopakiem, czy że akurat ze ślizgonem?

— Neville... wychował się z babcią, a Augustusa Longbottom jest kobietą dosyć... konserwatywną...

— I biedny Nev ma zgryz, jak połączyć to, że lubił Harry'ego Pottera przez te wszystkie lata, a teraz okazało się, że Potter ogląda się za chłopakami i to powinno sprawić, że stanie się zupełnie inną osobą niż do tej pory, a jednak to nadal ten sam Harry. — dokończył Dean Thomas, pakując się z butami na łóżko naprzeciwko nich


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro