Rozdział. 5
Błędy wcale niesprawdzane.
Mój czas wolny, praktycznie nie istnieje.
***
— Poszukam czegoś na ten twój nos — powiedział Potter od razu po przekroczeniu progu pokoju — Sama maść wystarczy, czy chcesz też coś przeciwbólowego?
— Sporo dzisiaj wypiłem — przyznał z ciężkim westchnięciem, żałując wszystkich swoich decyzji, jakie doprowadziły go do tego momentu — Wolę nie ryzykować mieszania tego z eliksirem.
Harry skupił się na przeszukiwaniu swojego kufra, z którego po jakimś czasie wyciągnął mniejszy kuferek. Teo ciekawie zajrzał mu przez ramie i aż zagwizdał z wrażenia na widok ilości i różnorodności eliksirów.
— Po co ci tyle tego?
— Przezorny zawsze ubezpieczony? — odparł Gryfon z lekkim wzruszeniem ramion — To chyba takie skrzywienie psychiczne, jakie pozostawiła po sobie wojna i ukrywanie się przed Voldemortem. — dodał ciszej i wydawał się tym wyznaniem odrobinę skrępowany.
— Chyba niewiele osób może powiedzieć, że ostatnie lata nic w nich nie zmieniły, a i tak większość z nich zapewne będzie łgać. — powiedział, ostrożnie dobierając słowa — Ja nawet nie próbuję udawać kogoś, kim już nie jestem... bo nareszcie nie muszę więc...
— Yhm — westchnął Potter, podając mu pudełeczko z maścią na stłuczenia i opuchliznę — O tym też chciałem z tobą pogadać bardziej... prywatnie. Bez wścibskich uszu, nadsłuchujących z każdej strony.
— I po to przeciągnąłeś mnie przez pół zamku? — zaśmiał się, zmieniając jedną z szyb w taflę lustra, aby móc precyzyjnie nałożyć lek — A ja myślałem, że szykuje się nam ciekawa noc... — tylko w połowie żartował, bo zachowanie Pottera było bardzo mylące — I mogę się założyć, o co tylko chcesz, że do północy przynajmniej połowa uczniów będzie plotkować o naszym sekretnym związku.
— Przepraszam? Nie pomyślałem, jak to będzie wyglądać — Gryfon wyglądał na lekko strapionego.
— Spokojnie, większość twoich wielbicieli nie uwierzy, że mógłbyś mieć cokolwiek wspólnego z synem śmierciożercy.
— Jakby mi zależało na ich opinii — parsknął Potter — Bardziej martwi mnie to, że ludzie mogą zacząć zbyt dokładnie przyglądać się twoim znajomościom, a z tego co wiem, nie mówisz głośno... o tej części swojego życia.
— Bo nie muszę. Nikogo nie powinno obchodzić to, z kim się spotykam.
— Obchodzi — zapewnił Gryfon z czymś wyjątkowo gorzkim pobrzmiewającym w głosie — Jedni są tym podekscytowani inni jedynie zaciekawieni, a niektórzy lubią na ten temat dyskutować. Dużo dyskutować.
— Ty masz gorzej — powiedział — O mnie nawet jak się dowiedzą, to pogadają tydzień, może dwa i zapomną...
— Czyli nie jesteś zły o to, co ktoś może sobie pomyśleć?
— Nie.
— Och, to dobrze — Potter wyglądał, jakby naprawdę mu ulżyło — Co do twojego ojca, to... dowiedziałem się dopiero wczoraj od Malfoya.
— Potter — miało to zabrzmieć jak ostrzeżenie, ale wyszło zbyt nijako i Gryfon starannie go zignorował. Może w ogóle go nie usłyszał, zbyt zaabsorbowany zaplanowaną przemową?
— I jest mi głupio i strasznie przykro, że... nic nie mówiłem, ani nic nie zrobiłem, a...
— Potter. — warknął ostrzej, niż zamierzał — Zamknij się Harry. — poprosił już odrobinę łagodniejszym tonem, wpatrując się w drugiego chłopaka z irytacją — Może zapomniałeś, ale mój ojciec był w Wewnętrznym Kręgu. Był śmierciożercą i zapewniam cię, że nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie żałuj go, bo z pewnością na to nie zasłużył.
— Wiem, kim był — odparł Gryfon pewnym głosem — Może lepiej niż ty, zdaję sobie sprawę, do czego był zdolny... i nie jest mi przykro ze względu na niego, tylko na ciebie. — Teo chciałby znaleźć jakieś sensownie brzmiące słowa, z których mógłby ułożyć odpowiedź, ale w jego głowie panował zbyt duży chaos. Potter musiał wziąć jego milczenie za zgodę na kontynuowanie wypowiedzi — Zrozum, że jego śmierć mnie nie cieszy. I prawdopodobnie przeszedłbym obok tej informacji obojętnie, gdyby nie fakt, że... teraz znam ciebie.
— To... miłe, ale kompletnie zbędne — odparł w końcu — Nawet nie lubiłem mojego ojca. Pojęcia nie mam jak ci to wyjaśnić, ale... Funkcjonowaliśmy obok siebie. Wiem, że mną gardził i nigdy nie planował wciągać mnie w szeregi śmierciożerców i to jedyna rzecz, za którą jestem mu wdzięczny. Chociaż zrobił to dla siebie, a nie dla mnie. Żebym nie przyniósł mu więcej wstydu swoim istnieniem — to byłby odpowiedni moment na wyznanie prawdy o swoich zdolnościach. Jednak zawahał się, bo nie powiedział o tym nawet Draco czy Zabiniemu, więc z jakiego powodu miałby mówić Potterowi?
— Czyli... nie okazałem się najgorszym kumplem świata, olewając cię na rzecz swoich problemów, kiedy właśnie zmarła ostatnia osoba z twojej rodziny?
— Kiedy dostałem wiadomość z Azbakanu, czułem się dziwnie. Właściwie to przez kilka dni nie wiedziałem, co czuję, ale po tym jak spaliłem jego ciało i zorientowałem się, że nie spisał testamentu... a jakby nie patrzeć jestem jego dzieckiem, to jedyne co byłem w stanie czuć to wszechogarniająca ulga.
*
Teo odrobinę bawiło zachowanie Longbottoma, który wpadł do dormitorium w poszukiwaniu czystej, suchej koszuli, bo jego obecna nosiła znamiona czyjegoś dosyć barwnego i śmierdzącego dowcipu. W pierwszej chwili Neville zwyczajnie zamarł z ręką na klamce i gapił się na nich przez jakąś minutę. A oni jedynie siedzieli na miękkim dywanie, z plecami wspartymi o brzeg łóżka. Popijali gorącą herbatę i cicho rozmawiali o tych wszystkich latach w Hogwarcie, które minęły nie wiadomo kiedy.
— Ja... — zaczął i urwał, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— Twój kufer jest tam, gdzie zawsze Neville — zapewnił Potter — I radziłbym się pospieszyć... Lunę nudzi zbyt długie pozostawanie w jednym miejscu. Chyba nie chcesz jej potem szukać po całym zamku? — najwyraźniej ta sugestia była wystarczająca, by zmusić drugiego Gryfona do oderwania wzroku od ślizgona w gryfońskim dormitorium.
Porwał pierwszą koszulę z brzegu i zniknął z nią w przylegającej do pokoju łazience.
— Jestem aż taki straszny? — zapytał, wpatrując się w Pottera z uniesionymi brwiami — Bo albo mam zwidy, albo Longbottom cały zaczął się pocić na mój widok... a jak ostatnio sprawdzałem w lustrze to nie przypominałem młodszego wcielenia Snape'a.
— I nadal nie wyglądasz jak on — zapewnił Harry z rozbawionym prychnięciem — Chociaż jesteś wysoki... — dodał popatrując znacząco na jego wyciągnięte na podłodze nogi. — ale na pewno ładniejszy. No i masz mniejszy nos...
— To, czemu...? — niedbale machnął w kierunku zamkniętych drzwi
— Reaguje tak na mnie i na ciebie. Razem — odpowiedział Harry z naciskiem na ostatnie słowo.
— Longbottom ma problem, z tym że teoretycznie umawiasz się z chłopakiem, czy że akurat ze ślizgonem?
— Neville... wychował się z babcią, a Augustusa Longbottom jest kobietą dosyć... konserwatywną...
— I biedny Nev ma zgryz, jak połączyć to, że lubił Harry'ego Pottera przez te wszystkie lata, a teraz okazało się, że Potter ogląda się za chłopakami i to powinno sprawić, że stanie się zupełnie inną osobą niż do tej pory, a jednak to nadal ten sam Harry. — dokończył Dean Thomas, pakując się z butami na łóżko naprzeciwko nich
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro