Rozdział. 1
Coś na zachętę zanim zacznę regularnie publikować :) Tak żebyście mieli minimalne rozeznanie czego można się spodziewać po tym opowiadaniu.
W mediach macie Teodora 😉
***
- Powrót był jednak złym pomysłem - westchnął Teo, ze zniechęceniem wpatrując się w hogwardzkie błonia. Zbliżała się jedenasta w nocy, a on jak idiota wędrował w tę i z powrotem, zaglądając w najmniejszy zakamarek i pod każdy krzaczek. Chociaż jego zguba zdążyła już zapewne czmychać do zakazanego lasu.
- Mnie to mówisz - prychnął Potter, który miał nieszczęście dzielić z nim szlaban.
Teo był tutaj, bo przypadkowo uwolnił z klatki młodego, rannego kudłynia. Na nic zdały się tłumaczenia, że został popchnięty na klatkę przez Malfoya, który z kolei potknął się o stopę Smitha. Hagrid był zdania, że skoro on otworzył zatrzask, to wina w całości spada na jego barki. Nie próbował się kłócić, bo wiedział, że pół-olbrzym był równie uparty co wielki i za nic w świecie nie zmieniłby zdania.
Nie wiedział tylko, co przeskrobał jego towarzysz niedoli. Myślałby kto, że Potter jako zbawiciel czarodziejskiego świata i przyjaciel Hagrida nie będzie musiał martwić się szlabanami. Zresztą jak do tej pory, do jego zachowania nie można było się przyczepić, nawet jakby ktoś bardzo się starał. A od czasu śmierci Snape'a nikt tak naprawdę nie szukał na siłę powodu do gnębienia Pottera. Nott niejednokrotnie zastanawiał się, czy to była swojego rodzaju sadystyczna rozrywka ich opiekuna.
W każdym razie Wybraniec od powrotu do szkoły, jakieś dwa miesiące temu, wydawał się zbyt spokojny. Czasami miało się wrażenie, że Potter w ogóle nie skupiał się na tym co się dookoła niego dzieje. Nie grał w quidditcha, rozmawiał głównie z Granger i kilkoma innymi osobami, które były na tyle uparte, by nie dać mu się spławić, uśmiechał się rzadko, a w jego wzroku było coś takiego, co sprawiało, że ciarki człowieka przechodziły. Nott jako naturalny empata, zazwyczaj starał się nie przebywać zbyt blisko niego. Miał wystarczająco dużo własnych problemów, nie potrzebował jeszcze cudzych.
Pomimo niemałego doświadczenia, w stawianiu muru pomiędzy swoim umysłem a światem zewnętrznym, niektóre z kłębiących się w Potterze emocji i tak do niego docierały. Gniew i uraza kłuły niczym naostrzone szpikulce do lodu. Skoro i tak czekało ich kilka godzin bezsensownego krążenia wokół szkoły, to równie dobrze mogli zapełnić tą wkurzającą ciszę słowami. Może jak Potter zajmie się mówieniem, to przestanie myśleć o tym co wzmaga w nim tę złość. Jeśli nie Teo zakończy ten szlaban nie tylko z katarem i worami od niewyspania się, ale również z poważnym załamaniem nerwowym.
- Dlaczego tu jesteś? - wyrzucił z siebie, oglądając się na snującego się gdzieś po prawej stronie Wybrańca. Potter popijał coś ze srebrnej piersiówki - Naprawdę? Jeden szlaban to dla ciebie za mało? Chcesz dostać kolejny za picie na terenie szkoły?
- To tylko kawa czekoladowa z dodatkiem pieprzu cayenne - prychnął Potter - Nieźle rozgrzewa.
- Jasne... jesteśmy tu od trzech godzin, na pewno jest równie gorąca co moje stopy.
- Srebro świetnie przewodzi ciepło, a jeśli potraktować je odpowiednim zaklęciem rozgrzewającym, to piersiówka na szkocką sprawdza się jako czarodziejski mini termos.
- Aha... - Nott udawał, że wszystko z tej przemowy było dla niego jasne, ale sądząc po uśmieszku Wybrańca, nie był zbyt uzdolnionym aktorem.
- Chcesz? - wyciągnął w jego stronę rękę z napojem - Smak nie każdemu pasuje, ale przynajmniej fajnie grzeje...
- Próbujesz mnie otruć?
- Sam to przed chwilą piłem - powiedział, robiąc młynek oczami - Ale jak tam chcesz, Teo.
- Od kiedy zniżasz się do mówienia po imieniu do ślizgonów? - zakpił zjadliwie. Odkąd pamiętał, Potter trzymał się z daleka od osób z zielonymi krawatami.
- Odkąd uprzedzenia prawie mnie zabiły - odpowiedział ze wzruszeniem ramion - Chodzimy do tej samej szkoły od lat, a kompletnie nie wiem nic o większości ludzi, których mijam na korytarzu.
- To się ciesz - prychnął Teo - Ja wiem o niektórych, więcej niż kiedykolwiek chciałem - dodał, krzywiąc się na wspomnienie tego co napłynęło do niego podczas obiadu od Astorii.
Dzielenie dormitorium z Malfoyem i Zabinim też czasami znosił z trudnością. Ostatnio obaj jego przyjaciele byli wyjątkowo rozstrojeni. Może to przez ciągłe ukrywanie emocji za beznamiętną maską, albo postawą beztroskiego kobieciarza. Gdyby raz na jakiś czas, któryś wywrzeszczał w poduszkę, albo do lustra wszystko, co leżało mu na wątrobie, to Nott nie dostawałby mdłości na sam ich widok. Empaci mieli naprawdę gówniane życie. Odkąd skończył siedemnaście lat, a jego moc dojrzała, było zarazem łatwiej i trudniej. Zyskał o wiele lepszą kontrolę nad tarczą, ale i zwiększył się zakres jego mocy. Potrafił wyczuć czyjeś szalejące emocje z drugiego końca Wielkiej Sali.
- Taaak zbyt wiele informacji też bywa męczące - przyznał Potter - Ostatnia szansa, jeśli nie chcesz, wypije wszystko.
Teo przez kilka sekund debatował z samym sobą na temat tego, czy wypada mu przyjąć oferowany napój. Gdyby zaproponował go Blaise, Draco czy nawet Dafne, to nie miałby nic przeciwko. Naprawdę czuł się przemarznięty do szpiku kości. Problem tkwił w Potterze. Nie chciał czuć, że jest mu cokolwiek winien. Nawet coś tak błahego jak dwa łyki dziwacznej kawy.
- Tylko jeśli powiesz mi, co zrobiłeś, żeby dostać taki szlaban - zaznaczył
- Weźmiesz ode mnie kawę, jeżeli dam ci w zamian informację?
- Tak.
- Hm. A może zrobimy w ten sposób: przestaniesz do mnie mówić Potter, w myślach nazywając Wybrańcem, wiesz z tym twoim prześmiewczym akcentem, a ja odwdzięczę się tym samym?
- Nazywasz mnie Wybrańcem? - zapytał ze śladową ilością kpiny w głosie. Potter zmrużył oczy i warknął coś niezrozumiałego pod nosem. - W porządku, Potter. Mogę mówić ci po imieniu - westchnął ciężko. W sumie nic nie tracił, przechodząc z nim na ty. Możliwe, że mogło mu się to przydać w przyszłości. Choćby do zirytowania kumpli, którzy nieświadomie zaczynali go dręczyć swoimi emocjonalnymi huśtawkami. - Mam nadzieję, że ten twój kawo-podobny wynalazek mnie nie zabije, Harry - wzdrygnął się nerwowo. Czuł się nieco surrealistycznie, używając jego imienia. Od zakończenia wojny, w Slytherynie temat Pottera był starannie omijany. A jeśli już ktoś coś napomknął, to używał nazwiska bądź wyzwiska.
- Co cię nie zabije, to na pewno nieźle sponiewiera - zanucił Potter, podając mu po raz kolejny piersiówkę. Nott pociągnął ostrożny łyk. Napój z całą pewnością wciąż był bardzo gorący i równie słodki. Obrzydliwie słodki. Dopiero przy trzecim łyku zorientował się, że pieczenie w przełyku nie było spowodowane jedynie temperaturą. Minutę później poczuł się tak, jakby ktoś wrzucił mu do żołądka kilka żarzących się węgielków. - Cieplej?
- Aha - tchnął - To chyba nie będzie mój ulubiony napój - dodał
- Mój też nie jest. Wolę czarną, parzoną z łyżeczką cukru, ale ta lepiej sprawdza się, kiedy muszę sobie odmrażać tyłek na dworze.
- Myślałem, że żartują z tym rekwirowaniem różdżek - przyznał niezbyt szczęśliwym głosem - Jak oni sobie wyobrażają, że złapiemy to stworzenie bez magii?
- Podejrzewam, że nie liczą na to, że go znajdziemy. Mamy się tu poniewierać do odwołania...
- Fantastycznie.
- Wiedziałem, że mi dzisiaj nie odpuszczą - wyznał Potter, patrząc gdzieś w dal - Dlatego zgarnąłem termosik i poprosiłem Mrużkę o ten specyfik. Ty obrywasz przez przypadek - przeszli kilka kroków w stronę szklarni
- To coś ty zrobił?
- Wybiłem zęba Sameusowi, rozkwasiłem nos Smithowi i pożarłem się konkretnie z Hermioną i Ronem.
- Wow! Ty to masz rozmach - zagwizdał - To nie moja sprawa, ale... dlaczego?
- Zach i Sameus powiedzieli o Ginny coś, co mi się nie spodobało - warknął Potter. - Nazwali ją brudną, zdradziecką suką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro