🐥🐥🐥
Gilbert słyszał tajemnicze dźwięki dochodzące z sypialni jego brata. Miał wielką ochotę wejść tam i sprawdzić co się dzieje.
Przecież nie miał pewność, że nagle z portalu do zaświatów, znajdującego się w szafie, nie wyszła jakaś nieludzka istota. Jakiś demon, czy duch. Chociaż, w sumie to on sam jest duchem, ale to tylko taki malutki szczegół.
Wracając, nie miał pewności, czy jego brat nie jest katowany przez jakiegoś przerażającego stwora, który przybył tu by się na nim maścić za te wszystkie wojny, holokausty i inne fankluby motylków z pourywanymi skrzydełkami rysowanymi przez najbardziej znakomitego malarza dziejów Führera Hitlera.
Oczywiście był też cień szansy, że to nie żadna bestia, tylko o wiele gorszy, ale za to bardziej uroczy i słodki od nich mały szatan. Znaczy się Polska. To Gilbert miał na myśli. Polska.
Tak, czy siak stwierdził, że należy sprawdzić, czy płyn do naczyń jeszcze działa. Bo jak nie, to może odwdzięczyłby się za wcielenie Prus do Niemiec i przekrztałcił ten kraj na Zaglibiste Królestwo Zakonne Niesamowitego Gilberta. A potem, po tylu latach wreszcie zawarł unię z jego przyszłym niedoszłym mężem, którego prawie zabił, ale to z wzajemnością.
Powoli skradał się w kierunku pokoju. W dłoni trzymał krzyż i wodę święconą. Tak na wszelki wypadek, żeby odgonić jakieś moce nieczyste czy coś. Bo jak to mówiła babcia "Uważaj na tych satanistów, bo oni opętani! Trzeba ich skropić wodą święconą! Do egzorcysty zabrać!".
Istotne tutaj jest to, że Gilbert nigdy babci nie miał. Jednak z racji jego bujnej wyobraźni, umiał taką sobie stworzyć. I zanim zapytacie, powiedzmy, że to normalne. Kreowanie swojej nieistniejącej rodziny w głowie.
Prusy czasami miał wrażenie, że siebie samego tak wykreował i to dlatego jest tak zaglibisty. Bo przecież tatuś Germania nie był nigdy tak niesamowity jak on. Co tam, że to blondyn otrzymywał znane role w filmach. Na przykład rolę Legolasa, czy wiedźmina. Co tam, że fanki z całego świata uganiały się za nim. Gilbert miał na to wywalone. Wiedział, że to on jest ten zaglibisty. Poza tym, co tam Germanii z tych fanek, skoro on woli chłopców. W dodatku Włochów. Na trunek Boga Doitsu już wiemy do kogo młody szwab się wrodził. Widać odziedziczył te gorsze geny.
Znaczy... Włosi są uroczy. Tym bardziej, że Gilbert ma dość... niecodzienną orientację. Nazywa się ona Feli. Zawsze zakochuje się tylko w osobach, które mają te dwie sylaby, a cztery litery w imieniu. A z racji, że Feliciano jest już zajęty przez Ludzia, to Gilbert nie ma szans na mini harem, a jego miłością jest Feliks. Wiecie, ten od tej karmy dla kotów... to była ta.. Whiskas..? A nie. Przecież to nie tylko ten kot tak się nazywa, karma też. W każdym razie, chodzi o tą małą pchłe od Grunwaldu.
Szybkim ruchem otworzył drzwi i wskoczył do pokoju chlapiąc na wszystkie strony wodą święconą i wymachując krzyżem.
- Gilbert, gorzej ci? - zapytał bezemocjonalnym tonem młodszy, wydawałoby się, że bardziej normalny z Niemieckich braci.
- Spokojnie Ludwig! URATUJĘ CIĘ PRZED TYM DEMONEM!!! - Zawołał krewniak pająków i karaluchów.
- Ve~ Ale my tylko gramy w państwa miasta! - zaśmiał się Włoch. Do tej pory zagatką jest, jak on pisze na tej kartce, skoro ma zamknięte oczy.
- Prusaku! Potrzebuję państwa na "P", ale wiesz... takiego, które istnieje. - Uśmiechnął się do niego Feliks, co było kolejnym powodem, do ich (jeszcze nie) małżeńskiej kłótni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro