28
Alister
Poczekałem aż Ronna znowu zaśnie nim wrócę na dół z nowymi poleceniami dla swoich ludzi. Położyłem ją z powrotem do łóżka i przykryłem kołdrą patrząc na jej spokojną twarz, którą pokrywały rany powstałe podczas wybuchu.
Spojrzałem na drzwi, gdy przez nie przejdę będę musiał wyzbyć się tych uczuć, które teraz sprawiły, że uśmiechałem i cieszyłem się z bycia przy mojej żonie. Nałożę maskę obojętności i strachu, którą inni przyjmą za moją prawdziwą twarz.
Pocałowałem żonę w czoło i po cichu opuściłem jej pokój. Gdy tylko przekroczyłem próg pojawiając się na korytarzu pojawił się jeden z moich ludzi.
— Macie jakieś wieści o miejscu przebywania Volk?
— Nie, ale udało się nam dotrzeć do człowieka, który może coś wiedzieć, jednak zastrzegł, że porozmawia tylko z panem. Osobiście.
— Przyprowadźcie go do pokoju przesłuchań. Znajdź również jego głównego ochroniarza, podejrzewam, że będzie wiedział o wiele więcej niż jego pracodawca. Jeszcze jakieś wiadomosci?
— Nasz człowiek w terenie chce się z panem pilnie spotkać.
— Niech samochód będzie gotowy za kilka minut.
Zacząłem schodzić na parter próbując znaleźć odpowiedź dlaczego Kold nie skontaktował się bezpośrednio ze mną i co zmusiło go do opuszczenia posterunku w mieście. Miałem tylko nadzieję, że pomoże mi to w rozwiązaniu problemu z Volkiem.
Dokładnie minutę później wsiadłem do samochodu, który miał mnie zawieźć do jednej z kryjówek na obrzeżach miasta, gdzie spotykałem się z Koldem przy składaniu raportów.
* * *
Wysiadłem z samochodu w dzielnicy, gdzie się wychowałem. Po zmroku nawet mordercy i pedofile się tu nie pojawiają bojąc się, że staną się ofiarą podobnemu sobie. Cała ta okolica cuchnęła desperacją i gnijacymi w nędzy mieszkańcami. Musiałem od czasu do czasu tu przyjeżdżać, by przypomnieć sobie skąd pochodzę, co zyskałem oraz co mogę stracić.
Potrzasnąłem głową porzucając wspomnienia i wracając do rzeczywistości. Nie mogłem jednak przestać rozmyślać o drodze, którą właśnie pokonuję. Właśnie tą trasę pokonywałem kilkanaście razy dziennie jako smarkacz, gdy uciekałem z domu dziecka w stronę rozkładającej się rudery, która w pozniejsztchtl czasach stała się jedną z moich głównych kryjówek.
Wkroczyłem do środka bez pukania zastając swojego człowieka przy stole. Na mój widok wstał i usiadł, gdy i ja to zrobiłem. Wyglądał jak typowy gangster, którzy żyje i pracuje tylko na swój rachunek. Stwarza pozory, by dostać się tam, gdzie coś się dzieje i składa mi z nich raporty. Jego siatka informatorów jest tak szeroka, że dzięki niemy udało mi się dojść tak daleko. A teraz jest jeszcze bardziej cenny.
— Mów. — rzuciłem, nie tracąc czasu.
— Wieść o zamachu na ciebie w posiadłości Volka rozniosła się bardzo szybko, a właściciel posiadłości nagle jakby rozpłynął się w powietrzu. Zostawił wszystko.
— Dlaczego opuściłeś posterunek?
— Ponieważ ktoś zdradził jedną z moich tożsamości. Na szczęście udało mi się zniknąć nim pewne osoby mnie rozpoznały — spojrzał na mnie. — A wie o nich niewiele osób, a to znaczy, że...
— Mamy kreta. — dokończyłem za niego.
Jest źle, a będzie jeszcze gorzej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro