Rozdział świąteczny
Sześcioletnia dziewczynka z wielką ciekawością spoglądała na piękną choinkę. U jej stóp leżało mnóstwo kolorowych prezentów. Były przeróżnej wielkości, a mała podejrzewała, że większość jest przeznaczona jej. Koniec końców była jedynym dzieckiem w rodzinie.
Zobaczyła tatę wchodzącego do pomieszczenia. Miał w rękach misę zupy. Dziewczynka postanowiła się pochwalić swoim wyglądem i ze śmiechem okręciła się dookoła krzycząc do mężczyzny:
– Tato, patrz! Patrz!
Uśmiechnął się.
– Ślicznie wyglądasz, kochanie.
Rzeczywiście, fioletowo-zielona sukienka z falbankami idealnie pasowała do sześciolatki. Pięknie zaplecione włosy i wieczny uśmiech na twarzy dodawały jej jeszcze uroku.
– Na pewno tak myślisz? – zapytała nerwowo poprawiając wstążki przy ubraniu.
– Oczywiście, córeczko – mężczyzna usiadł na ławie pod ścianą i wziął ją na kolana. Ta radośnie się w niego wtuliła.
– Kiedy przyjedzie wujek? Spodoba się mu moja sukienka, prawda? A przyniesie mi prezent? Jak myślisz, spodoba się mu serwetka, którą wyhaftowałam? – wyrzuciła z siebie serię pytań.
Zaśmiał się ciepło. Doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo kochała jego przyszywanego brata.
– Spokojnie, spokojnie, za niedługo tu będzie. Na pewno zaspokoi twoją ciekawość.
Dziewczynka zsunęła się z jego kolan.
– A babcia i dziadek? – dopytywała się. Chciała jak najwięcej wiedzieć.
Tata potarmosił jej włosy, na co ta zareagowała oburzeniem.
– Powinni przyjechać razem z wujem – odpowiedział.
Jak na zawołanie rozległo się donośne pukanie do drzwi.
– To musi być wujek – mała skakała z radości. – Tato, to on! Ja wiem! – podbiegła do drzwi. Uporała się z zamknięciem i otworzyła je na całą szerokość. Do domu wdarło się mnóstwo lodowatego powietrza.
Rzeczywiście, na progu stali dziadkowie.
– Witaj kochana wnusiu! – przywitała się babcia. – Przepięknie wyglądasz.
Wszyscy się przywitali, nawet mama oderwała się od garnków. Zamknięto drzwi, ale wtedy sześciolatka zauważyła, że kogoś brakuje.
– A gdzie wujek? – zapytała dziadka.
Starszy pan zakłopotał się.
– Widzisz, kochanie, wydaje mi się, że wujek nie przyjedzie.
Małej momentalnie zrzedła mina.
– Ale dlaczego? Czemu go nie ma?
Babcia pochyliła się nad nią i położyła jej dłoń na ramieniu.
– Wujek wrócił do siebie, na stepy, słonko.
Dziadek spuścił wzrok. Nieprzyjemnie było patrzeć jak wnuczka staje się smutna.
– Przykro mi, Aimro – powiedział cicho.
*****
Młody chłopak skradał się w stronę sterty prezentów. Jeszcze tylko dwa metry. Już tak niedaleko. Dotychczas nikt go nie zauważył. Mama z babciami dyrygowały służącymi, ojciec razem z innymi mężczyznami omawiał ostatni turniej, a starszy brat gdzieś zniknął wraz z kuzynostwem. Chłopiec uśmiechnął się łobuzersko. Został ostatni metr. W tym momencie poczuł mocny uścisk dłoni na ramieniu.
– A ty gdzie się wybierasz, Akcein?
Obejrzał się za siebie. No tak. Jego brat.
– Nigdzie, Alex – szepnął.
Szelmowsko mrugnął okiem.
– Akurat, to po co się tak skradasz? – zapytał także ściszając głos.
– Cicho – młodszy chłopak pokazał starszemu górę prezentów. – Tam jest mój cel.
Uśmiechnął się.
– To na co czekasz?
Akcein obrzucił go ciężkim spojrzeniem. A przynajmniej się starał. Wyjął z lnianej torby na ramieniu kilka słoików dżemu.
– Robiłem z Ronnie. To moje prezenty dla rodziców – dopiero teraz Alex dostrzegł małe tabliczki z napisanymi słowami „mama" i „tata".
Kiwnął głową.
– I wszystko jasne. A dla mnie coś masz?
Akcein prychnął w odpowiedzi.
Starszy roześmiał się cicho.
– Jeśli chcesz, mogę odwrócić jej uwagę – wskazał na Ronnie wchodzącą do pokoju z całym naręczem talerzy. – Na pewno przyda się jej pomoc.
– Tylko nie próbuj podrywać pomocnicy kucharza – przypomniał mu chłopczyk.
Alex z radością potarmosił mu brązową czuprynę.
– A czemu niby? – zapytał.
– Masz ledwo dziesięć lat – orzekł.
Wzruszył ramionami.
– A co tu ma do powiedzenia wiek? – i odszedł w stronę pięknej służącej.
*****
Drobna blondynka zaprezentowała starszemu bratu swoją kreację.
– I jak? – zapytała.
– W porządku – odparł tamten nie odrywając oczu od jakiegoś listu. Oczywiście, siedmiolatka to zauważyła.
– Nawet nie patrzysz – powiedziała zaplatając rączki na piersi. Odwróciła się tyłem do niego, uprzednio pokazując mu język (czego oczywiście nie dostrzegł).
– Och, Kati, zrozum... – w końcu przerwał czytać i na nią spojrzał. – Jej, ty naprawdę świetnie wyglądasz – przyznał zdumiony. – Jak to robisz?
Dziewczynka – zadowolona, że zwrócił na nią uwagę – uśmiechnęła się i podeszła do niego.
– Przede wszystkim nie chodzę ciągle w szaroburym płaszczu.
– Właśnie, Jackob, mógłbyś go zdjąć – dodała kobieta, która właśnie weszła do pomieszczenia.
Chłopak rozłożył ramiona.
– Ale mamo, jestem...
– Tak, wiem. Uczniem zwiadowcy – przerwała mu niecierpliwie. – Nie musisz w kółko w nim chodzić. Dalej, odkładaj go.
Zrezygnowany chłopak wyszedł z pokoju, by wypełnić polecenie.
– Cieszysz się, że brat przyjechał na święta? – kobieta spojrzała na córkę.
Ta wzruszyła ramionami.
– Ostatnio go nie było i też było miło – stwierdziła.
Mama skarciła ją spojrzeniem.
– Katana...
Wyszczerzyła się radośnie.
– Oczywiście, że się cieszę! – krzyknęła.
– Po długim namyśle – uzupełnił jej wypowiedź chłopak, który usłyszał tą wymianę zdań.
Dziewczyna zamierzała się przekomarzać, ale matka ją uprzedziła.
– Jackob! A co z nożami? Je też odłóż! Natychmiast! – wskazała wyjście z pokoju.
– Mamo... – przewrócił oczami. – Ale to broń...
Kobieta pokiwała energicznie głową.
– Tym bardziej powinieneś je odłożyć. I te wszystkie inne żelastwa, które nosisz w kamizeli również – dodała szybko. – Są święta. To czas pokoju.
Jackob westchnął teatralnie i odpiął pas z bronią, po czym odwiesił go na kołek wbity w drzwi.
– Gdzie tata? Coś długo go nie ma – zauważył.
Katana podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież – rozległo się przy tym donośne skrzypnięcie.
Jackob zmarszczył brwi i wyjrzał z siostrą na zewnątrz.
– Nigdzie go nie ma – wpatrywał się jeszcze przez chwilę w ciemność spowijającą okolicę. Po chwili skorygował swoją wypowiedź: – a nie, ktoś tam idzie – pochwycił świecę stojącą obok i wyszedł na zewnątrz.
– Kto tam? – zawołał.
– To ja – usłyszał brzmiący głos swojego ojca.
Razem weszli do chatki. Mężczyzna był dziwnie roztargniony.
– Co się stało, Frank? – jego żona od razu to zauważyła.
Tata Katany i Jackoba opadł na ławę pod ścianą.
– Kochanie, muszę wyjechać – oznajmił.
– Teraz? – zdziwiła się kobieta.
Przytaknął.
– Gabrielle, dobrze wiesz, że jestem dowódcą straży, a na południu naszej wioski dzieje się coś niedobrego. Żona Thomasa powiadomiła mnie o dobrze zorganizowanej bandzie bandytów. Musimy ich zdemaskować, zanim stanie się coś strasznego. Właściwie, to wpadłem tylko po cieplejszy płaszcz – podszedł do małżonki i pocałował ją w czoło. – Będę za godzinę. Nie czekajcie.
Rodzina patrzyła w milczeniu jak mężczyzna odchodzi i znika w ciemności.
Kobieta oparła się o futrynę drzwi.
– Mamo, tata zaraz wróci prawda? – chciała się dowiedzieć Katana.
– Tak, tak, kochanie pójdź do kuchni i sprawdź co się dzieje z potrawką z sarny – odpędziła ją szybkim ruchem i spojrzała poważnie na swojego syna.
– Tak naprawdę czuję, że już nie wróci. Nikt kto dziś wyszedł na spotkanie z tą szajką nie wróci – szepnęła. – Ale nie potrafię go zatrzymać. To jego obowiązek.
Jackob położył jej dłoń na ramieniu.
– Może pójdę za nimi? W końcu jestem...
– Uczniem zwiadowcy, pamiętam – kobieta przerwała mu. – Tylko, jeśli ty też wyjdziesz, też mogę cię stracić. Proszę, zostań. Chyba się nam przydasz.
Spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.
– O czym mówisz? – zapytał.
Matka zignorowała go.
– Oby moje przeczucie się myliło – powiedziała tylko.
Mimo to, jeszcze tej nocy ktoś podłożył ogień pod drzwi obory. Tajemniczy ludzie w ciemnych ubraniach napadali na biednych mieszkańców. Gabrielle miała rację. Jackob był potrzebny na miejscu. Wieści o drużynie żołnierzy nie nadeszły. Po tygodniu uznano ich za zaginionych.
***********
Wesołych Świąt!
Ten rozdział opowiada trochę o przeszłości naszych bohaterów, mam nadzieję, że się podoba.
Życzę naprawdę radosnych świąt i mnóstwa prezentów!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro