Rozdział 63
Aimra ostrożnie wyjrzała zza tarczy. Wcześniej kuliła się za nią, starając się ochronić przed latającymi na wszystkie strony odłamkami drewna i metalu. Teraz wszystko to leżało na ziemi, przysypując ją i Temudżeinów. Wokół panowała nienaturalna cisza. Z nieznanego powodu większość Temudżeinów nie ruszała się. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego i w danych okolicznościach nie przejawiała ochoty na rozważanie tego dziwnego faktu. Przyjmując to, jako szczęśliwe zrządzenie losu, wstała. Pobieżnie otrzepała z siebie pył i obejrzała się za siebie. Po Dissipantis prawie nic nie zostało. Jedynie połamane deski i rozerwane nieznaną siłą metalowe osłony stanowiły dowód istnienia potężnej maszyny.
Aimra dopiero po chwili skojarzyła sobie parę faktów. Dissipantis praktycznie zniknął. Nigdzie nie mogła dostrzec Akceina. Poczuła, że ogarnia ją panika. Nie mogła w taki sposób stracić przyjaciela! Z trudem zaczęła się przedzierać przez gruz.
– Akcein? Akcein! Gdzie jesteś? – wołała, próbując opanować strach. Co jeśli...? Nie! Nie myśl o najgorszym! Z drugiej strony... Wszystkie bliskie jej osoby doznały wielkiego bólu. Rodzice, dziadkowie... Większość z nich... zginęła. Nie. Akcein musiał żyć. Nie mógł zostać dotkniętym przez tą dziwną klątwę. Nie mógł.
Wtem potknęła się o jakąś belkę i upadła na twarz. Nie wstała od razu. Leżała zaciskając pięści i powstrzymując łzy. Jest tu sama? Nie, to niemożliwe. Wtem usłyszała w głowie słowa wypowiedziane wyjątkowo nie głosem jej wujka, a taty: „Siłą nie jest zadanie uderzenia. Siłą jest wstanie po nawet największym upadku".
– Po nawet największym – powtórzyła, kładąc nacisk na każde słowo. Podniosła głowę i z wolna wstała. Jeszcze raz uważnie przyjrzała się odłamkom przed nią. Nagle jej serce stanęło na chwilę. W oddali coś błysnęło na bursztynowo. Niewiele myśląc, skierowała się w tamtym kierunku. Chciała biec, ale wszechobecny gruz jej na to nie pozwalał. Po chwili dotarła do celu. W samym środku skupiska kawałków drewna i metalu leżał mały bursztynek oszlifowany w kształt serca. Tylko tyle zostało po legendarnej broni. Błyski kamienia zwalniały, aż po chwili zupełnie znikły. Serduszko straciło resztkę życia. Po policzkach Aimry popłynęły pojedyncze łzy. Schowała bursztynek do kieszeni i rozejrzała się dookoła. Akcein musiał gdzieś tu być! Wtem, kilka metrów przed sobą, dostrzegła znajomą zieleń zwiadowczego płaszcza. Wydała z siebie zduszony okrzyk i rzuciła się w jej stronę. Upadła na kolana i gorączkowo zaczęła odkopywać gruz wokół postrzępionej peleryny. W końcu jej dłoń natrafiła na coś, co nie było ani drewnem, ani metalem. Ostrożnie odsunęła ostatnie kamienie i dostrzegła rękę. Dziewczyna rozpoznała skórzane ochraniacze, które zawsze zakładał Akcein. Zalała ją fala ulgi. Spojrzała na chwilę w niebo i wyszeptała krótkie „dziękuję". Potem wróciła do odgarniania gruzu. Gdzie ręka, tam i reszta ciała.
Po kilkunastu minutach udało jej się wydostać przyjaciela spod odłamków. Chłopak był nieprzytomny i cały zakrwawiony, ale żywy. Kąciki ust Aimry mimowolnie uniosły się w górę. Jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech pełen ulgi. Mocno przytuliła przyjaciela.
– Nigdy więcej tak mi nie znikaj – szepnęła błagalnie, a potem rozejrzała się. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Z oddali powoli nadchodzili Temudżeini, póki co powstrzymywani przez Skandian. Wojownicy w pobliżu wciąż nie zdradzali oznak życia. Dziewczyna nie chciała wiedzieć dlaczego tak się stało. Ważne, że chwilowo jej nie przeszkadzali. Doskonale wiedziała, że razem z Akceinem nie będą w stanie już walczyć. Praktycznie nie mieli broni, byli cali we krwi, a Akcein wciąż nie odzyskał przytomności.
– Punkt medyczny – wymamrotała do siebie i spojrzała w kierunku odległego lasu po drugiej stronie pola bitwy, gdzie znajdowały się obozowiska lecznicze Skandian. Nie było mowy, by dostała się tam ciągnąc ze sobą Akceina. Chłopak był wyższy i cięższy od niej, więc nie potrafiła go unieść. Pozostało tylko odciągnięcie go w najbliższe bezpieczne miejsce, ocucenie, a potem dotarcie do jakiegoś punktu medycznego. Może nawet tego, w którym byli Nalig i Katana.
Przerzuciła sobie rękę Akceina przez szyję, złapała go pod ramiona i z trudem wstała. Nie tylko on przyjął wiele ran. Mamrocząc pod nosem motywacyjne sentencje, ruszyła w kierunku skupiska skał z boku pola walki. Dojdzie tam, ocuci Akceina, a potem razem znajdą drogę do medycznego obozowiska. Będzie dobrze.
– Będzie dobrze, Akcein – powtórzyła głośniej, choć chłopak nie mógł jej usłyszeć. – Będzie dobrze.
Gdy – po czasie, który wydawał jej się być wiecznością – wreszcie dotarła do skał i znalazła w miarę dobrą kryjówkę, ostrożnie oparła Akceina o jeden z głazów i z ulgą usiadła obok niego. Wyrównała oddech i odwróciła się w stronę chłopaka. Wciąż był nieprzytomny, jego stan się nie zmienił. Zmarszczyła brwi i delikatnie klepnęła go w brudny policzek.
– Akcein?
Drugi raz już nie był taki delikatny.
– Akcein!
Chłopak nie zareagował, więc dziewczyna zostawiła rozwiązanie siłowe. Spojrzała na jego poranioną twarz i westchnęła. Naciągnęła rękaw koszuli na dłoń i zaczęła nim wycierać krew z twarzy przyjaciela. Niewiele to dało. Nagle przypomniała sobie o podręcznej apteczce, którą chłopak nosił przy pasie. Odczepiła ją i przez chwilę w niej grzebała. Po paru sekundach znalazła to, czego szukała – szczelnie zakręconą buteleczkę. Odkręciła ją i powąchała. Mętny płyn pachniał jakimiś ziołami. Wzruszyła ramionami i wylała trochę na kawałek bandażu.
– Raczej nie zaszkodzi – mruknęła i zaczęła obmywać Akceinowi twarz. Tym razem rzeczywiście udało jej się usunąć zaschniętą krew. Powietrze wokół nabrało przyjemnej, ziołowej woni.
– Jeśli teraz się nie obudzisz, chyba zaparzę kawy. A jeżeli jej zapach również nie zrobi na tobie wrażenia, to pewnie cię tu zostawię – mruknęła sarkastycznie. W tym momencie Akcein drgnął. Aimra nie miała pojęcia czy na skutek jej zabiegów, czy też słowa „kawa". Odłożyła brudny bandaż i wbiła w niego uważne spojrzenie.
– Akcein? Żyjesz? – zapytała ostrożnie. Nie było to aż tak bezpodstawne pytanie, jak mogłoby się wydawać.
Chłopak otworzył oczy i zmarszczył brwi. Wydawał się być nieswój. Właściwie nic dziwnego, wszystko musiało go boleć. Zaczął szybko mrugać, a po chwili przyłożył ręce do twarzy i zasłonił oczy.
Aimra przypatrywała się temu w zdumieniu.
– Naprawdę coś z tobą nie tak – stwierdziła, próbując zrozumieć jego zachowanie.
Chłopak wreszcie zdjął ręce z twarzy i mrugnął jeszcze parę razy. Zaniepokojona dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu, a on szybko chwycił ją jedną ręką. Przygryzł wargi, ale po chwili wreszcie się odezwał:
– Aimra?
– Tak? – Dziewczyna nachyliła się w jego stronę. Ręka chłopaka mocniej zacisnęła się na jej ramieniu.
– Aimra, ja... – Akcein obrócił w jej stronę głowę, ale na nią nie patrzył. Aimra odruchowo spojrzała przez ramię, szukając czegoś, co mogło przykuć uwagę przyjaciela. Nic niepokojącego tam nie zauważyła. Potem spojrzała prosto w oczy chłopaka. Coś się nie zgadzało. Na zwykle brązowych tęczówkach migotały jasno-bursztynowe plamki, a wzrok chłopaka był rozbiegany.
– Co z tobą? – ponagliła go, mocno już przestraszona.
Odpowiedź dostała dopiero po chwili.
– Ja nic nie widzę.
Dziewczyna nie miała pojęcia, jak zareagować na te słowa.
*****
Gilan ostrożnie wysunął się spod skalnej wnęki. Wszystko go bolało – mimo, że znalazł schronienie, odłamki głazów podniesione potężnym wybuchem i tak mocno go obiły. Mężczyzna rozejrzał się. Wciąż dźwięczało mu w uszach, męczyły go lekkie zawroty głowy. Gilan jednak na to nie zważał. Usilnie próbował dojrzeć Jonathana. Gdzieś tu był. Możliwe, że zaraz wyskoczy zza jakiegoś głazu z mieczem gotowym do użycia.
– Jonathan? – Gilan zaryzykował, zdradzając swoją pozycję. Poprawił uchwyt na rękojeści miecza i ruszył przez głazowisko. Wokół unosił się jasny pył. Wysokie, kamienne stosy wyglądały, jakby zaraz miały się osunąć. Zwiadowca dopiero teraz zauważył, że odgłosy walki znacznie ucichły. Co się stało? – zapytał się w myślach. Miał nadzieję, że Akcein zdążył się gdzieś schować i nic mu się nie stało. Niestety, brakowało mu czasu, by to sprawdzić. Musiał znaleźć Jonathana. Musiał.
W tym momencie sterta głazów po jego lewej stronie drgnęła. Gilan wycelował w nią czubek miecza.
– Jonathan? – powtórzył. Najchętniej pomógłby mu się wydostać, ale wiedział, że ten gest zostałby źle odebrany. – Jonathan, wiem, że tu jesteś – powiedział głośno, licząc na odpowiedź.
Spomiędzy kamieni najpierw wyłoniła się jedna dłoń, a za nią reszta ciała. Jonathan był tak poraniony, że Gilan nie wytrzymał i podszedł mu pomóc. Jednym ruchem wyciągnął starego przyjaciela spod głazów. Gdy tylko Jonathan stanął na nogach, odskoczył od Gilana, jak oparzony.
– Czego chcesz? – zapytał. Z jego twarzy spadła maska. Nie grał nonszalancji, ani pogardy. Oddychał ciężko i zdecydowanie był zdezorientowany.
Gilan opuścił miecz.
– Nie będziemy walczyć – oznajmił.
Jonathan uniósł brwi.
– Poddajesz się?
Gilan pokręcił głową. Starał się wyglądać łagodnie, ale wciąż trzymał broń w gotowości.
– Nie. Dlaczego walczysz po stronie Temudżeinów?
Jasnowłosy wydął usta. Powoli wracała maska Mrocznego Sokoła.
– Zrobili dla mnie o wiele więcej, niż Araluen. – Gdy wypowiadał nazwę swojej ojczyzny, skrzywił się niesmacznie. – Wzięli mnie pod skrzydła, gdy Araluen mnie porzucił.
Gilan zmarszczył brwi. Stwierdził, że najwyższy czas wyjaśnić niejasności.
– Nie porzuciliśmy cię. Ta dwunastka ludzi, których uratowałeś... Oni nam powiedzieli, że zginąłeś. Widzieli, jak padasz od ciosu toporem. Przeżywaliśmy wielką żałobę. A wcześniej też nie mogliśmy wysłać nikogo z ratunkiem, bo musieliśmy dopilnować spraw z Morgharatem. Wiesz jakie cierpienia przeżywaliśmy, wiedząc, że nas potrzebujesz i nie mogąc ci pomóc?! – mimowolnie podniósł głos. Miał dość tych wszystkich emocji, które ukrywał od dłuższego czasu. Strach o Akceina, na nowo otwarta rana po stracie przyjaciela i ta jego obojętność. Wszystko to, podsycone sprawami tak drobnymi, jak bitwa z Temudżeinami oraz zamach na króla Araluenu, skumulowało się i wybuchło w jednej chwili. – Widzę przed sobą swojego najlepszego przyjaciela, a on zachowuje się, jakbyśmy byli największymi wrogami! Za co ty się mścisz, co? Po prostu mi powiedz i przestań grać w tę głupią grę! – Gilan urwał. Stał teraz, głośno dysząc. Znajdujący się parę kroków przed nim Jonathan uważnie lustrował go spojrzeniem bladozielonych oczu.
– Co się stało, to się nie odstanie – powiedział cicho. – Nie cofniesz czasu. Ty walczysz za Skandian. Ja za Temudżeinów. – Uniósł miecz. – Zobaczymy, kto wygra.
Wtedy właśnie spadła lawina.
*****
Poruszali się bardzo wolno i z wielkim hałasem. Przedzieranie się przez gęstwiny krzewów i drzew, było ceną za niespotkanie żadnego wojownika, którą musieli zapłacić.
Aimra jedną ręką odsunęła sprzed Akceina suche patyki, drugą obejmując go w pasie. Iglaste gałęzie znów uderzyły ją w twarz, ale starała się to ignorować. Nie podnosiła wzroku na twarz Akceina, której zresztą i tak by nie dostrzegła. Jeszcze przed rozpoczęciem mozolnego marszu, chłopak nasunął głęboko na głowę kaptur.
– Metr przed nami leży przewalone drzewo – poinformowała go nieswoim głosem. Dziwnie było być oczami kogoś, kto zawsze widział najwięcej. – Musisz... Musimy odpocząć. Może mała przerwa?
Akcein skinął głową, więc zatrzymali się i usiedli. Chłopak zrobił to dość niezdarnie, dokładnie badając teren rękoma. Aimra przypatrywała się jego zabiegom w milczeniu.
– Wyglądam komicznie, co? – wymamrotał, nie odwracając głowy.
Aimra przygryzła wargi. Co za szczęście, że nie mógł tego zobaczyć. Przez chwilę szukała odpowiednich słów.
– Przyzwyczaiłam się – powiedziała w końcu. – Już dawno.
Chłopak pokręcił głową, ale nie ciągnął tematu. Skontrolował swój kołczan, tylko po to, by stwierdzić, że jest pusty. Podobnie rzecz się miała z podwójną pochwą na noże.
– Gilan mnie zabije – mruknął do siebie.
Aimra westchnęła przesadnie.
– Możliwe. Ale nie straciłeś wszystkiego – podała mu długi nóż, który wcześniej wsunęła do pochwy na miecz. Nakierowała rękę chłopaka na rękojeść i kontynuowała, próbując przybrać zrezygnowany ton: – To ja zostałam bez niczego. Sztylet gdzieś mi wypadł, a tarcza była tak zniszczona, że ją zostawiłam. Nie ma co dźwigać zbędnego żelastwa.
W odpowiedzi na swoje starania rozluźnienia atmosfery usłyszała tylko „aha".
Obróciła się i złapała chłopaka za ramiona. Mimo, że nie mógł tego dostrzec, zmarszczyła brwi w udawanym gniewie.
– Kim jesteś i gdzie jest prawdziwy Akcein? – Ponieważ chłopak nie odpowiedział, mówiła dalej: – Chcę zgłosić zaginięcie. Oto rysopis: uśmiechnięty, czasami strasznie uroczy, pełen wiary w innych chłopak, który zawsze każdego wysłucha i podniesie na duchu. Naprawdę wiele wie i umie. Jestem pewna, że gdyby zawiązać mu chustkę na oczach, potrafiłby przejść przez ten las bez żadnego szelestu, polegając tylko na innych zmysłach. Zdarza się, że ucina w pół zdania, bądź w swoją wypowiedź wplata jakże inteligentne „eee..." lub „yyy...". Mimo to, jest całkiem rozgarnięty i nawet fajny. Widziałeś go gdzieś?
Akcein spuścił głowę. Aimra wciąż go nie puszczała, pokazując, że tym razem nie odpuści. Czeka na odpowiedź. Jeszcze przez chwilę milczał, a potem wyprostował się i powiedział:
– Dzięki, Aimra.
Uśmiechał się.
*****************************
Uprzedzając pytania: tak, jeszcze żyję. Ktoś się cieszy?
Teraz już wiecie, co takiego zrobiłam w ostatnim rozdziale i czego tak wyczekiwałam. Powiem tak: jeszcze miesiąc temu wszystko dla Akceina skończyłoby się dużo gorzej *spogląda w notatki* O, tak. Duużo gorzej.
Akcein: Nie to, żeby już coś się skończyło.
Ja: Masz rację. Przed tobą jeszcze daleka droga. Ale, kto by się tym teraz martwił?
Jakie wrażenia po rozdziale? Mi się bardzo podoba. Chyba... Jeden z lepszych. Przynajmniej w moim odczuciu.
Tak na koniec przypomnę tylko, że Nalig i Katana wciąż gdzieś są...
Pozdrowionka,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro