Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 54

Przygotowania szły pełną parą. Kuźnie pracowały bez przerw, wojownicy mobilizowali się i stawiali w wyznaczonych punktach, Skandyjscy dowódcy co chwila zwoływali nowe zebrania – zadziwiając tym Akceina – choć nie ustalali na nich zbyt wiele.

Nalig włóczył się, nie bardzo wiedząc, co robić. Nie miał konkretnego zadania, Skandianie patrzyli na niego kątem oka. Widzieli w nim tylko i wyłącznie Temudżeina i nie mieli ochoty powierzać mu nawet najmniejszego zadania. Raz po raz towarzyszył Akceinowi na zebraniach jarlów, ale po jakimś czasie stwierdził, że jego obecność już nic nie wnosi. Przekazał Skandianom wszystkie potrzebne informacje, a nie znał się na taktyce tak, jak Akcein. Zrezygnował więc z uczęszczania na owe narady i zrobił to z niejaką ulgą – Skandianie byli naprawdę różnym narodem od Temudżeinów.

Był wieczór, za dwa dni główne siły Skandian miały ruszać w kierunku Korydoryn. Wcześniej – już następnego dnia – ruszał mniejszy, bardziej zdyscyplinowany odział, który miał przejść przez Koridoryn, a podczas bitwy zajść Temudżeinów od tyłu. Z tego, co chłopakowi udało się dowiedzieć, Akcein został przydzielony właśnie do tego oddziału. Gdy owa wiadomość doszła do uszu Aimry, dziewczyna urządziła scenę Erakowi, twierdząc, że nie chce, by ominęła ją najlepsza zabawa. Ten – chcąc, nie chcąc – zgodził się, by również ruszyła z pierwszym odziałem. Sam Nalig też zamierzał się do niego przyłączyć, ale nie ubiegał o zgodę oberjarla. Stwierdził, że Erakowi – podobnie jak wszystkim innym Skandianom – będzie obojętne, gdzie chłopak się uda.

Nalig westchnął i kopnął kamyk leżący na ścieżce. Od razu przypomniał mu się ten feralny dzień, gdy Haz'ons wyrzucił go z obozu. Wszystko zaczęło się właśnie od kopnięcia kamyka. Schylił się i podniósł skałkę z ziemi, co nie było łatwym zadaniem, zwracając uwagę na grube rękawice. Zwyczajny szary kamień z ostrymi krawędziami. Nie za duży, nie za mały. Taki przeciętny. Wrócił pamięcią do rozmowy z ranka. Aimra powiedziała wtedy o zbiegach okoliczności. Podrzucił skałkę i zręcznie ją złapał. Zbiegi okoliczności... Ciekawa sprawa. Gdyby tamtego dnia na ziemi nie leżał kamyk, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.

– Ale dobrze, że stało się, jak się stało – powiedział sam do siebie. Znajdował się poza granicami Hallasholm i nikogo poza nim tu nie było. – W ogólnym rozrachunku wychodzi na plus.

Mocniejszy podmuch wiatru sprawił, że czarne włosy chłopaka wpadły mu do oczu. Wymamrotał coś pod nosem i odgarnął je za uszy. Powinien był zapleść sobie rano dwa cienkie warkoczyki i nie byłoby kłopotu.

Wraz z wiatrem przyszły dźwięki. Chłopak przystanął i zaczął nasłuchiwać. Z początku nie był pewien, czy dźwięk nie rozlega się tylko w jego głowie. Ale nie, rytmiczne dudnienie narastało. Zmrużył oczy i spojrzał w dal. Zza horyzontu wyłonił się wóz ciągnięty przez jednego konia. W powolnym tempie przybliżał się, aż chłopak mógł stwierdzić, że w środku pojazdu znajdują się trzy postacie, opatulone w koce. Po kilku minutach jeden z pasażerów wstał, wychylił się w stronę Naliga, a po sekundzie zaczął mu radośnie machać. Przy okazji z postaci spadły koce i chłopak rozpoznał w niej zgrabną postać Katany. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. Również zaczął machać i ruszył w stronę jadącego wozu. Spotkali się kilka chwil później. Woźnica zatrzymał pojazd, a Katana szybko z niego wyskoczyła i przytuliła Naliga.

– Jak miło cię widzieć! – stwierdziła radośnie. – Brakowało mi ciebie. – Przestała go przytulać i cmoknęła go w policzek. Wręcz promieniowała energią.

Uśmiech Naliga powiększył się, choć nie wydawało się, by to było jeszcze możliwe. Szczera radość Katany wywołana spotkaniem z nim była miłą odmianą po Skandianach, traktujących go jak powietrze. Zresztą on też niezmiernie cieszył się ze spotkania. Akcein miał rację – chłopak naprawdę lubił Katanę. Tęsknił za nią i wciąż zastanawiał się, czy wszystko z nią w porządku. Teraz, gdy stała naprzeciw jego, mógł stwierdzić, że ma się świetnie i chociaż jedna troska wyparowała z jego głowy.

Z wozu wychyliła się druga postać – Lydia. Jej przywitanie ograniczyło się do lekkiego uśmiechu i skinienia głową. Od zimna jej nos zrobił się czerwony, podobnie jak policzki. Na szczęście w oczach błyszczały energiczne iskierki – Lydia wyglądała zdecydowanie lepiej, niż wtedy, gdy widział ją ostatnio.

– Witaj, młodzieńcze!

Nalig uniósł wzrok i napotkał przyjazne spojrzenie Ivana. Chłopak jeszcze bardziej pokraśniał. Podczas krótkiego pobytu w Lonestiff zdążył polubić tego starszego człowieka.

– Dosiądziesz się do nas? Chcielibyśmy jak najszybciej dotrzeć do Halashollm i jakiegoś ciepłego miejsca. Jesteśmy w drodze od rana i porządnie przemarzliśmy! – zaśmiał się donośnie. Co za szczęście, że nie znajdowali się w górach, bo jego głos z pewnością przywołałby lawinę.

Nalig chciał odpowiedzieć, ale ubiegła go Katana.

– Wy jedźcie, a ja z Naligiem dojdziemy na nogach – powiedziała, kładąc rękę na ramieniu chłopaka. Ten spojrzał na nią zaskoczony, ale mimo zimna i wiatru nie zamierzał protestować.

Ivan wzruszył ramionami.

– Jak sobie chcecie – stwierdził i cmoknął na konia. Wóz ponowił swą podróż.

Katana chwyciła Naliga za rękę, choć przez futrzane rękawice prawie tego nie czuł i ruszyli w kierunku miasta, nie spiesząc się zbytnio. Z początku rozmawiali o zwyczajnych sprawach, później tematy stały się bardziej oficjalne: przygotowania do bitwy, ogólny jej plan i tym podobne sprawy. Nalig przez cały czas uśmiechał się w duchu. Przy Katanie naprawdę czuł się potrzebny.

*****

Aimra nabrała duży wdech ostrego, zimowego powietrza. Kiedy była mała nie lubiła tej pory roku, ale to się zmieniło. Po pożarze, w którym zginęli jej rodzice, dziewczyna często przychodziła patrzeć na zgliszcza wioski, jakby mając nadzieję, że w jakiś cudowny sposób spośród nich wyłonią się jej bliscy. Widok zwęglonych chat strasznie ją przygnębiał, ale nie potrafiła przestać chodzić do swojej rodzinnej wioski. Dopiero w zimie, gdy spadło dużo śniegu, pogorzelisko zniknęło jej z oczu. Białe kształty nie były tak straszne i okrutne, jak czarne ruiny. Wizyty Aimry robiły się rzadsze, aż w końcu przestała nawiedzać wioskę. Wraz z nastaniem wiosny, ludzie zaczęli prace, przy odbudowie zniszczonych domów i zwęglone kształty, przywracające złe wspomnienia, zniknęły. Aimra już tam nie przychodziła, a w duszy dziękowała zimie, że pomogła jej zostawić chociaż część przeszłości za plecami.

Dziewczyna ruszyła ścieżką prowadzącą na wybrzeże. W powietrzu czuć było mocny zapach soli, szum fal wciąż narastał. Wiatr przybrał na sile, ale niezbyt ją to obchodziło. W ciągu ostatnich dni wypatrzyła sobie stary pniak leżący na plaży i przychodziła do niego, by trochę pomyśleć i na chwilę oderwać się od ciężkiej rzeczywistości.

Ruszyła wzdłuż linii wzburzonego morza, ale trzymała się kilkanaście metrów od wody. Lodowate krople na skórze, nie znajdowały się na jej liście marzeń.

Z przyjemnością wsłuchiwała się w głośny szum fal. Dźwięk wręcz ogłuszający. Doszła do pniaka, rozłożyła na nim koc, który wzięła ze sobą, i usiadła. Już wcześniej zdążyła się przekonać, że stare drzewo jest nieprzyjemnie wilgotne, gdy się na nim po prostu siedzi.

Wpatrywała się w fale. Gdzieś tam, daleko za morzem, znajdowała się Miley. Aimra miała nadzieję, że dziewczynka nie zauważyła dłuższej nieobecności starszej siostry. Nie chciała, by się martwiła. Gdyby wiedziała – pomyślała dziewczyna – gdyby wiedziała, co ja tutaj robię, przeraziłaby się nie na żarty. Albo... Albo stwierdziłaby, że chce do mnie dołączyć. Obie opcje równie możliwe.

Aimra w zamyśleniu zaczęła gładzić koc. No właśnie, koc. Uśmiechnęła się w duszy na wspomnienie zbaraniałej miny Akceina, gdy dowiedział się, że to ona mu go przyniosła. Dla takich min naprawdę warto żyć.

Oparła głowę na rękach i zamknęła oczy. Odsunęła od siebie wszystkie myśli, chcąc się odciąć od świata. Na chwilę zapomnieć o wszystkim. Po śmierci rodziców, odkryła, że to dobry sposób na zebranie sił. Takie zresetowanie się. Przez chwilę znajdujesz się ponad wszystkim, a potem masz nowy zapas siły na najtrudniejsze chwile. Z błogiego stanu wyrwał ją znajomy głos:

– Znów zaszedłem cię od tyłu, co?

Otworzyła oczy i podniosła głowę. Za nią stał Akcein, pochylając się, by jego głowa znajdowała się nad głową dziewczyny. To nie było trudne zważywszy na jego wzrost i fakt, że Aimra siedziała, ale dobitnie przypomniało jej, że jest naprawdę niska.

– Nie skradaj się – powiedziała, krzywiąc twarz w lekkim grymasie. Akcein zrozumiał, o co jej chodzi i usiadł obok.

– Nie skradałem się – przyznał. – Chociaż w takim hałasie nie byłoby to trudne. Nawet ty byś dała radę. – Ostatnie zdanie dodał po chwili zastanowienia.

Aimra przewróciła oczami.

– Tja – przyznała kąśliwie. – Na plaży przynajmniej nie ma gałęzi, w którą mogę walnąć.

Akcein skinął głową, dopiero po chwili pojmując, że to był sarkazm. Siedzieli przez chwilę w ciszy. Przerwała ją Aimra.

– Czemu mnie śledziłeś?

– Nie śledziłem – sprostował Akcein. – Po prostu cię szukałem. A ślady były wyraźne. Czyli, że szedłem jakby po ścieżce. A chodzenie po ścieżce, to nie śledzenie. Czyli, że cię nie śledziłem.

Aimra uniosła brwi. Zaczynała dostrzegać przemianę, jaka zachodziła w chłopaku. Gdy się poznali, po takim pytaniu zaczerwieniłby się i spuściłby głowę. Teraz dostała pięknie rozbudowaną odpowiedź i – musiała to przed sobą przyznać – podobała jej się ta zmiana.

– A czemu mnie szukałeś? – drążyła temat.

Akcein nie odpowiedział od razu. Wydął wargi i spojrzał w dal. Dziewczyna zastanawiała się, o czym myśli. Może o domu? O rodzinie? Nagle zdała sobie sprawę, że tak właściwie, to chłopak nigdy jej nie opowiadał o swoich bliskich. Ona zwierzała mu się nawet ze swoich najgorszych wspomnień, a on tylko słuchał. Tak, Akcein był naprawdę dobrym słuchaczem.

– Chciałem porozmawiać – powiedział w końcu.

Aimra rzuciła mu szybkie spojrzenie.

– Nalig gdzieś sobie poszedł? – szatyn zazwyczaj dyskutował z Temudżeinem. Pewnie było mu łatwiej, bo Nalig nie chodził z miną bez wyrazu i był zdecydowanie przyjaźniejszym człowiekiem, niż dziewczyna. Ta ostatnia myśl nieco ją zabolała.

Akcein wykonał niejednoznaczny ruch ramionami. Aimra przepuszczała, że nawet on sam nie wiedział, co miał oznaczać.

– Tak jakoś tu przyszedłem – stwierdził, a ponieważ zrobił to cicho, dziewczyna ledwo go usłyszała. Niektórych słów musiała się domyśleć.

– Niezłe miejsce wybrałeś sobie na tą rozmowę – zauważyła, wskazując fale bijące o brzeg. Hałas prawie uniemożliwiał konwersację.

Akcein uniósł kącik ust.

– Tak właściwie, ty je wybrałaś. Ja szedłem za tobą.

– Ale mnie nie śledziłeś – dodała dziewczyna, nie siląc się na rozbawiony ton.

Akcein zaczął rozcierać ramiona, które zdrętwiały mu z zimna. Rzeczywiście, niezbyt trafne miejsce na rozmowę – pomyślał z przekąsem. Już się nie odzywał. Siedział obok Aimry, która też nie przerywała milczenia. Zapatrzył się w horyzont. Araluen znajdował się bardzo daleko. Nie zanosiło się, by chłopak w najbliższym czasie do niego wrócił. Nagle poczuł ukłucie w sercu. Uświadomił sobie, że skutkiem wydarzeń kolejnych dni, może już nigdy nie wrócić do ojczyzny. Przypomniał sobie jedno zdanie, które Gilan kiedyś wypowiedział, chyba podczas niezbyt owocnych prób wtajemniczenia chłopaka w taktykę, jaką użyto w jakiejś bitwie sto lat wcześniej. „Nie ma wojny bez ofiar". Tylko głupcy wierzą, że jest inaczej. Akcein kątem oka spojrzał na Aimrę. Siedziała z przymkniętymi powiekami i miną bez wyrazu. Kto wie – pomyślał – czy to nie ona stanie się jedną z ofiar. Albo ja. Albo Nalig. Albo ktokolwiek inny, kogo znam.

Aimra otworzyła oczy i zauważyła, że Akcein jej się przygląda.

– O czym myślisz? – spytała trochę ostro.

Akcein westchnął i przeniósł wzrok na morze.

– O tym, że zbyt często przypominają mi się kwestie Gilana.

Aimra skinęła głową z miną świadczącą, że zna ten ból.

– Pojawiają się nie wtedy kiedy trzeba, co? – Nie czekając na odpowiedź wstała z pniaka i obrzuciła chłopaka długim spojrzeniem. – Chodźmy stąd, bo zamarzniemy. A, i właśnie dostąpiłeś zaszczytu niesienia koca. Ciesz się.

Akcein dopiero teraz spostrzegł, na jakim kocu siedzieli. Z niewiadomych powodów zaczerwienił się i pospiesznie podniósł gruby materiał. Nieumiejętnie go złożył i wcisnął pod ramię.

– Tak, lepiej chodźmy. Ciekawi mnie ile rzeczy jarlowie zdążyli popsuć, przez ten czas, gdy nie było mnie na ich naradzie.

********************

Coraz bardziej kocham Akceina. Chodź tu, dzieciaczku! *przytula zaskoczonego Akceina*

Taki oto rozdzialik. Piszcie, co uważacie. Takie pytanko: chcielibyście zobaczyć moje rysunki z bohaterami "Zaginionego Miecza"? Nie jestem jakąś wielką artystką, ale łatwiej mi poznawać moich bohaterów, rysując ich (ach, ta logika w zdaniu). Jeśli chcecie, to mogłabym je dodać do rozdziału Wielkanocnego, który będzie kontynuacją tego sprzed roku.

Pozdrawiam,

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro