Rozdział 53
Kilkunastoletni chłopak siedział na szerokim parapecie i wpatrywał się w postacie na dziedzińcu, stojące dookoła dwóch pojedynkujących się młodzieńców. Walczący poruszali swoimi ćwiczebnymi mieczami szybko i sprawnie – od razu było widać, że są lepsi niż przeciętni szermierze. W pewnym momencie wyższy młodzieniec wytrącił niższemu broń z ręki i przyłożył czubek miecza do piersi przeciwnika. Powiedział coś, a po chwili większość zebranych na dziedzińcu się śmiała. Pokonany podniósł z ziemi swój miecz, a zwycięzca tak entuzjastycznie poklepał go po ramieniu, że młodszy prawie znów nie upuścił broni.
Akcein westchnął. Czasami żałował, że okno w jego pokoju wychodzi akurat na dziedziniec, który stał się ulubionym miejscem spotkań znajomych jego starszego brata. Było to dość liczne grono – rówieśnicy, młodsi, a nawet starsza młodzież z tutejszej szkoły rycerskiej. Pomiędzy umięśnionymi postaciami przemykały drobne, dziewczęce postacie. Od chłopek zaczynając, idąc przez rodzeństwo przyszłych rycerzy, a na kurierkach i szlachciankach kończąc. Tak, brat Akceina nie cierpiał na brak przyjaciół.
Potężne drzwi otworzyły się – idealnie naoliwione zawiasy nie wydały nawet najcichszego dźwięku – a do pomieszczenia wszedł niski, mocno zbudowany mężczyzna ubrany w bogate szaty. Podszedł do chłopaka i zauważył czemu się przyglądał.
– Alex jest niesamowity, prawda? Jeszcze nie ma piętnastu lat, a w szkole rycerskiej już trzymają dla niego miejsce – powiedział z dumą, wpatrując się w grupkę na dziedzińcu.
Akcein uniósł brwi. Podziwiał brata, pewnie, ale nudziło go już, że ojciec wciąż przypominał jaki on jest wspaniały i – nie zawsze wprost, ale jednak – porównywał młodszego z braci do starszego.
– Przed chwilą przegrał – przypomniał z większym przekąsem, niżby sobie życzył.
Ojciec oparł się ramieniem o chłodną, kamienną ścianę.
– Ale z kim! Zresztą młody Swogg miał z nim problem – mężczyzna zaśmiał się głucho, po czym machnął ręką. – Nie bój nic, ty nie będziesz musiał męczyć się walkami i treningami. Jeden tytuł „sir" u Wennlocków wystarczy – znów ten sam, głuchy śmiech. – Ty pójdziesz w moje ślady, co? Będziesz pilnował wszelkiej biurokracji na dworze barona, a potem może nawet króla.
Akcein ponownie przeniósł wzrok na dziedziniec. W samym środku zebranych tam postaci stał Alex i żywo o czymś gestykulował. Po chwili wyszedł z grona przyjaciół i zniknął w otwartych drzwiach prowadzących do wnętrza dworu.
Jeszcze nie tak dawno temu, ich ojciec chciał, by Akcein również stał się rycerzem. Na szczęście pod wpływem niezadowolenia żony i raczej patykowatej budowy syna, zmienił zdanie i stwierdził, że Akcein przejmie od niego rolę jednego z ważniejszych królewskich urzędników. Nie zwracał uwagi na fakt, że synowi ta decyzja spodobała się jeszcze mniej niż poprzednia.
W tym momencie drzwi otworzyły się, z hukiem odbijając się od ściany i do pomieszczenia wpadł Alex we własnej osobie. Był zziajany – Akcein nie wiedział, czy na wskutek walki, biegu po schodach, czy z obu tych powodów.
– Robimy piknik w parku – powiedział, nie zważając na obecność ojca. – Ronnie upiekła nam chleb i ciasteczka. I dostaniemy jeszcze kwaśne mleko, a przy odrobinie szczęścia i sok jabłkowy! Pójdziesz z nami?
Akcein nie ruszył się ani o minimetr. Nie chciał przebywać w towarzystwie przyjaciół Alexa, którzy pewnie wciąż pytaliby go, czemu nie zostanie rycerzem, jak to jest mieć takiego fajnego brata, czy o jeszcze inne podobne rzeczy. Zresztą, wstydził się pokazywać u boku brata. Od razu było widać, który z nich to ten lepszy, a który jest tylko „na doczepkę". Akcein był pewien, że towarzysze Alexa będą się śmiać i obgadywać go za plecami. Nie, z pewnością nie pójdzie na ten cały piknik.
– Co tak milczysz? – Alex zmarszczył brwi. – Nie pójdziesz? No proszę cię, nie możesz ciągle siedzieć w pokoju, lub samotnie błąkać się po okolicy.
– Słuchaj brata – ojciec podchwycił temat. – Znajdź sobie jakiś przyjaciół, którzy będą ci pomagać zagłębiać się w świat prawa i dokumentów.
Akcein już miał odpowiedzieć, gdy coś się zmieniło. Wciąż znajdowali się w pokoju chłopaka, ale coś było nie tak. Alex urósł, spod koszuli widać było mocne zarysy mięśni. Ojcu przybyło zmarszczek i siwych włosów, a jego strój stał się jeszcze bardziej krzykliwy, niż przed chwilą. Obok niego pojawiła się wysoka kobieta w sztywnej sukni. Jej dłonie i szyję ozdabiało mnóstwo błyskotek. Była wyniosła i elegancka, a w tej chwili również zdenerwowana.
– Nie masz pojęcia na co się piszesz – mówiła. – To jest bardzo niebezpieczne, synu!
– Jeszcze będziesz tego żałował – wycedził ojciec, jego twarz była czerwona z gniewu. – Lepiej by ci było, gdybyś poszedł moją ścieżką. Mówię ci: źle skończysz. Módl się, żebym się mylił.
Akcein skulił się, ale nic nie mówił. Starał się nie okazywać, jakie wrażenie zrobiły na nim słowa ojca. Zabolały go, bardzo. Przez całe życie chciał zrobić coś, co sprawi, że wyjdzie z cienia brata. Coś, co sprawi, że jego ojciec będzie dumny. Coś, co sprawi, że powie: „Patrzcie, to mój syn" bez wspominania o Alexie.
– Jesteś pewien? – twarz Alexa zastygła w grymasie pomiędzy niedowierzaniem, a zawodem. – Zwiadowcy są nieobliczalni, nic o nich nie wiesz. Dobra, powiem to: oni są szurnięci!
Akcein zacisnął wargi i wbił spojrzenie w ścianę przed sobą. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć, kłócić się. Ale nie mógł. Nie potrafił.
– Synu – matka nachyliła się nad nim – czemu robisz nam wszystkim na złość i chcesz iść na termin u zwiadowcy? Czemu nie zrobisz tego, co ci każe ojciec?
Bo się nie nadaję! Prędzej wywołałbym wojnę domową, niż podliczył podatki! – krzyczała dusza chłopaka.
Pokój wypełniła cisza. Pomiędzy członkami rodziny wręcz przeskakiwały iskry gniewu.
Po chwili wahania, Akcein przeniósł wzrok na ojca. Jego marsowa mina dała mu jasno do zrozumienia, że mężczyzna się na nim zawiódł i najchętniej by go wydziedziczył. Akcein mocno zacisnął powieki. Nie zmieni zdania, raz podjął decyzję samodzielnie i jest prawie pewien, że to dobra decyzja. Nie zamierza jej zmienić! Zostanie uczniem zwiadowcy, bo taka jest jego wola, a nie wola ojca, matki, czy Alexa.
Gdy otworzył oczy, nie ujrzał gniewnej rodziny. Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że musiał zasnął przed kominkiem, a to wszystko, to był tylko sen. Wzdrygnął się, przy okazji zrzucając z siebie koc, którym ktoś go okrył. Nie lubił wracać do tamtych chwil.
Wtem usłyszał szuranie nóg – ktoś szedł w jego stronę. Chłopak natychmiast poderwał się z ziemi, podnosząc koc i nieudolnie starając się go złożyć. Gdy do pokoju wszedł Nalig, Akcein rozluźnił się i wypuścił koc z rąk.
– Coś się dzieje? – zapytał, udając, że już dawno wstał i jest całkowicie rozbudzony.
Nalig usiadł na ławie stojącej pod ścianą. Wydawał się być wymizerniały, zmęczony.
– Oczywiście. Idzie wojna, zapomniałeś?
Akcein wysilił się na lekki uśmiech.
– Nie, o tym trudno zapomnieć – przyznał i usiadł na ziemi. – Dzięki za koc, musiałem przysnąć.
– Nie ja go przyniosłem – powiadomił go Nalig. Coś mu zaprzątało głowę, to było widać. Chciał o czymś porozmawiać, ale nie wiedział jak zacząć. Nie mógł liczyć na pomoc ze strony Akceina, bo ten miał takie problemy praktycznie co chwilę.
Akcein zmarszczył brwi, a po chwili wahania zaczął:
– Coś cię trapi – Nalig przytaknął. – Ma to związek z Kataną?
– Co? Nie, to znaczy tak, to znaczy trochę – przerwał, widząc uniesioną brew Akceina.
– Mam do wyboru trzy opcje. Zdecyduj się na jedną, bo sam sobie wybiorę – chłopak przytoczył jedną z kwestii Gilana.
Nalig odgarnął czarne pasemka włosów z twarzy.
– Nie chodzi o Katanę, ale o nią też się martwię – wyznał po chwili.
Akcein uśmiechnął się zaczepnie. Długo czekał na odpowiednią okazję, by wypowiedzieć pewne słowa, a ta właśnie się nadarzyła.
– Lubisz ją – zauważył śpiewnie.
Twarz Naliga natychmiast przybrała czerwony odcień. Wyprostował się gwałtownie.
– Nie! Tak! Może – odparł zmieszany. Jego reakcja wywołała falę śmiechu u Akceina.
– Powtarzasz się! – spostrzegł chłopak i wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem. – Chyba sobie wybiorę...
– No wiesz! – urwał mu Nalig, ale na jego twarzy również zaczął pojawiać się uśmiech. – Mamy wojnę na karku, a ty mi tu o takich rzeczach!
– Jakich? – do pokoju wmaszerowała Aimra. Miała zaczerwieniony nos i włosy mokre od śniegu, co zdradzało, że przed chwilą była na zewnątrz.
– Żadnych! – natychmiast odpowiedział Nalig, ale zwijający się ze śmiechu Akcein nie przekonywał dziewczyny do jego odpowiedzi.
– Kłamiesz – stwierdziła i usiadła obok Akceina. Sięgnęła po koc i rozłożyła go na podłodze. – Jak już ci go pożyczyłam, mogłeś poskładać – zauważyła i sama zajęła się tą czynnością.
Akceinowi natychmiast przestał się śmiać. Siedział jak wmurowany i wpatrywał się w dziewczynę. Nalig westchnął z ulgą, bo niewygodna dla niego rozmowa chyba się skończyła.
– Wiesz jak pokonać Dissipantis? – zapytał, chcąc się upewnić, że Akcein nie wróci do tematu Katany.
Chłopak wyrwał się z zamyślenia i już bez cienia kpiny spojrzał na Naliga.
– Jak mam pokonać coś, co nawet nie wiem jak wygląda? – zapytał rzeczowo. – Podejrzewam, że pomoże Miecz, ale nic więcej nie wymyślę. Wolę zajmować się taktyką na bitwę.
– Ale nie możesz ignorować Dissipantis – zauważył Temudżein. – To naprawdę potężna broń. To że nie mamy pojęcia czym jest, nie umniejsza jej niebezpieczności, a wręcz ją podnosi.
Akcein skinął głową.
– Wiem, ale nic na to nie poradzę. Wolę poświęcić czas na coś, co mogę zrobić dobrze, niż zgadywać.
Nalig wzruszył ramionami, a Aimra pokiwała w zamyśleniu głową. W rozumowaniu przyjaciela dostrzegli sens.
– Pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od głupiego konkursu – mruknęła pod nosem Aimra. – Gdyby nie kilka zbiegów okoliczności, nigdy byśmy się nie spotkali i nie wiedzielibyśmy nic o ataku Temudżeinów.
Akcein wzruszył ramionami.
– Jak widać los miał dla nas ciekawsze zadanie niż odnalezienie kopii Bursztynowego Miecza – stwierdził.
Aimra zaśmiała się głucho.
– Dobrze to ująłeś: ciekawsze zadanie – zauważyła i ponownie się zaśmiała, choć był to raczej śmiech ironiczny.
Nalig przyglądał się im w milczeniu. Nie wiedział, o co chodziło z tym konkursem i kopią Miecza, ale nie zamierzał domagać się wyjaśnień. Zastanowił się nad słowami Aimry. Gdyby nie kilka zbiegów okoliczności... Gdyby nie spotkał Akceina zapewne wciąż błąkałby się po Alpinii. A gdyby Haz'ons nie zostawił go wtedy w lesie, chłopak wciąż należałby do drużyny Temudżeinów.
– Wiecie co? – zapytał na głos. – Myślę, że zbiegi okoliczności to naprawdę dobry wynalazek.
Akcein uniósł brew, nie wiedząc jak zareagować. Na szczęście Aimra znalazła adekwatną odpowiedź.
– Na pewno ciekawy – zauważyła.
************************
Podobało się wspomnienie dzieciństwa Akceina?
Mam nadzieję, że tak. Osobiście, wspaniale się bawiłam pisząc początkowe akapity (choć raczej Akceinowi nie było do śmiechu...). A co myślicie o Naligu? Nie wiem, czy to profesjonalne z mojej strony (głos w głowie: Bo ty jesteś taaaaka profesjonalna), ale zdradzę wam, że chyba zaczęłam shippować Naliga z Kataną... To teraz potrzeba nazwy! Naltana? Nie, to brzmi zbyt podobnie do altany. To może: Katlig? Mi się podoba, ale piszcie własne pomysły ;D
Bitwa zbliża się wielkimi krokami, więc szykujcie się!
WildAntka
PS: Jest tu ktoś, kto czytał serię "Jutro"?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro