Rozdział 50
Akcein obudził się z głębokiego snu. Jak przez mgłę pamiętał rozradowane twarze Naliga i Katany. Był z nimi jeszcze jakiś mężczyzna, którego chłopak nie znał. Uratowali drużynę wywiadowczą od zamarznięcia. Uczeń zwiadowcy nie miał pojęcia skąd jego przyjaciele wzięli się na pustkowiu. Póki co, nie trudził się rozmyślaniem nad tą kwestią. Dziękował tylko w duchu za opatrzność losu. Wiedział, że gdyby nie oni, wraz ze Skandianami już dawno staliby się lodowymi posągami zasypanymi górą śniegu.
Nagle usłyszał niski, głęboki głos:
– Chłopak się obudził.
Akcein podniósł się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz zauważył, że leżał na sienniku, przykryty kilkoma grubymi kocami. Miał na sobie cudze ubranie. Było zdecydowanie za duże. W dodatku krój i skromnie haftowane motyle nasuwały przypuszczenie, że jest damskie. Chłopak przełknął ślinę, odrzucając te myśli. Grunt, że było ciepłe i suche. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w małej izdebce. Jedyną ozdobą była skóra dzika rozłożona na podłodze i szmaciana laleczka leżąca na topornie wykonanym stoliku. Naprzeciw siennika znajdowała się bura zasłona. Prowadziła do dużego pokoju. Aktualnie materiał był odsunięty, a w wejściu stały dwie kobiety.
Starsza i zdecydowanie bardziej krągła niż druga, taksowała Akceina wzrokiem, jakby oceniając jego wygląd. Chłopak z lekkim zdenerwowaniem stwierdził, że to do niej musiały należeć ubrania, które miał na sobie. Przełknął ślinę i starał się przybrać jakąś normalną, przyjacielską minę. Niestety, nie wiedział gdzie jest, ani kim są stojące przed nim osoby, więc trudno było mu zachowywać się normalnie.
Druga postać – o wiele młodsza, pewnie córka pierwszej – uśmiechała się do chłopaka radośnie. Z jej postawy biło ciepło. Miała krótkie, blado-rude włosy i prostą sukienkę, na którą założyła biały fartuszek. Podeszła bliżej i powiedziała:
– Nazywam się Hekia, a to moja matka, Greda. Spałeś przez osiem godzin. Kiedy cię tu przyniesiono, byłeś ledwo żywy i bardzo wychłodzony. Jak się teraz czujesz?
Akcein patrzył na nią w osłupieniu. Jego mózg nie od razu przyswoił informacje. Spowijało go jeszcze lekkie zmroczenie, pewnie skutek wychłodzenia, a może jakiejś leczniczej mieszanki, którą mogły użyć gospodynie tego domu. W każdym razie, chłopak nie potrafił wydobyć z siebie głosu i był pewien, że to wina wrodzonej nieśmiałości.
Matka Hekii zinterpretowała to w inny sposób.
– Zostaw go. Damy mu rosół, by się posilił i dopiero potem będzie opowiadał. – Następnie podeszła do siennika i zwróciła się do Akceina: – Pójdziesz do stołu, czy jest ci zimno i wolisz zjeść tutaj?
Chłopak zagryzł wargi i podciągnął jeden z koców pod brodę. Nie chciał wstawać z posłania, ale nie z powodu zimna. Po prostu nie miał ochoty na paradowanie po chatce w za dużych, kobiecych ubraniach z motylkami.
Greda skinęła głową.
– Małomówny jesteś. Zostań tu, Hekia zaraz przyniesie ci posiłek. – Mówiąc to, odwróciła się i wyszła z pomieszczenia.
*****
Godzinę później, Akcein rozmawiał z Naligiem i Kataną. Wcześniej z zadowoleniem przebrał się w swoje ubrania, które wyjął z sakw przy siodle Arcosa. Niestety do drewnianej stajenki, w której leżały jego bagaże, musiał dojść w ubraniach Gredy, a w środku był Nalig karmiący konie. Akcein mimowolnie zapewnił Temudżeinowi powód do żartów i śmiechu na najbliższy czas. Teraz w trójkę siedzieli przy stole w kuchni Gredy i wymieniali się opowieściami.
– Dobrze, że skończyłeś tylko z przeziębieniem i lekkim odmrożeniem. Bałam się o ciebie – wyznała Katana.
Akcein odruchowo dotknął policzków. Wcześniej z zaskoczeniem odnotował fakt, że Hekia ma starszą siostrę – Kadlin – i że to ona się nim opiekowała, gdy spał. Dziewczyna była raczej ponura, ale na leczeniu znała się jak mało kto. Zajęła się jego odmrożonymi policzkami, przygotowała miksturę wspomagającą odporność i zadbała, by było mu ciepło. Następnie poszła pomóc Lydii, która odpoczywała w chacie należącej do Ivana – mężczyzny, który był wcześniej wraz z Naligiem i Kataną – i od tego czasu nie wróciła do domu.
Akcein nadal nie czuł się najlepiej. Od kataru bolała go głowa, co chwilę kichał, strasząc przy tym przyjaciół, a dodatkowo wciąż bolały go poliki. Jednak, chłopak nie miał czasu, by porządnie odpocząć i dojść do pełni sił. Świat ich wzywał.
– Musimy jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie aktualnie znajduje się wroga armia i wrócić do Hallasholmu. Teraz, kiedy jesteś z nami – Akcein skinął w stronę Naliga. – Powinno nam pójść szybciej. Będziemy też mieli więcej do przekazania Erakowi.
Chłopak skinął głową i przyjrzał się mapie, którą przed chwilą rozłożył na stole. Po chwili wskazał palcem punkt na granicy Stepów z Skandią.
– Tędy przejdą. Aktualnie powinni się znajdować sześć, może siedem dni drogi od granicy.
Katana także pochyliła się nad mapą. Zmarszczyła brwi i przestudiowała ją dokładniej.
– Ale tu nie ma żadnej przełęczy – zauważyła.
– Nawet gdyby była i tak nie dałoby się z niej skorzystać. Drogę blokowałby śnieg – przypomniał jej Akcein. – Może jest tam jakiś szlak, ale raczej... – Podniósł głowę i spojrzał w oczy Naligowi. Ten oparł łokcie na stole i powiedział, starając się o znudzony ton:
– Tam jest tunel. Został wydrążony kilka stuleci temu i zapomniany. Dopiero niedawno natrafiono na dokumenty o jego budowie i zaczęto go oczyszczać.
Akcein mruknął potwierdzająco i otarł nos. Katar to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może spotkać człowieka – stwierdził w duchu. Zajęty ubolewaniem nad sobą, dopiero po chwili zrozumiał, co powiedział Nalig. Zmarszczył brwi.
– Dokumenty? – spytał niedowierzając.
Nalig wykonał nieokreślony ruch rękoma, nie wiedząc skąd się wzięło zdziwienie przyjaciela.
– No, dokumenty. Coś nie tak?
Akcein pokręcił głową, wciąż próbując coś zrozumieć.
– Ale że dokumenty? Naprawdę? Myślałem, że Temudżeini jeżdżą sobie beztrosko po stepach, co jakiś czas zakładając obozowiska i nie mają czasu na udokumentowanie czegokolwiek.
Naligowi zrzedła mina, gdy usłyszał wizję chłopaka. Spojrzał na niego ciężko, starając sobie wyobrazić swoich rodaków wesoło skaczących po rozległych łąkach, ganiających motylki i raz po raz rozkładających namioty.
– Zaskoczę cię, ale: tak. Mamy czas na udokumentowanie czegokolwiek. Zwłaszcza tak dużego przedsięwzięcia, jakim było wykucie tunelu pod górami.
Katana, która starała się powstrzymać śmiech, stuknęła dłonią w stół, by przerwać niepotrzebną dyskusję.
– Dobrze, już wiemy. Tunel. – Rozbawiona spojrzała jeszcze na Akceina, a potem ciągnęła – Musimy dotrzeć do oberjarla Skandii. Powinien porozmawiać z Naligiem.
Uczeń zwiadowcy skinął głową i wskazał na mapie kropkę opisaną nazwą „Hallasholm".
– Droga do stolicy zajmie nam cały dzień, zważając na warunki pogodowe. – Śnieg wprawdzie nie sypał już z taką mocą, jak wcześniej, śnieżyca się skończyła, ale wszystkie drogi były zasypane. – A z Hallasholmu do tunelu mniej więcej dwa lub trzy dni.
– To przejście nazywa się Koridoryn – wtrącił Nalig. – Znaczy to tyle, co „korytarz".
Akcein uniósł brew.
– Nie jesteście jakimś bardzo oryginalnym narodem.
Nalig wzniósł oczy ku sufitowi w niemym załamaniu, a Katana zmrużyła oczy.
– Czyżby skutki zbyt długiego przebywania w towarzystwie Aimry? A może to te lecznicze zioła tak na ciebie działają? – snuła teorie, przy okazji zawstydzając chłopaka.
Akcein spuścił wzrok i zaczął się bawić rękawem. Raz coś powiedział, starając się zażartować i już go sfrasowano.
– Przepraszam. Wracając, dotarcie do Koridoryn... – chciał zapytać, czy to słowo jakoś specjalnie się odmienia, ale podarował sobie, stwierdzając, że nie będzie się dalej kompromitował – zajmie nam około trzech dni. Będziemy musieli przejść przez góry, więc raczej bez koni. Nawet jucznych.
– Co oznacza, że mamy również trzy dodatkowe dni – podsumowała Katana.
– Trzy dni, w ciągu których musimy wymyśleć, w jaki sposób przeszkodzimy Temudżeinom przejście przez Kori... tunel oraz poczynić wszelkie przygotowania do wprowadzenia tego planu w życie – sprostował Akcein.
Nalig wzruszył ramionami. Nie wydawał się jakoś szczególnie poruszony.
– Zdążymy, nie? W końcu Akcein jest Atabi.
Katana uśmiechnęła się i odgarnęła jasne włosy z czoła.
– Pewnie, że zdążymy. Razem coś wymyślimy, a potem tak dokopiemy Temudżeinom, że przelecą przez ten swój tunel jak torpeda i zatrzymają się dopiero w Lasach Szarego Wschodu. Bez obrazy – zreflektowała się po chwili, spoglądając na Naliga.
– Nie obraziłem się. A Lasy Szarego Wschodu są trochę nie po drodze – zauważył.
Akcein wyszczerzył się, wyobrażając sobie skośnookich wojowników pędzących na tarczach przez równinę, wrzeszcząc w niebogłosy i zadowoloną Katanę posyłającą w podróż kolejnych Temudżeinów.
– Trzeba byłoby ich tym kopniakiem... Aaaapsik!
Nalig z Kataną podskoczyli wystraszeni niespodziewanie głośnym dźwiękiem. Tym razem wszyscy wybuchli śmiechem. Śmiali się tak głośno, że zaniepokojona Greda wyjrzała ze swojego pokoiku, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Tuż nad jej głową pojawiła się rozbawiona twarz Hekii, która pomagała matce zszywać skóry na zimowe płaszcze.
Radosną atmosferę przerwało pukanie do drzwi. Przyjaciele zamilkli, a Hekia podbiegła, by je otworzyć. Kiedy tylko to zrobiła, do chaty wszedł Jesper. Prawie całą twarz miał owiniętą szalikiem, ale widać było, że się uśmiecha.
– Co to za zebranie zorganizowane za plecami? – huknął prosto z mostu, dając pokaz słynnej skandyjskiej kultury.
Akcein pospiesznie przedstawił go Aralueńczykom i szybko streścił im rozmowę o Koridoryn. Jasper zmarszczył brwi.
– Czyli, że Erak miał rację – stwierdził.
Akcein skinął głową, nie przypominając, kto pierwszy pomyślał o możliwości istnienia tunelu.
– Taki tunel to zarazem ich mocna i słaba strona – zauważył.
Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni. Nie spodziewali się, że Koridoryn może być słabym punktem.
– Słaba strona? – powtórzył Nalig. Temudżeini pokładali w Koridoryn wielkie nadzieje. Sądzili, że poprowadzi ich do zwycięstwa i ułatwi podbicie całego kontynentu, a potem i wysp. Wykształciła się nawet sekta osób czczących tunel. Nazywani byli Doryńczykami. Uważali, że tunel jest idealny i nikt nie ma prawa w niego wątpić. Sam Nalig podśmiewał się z tego ugrupowania, podobnie zresztą jak większość Temudżeinów. Prawie nikt nie traktował Doryńczyków poważnie. Mimo to, chłopak nie widział w Koridoryn żadnego słabego punktu.
Akcein ponownie potaknął.
– Dokładnie. Z jednej strony, umożliwia szybki i niespodziewany atak. Nikt nie wiedział o jego istnieniu – powiedział.
Jesper wzruszył ramionami. Akcein nie odkrył rewelacji.
– No tak. Ale teraz już wiemy, że istnieje, więc atak nie będzie zaskoczeniem.
– I tu tunel przechyla się na naszą korzyść – ciągnął chłopak, ale ponownie przerwał mu Jasper.
– Tunel nie może się przechylać. Jest wykuty w skale – zauważył.
Szatyn rzucił mu sceptyczne spojrzenie, a Nalig uśmiechnął się rozbawiony, wspominając, jak to Akcein sam mu przerywał.
– Chodzi mi o to, że tunel działa na niekorzyść Temudżeinów – sprostował, ale Skandianin nadal nie wyglądał na przekonanego. – Tunel można łatwo obronić. Wystarczy obstawić jego wylot dobrymi ludźmi. Mogą się co jakiś czas zmieniać, by walczący byli wciąż wypoczęci. Dodatkowo łatwo tam kogoś uwięzić.
– To akurat dobrze wiemy – mruknęła Katana, przypominając sobie, jak utknęli pod Złotą Świątynią.
Akcein machnął dłonią, lekceważąc jej uwagę.
– To jest idealne miejsce, by przetrzebić liczne siły wroga. Najpierw można z nimi walczyć, a jeśli coś pójdzie nie tak, zawsze da się zamknąć wylot tunelu. Jakąś lawiną, kamieniami, czy czymś. To trzeba jeszcze dopracować. Temudżeini zostaną uwięzieni w środku. Wtedy będą mieli kilka opcji. Mogą odblokować przejście i z nami walczyć, ale wtedy znowu powtórzy się ta sama sytuacja. Mogą również zawrócić i spróbować przedostać się przez góry górą... W sensie jakimiś szlakami. Przez szczyty. – Podczas wypowiedzi wstał i zaczął krążyć po pokoju. – Tyle, że to by było trudne, ponieważ wąskimi dróżkami nie da się przeprowadzić zaprzęgów i wozów. Zawsze mogą też poczekać do wiosny i zaatakować nas przechodząc przez przełęcz.
– Wtedy znów mielibyśmy kłopot – zauważył Jasper.
Akcein spojrzał na niego zaciekawiony. Skandianin zachowywał się tak, jakby kilku tysięczna armia wroga była dla niego drobną niedogodnością. Jak lekko spalona skórka na chlebie. Przeszkadza, ale nie jest tragedią.
Nalig zmarszczył brwi. Trudno mu było przewidzieć, ale zgadywał, że Temudżeińskie dowództwo zdecyduje się na przeprowadzenie ataku wiosną. Na pewno nie zrezygnują.
– Dlatego trzeba ich rozbić. Wszystkich. Całą armię – dodała Katana.
Jesper wstał i oparł się pięściami o stół. Skandyjskie korzenie kazały mu wybić wszystkich wrogów co do nogi. Gdyby zamknęli tunel, Temudżeini mogliby cofnąć się na stepy i rozpierzchnąć. A za parę lat znów próbowaliby przeprowadzić inwazję.
– Nie możemy zasypać tunelu. Przepuśćmy na nich atak, jak będą przechodzić.
Akcein potarł czoło. Starał się jak najlepiej rozważyć każdą opcję.
– Tak... To też jest myśl. – Spojrzał na Naliga. – Jak wysoki jest tunel?
– Nigdy go nie widziałem – przyznał chłopak. – Myślę, że najwyżej cztery metry wzwyż. Nie więcej. I przypominam: nazywa się Koridoryn – zakończył trochę zirytowany faktem, że wszyscy w kółko powtarzają „tunel". Jakby była to drobnostka. To określenie z pewnością nie oddawało potęgi przejścia pod górami.
– Tak, tak – zgodził się z nim Akcein. – Cztery metry to nie jest zbyt wysoko. W takiej przestrzeni trudniej korzystać z łuków, a to znacząco osłabi siły przeciwnika. W końcu łucznicy to główny człon armii, podobnie jak kawaleria. Z tym, że konie też się nie przydadzą. Za mało miejsca, by mogły naprawdę się rozpędzić, czy robić szybkie zwroty – zauważył i kichnął. Tym razem najwyżej podskoczył Jasper.
– Nie strasz, chłopie – poprosił, po czym sam kichnął. Niewiele subtelniej.
Katana uśmiechnęła się lekko. Szanse na wygraną były coraz realniejsze. Może rzeczywiście uda się zatrzymać inwazję zanim tak naprawdę się zacznie. Trochę optymistyczne stwierdzenie, ale nadzieja umiera ostatnia.
W tym momencie podeszła do nich Hekia. W rękach trzymała dzban z ziołową herbatą i gliniane kubki. Postawiła je na stole przed nimi i dosiadła się na ławę obok Akceina.
– Matka mówi, że macie wypić. Mieszanka ziół autorstwa Kadlin. Wspomagają odporność, a do tego są pyszne – powiadomiła ich i nalała napar do pierwszego kubka. – Na zdrowie.
Przyjaciele wznieśli herbaciany toast.
– Za przyszłość – oznajmiła Katana. Wszyscy się z nią zgodzili. Każdy z pewnością miał trochę inną wizję kolejnych dni. Inne plany. Ale każdy chciał, by jego wyobrażenia się spełniły.
**************************
Kto tak jak ja uwielbia Akceina w piżamce w motylki?
Mam nadzieję, że warto było czekać. Osobiście lubię ten rozdział, mimo że kończy on moją strefę komfortu. Już naprawdę blisko do wojennych, bardziej przemyślanych działań, a to... No cóż. Jest to moją słabą stroną. Ale, co tam! Nie martwmy się na zapas, jakoś to będzie;)
Coraz bliżej do 50 obserwujących! Jej! Możecie podawać jakieś pomysły na special, który tu wstawię, gdy już osiągniemy tę liczbę.
Pozdrawiam śnieżnie,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro