Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

Arcos zdecydowanie nie był zadowolony z roli tragarza. Akcein zresztą też. Niestety Thorn nie przyjmował protestów i tak zostało.

– To koń – stwierdził, wręczając chłopakowi ciepłe ubrania od oberjarla. – My będziemy biec, ty będziesz biec, on będzie niósł bagaże.

Akceinowi niezbyt uśmiechał się nieustanny bieg, ale nie znalazł w sobie odwagi, by o tym powiedzieć. Skutkiem tego było ogromne zmęczenie, zadyszka i ubranie mokre od potu po pierwszych dwóch godzinach biegu.

Do oddziału przyłączyli się jeszcze Jasper i Lydia. Oboje z drużyny Czapli. Ten pierwszy miał złodziejski błysk w oku i łobuzerski uśmiech. Akcein czuł, że w jego obecności powinien bardziej pilnować swoich rzeczy. Z kolei Lydia wyglądała na myśliwego. Do pasa miała przypięty atlatl – broń, za pomocą której mogła wyrzucać strzałki – oraz pełen kołczan. Jej ostre rysy i oliwkowa karnacja jasno mówiły, że nie jest Skandyjką.

Akcein wrócił myślami do ostatnich wydarzeń. Erak kazał im udać się drogą, którą chłopak przebył z Aimrą. Nie widział w tym większego sensu, ale lepszego pomysłu nie miał. Liczył w duchu, że spotkają Katanę i Naliga. Bardzo by im to pomogło.

Zmarznięty śnieg pod stopami kazał chłopakowi skupić się na biegu. Musiał uważać, by się nie poślizgnąć i nie zjechać na plecach w dół zbocza, po którym się wspinali. Przez to nie miał czasu, by rozmyślać o niebieskich migdałach. Chłód wciskał się mu za kołnierz, wiatr smagał go po twarzy. Krótko mówiąc, pogoda nie była przyjemna.

Biegli już ponad trzy godziny, gdy Thorn zarządził przerwę. Akcein przyjął ją z wielką ulgą. Gdy tylko skończył zajmować się Arcosem, nie bacząc na innych, położył się na śniegu i przymknął oczy, starając się wyrównać oddech.

– Zmęczony?

Uchylił jedną powiekę i dostrzegł twarz Jaspera. Jego ręka mimowolnie powędrowała do brązowego liścia dębu, by sprawdzić, czy wciąż wisi na łańcuszku.

Kąciki ust Jaspera uniosły się nieco, gdy zauważył ten ruch. Też wyglądał na wyczerpanego. Strąki jego jasnych włosów, wystających spod wełnianej czapki, były posklejane potem, twarz zaróżowiona, a oddech miał urywany.

– Również nie wyglądasz najlepiej – zauważył Akcein, uśmiechając się w duchu. Widocznie bieg w mrozie wykończył nawet przyzwyczajonych do takich warunków Skandian.

– Thorn potrafi dać w kość – stwierdził i biorąc przykład z Akceina rozłożył się na śniegu. Przez chwilę leżeli w milczeniu, przysłuchując się krzątaninie towarzyszy, którzy cicho o czymś dyskutowali i starali się rozpalić ogień. Było naprawdę zimno.

Akcein zastanowiał się, co teraz robi Aimra. Została w Hallasholmie, by pomóc w przygotowaniach, chociaż chłopak nie miał pojęcia w jakich konkretnie. Może będą budować umocnienia? Wykuwać broń? Skrzywił się nieznacznie. Nie. Nie wyobrażał sobie dziewczyny z młotem kowalskim w ręce, pochyloną nad rozgrzanym do czerwoności metalem. Mimo całej jej dziwności, to byłoby za wiele.

Coś zimnego spadło na policzek chłopaka. Otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Kolejna porcja śniegu, tym razem większa, wylądowała na jego głowie. Usłyszał jęk Jaspera i wstał. Chłopak siedział na ziemi i obrzucał oskarżycielskim spojrzeniem stojącego przed nim Thorna. Ten nawet nie próbował schować śnieżki, którą trzymał w dłoni.

– O co chodzi? – zapytał Akcein, strzepując z płaszcza śnieg. Dopiero teraz poczuł, że materiał jest mokry. Zrobiło mu się jeszcze bardziej zimno.

– Zbliża się śnieżyca – powiadomił ich Thorn. – Musimy znaleźć jakieś schronienie, nim się zacznie.

Akcein spojrzał na niebo. Szare chmury pełne śniegu kłębiły się aż po horyzont.

– Jest tu jakaś wieś? Gospoda? – zapytał.

– Jedyna w okolicy znajduje się cztery godziny szybkiego biegu stąd – powiedział jednoręki Skandianin. – Raczej nie zdążymy, ale trzeba spróbować. Bliżej niczego nie ma. To nieurodzajna ziemia, nikt nie chce tu mieszkać.

– Tylko pasterze czasem się tu kręcą, ale to latem – dodał Jasper. Naciągnął czapkę głęboko na uszy i klasnął kilka razy dłońmi w grubych rękawicach.

Akcein skinął głową i podszedł do Arcosa. Wcześniej dał mu porcję owsa i napoił, teraz wystarczyło go osiodłać i przymocować bagaże do siodła. Szybko przekonał się, że w skórzanych rękawicach, które dostał od Eraka, wykonanie tego zadania jest niemożliwe. Chcąc, nie chcąc, musiał je zdjąć i męczyć się ze sprzączkami skostniałymi z zimna palcami. Gdy wreszcie skończył i z ulgą wsunął dłonie w wyszyte futrem rękawice, bez zaskoczenia stwierdził, że reszta kompani już jest gotowa.

– Skończyłeś? – upewnił się jeszcze Thorn i wszyscy ruszyli na południowy-wschód. Płatki śniegu, które zaczęły wirować w powietrzu, przypominały im, jak ważny jest teraz czas. Jeśli nie dotrą do wioski, prawdopodobnie zginą zasypani grubą warstwą śniegu, bądź zabije ich niska temperatura.

Chcąc choć odrobinę ochronić się przed wiatrem, Akcein biegł tuż za potężnymi plecami Thorna. Mężczyzna parł do przodu z cichym uporem i zacięciem. Mimo podmuchom wiejącym w twarz, utrzymywał równe tempo.

Po pewnym czasie, chłopak przestał zwracać uwagę na otoczenie. A nawet, gdyby go to interesowało, niewiele, by zobaczył. Tumany śniegu ograniczały widoczność do kilku metrów. Akcein biegł ze spuszczoną głową, przyglądając się śliskiemu podłożu. Praktycznie całą twarz zasłonił sobie wełnianym szalem, zostawiając tylko przerwę na nos i oczy. Jak się wcześniej przekonał, kiedy zwyczajnie owijało się nos materiałem, wydychane powietrze skraplało się na nim i zamarzało. Nie było to przyjemne uczucie. Gruby, za duży kożuch chronił jego plecy, ale nie zrezygnował z zielonej peleryny zwiadowcy. Futrzane nogawice, które nasunął na łydki też pomagały zachować chociaż trochę ciepła. Skandianie mieli do perfekcji opanowaną sztukę walki z zimnem, ale podczas tej pogody, nawet ich sposoby nie były skuteczne.

Akcein podniósł głowę i obrócił się, by sprawdzić jak się czuje Arcos. Biegł dzielnie, ale na pewno było mu nieprzyjemnie. Wyczuwając jego spojrzenie, konik machnął łbem, jakby chciał powiedzieć: O mnie się nie martw. Nie takie śnieżyce przeżyłem. Chłopak uśmiechnął się w duchu. Biegnący obok Arcos dodawał mu sił. Nie ma to, jak przyjaciel w środku śnieżycy.

Chłopak rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem odkrył, że obok niego biegną tylko Thorn z Jasperem. Lydii nie było widać. Zwolnił i ponownie obejrzał się za siebie. Po chwili zdołał dostrzec niewyraźną sylwetkę, dziesięć metrów za nimi. Krzyknął na towarzyszy, choć dźwięk, który wydobył się z jego gardła, raczej nie zasługiwał na to określenie, i podbiegł do dziewczyny. Mimo wichury, dostrzegł, że na nogach trzymała się ostatnimi siłami i najpewniej zaraz upadnie na ziemię. Szybko chwycił ją pod ramię i przerzucił sobie jej jedną rękę przez szyję. Z ulgą się o niego oparła. Szybko dotarli do nich towarzysze. Thorn przyjrzał się Lydii, a Jasper chwycił ją z drugiej strony.

– Dasz radę dalej iść? – zapytał pierwszy z nich, po czym sam udzielił sobie odpowiedzi – Oczywiście, że nie.

Dziewczyna z wielkim trudem podniosła głowę. Była trupioblada z wyjątkiem mocno czerwonych policzków i nosa.

– Przeprzepppppraszammm... – wydukała sinymi ustami. – Chybba... – nie dokończyła, tylko ostatecznie odpłynęła.

Akcein skupił myśli, starając się utrzymać dziewczynę w pionie.

– Możemy wsadzić ją na Arcosa. Musimy tylko zdjąć z niego trochę bagaży – powiedział, spoglądając na swojego przyjaciela.

Thorn kiwnął głową.

– Tak zrobimy.

Chłopak przekazał mu Lydię i podbiegł do konia. Zdjął rękawice i, po krótkim zastanowieniu, odpiął kilka sakw. Położył je na ziemię i skinął na Skandian. Ci podeszli i wsadzili nieprzytomną dziewczynę na grzbiet Arcosa.

– Utrzyma się? – spytał Jesper, obrzucając konia krytycznym spojrzeniem.

Akcein zmarszczył brwi. Dopiero teraz zauważył, że gdyby Thorn nie trzymał Lydii, ta dawno zsunęłaby się na ziemię.

– Mamy linę – powiedział w końcu i zaczął grzebać w jednym ze zdjętych pakunków. Sprawnie przywiązał dziewczynę do siodła i pospiesznie wsunął dłonie w rękawice. Tym razem wraz z ciepłem przyszedł ból. Chłopak skrzywił się, ale nie było tego widać spod szala.

– Weźmy bagaże i ruszajmy – polecił i sięgnął po jeden z nich. Przerzucił sobie przez ramię i położył rękę na szyi Arcosa. Muszą zdążyć zanim burza rozpęta się na dobre.

*****

Lodowaty wiatr wiał tak mocno, że Akcein z trudem szedł, nie przewracając się. Raz po raz się potykał, ale za każdym razem chwytał się grzywy idącego obok Arcosa. Chłopak myślami dziękował swojemu przyjacielowi. Czuł, że gdyby upadł na ziemię, nie potrafiłby się już podnieść. Jego całe ciało było skostniałe z zimna. Jakiś czas temu dotknął ręką policzka i ze zdziwieniem stwierdził, że nic nie poczuł. Zaczął go rozcierać, ale zamiast ciepła pojawił się ostry ból.

Akcein spojrzał przez ramię, by się upewnić, że Lydia nie spadła z grzbietu konia. Mimo lin, którymi ją przywiązali, prawdopodobieństwo zsunięcia się na śnieg było ogromne. Wichura bawiła się nimi, niczym zabawkami.

Thorn szedł przodem. Już jakiś czas temu zgodnie stwierdzili, że nie dojdą do wioski i muszą znaleźć jakąś kryjówkę w okolicy. Teraz rozglądali się na boki w nadziei na zobaczenie skalnej wnęki, lub chociaż drzewa, pod którym mogliby się schronić. Nagle podniósł rękę i zatrzymał się.

Akcein podszedł do niego i stanął obok sinego z zimna Jaspera.

– Co? – tylko tyle zdołał wydukać przez zmarznięte gardło.

Thorn wskazał coś po swojej prawej stronie. Był to spory głaz – od jednej strony przysypany śniegiem, ale z zawietrznej powstała mała wnęka. W sam raz, by się schować i przeczekać śnieżycę.

– Kryjówka – stwierdził.

*****************

We wish you a merry Christmas, we wish you a merry Christmas, we wish you a merry Christmas and a happy New Year! - Tak jakoś mi chodzi po głowie. Nie przejmujcie się.

W każdym razie: rozdział! Hurra, hurra, hip, hip! Co do rozdziału świątecznego, to możliwe, że pojawi się on trochę po świętach. Postaram się go napisać na czas, ale mam małe urwanie głowy, więc nic nie obiecuję. Z góry przepraszam.

(Początek chamskiej reklamy). Ostatnio na moim profilu pojawiła się opowieść o jakże oryginalnym tytule "Dziennik Obozu Herosów" (nie zrażajcie się nim, nawiasem pisząc). Na podstawie serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" Ricka Riordana. Jestem z tego opowiadania dumna i serdecznie je wam polecam. Nawet jeśli nie jesteście w fandomie, to powinno wam się spodobać. Mówiąc krótko, "Dzienniki" są pisane w zupełnie innym stylu niż "Zaginiony Miecz" i trochę się męczyłam, by wejść w klimat. Oto kluczowe słowa tej książki: paprotka, "Pan Tadeusz" (i nie zastanawiajmy się, czy jest lekturą w Oakland, ok?), walka miotełką do kurzów, pełne wdzięku lądowanie rydwanem i spalenie przy okazji połowy lasu oraz... A zresztą. Sami sprawdźcie. Gorąco zapraszam. (Koniec chamskiej reklamy).

WildAntka

PS. Czy u was wczoraj też padał śnieg? U mnie było bialusio:D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro