Rozdział 46
Jak to Aimra stwierdziła: najważniejsze, by mieć pod ręką odpowiedniego Skandianina. Hal miał dobre kontakty z oberjarlem Skandii, więc szybko załatwił im spotkanie z Erakiem.
– Akurat teraz jest na morzu, ale niebawem powinien wrócić. – Mężczyzna odgarnął jasne kosmyki włosów z twarzy. – Dam wam znać. Na razie możecie poczekać w moim domu. Odświeżcie się. Pewnie jesteście zmęczeni – powiedział.
Teraz Akcein siedział na futrze leżącym przed paleniskiem i ostrzył saksę, a Aimra zabarykadowała się w łazience pod pretekstem umycia włosów. Chłopak po raz ostatni przejechał osełką po ostrzu noża i uśmiechnął się. Klinga lśniła. Schował broń do pochwy i sięgnął po łuk oparty o ścianę. Wcześniej zauważył, że już czas wymienić starą, wystrzępioną cięciwę na nową. Jak zwykle trzymał kilka zapasowych w jukach. Wstał, by wziąć jedną z nich. W tym samym momencie usłyszał rumor, a po krótkiej chwili w drzwiach pomieszczenia pojawiła się Aimra. Jej koszula i spodnie były lekko mokre. Bose stopy, także nie były suche. Wilgotne włosy zwisały długimi pasmami, których końcówki zwinęły się w loczki. Dziewczyna miała doprawdy kwaśną minę.
– Co to był za hałas? – zapytał Akcein, przystając.
Aimra wydęła wargi.
– Kto normalny zmienia najzwyklejszą łazienkę w prawdziwy tor przeszkód? – to były jej jedyne słowa w tym temacie. Usiadła na miejscu, które wcześniej opuścił Akcein.
– Gdzie Miecz? – zapytała, przeczesując palcami włosy.
Akcein podszedł i klapnął na futro naprzeciwko niej. Dotychczas starali się zbytnio o nim nie rozmawiać. Nie chcieli, by o skarbie dowiedziały się niepowołane uszy. Broń spoczywała w bagażach chłopaka szczelnie owinięta nieprzemakalnym materiałem i zabezpieczona mocnymi sznurami.
– U mnie. Przynieść?
Pokręciła głową.
– Nie ma potrzeby. Ja już się na niego napatrzyłam, a z Erakiem widzimy się dopiero za jakiś czas – stwierdziła i zapatrzyła się na haftowaną poduszkę leżącą na posłaniu obok.
Akcein pobiegł za nią wzrokiem i starał się zrozumieć, co szczególnego przykuło uwagę dziewczyny. Haft nie był wybitny. Kontur drzewa i siedzące pod nim, trudne do zidentyfikowania stworzenie. Nagle przypomniał sobie kamizelę przyjaciółki. Była ozdobiona misternie wyszytymi wzorami. Niektóre przedstawiały kwiaty, inne liście, a jeszcze inne zwierzęta. Pamiętał jak pewnego wieczoru siedziała przy dogasającym ognisku i starannie haftowała na niej nowe wzory.
– Lubisz haftować? – zapytał. Mimo wszystko, trudno mu było wyobrazić sobie Aimrę pochyloną nad ogromnymi gobelinami.
Dziewczyna mruknęła potwierdzająco, nie spuszczając wzroku z poduszki.
– Kiedy byłam mała, dużo wyszywałam. Teraz mniej, głównie dla Miley. Naprawdę to uwielbiałam – powiedziała po chwili.
Akcein skinął głową. Haft na poduszce, pewnie przypominał Aimrze o siostrze. Z tonu, którym mówiła o dziewczynce, wywnioskował, że naprawdę ją kocha. Nagle zapragnął dowiedzieć się o niej więcej. Skoro Aimra jest jej tak oddana, to jaka musi być wyjątkowa?
– Tak właściwie, to niewiele wiem o Miley. Może coś o niej opowiesz?
Aimra spojrzała na niego. W jej oczach zamigotały iskierki radości.
– Naturalnie. Teraz ma sześć lat. Jest najsłodszym dzieckiem na świecie, uwielbia gotować i, przyznaję bez zazdrości, robi to lepiej ode mnie. Lubi ładne sukienki, dlatego czasem wyszywam na nich różne wzory. Jest taka niewinna i radosna... – zawiesiła głos i ponownie przeniosła wzrok na poduszkę.
Akcein odsunął włosy z czoła i także spojrzał na ozdobę.
– Bardzo ją kochasz, prawda?
Początkowo skinęła głową jak w transie, ale sekundę później się otrząsnęła.
– Czy my nie odbywaliśmy już podobnej rozmowy? – zapytała przytomnie.
Nim Akcein zdążył wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, rozległo się pukanie w futrynę drzwi i do pokoju zajrzał Edvin.
– Erak już wrócił. Zaprowadzę was.
*****
– Wielki Dom w niczym nie przypomina zamku Araluen.
Akcein spojrzał kątem oka na Aimrę. Doprawdy, mogłaby zaprzestać tych komentarzy. Póki co, ofiarą jej zgryźliwych uwag stali się jeden z niewolników, służąca i kucharz. Ten ostatni miał bardzo wysokie i wrażliwe ego. Ogólnie, to ta uwaga nie była najgorszą. Zwykłe stwierdzenie faktu. Z tym, że nawet najbardziej oczywisty fakt wypowiedziany przez Aimrę, brzmiał jak najobraźliwsza obelga.
Na szczęście Edvin nie zwracał na to uwagi.
– Rzeczywiście. Zamek Araluen jest bardziej... oficjalny. Bardziej dworski – stwierdził po chwili namysłu.
Akcein przypomniał sobie, że przecież Skandianin był w ich stolicy. Opowiadał o tym wcześniej.
– A to nie o to chodzi w zamkach? – zapytała Aimra. – Żeby były dworskie i oficjalne?
Edvin wzruszył ramionami.
– Powinny jeszcze być łatwe do obronienia – zauważył.
Myśli Akceina natychmiast poszybowały do pięknego zamku w stolicy Araluenu. Mimo, że był prześliczny i pozornie łatwy do zdobycia, nikomu się to jeszcze nie udało. Miał mnóstwo wieżyczek i blanek, które stanowiły dobre miejsca dla łuczników. Wysokich murów nikt jeszcze nie sforsował. Po za tym, trudno było się do niego zbliżyć – zamek okalał zadbany park, po którym trudno było przemieszczać się niezauważonym.
– Nasz zamek jest łatwy do obrony – włączył się do rozmowy.
Edvin ponownie wzruszył ramionami.
– Nie mówię, że nie. Chętnie bym z wami jeszcze podyskutował na ten jakże interesujący temat, ale już jesteśmy. Erak czeka. – Uchylił potężne drzwi.
*****
Akcein wiedział, że Skandianie nie przepadają za dworską etykietą i nie spodziewał się, by Erak przyjął ich tak, jak się to robi w Araluenie. Mimo wszystko, nie był przygotowany na to co zastał.
Kiedy drzwi zostały otwarte do końca, uniósł brwi. Z zaskoczenia, nie potrafił zrobić nawet kroku w przód. Dosłownie go zamurowało.
– Czy on tańczy na stole? – zapytała Aimra, przyglądając się dzikim pląsom osobnika przypominającego niedźwiedzia, który chyba był oberjarlem Skandii. Potężnie zbudowany mężczyzna przeskakiwał nad potrawami zebranych Skandian i wywijał ponad ich głowami toporem bitewnym. Najciekawsza jednak była reakcja innych. A właściwie brak reakcji. Mężczyźni siedzący przy ławie, na której szalał Erak, ze spokojem zajadali potężne porcje jakiegoś mięsa, raz po raz na niego zerkając. Inni zgromadzeni w sali, w ogóle nie zwracali uwagi na oberjarla.
Edvin machnął ręką, wykazując podobne zaniepokojenie rozsądkiem Eraka, co inni.
– Zapomniałem wam powiedzieć, że właśnie podejmuje decyzję nad nowymi konkurencjami do treningu drużyn.
Akcein zastanowił się przez chwilę. Jak przez mgłę pamiętał, że Skandianie ćwiczą młodych wojowników podczas kilkumiesięcznego treningu drużyn. Stwierdził, że jeśli potencjalną konkurencją jest walka z obiadem, to te treningi muszą wyglądać naprawdę ciekawie.
– Mam nadzieję, że możemy mu przerwać – powiedziała Aimra i podeszła w kierunku pląsającego Skandianina. Akcein miał wielką ochotę zatrzymać ją i uświadomić, że chociaż nie jest baranim udźcem w sosie własnym, Erak prawdopodobnie szybko ją pokona. W końcu kto wie, co może przyjść do głowy wojownikowi tańczącemu na stole? Bardzo prawdopodobne, że w porę nie zauważy drobnej różnicy pomiędzy Aimrą, a jedną z potraw. Chłopak właśnie postanowił zaproponować dziewczynie, by była dyplomatyczna, gdy ta walnęła prosto z mostu:
– Zbliżają się Temudżeini. Nadchodzi nieunikniona wojna, oberjarlu. Myślę, że za niedługo będziesz miał zacieklejszych przeciwników, niż te nieszczęsne potrawy, które zmasakrowałeś.
*****
Niezwykłym zaskoczeniem był fakt, że Erak zachował się taktownie. Zamiast się wydrzeć, poprowadził ich do mniejszej sali. Nie oponował, gdy Edvin poszedł z nimi. Usiedli na potężnych, drewnianych krzesłach. Aimra, która była dość niska, zdecydowanie nie czuła się komfortowo. Nawet, gdy siedziała na brzegu siedzenia, nie dotykała stopami ziemi. Akcein nie miał takiego problemu. Był w miarę wysoki. Męczyło go jednak inne strapienie – strasznie się denerwował i bał się, że nie uda mu się wydobyć głosu.
Erak przypatrywał im się przez chwilę w ciszy. W końcu się odezwał:
– Kim jesteście i dlaczego mam wam wierzyć?
Akcein spuścił głowę. Podświadomie wiedział, że to od niego oczekiwano odpowiedzi. Mimo to, nie mógł z siebie wykrztusić ani słowa. Z drugiej strony, wolałby, żeby Aimra siedziała cicho. Czyli to ja muszę się odezwać – uświadomił sobie. Zagryzł wargi. Kątem oka zauważył, że Aimra nabrała powietrza, by coś powiedzieć. Muszę się wziąć w garść – powiedział w duchu i podniósł głowę.
– Nazywam się Akcein Wenlock, oberjarlu – zaczął minimalnie wyższym, niż zwykle głosem. – Jestem uczniem zwiadowcy Gilana i... – W tym momencie przez głowę przeleciało mu mnóstwo obrazów. Król Rubby dający znak rozpoczęcia konkursu. Spotkanie Katany i Aimry. Polowanie, podczas którego trafił na trop Temudżeinów. Niedźwiedzia blizna w kształcie koła. Śmiech ulgi, gdy uświadomił sobie, że śledzi odział zwiadowczy, a nie armię. Jezioro, nad którym spotkali Aimrę i Makarego. Nalig opuszczający łuk przy ich pierwszym spotkaniu. Bursztynowy błysk Miecza. Katana wisząca na skraju przepaści. Stare księgi oświetlane blaskiem pochodni w podziemiach. Blask słońca, który oślepił go, gdy wraz z Aimrą wyszli ze świątyni. Groza, którą zasiały ostatnie słowa Metr'Lona. Szczęk broni rozbójników. Szpieg w gospodzie. Tyle rzeczy się wydarzyło w ciągu ostatnich dni. O wszystkich mógłby opowiedzieć. Nie wiedział jednak jak zacząć. Na szczęście od tego wybawił go sam Erak.
– Gilan? Uczeń starego Halta, tak? – dociekał.
Akcein nieznacznie się skrzywił. On raczej unikałby nazywania Halta „starym". Chociaż, pewnie łatwiej wypowiedzieć te słowa, kiedy się jest dwumetrowym, umięśnionym władcą Skandii, niż gdy ma się posturę patyka i umiejętności samoobrony na poziomie drugoroczniaka. Mimo to, przytaknął.
– Ach... Mam nadzieję, że nie myślisz, że te słowa zapewnią ci moje zaufanie – Erak wygodnie oparł się o skórzane obicie krzesła. – Słucham.
Chłopak przymknął na chwilę oczy, po czym powiedział w miarę pewnym głosem:
– Przypadkowo natrafiliśmy na odział Temudżeinów, oberjarlu. Podsłuchaliśmy ich rozmowy i wysłuchaliśmy jednego z nich...
– Zaraz, zaraz – Erak uniósł ręce. – Byłeś tak głupi, że z nimi gadałeś? – Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto żałuje swoich słów i ma zamiar przepraszać. – Myślałem, że zwiadowcy są rozważni z natury!
Akcein skulił się na krześle.
– Jeśli mogę zaznaczyć, oberjarlu, jeszcze nie jestem pełnoprawnym zwiadowcą, tylko... – Dostrzegł, że Erak sięgnął po topór, leżący na jego kolanach, więc szybko zmienił temat. – Jeden z Temudżeinów się do nas przyłączył i to z nim rozmawialiśmy, oberjarlu. Chociaż... Był jeszcze Metr'Lon, ich dowódca – przygryzł wargę, słysząc własne słowa. Nie brzmiały tak, jak powinny. Mimo wcześniejszych uprzedzeń spojrzał na Aimrę. Dziewczyna przewróciła oczami i powiedziała:
– Fakty są takie: mamy Bursztynowy Miecz do dyspozycji, pojmany odział Temudżeinów na granicy i kilkutysięczną armię na głowie. Dwóch naszych powiedzmy, że przyjaciół podróżuje z jeńcami i miło by było, gdybyście ich przepuścili. Temudżeini mają coś, co nie pamiętam jak się nazywa i są pewni, że owa rzecz zmieni wszystko. Znając ich – na gorsze. Możliwe, że Bursztynowy Miecz coś na to poradzi, ale jeszcze nie wiemy co. Tak w skrócie, to wszystko, co wiemy.
Akcein podziwiał ją za to, że ani razu się nie zająknęła. Powiedziała to takim tonem, jakby opowiadała młodszemu rodzeństwu o roślinach na polu.
Erak szeroko otworzył oczy.
– Przecież Bursztynowy Miecz, to legenda. Bajka dla małych dzieci. Jak udowodnicie, że mówicie prawdę? – zapytał niedowierzająco.
Szatyn spojrzał mu w oczy.
– Czyli wierzysz w sprawie Temudżeinów, oberjarlu? – upewnił się.
Machnął ręką.
– Jeśli Miecz okaże się prawdziwy, uwierzę.
Akcein pokręcił w niedowierzaniu głową. Nie rozumiał Eraka. Ogromna armia grożąca jego państwu była dla niego niczym, w porównaniu z nową zabawką, jaką mógł się stać Bursztynowy Miecz.
– Nie przynieśliśmy go tutaj – Aimra przerwała chwilowe milczenie. – Chodź za mną, jeśli chcesz go zobaczyć.
*****
Według Akceina wszystko potoczyło się inaczej, niż powinno. Pokazali Erakowi Miecz, on zachwycił się jego wykonaniem i zamachnął się nim parę razy, przy okazji omal nie pozbawiając Aralueńczyków głów. Edvin, który znał oberjarla, przezornie odsunął się na bezpieczną odległość. Następnie, władca Skandii wypytał ich jeszcze o kilka rzeczy i udał się z powrotem do Wielkiego Domu. Kiedy z hukiem wparował do głównej sali, oczy przesiadujących tam mężczyzn uniosły się nieco, ale nikt nie wydawał się zbytnio zainteresowany gośćmi oberjarla. Ten z kolei stanął przed ozdobnym, ciężkim krzesłem, który pewnie służył mu za tron i wrzasnął na całe gardło:
– Cisza! Już! – Skutek tych słów nie był piorunujący i zdecydowanie nie zadowalał Eraka. Skrzywił się i podszedł do najbliższego stołu. Przysiadujący przy nim wojownicy pochylali się nad mapami i nie byli zadowoleni, gdy oberjarl dosłownie wszedł im buciorami w środek rozmowy. Ich niechęć wzrosła jeszcze bardziej, gdy Erak pochylił się, chwycił pierwszy lepszy arkusz papieru i zwinąwszy go w trąbkę, ryknął:
– Ludzie, cisza! I to migiem! Wojna idzie! – Poskutkowało dopiero to ostatnie. Aczkolwiek, o ile Akcein spodziewał się, że wśród Skandian zagości obawa, czy zaniepokojenie, ci zareagowali wręcz odwrotnie. Poprzez zgromadzonych przepłynęła fala podniecenia, a nawet entuzjazmu. Chłopak patrzył na to z niedowierzaniem.
– Dla Skandian wojna to raczej rozrywka. Mało kto jest w stanie nas pokonać – szepnął mu do ucha Edvin, jakby wyczuwając jego zdziwienie. On też nie wyglądał na szczególnie zdenerwowanego, choć nie pałał radością, jak większość jego rodaków.
– Temudżeinom prawie się to udało. A to z nimi przyjdzie nam się zmierzyć – przypomniał.
Chłopak wzruszył ramionami i wskazał na zgromadzonych Skandian.
– Przecież jeszcze o tym nie wiedzą – na tym skończyła się dyskusja.
Akcein zamyślił się, nie zawracając sobie głowy słuchaniem przemowy oberjarla. Zastanawiał się co może zrobić. Doskonale wiedział, że Skandianie nie są taktykami. Z tego co słyszał, ich plany bitwy składały się z dwóch słów: „bierzmy ich!". Ewentualnie dołączane były instrukcje typu: „zostawcie mi tego z pryszczatą gębą", czy „postarajcie się zbytnio nie uszkodzić ważniaka w żółtej kamizeli". Zwykle tyle wystarczało – Skandianie byli naprawdę niepokonani – ale w przypadku Temudżeinów trzeba było podjąć dokładniejsze kroki. Chłopak automatycznie zaczął przeczesywać pamięć, szukając taktyki, która najbardziej nadawałaby się do sytuacji. Gilan wbił mu ich mnóstwo do głowy. Jakaś musiała być odpowiednia. Mimo to, nie mógł nic wymyślić. Musiałby usiąść w ciszy i spokojnie pomyśleć. W hałasie robionym przez grupę Skandian mógł niewiele zdziałać. Niespodziewanie poczuł, że ktoś go szarpie za rękaw. Odwrócił się i napotkał wzrok Aimry. Uniósł brew w niemym pytaniu.
– Zmywamy się. Musimy pomyśleć – powiedziała cicho.
Skinął głową. Z chęcią wydostanie się z tłumu i przegada sprawę z przyjaciółką.
Wycofali się cichcem i wymknęli przez uchylone drzwi. Nogi same ich zaprowadziły pod gospodę, przy której zostawili konie. Usiedli na deskach, leżących po zawietrznej stronie budynku i spojrzeli po sobie. Aimra zapytała prosto z mostu, nie czekając na żadne słowa wstępu.
– Jaki mamy plan? – Jej ton wskazywał na to, że nie przyjmie odpowiedzi „żadnego". Była pewna, że on, Akcein, ma w zanadrzu przynajmniej dziesięć pomysłów i jest gotów podać je jak na tacy. Rzeczywistość była zupełnie odwrotna. Chłopak nie miał nic.
*********************
I jak się podoba? Ja powiem tyle: gdy pisałam fragmenty o Eraku, dosłownie szczerzyłam się od ucha do ucha. Na prawdę lubię tego gościa. Właściwie, kto nie lubi?
Wiem, że późno, ale kto już czytał "Pojedynek w Araluenie"? Je przeczytałam w jeden dzień i jestem zachwycona. "Klan Czerwonego Lisa" nie przypadł mi do gustu, więc niewiele spodziewałam się po tej części, ale była super. Rozmowy Gilanka i Horace bezcenne :D Czy ktoś oprócz mnie zauważył, że jest to jedyna część, w której słowo "Araluen" nie jest odmieniane? Jak na ironię, jest to również jedyna część ze słowem "Araluen" w tytule. Z odmienionym słowem "Araluen" tak dla ścisłości. Nie wiem jak was, ale mnie to bardzo śmieszy.
Za dwa dni mikołajki, a małymi kroczkami zbliżają się święta. Ktoś ma pomysł na special? Jeśli tak, to piszcie.
Pozdrawiam,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro