Rozdział 39
– Jak inaczej mieliśmy postąpić? A ty, co byś zrobiła na naszym miejscu? – Akcein starał się przekonać Aimrę do słuszności decyzji jego i Naliga.
– Po pierwsze – odparła zimno Aimra – nie przygarniałabym tego Temudżeina. Po drugie, rozpoznałabym mojego własnego konia. Po trzecie, prędzej bym ucięła głowę Temudżeinowi, niż wsadziła go na Sworda.
Akceinowi opadły ręce. I jak przeciwstawić się takiej argumentacji? Okazało się, że Aimra ma już swoje zdanie o Naligu, i że nie zamierza go zmienić. Chociaż, sądząc po jej zachowaniu, złą opinię miała nie tyle co o Naligu, ile o wszystkich Temudżeinach.
– Ale bez niego nie poradziłabyś sobie w walce w świątyni – podjął kolejną próbę.
Dziewczyna oburzyła się.
– Nikt tak nie powiedział – stwierdziła.
Akcein zacisnął pięści. Chyba był bezsilny.
– Ale – Aimra widocznie jeszcze nie skończyła mówić – po długim namyśle, stwierdzam, że jestem skora przyjąć do wiadomości jazdę tego Temudżeina na moim Swordzie. W końcu przeszłości nie zmienimy – Akcein odetchnął z ulgą. – Za to przyszłość możemy kreować – dodała i to sprawiło, że błogi stan chłopaka szybko się skończył.
– O co ci chodzi? – zapytał podejrzliwie.
– On już nie pojedzie na Swordzie.
– Ty chyba nie chcesz go zabić? – przestraszył się Akcein.
Aimra machnęła ręką.
– Pewnie, że chcę, ale nie o to mi chodziło. Nie pozwolę, by ten Temudżein ponownie wsiadł na mojego konia.
Akcein wzniósł oczy ku niebu – oczywiście tylko w głowie, w rzeczywistości nawet się nie poruszył.
– To skąd weźmiemy dla niego wierzchowca? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– A co mnie to obchodzi?
Chłopak spojrzał na nią poważnie.
– Jeśli będzie nas opóźniał, możemy nie ostrzec Skandian na czas. Temudżeini dotrą szybciej i zgniotą Skandię małym palcem – powiedział. – Zginą tysiące ludzi, tylko dlatego, że ty nie chciałaś pożyczyć Naligowi konia. I nie, nie zostawimy go – dodał, zanim zdążyła to zaproponować. – To jest to, co cię powinno obchodzić – zakończył swój wywód.
Aimrę bardzo zaskoczyły te słowa, ale przede wszystkim poruszyły. Sama starała się postępować według zasad, wieść życie zaplanowane. Starała się bronić słabszych. A teraz miała poważny dylemat. Zasada brzmiąca: „nie ufaj Temudżeinom" zderzyła się z zasadą: „broń potrzebujących najlepiej jak potrafisz". Oczywiście, nie dała niczego po sobie poznać i po chwili zastanowienia, odparła, ważąc każde słowo:
– No cóż, możliwe, że będę zmuszona pożyczyć jednego konia.
Akcein spojrzał jej w oczy. Były jak dwa kubki gorącej kawy – mogły poparzyć kiedy zrobisz jeden ruch za daleko. Musiał uważać, by nie zdenerwować Aimry. To mogłoby się dla niego źle skończyć; na przykład w strumieniu, tak jak sugerowała dziewczyna.
– Sworda – powiedział.
– Jeszcze czego?! – krzyknęła Aimra. – Mam mu oddać mojego własnego przyjaciela?
Akcein spuścił wzrok i odezwał się cicho:
– Z tego co słyszałem o Rangerze, Nalig sobie na nim nie poradzi. Na Swordzie już tak.
Aimra zacisnęła usta. Nie chciała tego przyznać, ale wiedziała, że on ma rację. Chwyciła go za rękę i szarpnęła mocno. Zupełnie zaskoczony chłopak stracił równowagę i został pociągnięty w stronę gęstwiny krzaków rosnącej obok. Aimra przeciągnęła go przez nią i wyciągnęła po drugiej stronie.
– Za co to? – wydusił z siebie siedząc na ziemi i starając się otrzepać z gałązek i liści. – Jestem teraz cały w zadrapaniach, a jeśli nie wiesz, to cię poinformuję, że to boli – dokończył oskarżycielskim tonem. Usiadł po turecku, złożył ramiona na piersi i przybrał minę, jaką ma małe dziecko, kiedy się dąsa.
Dziewczyna kompletnie się tym nie przejęła.
– Musiałam jakoś dać ci do zrozumienia, że ta sytuacja wcale mi się nie podoba – stwierdziła rezolutnie i pomogła mu wstać. – Choć już.
Akcein – kompletnie nierozumiejący co się właśnie wydarzyło – zapytał jeszcze:
– Nie gniewasz się?
– Nie. Jeszcze nie.
*****
Katana westchnęła po raz kolejny, słysząc krzyki Aimry. Znajdowali się za daleko, by rozróżnić słowa, ale mimo to wiedziała, że przyjaciółka właśnie wyżywa się na Akceinie.
– Głupio się czuję – usłyszała cichy głos Naliga.
– Dlaczego? – zapytała uprzejmie.
Nalig mimowolnie wzdrygnął się, gdy rozległy się kolejne wrzaski.
– To przeze mnie Atabi kłóci się z Aimrą – stwierdził. – Myślę, że to nie jest dla niego zbyt miłe przeżycie.
Katana przytaknęła mu w duchu. Z własnego doświadczenia wiedziała, że z wojowniczką lepiej nie zadzierać. Dziewczyna była nieobliczalna.
– Na pewno nie jest tak źle – starała się pocieszyć towarzysza.
W tym momencie zza krzaków wyszli Aimra z Akceinem. Dziewczyna szła dumnie wyprostowana. Kiedy przechodziła obok Temudżeina, obrzuciła go kamiennym spojrzeniem. Za to Akcein wyglądał strasznie. We włosach, na ubraniu i nawet na zwiadowczej pelerynie miał mnóstwo listków i gałązek. Jego twarz była cała w nowych sińcach i zadrapaniach. Obrazu dopełniał postrzępiony płaszcz i kamizelka.
Katana zacisnęła wargi.
– Może jednak jest źle – skorygowała swoje wcześniejsze słowa.
*****
Weszli do Świątyni. Musieli przecież coś zrobić z Temudżeinami, których tam zostawili. Kiedy Akcein zobaczył miejsce walki, w tym rozbity żyrandol, powiedział:
– Trochę tu nabałaganiliście.
Aimra rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.
– Mogłeś wcześniej powiedzieć, że mam zostawić porządek. Może zginęłabym, ale na pewno wszędzie byłoby czyściutko – rzuciła z sarkazmem.
Akcein jednak zdążył się już przyzwyczaić do jej sposobu bycia i nie przejął się tym zbytnio. Zabrakło mu jednak pewności siebie, by jej odpowiedzieć. Koniec końców, przed chwilą się kłócili. Na szczęście dla niego, Katana się tym zajęła.
– Myślę, że Akceinowi nie o to chodziło – stwierdziła, spoglądając na powiązanych Temudżeinów.
Wielu z nich zdążyło się już przebudzić. Oskarżycielskim wzrokiem wpatrywali się w Naliga. Ten spuścił wzrok. Miał ochotę wyjść na zewnątrz, ale wiedział, że jego pobratymcy uznaliby to za dowód tchórzostwa. Został więc, choć zmarkotniał trochę.
Aimra podeszła do Metr'lona. Wysunęła sztylet z pochwy i jego czubkiem dotknęła gardła wroga.
– To teraz mów – rozkazała.
Mimo to mężczyzna nie miał zamiaru otworzyć ust.
– Gadaj gdzie jest teraz wasza armia! – krzyknęła dziewczyna, lekko przyciskając ostrze.
Nalig ponownie wbił wzrok w ziemię, Katana skrzywiła się, a Akcein podszedł do Aimry.
– Nie denerwuj się tak, on nie zawinił – powiedział cicho.
Nalig zdziwiony podniósł oczy. Nie spodziewał się, że ktoś będzie bronił jego rodaków.
– Nie zawinił?! – Aimra na chwilę zostawiła temudżeińskiego generała w spokoju. – A kto nas zaatakował? Przez kogo nie mogłam pójść z wami po Miecz? Który z nas jest Temudżeinem? Kto planuje inwazję na cały świat?! – wrzasnęła Akceinowi w twarz.
Chłopak spojrzał jej w oczy.
– On tylko wykonywał rozkazy. A ty powinnaś najlepiej wiedzieć, że kiedy ktoś wyższy rangą coś mówi, trzeba słuchać. Pewnie, ja też za nim nie szaleję, ale pomyśl chwilę. Nie musisz się tak nad nim znęcać. Wiemy wystarczająco dużo.
– Zawsze możemy wiedzieć więcej – stwierdziła dziewczyna, ale jakoś tak bez przekonania.
Akcein położył dłoń na jej ramieniu. Uśmiechnął się słabo.
– Zdajesz sobie sprawę, co musimy robić – i cofnął się do reszty.
Aimra stała jeszcze przez chwilę w milczeniu. Ciszę przerwał Metr'lon.
– Pożałujesz Naligu, niegdyś szczycący się mianem mojego syna. Pożałujecie obcy. Nie śniło wam się nawet w najgorszych koszmarach to, co was wkrótce spotka – powiedział cichym, głębokim głosem. – Zbliża się wasz koniec. Koniec tego świata. Nadchodzi Dissipantis. Nastaje nowa era – po tym zamknął oczy. Na zawsze.
****************************
Bum, bum, bum...
Podoba się rozdział? Mi nawet tak. Nie jestem pewna, ale to chyba pierwsza poważna śmierć. Coś czuję, że zaraz zacznę wypisywać głupoty, więc kończę.
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro