Rozdział 27
Było już grubo po południu. Do chaty na polanie zbliżało się dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki i barczysty. Wyglądał na potężnego wojownika. Drugi był raczej drobnej postury. Widać było, że to para przyjaciół. Obydwaj śmiali się wesoło z tego co wcześniej powiedział jasnowłosy rycerz. Po chwili przystanęli przed gankiem budynku. Niższy powiedział coś do wyższego i odszedł na tyły domu. Blondyn tymczasem otworzył drzwi i wszedł do środka, przy okazji walnął głową we framugę. Zwyczajowy problem osób nieprzeciętnie wysokich. Rozmasowując bolące miejsce chłopak podszedł do fotela stojącego pod ścianą. Z impetem opadł na niego o mało go przy tym nie demolując. Zauważył to drugi mężczyzna, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
– Nie rozwal mi ulubionego fotela, Horace – żartobliwie pogroził mu uśmiechnięty Will.
– Jasne, jasne idealisto – odparł wojownik udając znudzenie.
– Zaparzę kawę – powiedział zwiadowca odwracając się w stronę kuchenki.
– Oto jeden z twoich nielicznych dobrych pomysłów, które nie wiążą się z nieprzyjemnościami – skomentował to jego przyjaciel.
– Serio? – zapytał Will mieląc czarne ziarna.
– Serio. Pamiętasz jak wpadłeś na taki wspaniały pomysł, po którym musieliśmy przez pół roku omijać Halta szerokim łukiem?
– Nie przypominam sobie takiej sytuacji – odparował przesypując aromatycznie pachnący proszek do czajnika. Następnie wstawił go nad ogień. – Oświecisz mnie? – zapytał.
– Owszem. To było w dzień zakochanych. Stwierdziłeś, że Halt musi ogłosić całemu światu, że kocha lady Pauline. Do jego każdej strzały przymocowałeś więc bibułkę z napisem: „ Lady Pauline, miłość życia mego". A mnie zmusiłeś do przefarbowania jego płaszcza na różowo. Później napisaliśmy tam wielkimi, grubymi literami: „ Pauline, wiesz, że cię kocham". Kiedy Halt przysnął na trawie zmieniliśmy mu płaszcz na ten przerobiony i schowaliśmy się na drzewie. Halt się obudził i nic nie podejrzewając wyszedł do zamku. Jak wrócił był wściekły i czerwony jak burak. Uciekaliśmy niczym zające. Wtedy on zaczął strzelać, a my zamiast bać się, nie mogliśmy przestać się śmiać wniebogłosy.
– Ale była wtedy zabawa... – rozmarzył się Will. – Kiedy zauważył podmienione strzały nie mógł już opanować furii. Gonił nas pod sam zamek. Pamiętasz miny mieszczan? W sumie to zrobiliśmy dobry uczynek dostarczając tym biednym chłopom rozrywki w postaci zwiadowczego berka.
– Biedni to byliśmy my jak nas Halt dorwał w gabinecie barona Aralda. I tu mamy twój kolejny, genialny pomysł. Chować się w komnacie barona?! – zapytał Horace jakby do teraz nie mógł w to uwierzyć.
– No co, to pogodny człowiek. Śmiał się przez tydzień – zwiadowca wzruszył ramionami.
– Za to straże się nie śmiały. Były wściekłe, że im śmignęliśmy przed nosem.
Will znowu przybrał obojętny wyraz twarzy.
– Następna przysługa. Z taką czujnością nie mogliby obronić zamku. Pamiętam, że od tamtego czasu wzmocnili swoje pozycje i rzeczywiście pilnowali zamku Redmont. Tak czy siak, jeszcze kilka razy przekradałem się do środka, a oni dowiadywali się o tym po fakcie.
Horace chciał wyliczać jeszcze inne „wspaniałe" pomysły przyjaciela, ale przeszkodziło mu pukanie do drzwi. Spojrzał na Willa, a on uśmiechnął się złośliwie.
– Na sto procent Halt.
Wojownik popatrzył na niego z udawanym przerażeniem.
– Kolejny genialny pomysł? – zapytał. W odpowiedzi przyjaciel pokiwał głową.
– Siedź tu. Jakby ktoś pytał to mnie nie ma. Pojechałem z Alyss na huczną balangę w... Niech będzie, w Norgate. Kiedy ty będziesz grał na czas, ja przygotuję mu malutką niespodziankę – powiedział po czym wyszedł przez okno i wszedł tylnymi drzwiami do stajni gdzie trzymał sakwę z zapasowym kompletem bibułek.
Horace został więc sam na fotelu. Po chwili pukanie stało się bardziej natarczywe. Horace wstał i otworzył drzwi.
– O, cześć... Gilanie? – przywitał go niezręcznie.
– Horace! Jak leci? Dlaczego jesteś tak zaskoczony moją obecnością? – zapytał uśmiechnięty Gilan. Za nim na polance pasł się jego koń – Blaze.
– Podwójne pytania to chyba cecha wszystkich zwiadowców, Will też ma taki zwyczaj – powiedział Horace. Nie miał pojęcia co robić. Przecież zasadzka była na Halta. Razem z gościem wszedł do środka.
– Właśnie, jest Will? – zapytał Gilan rozpierając się na wygrzanym przez wojownika fotelu.
– Eee... Nie. Pojechał z Alyss na huczną balangę do Norgate, ja pilnuję mu domu.
– Co?! – tym razem to Gilan był zaskoczony. – Na balangę? Do Norgate?
Horace potwierdził ruchem głowy i dodał:
– Z tymi podwójnymi pytaniami to rzeczywiście prawda.
Wysoki zwiadowca przewrócił oczami. W tym momencie jakiś przedmiot ze świstem wleciał przez okno i utkwił w ścianie. Była to strzała z szarym bełtem. Zaciekawiony Gilan wyjął ją ze ściany i oderwał bibułkę, która była do niej przymocowana. Rozwinął rulonik i przeczytał szybko wiadomość. Zaczął się śmiać, a właściwie rechotać ze śmiechu. Horace mając złe przeczucia zajrzał mu przez ramię i zrozumiał dlaczego zwiadowca ma taki ubaw. Na kartce było napisane: „ I tu cię mam, Halt".
– Will! Chodź tu! – krzyknął rozbawiony Gilan.
Po kilku sekundach w drzwiach ukazał się właściciel tego skromnego mieszkanka. Był wyraźnie zawstydzony. Spojrzał na przyjaciół i w tym momencie Horace też się zarumienił. Gilan wciąż nie mógł opanować swojej wesołości.
– Will! Schlebiasz mi! Nie jestem tak dobry jak stary, poczciwy Halt! – wykrztusił pokazując na bibułkę, którą trzymał w ręku Horace.
– Najwyraźniej jednak jesteś na tyle dobry, że udało ci się nas przechytrzyć – mruknął Will.
– I to tyle jeśli chodzi o twoje „genialne" pomysły – skwitował wojownik.
*****
Kiedy Gilan wreszcie się wyśmiał, a Will zaparzył nową kawę (gdyż poprzednia zdążyła wykipieć) trójka przyjaciół wreszcie zaczęła rozmowę o przyczynie przyjazdu wysokiego zwiadowcy.
– ... No, więc postanowiłem się u ciebie zatrzymać – dokończył Gilan.
– Alyss akurat wyjechała, więc się pomieścimy we trójkę – powiedział Will.
– Ja i tak na jeden dzień. Jutro wyjeżdżam do Alpinii. Mam sprawę do załatwienia, a właściwie ucznia do znalezienia – dodał drugi zwiadowca. – A ty, Horace, na ile tu jesteś?
– A bo ja wiem? Mam chwilowo wolne. Na zamku Araluen nie wzywają mnie żadne obowiązki. Nawet księżniczka Cassandra gdzieś sobie pojechała. Do kuzynki chyba. A samemu w stolicy było nudno, więc tu przyjechałem. Król dał mi pozwolenie na długie wakacje. Co jest niecodzienne, ale nie narzekam – odpowiedział wojownik.
– Gdybyś był tam kilka dni temu wcale nie było by ci nudno – odparł Gilan.
– A co się stało? – zaciekawił się Horace.
– Zamach na króla.
– Złapaliście zabójcę? Król żyje? – Will natychmiast się ożywił.
– Król żyje, a ja złapałem Genoweńczyków. Właśnie, Horace, miałeś rację z tymi podwójnymi pytaniami – powiedział Gilan z największym spokojem.
– Sam ich złapałeś? – nie dowierzał Will.
– To byli Genoweńczycy? – dodał Horace.
– Na obydwa pytania odpowiedź jest twierdząca – powiedział Gilan.
– Nie wierzę! – krzyknął Will.
– Że to byli Genoweńczycy? – zapytał Gilan.
– Nie, że ty sam ich złapałeś.
Gilan spojrzał w sufit.
– No dobra... Inni mi pomogli.
Nastała chwila ciszy. Przerwał ją pełen entuzjazmu okrzyk Horace'a.
– Mam genialny pomysł! Pojadę z tobą do Alpinii!
Rozpoczęła się długa dyskusja przy kawie o genialnych pomysłach i o przyczynach nagłej zmiany tematu.
************************
Kolejny rozdział! Możliwe, że jest ociupinkę nielogiczny (bo urlop Horace'a jest ciut nierealny) ale ciiiii... W końcu "Zwiadowcy" są raczej opowieścią fantasy, prawda?
U góry możecie zobaczyć mój stary rysunek przedstawiający Halta i Willa. Jeśli ktoś się nie domyśli, to zdradzę, że robią sobie selfie. Stwierdziłam, że nielogiczny rysunek (w sensie komórka w średniowieczu) pasuje do nielogicznego rozdziału;) (Pamiętajcie, że to jest rysunek stary jak świat, okej?).
Zmieniając temat, nadal zbieram pytania do wywiadu z bohaterami. Naprawdę, nie musicie się krępować!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro