rozdział 22
Katana siedziała nad jeziorem. Przyglądała się falom na tafli wody. Były dość duże. Dziewczyna rozpuściła swój kok. Jasne włosy opadły na ramiona. Przeczesała po nich palcami. Natrafiła na jeden kołtun. Był mały, więc uporała się z nim w kilka sekund. Zamyślona spojrzała na drzewa rosnące na drugim brzegu. Targane wiatrem tak bardzo przypominały jej o dniu, którego tak bardzo chciała zapomnieć.
Wiatr. Drzewa. Szczęk broni. Ludzie walczący z wargalami - zwierzętami, które przywodziły na myśl niedźwiedzie i goryle. Służyły one Morgarathowi. Ona sama jako dziesięciolatka towarzyszyła medykowi. Znosiła rannych do jego namiotu, a jeśli umiała, sama im pomagała. Biegła teraz na tyłach oddziału walczącego na lewym skrzydle. Wzrokiem szukała kogoś potrzebującego pomocy. Po chwili zadyszana przystanęła. Musiała chwilę odpocząć. Spojrzała na żołnierzy. Nie wiedziała, która strona jest teraz bliżej wygranej. Przeczesywała wzrokiem szeregi swojej armii szukając wysokiej osoby w zielonym płaszczu. Po chwili dojrzała ją. Walczyła z przeciwnikami używając dwóch noży. Wyraźnie jednak miała zamiar wyjść z bitewnego tłumu. W końcu udało jej się odejść na bok. Weszła na wysoki kamień by lepiej widzieć co się dzieje z przodu. Dziewczynka podeszła do niej. Stanęła pod głazem i zawołała. Osoba spojrzała w jej kierunku i się uśmiechnęła. Katanie też się rozjaśniła twarz. Rozjaśniła się na widok swojego brata. Mężczyzna podał jej rękę. Z jego pomocą weszła na kamień i przytuliła się do niego.
- Kati - odezwał się cicho. Potem wskazał jej coś na horyzoncie. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku. Widziała tylko walczących ludzi. To było normalne na polu walki. Co zwróciło uwagę jej brata? Zapytała o to.
- Nie widzisz? Armia Morgaratha dziwnym trafem zaczęła nabierać przewagi, ciekawe, bo to myśmy mieli większe szanse na zwycięstwo - wyglądał na bardzo zatroskanego. - Muszę zobaczyć co się tam dzieje.
Dziewczynka podniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy. Były duże i zielone, takie same jak jej.
- Jesteś pewien?
- Jestem - padła zwięzła odpowiedź.
Katana mocniej go przytuliła. Czuła, że jeśli tam pójdzie, to zdarzy się coś strasznego. Próbowała go przekonać żeby nie szedł. On się jednak uparł. Położył swoje duże i ciepłe ręce na jej ramionach. Spojrzał jej w oczy.
- Obowiązek obrony ojczyzny przede wszystkim. Pamiętaj o tym, Kati.
Pomógł jej zsunąć się z kamienia. Po czym sam miał zamiar z niego zejść. Już miał położyć nogę na ziemi, gdy jakiś przedmiot ze świstem przeciął powietrze. Katanie zdawało się, że czas nagle zwolnił. Widziała bełt wystrzelony z kuszy mknący w stronę jej brata. On też go zauważył. Chciał zrobić unik, ale nie zdążył. Padł na ziemię z bełtem tkwiącym w piersi. Dziewczyna natychmiast do niego przypadła. Chwyciła w ręce wystającą część pocisku. Po kilku nieudanych próbach udało jej się go pozbyć. W miejscu, w którym wcześniej tkwił koszula zaczęła przebarwiać się na czerwono. Wyjęła jego nóż z pochwy z zamiarem przecięcia materiału okrywającego ranę. Już miała to zrobić, ale spojrzała na jego twarz. Była blada jak ściana. Odezwała się, zawołała go po imieniu. Cisza, nic nie odpowiedział. Ze strachem przyłożyła ucho do jego piersi. Znowu cisza. Nic nie słyszała. Ze łzami w oczach chwyciła jego rękę i starała się wyczuć puls. Na nic. Nie mogła przeciwstawić się losowi. Musiała mu się poddać i pozwolić by dotarła do niej straszna rzeczywistość. Jej brat nie żyje.
Płacząc przytuliła się do niego.
- Jackob... - szepnęła. W jej głowie biegały tylko trzy myśli. Jedna: Jackob nie żyje. Drugą było jego przedostatnie zdanie: „obowiązek obrony ojczyzny przede wszystkim". Trzecia to było słowo - Kati. Słowo, którego już nigdy nie usłyszy. Po jakimś czasie znalazł ją inny pomocnik medyka, by oznajmić jej radosną nowinę o wygranej. Kiedy jednak zobaczył ją płaczącą nad ciałem brata zrozumiał, że to była ostatnia wiadomość, którą dziewczyna chciała teraz usłyszeć. Odszedł. Zostawił ją w samotności, której tak bardzo potrzebowała...
- Katana, dlaczego płaczesz?
Głos Akceina przywrócił ją do rzeczywistości. Otrząsnęła się. Otarła łzy wierzchem dłoni. Nie chciała, by chłopak znał ich powód. Nagle zauważyła, że w drugiej ręce trzyma srebrny wisiorek. Nie wiedziała, że w zamyśleniu wyjęła go spod sukienki. Prędko schowała go z powrotem. Akcein jednak go zauważył.
- Co to?
Dziewczyna szybko odparła:
- Nic ciekawego.
- Możesz pokazać?
- Nie.
Akcein zrobił tak zaskoczoną minę, że Katana nie miała serca dalej zaprzeczać. Z ociąganiem wyjęła go zza materiału. Słońce przebiło się przez chmury. Jeden promień światła oświetlił srebrny liść dębu, drugi łzę na policzku Katany.
- Po Jackobie.
Akcein zdziwiony spojrzał na nią. Z zaskoczenia nie mógł wydobyć z siebie głosu. Po chwili udało mu się jednak wydukać:
- Po tym Jackobie?
Katana ledwo zauważalnie skinęła głową. Po jej policzkach płynęły łzy.
- Moi rodzice umarli gdy byłam mała. Jackob był moją jedyną rodziną. Kiedy zginął, nie zostało mi już nic. Gdyby nie lady Anabell to... - urwała. Usiadła na trawie i zapatrzyła się na wodę w jeziorze. - To sama nie wiem co by się stało. Pewnie ktoś by mnie adoptował. Na szczęście lady Anabell przyjęła mnie na naukę. Miałam wtedy trochę ponad jedenaście lat, więc przez pierwsze cztery lata była dla mnie także mamą. Dopiero później została nauczycielką. To - wskazała na wisiorek - jest jedynym, co zostało mi po mojej rodzinie - zamilkła. Wprawdzie minęło już prawie osiem lat od tamtych wydarzeń, ale ona wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do braku brata.
- Jackob był dla mnie wszystkim. Opiekował się mną, uczył, bronił. Kochał. Bardzo za nim tęsknię.
Akceinowi zrobiło się przykro. On sam dorastał wśród kochających go osób. Miał mamę i tatę. I starszego brata. Może nie za bardzo za nim przepadał, ale nie zniósłby jego śmierci. Spojrzał na dziewczynę ze współczuciem.
- Przykro mi.
Katana wytarła łzy z policzków.
- Już prawie się przyzwyczaiłam. Ale dziękuję, że zapytałeś o ten naszyjnik. Potrzebowałam się komuś zwierzyć.
Chłopak uśmiechnął się.
- A ja właśnie miałem przeprosić, że zapytałem.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Może wracajmy do obozu - powiedział Akcein.
- Wracaj. Ja chciałabym jeszcze tu zostać. Rozumiesz?
Chłopak udał, że się namyśla. Zrobił głupią minę, podrapał się po głowie i powiedział:
- Chyba tak. Ale przyszło mi coś jeszcze do głowy. Zostanę z tobą.
Katana uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dzięki.
Akcein uśmiechnął się figlarnie.
- No nie ma za co - chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszał jakiś hałas. Po chwili rozpoznał w nim ludzkie głosy. Katana też coś usłyszała. Spojrzała na chłopaka z przestrachem.
- Czy to oni? - zapytała cichym szeptem. Oczywiście myślała o Temudżinach.
Akcein odpowiedział również takim głosem:
- Nie, to są dwie albo trzy osoby.
- A może się rozdzielili? - wyraziła swoje wątpliwości kurierka.
- Może.
Głosy stały się już głośniejsze. Akcein pociągnął Katanę w zarośla rosnące nad brzegiem. Pokazał jej by została, a sam schował się w cieniu głazu leżącego na trawie. Hałas stał się na tyle wyraźny, że można było już rozróżnić konkretne wypowiedzi.
- Makary, nie ma tu jakiejś wygodniejszej drogi?
Pierwszemu głosowi odpowiedział drugi.
- Jest, ale ktoś prosił o drogę jak najszybszą. Ktoś kto narzekał przez ostatnią godzinę. I ten ktoś jedzie teraz koło mnie.
Wtedy krzaki po jego lewej stronie poruszyły się. Wyjechało z nich dwóch jeźdźców. Ze swojego punktu obserwacyjnego Akcein widział twarz jednego z nich. Był to chłopak średniej postury o blond włosach sięgających do ramion. Miał przy sobie kuszę. Druga osoba była niska i miała założony na głowę kaptur. Osoba drobniejsza wydawała się Akceinowi dziwnie znajoma.
Zakapturzona postać machnęła ręką i powiedziała:
- Gdybym wiedziała, że każesz mi przedzierać się przez krzaki to pozwoliłabym na stratę tej godziny!
Osoba o imieniu Makary odparła:
- Nie godziny, tylko piętnastu minut. Niecałych piętnastu minut, Aimro.
Osoba z imieniem Aimra zdążyła okazać swoją złość poprzez machanie rękoma, sapanie i ciche komentarze nim Akcein zorientował się co to znaczy. Mocniej przytulił się do kamienia i szepnął:
- Nie do wiary.
Po czym wyszedł z ukrycia. Zsunął z głowy kaptur, opuścił łuk, który wcześniej przygotował i... i nie zrobił nic. Nie wiedział co miałby powiedzieć. Stanął po prostu i patrzył na tą dwójkę na koniach. Po chwili zauważył go blondyn.
- Kto to? - zapytał.
Dziewczyna obróciła się w siodle.
- Kto? - tylko to powiedziała. Potem zamilkła.
Makary spojrzał na nią.
- Co się stało, znasz go?
Zamiast odpowiedzieć Aimra zsunęła się z siodła, rzuciła wodze chłopakowi i powoli zaczęła iść w kierunku Akceina. W tym momencie z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się Katana. Na jej widok Aimra przyśpieszyła kroku. Po chwili ruszył także Akcein. Nie wierzył w to co widział. Zatrzymał się dopiero dwa metry przed niską wojowniczką. Ona też po chwili się zatrzymała.
- Akcein? - zapytała. Po chwili dołączyła do nich Katana. Spojrzała na Aimrę i krzyknęła cicho:
- Aimra? Myślałam, że nie żyjesz!
Akcein też się ocknął.
- Aimra! Żyjesz! - w ten sposób odpowiedział na pytanie Katany.
Przez kilka sekund wszyscy patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Nie za bardzo wiedzieli co zrobić. Katana powtórzyła słowa Akceina, ale ciszej - jakby nie mogła uwierzyć w ich prawdziwość.
Aimra kiwnęła w niedowierzaniu głową, ale po dwóch sekundach znów stała się sobą.
- No pewnie, że żyję! Myśleliście, że tak łatwo mnie zabić? Nasyłając niedźwiedzia? No co wy? Jestem zbyt dobra, żeby dać się pokonać.
W tej chwili dołączył do nich Makary. Prowadził za sobą dwa konie.
- Aimra, co to za ludzie?
Dziewczyna wzięła od niego wodze Rangera.
- Makary, przedstawiam ci najbardziej nieśmiałego zwiadowcę, Akceina - tu urwała, by po chwili dodać przepraszającym tonem - a, przepraszam. Najbardziej nieśmiałego ucznia zwiadowcy, Akceina. A to Katana, najbardziej denerwująca kurierka na świecie.
Katana obruszyła się na takie przedstawienie własnej osoby.
- I kto to mówi?
- Z ust mi to wyjęłaś, kurierko - powiedział Makary z uśmiechem.
Akcein nie zareagował na swoją reklamę wypowiedzianą przez Aimrę. Może dlatego, że był za bardzo nieśmiały, by się odezwać.
Katana zlustrowała wzrokiem Makarego.
- A ty jesteś...?
- A on jest Makary. Najbardziej kulturalny myśliwy świata - uprzejmie wyręczyła Makarego Aimra.
Katana pokiwała głową i podała rękę chłopakowi. Przywitali się, a ona szturchnęła Akceina. Chłopak także szybko się przywitał, przy okazji wyrażając swoje uznanie dla wyglądu koni. Kiedy kurierka stwierdziła, że dość już uprzejmości powiedziała:
- Razem z Akceinem mamy obóz tu niedaleko. Zapraszamy.
Wszyscy podążyli w jego kierunku idąc za Kataną. Żaden z nich się nie spodziewał co ma się wydarzyć w najbliższych dniach.
****************
Powiem (albo napiszę, sama nie wiem) że jestem dumna z tego rozdziału. Podoba mi się, naprawdę. A Wam? Piszcie w komentarzach. A jeśli już przy temacie komentarzy jesteśmy...
Nie ma żadnych pytań dla naszych bohaterów? Oni czują się poszkodowani... A uwierzcie mi, poszkodowana Aimra jest niebezpieczna;) No nic. Zbieram pytania do wywiadu dalej, niczym jakaś reporterka po prostu:)
Jeśli rozdział się podobał, to zostawcie gwiazdkę. Chciałabym też serdecznie pozdrowić moich stałych czytelników, między innymi LucynęSiatkowską.
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro