Rozdział 11
Stuk-stuk, stuk-stuk – końskie kopyta wydawały pusty dźwięk na kamieniach. Drogą przez las jechało dwóch jeźdźców. Obie postacie były owinięte płaszczami dla osłony przed wiatrem. Ktoś mógłby pomyśleć, że są to zwykli podróżnicy, ale uważny obserwator zauważyłby, że osoby mają za mało bagaży jak na podróżnych. Gdyby przyjrzał się im bliżej spostrzegłby, że jedna z tych osób ma przypasany do boku miecz, a druga trzyma w ręce łuk. Owego obserwatora zdziwiłby pewnie fakt, że osoba niższa, ta z mieczem, jedzie na koniu potężnym i smukłym, a osoba wyższa na małym, kudłatym koniku. Człowiek przypatrujący się tej scenie mógłby zauważyć też, że ta dwójka wędrowców już od kilku godzin nie zsiadła ze swoich koni. To była prawda, Akcein i Aimra, bo to oni byli tymi jeźdźcami, nie zatrzymywali się od świtu. Wyruszyli kiedy słońce dopiero co zaczynało swoją wędrówkę po niebie. Obydwoje byli już trochę zmęczeni potężnym wichrem i długą podróżą w niskiej temperaturze.
Aimra podjechała bliżej chłopaka, tak by słyszał co ona chce mu powiedzieć.
– Akcein, ile jeszcze do tego obozu?
Uczeń zwiadowcy spojrzał najpierw na nią, potem na słońce, po czym powiedział:
– Już blisko. Za jakieś sześć do dziesięciu minut będziemy.
– To świetnie, masz jakiś plan co zrobimy kiedy tam będziemy?
Akcein zamyślił się. Oczywiście, że wiedział co zrobią. Musiał tylko zebrać w sobie siły, by się wypowiedzieć jasno i zwięźle. Już wczoraj przekonał się, że potrafi. Ma odwagę, naprawdę umie.
– A zatem tak. Przejdziemy do jakiś krzaków, o ile pamiętam to było ich dużo w okolicy i przyjrzymy się im, to znaczy Temudżinom. Później ja podejdę bliżej i dowiem się więcej, ty wtedy poczekasz. Eee... właśnie, poczekasz. Jak wrócę to razem odjedziemy, dobrze? – Akcein zastanawiał się co o tym myśli dziewczyna, sam widział tylko taką opcję, bo nie ma mowy by Aimra poszła z nim obejrzeć obozowisko z bliska.
– Chcę pójść z tobą zobaczyć obóz dokładniej.
Akcein westchnął. Kiedy Aimra się uparła, to naprawdę trudno było przekonać ją do zmiany zdania. Znając jego możliwości, było to niemożliwe. Może poradziłaby sobie jakaś kurierka? Raczej nie Katana, bo było widać, że dziewczyny nie przepadają za sobą.
– Nie. Ja potrafię poruszać się ciszej niż ty oraz potrafię się chować. Będę mógł podejść naprawdę blisko, a oni mnie nie zauważą. Ciebie raczej usłyszą – jakby na potwierdzenie jego słów, Aimra walnęła głową w nisko zwisającą gałąź. Oczywiście przypadkowo, nie zauważyła jej. Z jej ust posypało się kilka określeń gałęzi, które nie powinny znajdować się w słowniku damy, nawet damy – wojowniczki.
– No wiesz ty. To było przypadkowo, nie zauważyłam. Tam tak się nie stanie.
Już w trakcie zdania Akcein kręcił głową.
– Niestety, tego się tak łatwo nie da nauczyć. Przykro mi.
– No dobrze. Masz rację – Aimra chyba zrozumiała i stwierdziła, że nie warto się sprzeczać.
– A teraz cicho. Dojeżdżamy – ostrzeżenie nie było potrzebne. W powietrzu czuć było dym, a konie parskały nerwowo, tak jakby chciały ochronić swoich jeźdźców przed kłopotami, w które najpewniej właśnie się ładują. Towarzyszka Akceina uśmiechnęła się w myślach. Zaczyna się. Wreszcie.
*****
Prawie cały obóz był otoczony otwartą przestrzenią, tylko z jednej strony rosło trochę krzaków i kilka drzew. Trudno będzie się przekraść – pomyślał Akcein. Teren zapewniał bardzo mało kryjówek i łatwo będzie zauważyć przekradającego się człowieka. Tyle, że Akcein nie był jakimś tam przekradającym się człowiekiem. On był przekradającym się zwiadowcą. Peleryna zapewni mu odpowiednie schronienie. Chłopak przypomniał sobie jedno z powiedzonek Halta: zaufaj pelerynie. W porządku, zaufa.
– Przyglądaj się dalej. Ja podejdę bliżej – szepnął do Aimry. Ta spojrzała na niego i przewróciła oczami.
Cokolwiek to miało znaczyć – przeleciało przez głowę czeladnikowi Gilana kiedy przemykał od drzewa do drzewa, od kryjówki do kryjówki.
*****
Aimra upewniła się, że chłopak oddalił się na tyle daleko, że jej nie zobaczy i wolno wycofała się z dotychczasowego punktu obserwacyjnego. Pewnie, przytakiwała mu, ale nie miała zamiaru się jego słuchać. Sama podejdzie bliżej, to nie może być takie trudne. Widziała jak to robił chłopak, a ponieważ ufała w swoje możliwości wiedziała, że da radę.
Najciszej jak umiała przemknęła do kolejnego drzewa. Potrafiła stąpać ostrożnie. Przeszła parę kroków i schowała się za krzakiem. Przy okazji pomyślała sobie, że to wcale nie jest takie skomplikowane. A zwiadowcy się tym chwalą, możliwe, że jestem lepsza od kilku z nich. Było to zuchwałe myślenie, ale co zrobić? Nagle usłyszała głosy.
– Hej, ty też to słyszałeś? – dziewczyna zamarła.
– Nie, a co? – w jej polu widzenia pojawiły się dwie postacie. Jedna z nich miała czarne włosy upięte w dwa warkoczyki, a włosy drugiej były jasne. Temudżini byli rozluźnieni, widocznie robili sobie spacerek.
– Wydawało mi się, że kogoś tu słyszę – Aimra zacisnęła zęby. Oby jej nie zauważyli.
– Pewnie dzikie zwierzę – ciemnowłosy mężczyzna machnął ręką.
– Eee... nie jestem pewien – wojowniczka wstrzymała oddech. W jej głowie kotłowały się przeróżne myśli. Źle zrobiłam, powinnam posłuchać Akceina – pomyślała.
– Ale kto mógłby się tu kręcić? Chyba tylko jakiś głupiec. Zresztą, mamy wystawione straże.
– Może...
– No, choć już. I przestań obawiać się jak jakaś głupiutka panienka.
Dopiero kiedy odgłos kroków umilkł, Aimra zrozumiała, że aby dostać się do wcześniejszego punktu orientacyjnego musi iść tą samą drogą co ci mężczyźni. Zwiadowca dałby radę – przemknęło jej przez głowę. Po kilku minutach wzięła się w garść i ruszyła. Ostrożnie, by nie wydawać żadnych dźwięków. Powoli, by zostać niezauważonym.
Przeszła około stu metrów gdy usłyszała jedno zdanie. Jedno zdanie, przez które ciarki przeszły jej po plecach, a ona sama (choć była odważną osobą) przestraszyła się – jak jakaś głupiutka panienka.
– A teraz porozmawiajmy o wielkiej inwazji na Araluen, Skandię i okolicę.
********
Powiało grozą... ~chytry uśmieszek~
Nie zadam Wam standardowego pytania, ale i tak piszcie w komentarzach swoją opinię. Dodam też, że jeśli będziecie chcieli, to będzie special świąteczny (taki rozdział, którego nie obowiązują żadne prawa logiki).
Ten rozdział dedykuję LucynieSiatkowskiej za to, że zostawia po sobie wyraźny gwieździsty ślad w tej opowieści.
Proszę o gwiazdki i pozdrawiam serdecznie;)
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro