Rozdział 12
Akcein podszedł na tyle blisko obozu, że słyszał co mówią przebywający w nim Temudżini. Zdał sobie również sprawę z tego, że wcześniej się pomylił mówiąc o ilości mieszkańców tej polany. Dopiero teraz zauważył, że na terenie obozowiska jest także jakiś Alpińczyk. Wyróżniał się jasną cerą i normalnymi oczami. Ów mężczyzna miał też innego konia. Właśnie teraz czyścił jego grzbiet. Po chwili przeszedł do drugiego, podobnego wierzchowca i powtórzył przy nim te same czynności. Czyli możliwe, że jest tu dwóch krajowców – pomyślał Akcein.
Katana wspominała, że jeźdźcy wschodu mogą być niegroźnymi ludźmi, ale uczeń Gilana wiedział swoje. Według niego to był jakiś odział zwiadowczy wysłany przed dużą armią. A ci Alpińczycy mogą być zdrajcami. W tym momencie uśmiechnął się w myślach. Jeśli oni są zdrajcami, to na pewno nie pomagają swojemu władcy. Lecz jemu, Akceinowi, owszem. Gdyby nie oni, Temudżini mówili by tylko w swoim języku. Ale ze względu na tubylców nieumiejących posługiwać się ich mową, wojownicy rozmawiali językiem wspólnym, który rozumiał także Akcein.
Język wspólny. Był to język, którego każde dziecko uczyło się i każda osoba potrafiła nim się posługiwać. Uczono się go zaraz po nauce języka ojczystego.
– Hej, Kenny! Gdzie ta zwierzyna? – jeden z temudżińskich wojowników podszedł do Alpińczyka.
– Panie, ja nic nie upolowałem. Nie było zwierza w lesie, panie. Ja się starałem... – jasnowłosy mężczyzna tłumaczył się przestraszonym głosem. Robił to dość nieudolnie. Temudżin był wyraźnie zniecierpliwiony.
– Ta wymówka działała, przez jakiś czas. To niemożliwe, że w ciągu ostatnich trzech dni wszystkie zwierzęta wyparowały, a może poszły na zebranie kółka sprzątaczy lasu, co? – wojownik kpił sobie z biednego Kenny'ego. Nie miał zamiaru przestać. – Dziwne, ale przed twoim dołączeniem do nas, wszystkie tu były. Myślisz, że uciekły od ciebie? Bardzo możliwe, w końcu jesteś brzydki i śmierdzisz. Kiedy ostatnio się myłeś?
Nie są dla siebie zbyt mili – pomyślał Akcein. – Może da się to jakoś wykorzystać.
– Ale panie, ja naprawdę przepraszam, ja...
– Przestań przepraszać! Gdyby nie to, że potrzebujemy ciebie i Kolina do odnalezienia bursztynowego cacka, dawno już by ciebie nie było.
Akcein zastanowił się. Bursztynowe cacko? Co to mogło być? Rozmyślania przerwał mu głos młodego chłopaka, który właśnie wbiegł na polanę. W jednej ręce trzymał wodze swojego konia, drugą machał do mężczyzn.
– Panie Nek'min! Ja coś upolowałem! Mam tu dorodną sarnę i dwa zające.
Mężczyzna odwrócił się. Widać było, że chłopak go nie interesował. Pewnie nie zwróciłby na niego uwagi gdyby nie zwierzyna, o której mówił.
– O, Nalig. Pokaż co tam masz. Metr'lon ma nadzieję, że dziś ugotuję coś dobrego.
Akcein uznał, że usłyszał wystarczająco dużo. Cicho wycofał się i stopił z tłem przemieszczając się do punktu obserwacyjnego, w którym zostawił Aimrę.
*****
Aimra przez długą chwilę nie mogła się ruszać. Doskonale wiedziała, że Temudżini potrafią być nie do pokonania, jeśli oczywiście chcą. A teraz mają wystarczającą motywację – chcą podbić królestwa. Bo co innego mają robić – przeleciało wojowniczce przez głowę. Dziewczyna była przerażona. Opanowała się jednak. Nad strachem zapanował racjonalny umysł. Praktyczne wyjścia z sytuacji przychodziły do jej głowy. W końcu wybrała jedno z nich. Musi zostać i podsłuchać co oni wygadują. Nie żeby to jej się podobało, najchętniej uciekłaby stąd. Ale musi zostać. Naprawdę musi.
Ostrożnie przekradła się do wielkiego dębu. Podczas tego manewru niechcący nastąpiła na gałązkę. Temudżini znów uznali to za dzikie zwierzę. Dopiero teraz Aimra zrozumiała, że gdyby nie nieuwaga wojowników, już dawno by ją złapali. Po raz pierwszy od długiego czasu uświadomiła sobie, że jest słaba, że się pomyliła. Wiedziała, że nie ma szans na to, by Temudżini jej nie zauważyli. Spojrzała na drzewo rosnące obok. Gałęzie sięgały nisko. Dziewczyna z gracją wspięła się po konarach. Wspinaczkę miała we krwi. Szanse, że ją zauważą były odrobinę mniejsze tutaj, wysoko ponad ich głowami. Usadowiła się na gałęzi i zaczęła słuchać.
– Nadal nie rozumiem o co wam w tym wszystkim chodzi – jasnowłosy mężczyzna zrobił zrozpaczoną minę. Drugi Temudżin wywrócił oczami.
– O miecz nam chodzi! Jeszcze nie dotarło, Kolin?
Kolin mimowolnie odskoczył od ciemnowłosego.
– Tak, tak, ale to legenda, on nie istnieje – próbował go jakoś udobruchać.
– Chcesz się licytować?
– Nie, skądże – żarliwie zamachał rękami. Temudżin się chyba wściekł.
– To przestań! Zacznij myśleć! Jasne???
– Tak, tak, Mez'ken, uspokój się. Ja chcę tylko wiedzieć co oczekujecie po mnie i po Kennym.
Mez'ken chyba rzeczywiście się uspokoił. Usiadł na kamieniu i zaczął spokojniej.
– Macie nam pokazać drogę do zagubionej świątyni. Świątynia Światła, tak ją chyba nazywacie, prawda?
– Tak, ale to długa i niebezpieczna droga. Przez ogromne lasy, wysokie góry, strumienie... Och tak, och tak, daleko to, daleko...
– Trudno, musimy zdobyć ten miecz.
– Ale po co? Mało wam oręża waszego? – Kolin zaczął mówić wiejską gwarą. Pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
– To magiczny miecz, głupcze – Mez'ken znowu zaczął się niecierpliwić. – Ile razy mam ci to powtarzać? Nie wiem co Metr'lon w was widzi...
– Metr'lon? A, dowódca wasz. On to nas docenia, nie to co ty – Kolin pokiwał głową, jakby pełen uznania dla poczynań dowódcy Temudżinów.
Kolejne słowa wojownika odpowiedziały na pytanie kim był jasnowłosy i jego kolega, którego Aimra nie widziała. Pewnie został w obozowisku.
– Ech, mu się nie chce szukać nowych miejscowych, ot cała tajemnica. Docenia was? Ha, tak samo docenia jak dobrze przygotowaną jagnięcinę.
Kolinowi najwyraźniej nie spodobało się porównanie do jagnięciny, gdyż zaczął się denerwować. Jego twarz stała się czerwona. Coś się szykowało. Aimra bardzo chciała, by sobie już poszli. Kłótnia mogła przecież trwać wiecznie, a ona musiała wrócić do punktu obserwacyjnego przed Akceinem.
– Jagnięcina? Jagnięcina?! I kto to mówi? Ktoś chodzący w owczej wełnie! Baran!
– Baran jest lepszy od osła, a ty jesteś osłem – przyjrzał się odstającym, czerwonym z gniewu uszom Kolina. – Tak, zdecydowanie osłem.
– Osłem? Jak ja cię..!
– Nawet nie próbuj. Ja tam zawsze mogę przerobić cię na plasterki – na dowód wyjął swoją szablę i zaczął bawić się nią, tak niby od niechcenia.
Kolin jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ucichł.
– Mocny w gębie, niestety tu się kończą twoje zalety – skomentował to Mez'ken. Po chwili obaj odeszli na co Aimra odetchnęła z ulgą. Wreszcie. Najwyższy czas stąd iść.
Ześlizgnęła się z gałęzi i ruszyła w kierunku byłego punktu obserwacyjnego. Nie sądziła, że ktoś może się tu kręcić więc nie była taka skupiona jak wcześniej. W pewnym momencie pożałowała tej nieostrożności. Poczuła mocny uchwyt ręki na swoim prawym ramieniu i usłyszała cichy, męski szept:
– Mam cię.
**********
Standardowe pytanie: co o tym sądzicie?
Ja sama jestem z tego rozdziału zadowolona, mam nadzieję, że wam też się podoba.
Przedstawię teraz prosty wzór matematyczny.
Jak sprawić, by rozdziały były ciekawsze?
Gwiazdki+komentarze=wena
Wena=superhiper rozdział
Pozdrawiam!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro