Rozdział 4
No cóż to ja Abelard i nie wytrzymam z Bobem i jego gadaniem.Pomogłem mu wybrać konia dla Willa i jak najszybciej tylko mogłem zwiałem na pastwisko.Bob z trudem odprowadził mnie wieczorem do stajni.
-Nie muszę cię wiązać chyba nie uciekniesz?
Parsknąłem co w obecnej sytuacji oznaczało oczywiście że jak mi się będzie chciało to ucieknę ale on chyba to odebrał inaczej.Wreszcie sobie poszedł.Koń obok mnie spał droga czysta. Wyszyłem z boksu zrobiłem dwa kroki stępem nagle stanąłem jak słup soli.
-Mamo!?
Siwa klacz odwróciła się zdziwiona na te słowa.
-Ooo Abuś ty już na emeryturze?
Zgromiłem ją morderczym spojrzeniem czasami zamieniam się w swojego pana.
-Nie
-To co ty tu Abuśu robisz?
Westchnąłem
-Mamo jestem tu bo Halt ma ucznia za kilka dni tu przybędzie
-To ty jesteś jego koniem?!
Nie wytrzymałem
-MAMO!
Mama popatrzyła na mnie wesoło.
-Dobra, dobra miłej nocy.
Przekłusowałem przez całą stajnie.Taaak to będzie szczególnie miła noc,otworzyłem drzwiczki stajni,zaskrzypiały one głośno i przeciągle w stajni uczyniło się zamieszanie,usłyszałem skrzypnięcie kolejnych drzwi tym razem dochodził one od strony domu Boba.Słysząc to puściłem się galopem,taak uciekałem,uwielbiałem ten wiatr w grzywie kocham te siłę która wiązała się z niebezpieczeństwem tej misji jaką jest ucieczka.Nie wiedziałem, że wkrótce te siłę związaną z niebezpieczeństwem będę musiał właśnie na to wykorzystać....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro