A gdyby Halt miał inną pasję?
Taką zamiast kawy. Wiem, wiem. Kawa życiem. Ale jednak, gdyby zamiast kawy zwiadowcy uwielbiali coś innego...
Na przykład... dżem?
Tak, dobrze widzicie. Dżem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Halt wszedł do spiżarni i rozejrzał się po półkach. Skończył mu się dżem malinowy, czas otworzyć kolejny. Co?! Jak to to był ostatni? Niemożliwe! Przecież jeszcze niedawno była pełna półka... No cóż, trzeba iść kupić kolejny.
Poszedł do sklepu, zostawiając dom pod opieką Willa (który bardzo się z tego ucieszył).
-Nie ma już - odezwała się pani sprzedawczyni, jak tylko Halt przekroczył próg sklepu.
-Ale czego nie ma i dlaczego?
-Dżemu nie ma. Żadnego. Wszystko wykupili, przykro mi.
-A przecież jeszcze wczoraj był - Halt spojrzał na nią podejrzliwie.
-Nooo bo wczoraj wieczorem przyszła tu gromada jakichś rycerzy czy czegoś w tym rodzaju i wykupili.
-Hm... - mruknął Halt. - No dobrze, kiedy będzie dostawa?
-Eeeem, tak jakoś... w czwartek. Ale nie ten najbliższy, tylko następny.
-To ja wtedy przyjdę, do widzenia.
Halt wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Gdy sprzedawczyni usłyszała jego oddalające się kroki, szybko zaczęła wykładać dżem z powrotem na półki. Wprawdzie gdy klient kupuje czegoś dużo, pracownicy sklepu się cieszą, ale gdy robi to cały czas ten sam człowiek, robi się dziwnie. Nie mówiąc już o skargach od innych klientów...
-Aha! - drzwi do sklepu nagle się otworzyły i wpadł przez nie Halt z tryumfalnym wyrazem twarzy. - Czyli jednak macie dżem!
-Nie nie, nie mamy! - zamachała rękami sprzedawczyni.
-To co to jest, masło orzechowe? - Halt uniósł jedną brew.
-To są... Słoiki po dżemie pomalowane od środka. Taka ozdoba, czego ci ludzie jeszcze nie wymyślą...
-Ktoś ci się naprzykrza Betty? - ochroniarz wyszedł z zaplecza.
-Nie nie, ja już wychodzę - Halt wycofał się za drzwi i zamknął je za sobą. Nie warto się narażać komuś, kto jest dwa razy większy od ciebie (zarówno wszerz, jak i wzdłuż...).
Halt szedł ulicą i zastanawiał się, skąd zdobyć jakiś dżem (najlepiej malinowy, ale każdy inny też dobry, oprócz tego z pigwy). Innego sklepu w pobliżu nie było, a do tego się na razie nie chciał włamywać. A może... ktoś z jego krewnych i znajomych da trochę! Bliższych krewnych trzeba wykluczyć z powodów oczywistych, ale znajomi to dobry pomysł. Tak, pójdzie do Horace'a! On powinien mieć dżem, w końcu strasznie dużo je.
* * *
-Przepraszam Halt, ale nie mam dżemu...
-Tylko słoiki pomalowane od środka?
-Co? Nie! Po prostu nie lubię dżemu, a skoro go nie lubię, po co miałbym go mieć?
Halt tylko pufnął i poszedł dalej.
* * *
-Ale jak to ty też nie masz?!
-No tak wyszło - wzruszyła ramionami Jenny. - Niedawno przyszedł do mnie jakiś siwobrody zwiadowca i zjadł cały zapas...
-No trudno, poszukam dalej - mruknął i odszedł.
* * *
Halt wracał lasem do domu. U nikogo nie znalazł dżemu, toż to istny skandal! Nagle między drzewami, gdzieś tak z lewej, usłyszał znajomy głos fałszujący jakąś piosenkę. Halt zatrzymał się i spróbował wyłapać słowa.
Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę
Nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę
Lecz kładeczka ta
Była dosyć dziurawa
Sibą, sibą
Spadły pieski z niej
Sibą, sibą
I utopiły się hej
-Nie znałem tej wersji. Dziwna jakaś - powiedział Halt do siebie. - Za to głos znam aż za dobrze... Denison do jasnej crowleyowej, przecież miał się stąd wynosić!
Halt poszedł w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Szedł ostrożnie, by fałszujący osobnik go nie zauważył (nie, nie bał się go, ale chciał go zaskoczyć). Po kilku minutach dotarł do małej polanki, na której był rozbity namiot, a obok niego stał Denison z łopatą i podśpiewując kopał dół w ziemi.
Co on, zabił kogoś? - pomyślał Halt, kryjąc się za drzewem. Tymczasem Denison skończył kopać i zniknął na chwilę w namiocie. Po chwili wynurzył się, razem z jakimś pudłem, w którym był... Tak, dżem! Denison odstawił pudło na ziemię i jeszcze raz wszedł do namiotu.
Halt natychmiast pomknął do pudła, wyjął kilka słoików dżemu i wycofał się z powrotem między drzewa. Po drodze jeden spadł mu i rozbił się z hukiem. Ups...
Halt schował się w krzakach w ostatniej chwili, bo z namiotu wyskoczył zaalarmowany Denison.
-Kto mi tu hałasuje? Kaczki, wiem, że to wy! Pokazać mi się, ale już!
Żadne kaczki oczywiście się nie pokazały. Ach ten Denison, znowu sobie coś uroił... Kiedyś próbował wszystkim wmówić, że światem potajemnie sterują kucyki. Teraz najwyraźniej zmienił zdanie...
Denison badawczo rozejrzał się po polanie, ale nikogo nie zauważył.
Ruszył do przodu rozejrzeć się dokładniej, ale poślizgnął się na rozwalonym słoiku i wywalił się na ziemię. Halt zachichotał w duchu, schował zdobyte słoiki dżemu pod mchem, przeszedł kawałek lasem i wyszedł na polankę z drugiej strony.
Denison właśnie podniósł się z ziemi i odwrócił szybko w jego kierunku.
-Oj Denison, Denison...przecież kazałem ci się wynosić - pokręcił głową Halt.
-I się wyniosłem, w te oto strony.
-Jesteśmy teraz sto metrów od twojego poprzedniego szałasu - zauważył Halt. - Swoją drogą, teraz chyba trochę porządniejszy masz szałasik.
-To jest namiot, o czym dobrze wiesz. I to taki, że mucha nie siada! - zaperzył się Denison.
-Nie dziwię jej się - powiedział Halt, niby do siebie, ale tak, by Denison usłyszał. Ten w odpowiedzi rzucił w niego kępką trawy.
-A po co tu tak kopiesz w ziemi? Czyżby pogrzeb twojego mózgu? -Halt odtrącił kępkę ręką.
-No chyba nie. Mój wspaniały mózg jest za szlachetny, by spoczywać w zwykłej ziemi!
-Mhm, na pew... KACZKA NA SIÓDMEJ!
-No niee! - Denison odwrócił się niemal z prędkością światła. - Na uszy Gorloga, Halt, to nie było śmieszne...
-Może i nie było, w każdym razie powiedz mi, co tak zakopujesz.
-Nie zakopuję, lecz wykopuję dziurę na polową lodówkę - odparł urażony Denison.
-Ups, to chyba musisz znaleźć inne miejsce na nią, na przykład jak już wspominałem, w Galii, Teutonii, czy innej Skandii...
-A ja, jak też już wspominałem, bardzo chętnie się tam przeniosę, byle tylko cię nie widzieć Halt!
-To co tu jeszcze robisz? Hop hop za granicę.
-Dżem produkowałem. Ale kaczki mnie przed chwilą okradły, podłe bestie.
-Ojej, ale straszne - odparł zimno Halt.-To teraz naprawdę się wynoś.
Halt odwrócił się i wpadł do dołu, wykopanego przed chwilą przez Denisona. Wprawdzie dół nie był bardzo duży, tylko półtora metra głębokości, ale Halt też przecież nie był za pokaźnych rozmiarów.
Halt wygramolił się z niego mamrocząc pod nosem przekleństwa, których wolelibyście nie poznać.
-Szkoda, że nie mam kamery-parsknął Denison. - Miałbym chociaż jakąkolwiek miłą pamiątkę z tej wizyty...
Halt podał mu podniesioną z ziemi szyszkę.
-Masz, to jest szyszka Stefania. Bardzo miła, jeszcze nigdy po nikim nie ciskała. A teraz sio! -Halt machnął ręką w kierunku, w który powinien udać się Denison, a sam poszedł w kierunku swojego domu (zgarniając po drodze zdobyty wcześniej dżem).
Jutro wyśle się Willa, by sprawdził, czy rzeczywiście wyniósł się ten co miał się wynieść. I mógłby przy okazji zasypać ten dół.
Tymczasem Will kończył imprezę, wyprawioną podczas gdy Halt szukał dżemu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A dzień dobry, dzień dobry!
Dziękuję klara_walker i John_Oksymoron za zainspirowanie mnie do tego piękneeego opowiadania. Wyszło dziwnie, jak zwykle, ale może nie umarł nikt przez to.
Jeśli ktoś chce wiedzieć dlaczego znów Denison, niech się spyta pewnego morona w okularach.
A, jeszcze jedno: nie wiem, jak będzie z moją regularnością, bo trochę nauki mi się zebrało ;-;
Ale pewnie odstęp między rozdziałami będzie wynosić tyle ile teraz, czyli tydzień-dwa.
Dobra, to chyba tyle.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro